– Czasami mówię George'owi, że jestem częścią jego majątku. Uwielbia to – szczebiotała Mimi. Potrafiła mówić o wszystkim takim tonem, jakby zwierzała się z wielkiej tajemnicy. Pochyliła się ku Janey, dotykając jej ramienia. – Jeśli nie musisz, to nigdy nie wychodź za mąż. Zanudzisz się na śmierć. Chociaż Selden jest inny. Mówią, że to geniusz, w każdym razie podobno naprawdę czyta książki. George nie czyta nic oprócz czeków. Słyszałam, że na Harvardzie robił dyplom z literatury.

Janey czuła na sobie świdrujący wzrok Comstocka. Ruchem dawno temu podpatrzonym u Mimi lekko odwróciła głowę i wybuchnęła perlistym śmiechem.

– George? – zapytała.

– Ale skąd! Selden! – poprawiła ją Mimi. – George uczęszczał na Harvard’a ale bywają chwile, kiedy w ogóle tego po nim nie znać… Spójrz tylko na niego! – Mimi wskazała mężczyznę o pospolitym wyglądzie, który w jednej ręce trzymał zapalone cygaro, a w drugiej szklankę koktajlu z krewetek i pociągał z niej ukradkiem długie łyki. – George! – zawołała przez całą salę.

George spojrzał na nią z zakłopotaną miną, wytarł usta serwetką, którą podała mu kelnerka, i podszedł do nich. Miał na sobie spodnie koloru kremowego i granatową marynarkę ze złotymi guzikami. Janey stwierdziła, że wszystko, co o nim słyszała, jest prawdą: wyglądał na takiego przeciętniaka, że nie poznałaby go następnym razem. Nawet jego oczy przypominały seryjnie montowane części.

– Kochany – westchnęła rozpaczliwie Mimi – wiesz, że to nieładnie palić i jeść… Co by mama powiedziała?

– Na szczęście nic nie powie, bo nie żyje – odciął się George.

– Kiedy masz męża, to jakbyś miała małego syna – pożaliła się Mimi. – Wszyscy ci tak mówią, ale rozumiesz to dopiero po ślubie. George, poznaj Janey Wilcox.

George wytarł dłonie w serwetkę i podał Janey rękę. Palce miał krótkie i grube.

– Nie znam pani, ale wszystko o pani wiem – powiedział, po czym zapytał bezceremonialnie: – Jak to jest, kiedy połowa Ameryki ogląda panią w samej bieliźnie?

– George! – zawołała Mimi.

– Chciałem spytać o to samo. – Rupert się uśmiechnął.

– Może sam spróbujesz? – zaproponowała Janey.

– Już teraz ludzie się ze mnie śmieją – odparł Rupert. Mimi zwróciła się do męża z wyrzutem:

– Gdybyś nie był taki bogaty, rozwiodłabym się z tobą, przysięgam. – W tym momencie zauważyła Comstocka i Mauve. Janey złowiła spojrzenie Dibble'a i szybko odwróciła wzrok. Nie nastąpiła jednak nieunikniona chwila konfrontacji, ponieważ Mimi poprosiła Ruperta:

– Chodźmy, kochanie, przedstawię cię Mauve. To twoja wielka fanka. Obiecuję, że do obiadu uwolnię cię od niej. A ty, najmilszy – to było do George'a – skoro już uparłeś się obrażać naszych gości, to przynajmniej trochę się nimi zajmuj. Janey ma ochotę na drinka. – Wzięła Ruperta pod ramię i oboje się oddalili.

George zaprowadził Janey do urządzonego z przepychem salonu. Opowiadał coś o remoncie, ale Janey szybko przestała go słuchać. Myślała o tym, że małżeństwo Mimi i George'a stanowi modelowy przykład tego, czego ona sama przez całe życie starała się uniknąć. Wprawdzie do tej pory nie pojawił się żaden kandydat – ani biedny, ani bogaty – zainteresowany jej ręką, ale słuchając nudnego wywodu George'a na temat kosztów różnych rodzajów boazerii i posadzek, nie mogła tego żałować. Dziwiła się, co mogło skłonić Mimi Kilroy, gwiazdę towarzystwa, do małżeństwa z George'em Paxtonem. Nie był to człowiek odstręczający – miał nawet coś w rodzaju poczucia humoru – ale rzucało się w oczy, jak bardzo nie pasuje do tego świata. Niestety, źle to wróżyło panu Seldenowi Rose'owi. Miano „dobrego przyjaciela George'a" przestało brzmieć jak komplement.

George cały czas mówił chyba o sposobach transportu mebli z Europy do Ameryki. Janey wątpiła, czy kiedykolwiek zdoła wykazać zainteresowanie tym tematem. Nagle, w oszklonych drzwiach wiodących na taras spostrzegła Pippi Maus. Stanął jej przed oczami ideał mężczyzny, z którym ją dziś widziała. Nie było go w pobliżu, ale niewykluczone, że też został zaproszony. Janey przeprosiła George’a, tłumacząc się, że musi wyjść na świeże powietrze. Podkradła się do Pippi, a gdy już była krok za nią, udała, że nagle ją zauważyła, uśmiechnęła się, jakby ucieszyło ją to nieoczekiwane spotkanie, i zapytała:

– Pippi?

Pippi obdarzyła ją spojrzeniem typowym dla znanych ludzi: z jednej strony zadowolenie, że ktoś ją rozpoznał, z drugiej obawa, że ten ktoś okaże się natrętnym wielbicielem. Janey ledwie powstrzymała kpiące parsknięcie – jej zdaniem Pippi nie była aż tak sławna, żeby spoglądać na nią w ten sposób. Wyciągnęła rękę i przedstawiła się:

– Janey Wilcox.

– Aha – powiedziała Pippi. Widać było, że nie ma zielonego pojęcia, z kim rozmawia, co było dość obraźliwe, jako że w normalnych okolicznościach Janey nie poświęciłaby jej ani chwili uwagi – w końcu, co Pippi mogła dla niej zrobić? Ale zależało jej na poznaniu przynajmniej nazwiska kierowcy zielonego ferrari, więc kontynuowała:

– Pamiętasz…? Poznałyśmy się… Boże, już sama nie pamiętam gdzie…

– Nie przejmuj się. Ja z reguły nie wiem, jaki dzisiaj dzień – pocieszyła ją Pippi.

– Ale chyba widziałam cię dziś na autostradzie. Wyprzedziliście mnie…

Pippi otworzyła szeroko usta, jak gdyby dopiero teraz poznała Janey.

– Pewnie tak – zgodziła się. – Wszystkich wyprzedzaliśmy. Widziałaś mnie? Jechałam zielonym ferrari.

– Uwielbiam ten samochód. – Janey puściła mimo uszu tę zbędną informację.

– Ja też – powiedziała Pippi. – Szkoda, że nie stać mnie na taki.

– To wóz twojego faceta?

– Nie… To znaczy, wóz jest jego, ale to nie jest mój facet. Przynajmniej na razie… On… gra w polo – szepnęła Pippi, jakby to miało wszystko tłumaczyć.

Janey skinęła głową ze zrozumieniem. Biedna mała Pippi, z mysią twarzą i oczami blisko siebie, nie miała u takiego mężczyzny żadnych szans.

– Dlaczego nie przyprowadziłaś go tutaj? – Jej głos wprost ociekał współczuciem.

– Chciałam, ale on nie mógł – odparła Pippi z żalem. – Musiał iść na obiad z jakimś staruchem, jak mu tam było… Harold?

– Harold Vane? – Janey nie mogła uwierzyć we własne szczęście. Harold Vane był kiedyś jej kochankiem, ale pozostał przyjacielem. Koniecznie trzeba zadzwonić i wydobyć od niego wszystko o tajemniczym graczu w polo. – A jak on się nazywa? – zapytała niby od niechcenia.

– Nie pamiętam. Harold…

– Harolda znam. – Janey uśmiechnęła się z wyższością. – Pytam o tego gracza w polo.

– Zizi. – W oczach Pippi pojawił się przebłysk zrozumienia. – Tak wszyscy na niego mówią. Ale nie dowiedziałam się, czy ma nazwisko, czy nie…

– Co ty powiesz? – Janey miała już dość. Kompletna kretynka z tej Pippi, pomyślała. Dowiedziałam się, czego chciałam, a teraz czas uciekać. Z opresji wybawił ją Rupert Jackson.

Było widać, że jej szukał, bo podszedł prosto do niej i powiedział z naganą w głosie:

– Ależ z pani niegrzeczna dziewczyna. Właśnie się dowiedziałem, że zna pani tego łotra, Petera Cannona. Czy to prawda, że spotykała się z nim pani?

Janey nie była zadowolona, że się o tym dowiedział, ale w Nowym Jorku nie sposób zachować niczego w tajemnicy. Jednak, pomyślała, i to poprawiło jej humor, skoro Rupert Jackson o to pyta, to znaczy, że nie jestem mu obojętna.

– O czym tu mówić – rzuciła nonszalancko. – Spotykałam się z nim jak z każdym innym facetem. To znaczy: krótko.

– Niegrzeczna dziewczyna. – Rupert był zachwycony; wykrzyknął to tak głośno, że wszyscy obecni na sali spojrzeli w ich stronę. – Wujek Rupert chce usłyszeć o wszystkim – oświadczył i nie przejmując się widownią, ujął Janey pod ramię i wyprowadził na taras.

Zabawa nabierała tempa; coraz częściej dawały się słyszeć pełne zachwytu okrzyki: „Jaki piękny wieczór!", zupełnie jakby pogoda również została zamówiona specjalnie na dzisiejszą okazję.

Ale też każdy życzyłby sobie, żeby taką pogodę można było zamówić. Było ciepło, ponad dwadzieścia stopni, księżyc w pełni, a znad Atlantyku wiała delikatna bryza. Wiatr porywał dźwięki blaszanych bębnów orkiestry calypso i rozwiewał je po wszystkich salach niczym czarodziejski pył. Wzdłuż jasnej balustrady tarasu stały w równych odstępach donice, a w nich kwitły drzewa owocowe z koronami przystrzyżonymi na kształt wielkich kulistych lizaków. Janey Wilcox zajęła miejsce pomiędzy dwoma takimi donicami.

Oddaliwszy się na chwilę od towarzystwa, stanęła tak, by prezentować się jak najlepiej: półprofilem na tle oceanu. Oparła ręce na balustradzie, wyginając się lekko w plecach, żeby wyeksponować biust. Odrzuciła głowę do tyłu i zamknęła oczy, delektując się nocnym powietrzem. Wiedziała, że takie ustawienie tworzy wizerunek uroczej młodej kobiety pogrążonej w rozmyślaniach.

Doszła do wniosku, że choć bankiet jeszcze się nie skończył, ona już odniosła wielki sukces. Najpierw długa, obiecująca rozmowa z Rupertem Jacksonem. Następnie Mimi przedstawiła ją nowemu naczelnemu „Harper's Bazaar", który wspomniał, że „widzi ją na okładce". Janey była modelką od lat, ale nigdy nie trafiła na żadną okładkę. Zycie jest kapryśne, myślała, wciąż lekko oszołomiona. Gdy raz się coś osiągnie, to potem jest już tylko lepiej.

A sama Mimi… Janey nie mogła zrozumieć, dlaczego przez tyle lat mogła jej nie ufać. Jak większość ludzi, Mimi okazała się bardzo miła przy bliższym poznaniu. Być może to ona, Janey, zrobiła coś nie tak, a Mimi odniosła wrażenie, że Janey jej nie lubi. Na szczęście w odpowiednim momencie zadziałała ta cudowna właściwość Nowego Jorku: jednym przyjaznym gestem można wymazać raz na zawsze długie lata spięć i nieporozumień.

Janey wypiła łyk szampana, wpatrując się w ocean. „Samotna dziewczyna" to był trik, który często stosowała na przyjęciach, aby dać okazję zainteresowanemu nią mężczyźnie. Przyglądając się falom, rozmyślała, jaka to ryba połknie dziś jej haczyk. Z zadumy wyrwał ją głos, który znała, ale wcale za nim nie tęskniła: