Nie pomagało logiczne rozumowanie – w końcu Mimi tak naprawdę jej nie znała. Janey na wszystkie możliwe sposoby usiłowała załatwić sobie wejście. Kiedyś zrobiła dobrze zupełnie obcemu facetowi tylko dlatego, że był zaproszony i mógł ją zabrać ze sobą. Innym razem próbowała zakraść się do domu Mimi od tyłu, z plaży. Jednak prawdziwym ciosem było dla niej zaproszenie Petera Cannona, cztery lata temu, w okresie kiedy z nim romansowała.

– Zaprosiła cię? Dlaczego? – zapytała wtedy z niedowierzaniem.

– A dlaczego nie? – parsknął drwiąco.

– Bo… – zaczęła Janey, ale nie dokończyła. Chciała powiedzieć: „Bo jesteś nikim", ale przecież mężczyzna, z którym się spotykała, nie mógł być nikim, a poza tym chciała, żeby ją wprowadził.

Peter zgodził się to zrobić (Janey nieraz miała okazję zauważyć, że potrafi zachować się jak człowiek), ale nie zdołał przekonać Mimi. Odpowiedział na zaproszenie, zaznaczając, że przyjdzie z osobą towarzyszącą. Na drugi dzień zadzwoniła asystentka Mimi, pytając, kim jest jego gość.

– Nazywa się Janey Wilcox – odpowiedział Peter.

– Dobrze, ale kto to jest?

– Dziewczyna – wyjaśnił.

– Tak, ale kim jest? Co robi?

– Jest… modelką – oznajmił Peter.

– Odezwiemy się do pana.

Janey miała o to do niego wielką pretensję.

– Dlaczego nie powiedziałeś, że jestem aktorką? – krzyknęła.

– Boja wiem… – Zastanowił się. – Może dlatego, że od pięciu lat w niczym nie zagrałaś?

– I co z tego? Czekam na odpowiednią rolę! – wrzasnęła Janey.

Niedługo potem asystentka oddzwoniła.

– Bardzo mi przykro – powiedziała – ale rozmawiałam z Mimi i okazało się, że w tym roku mamy już komplet gości. Nie zapraszamy osób towarzyszących.

Kłamstwo było oczywiste.

Wtedy właśnie Janey zrozumiała, że nienawidzi Mimi Kilroy. Nie znała jej dobrze, ale mimo to czuła do niej nienawiść. Tak samo można nie znosić aktora albo polityka: ma się awersję nie do nich samych, ale do tego, co sobą reprezentują.

Mimi Kilroy, myślała Janey z goryczą, zawsze miała wszystko podane na tacy. Nigdy nie musiała o nic walczyć, nie martwiła się, jak opłaci mieszkanie. Robiła „karierę" to tu, to tam (jako modelka Ralpha Laurena, prezenterka kanału VH1, projektantka biżuterii, a ostatnio sprowadzała z Indii kaszmirowe szale, które sprzedawała znajomym), ale w opinii Janey Mimi była niepotrzebną nikomu damą z towarzystwa, która nic nie robi, tylko paraduje w designerskich ciuchach, a jej zdjęcia co miesiąc ukazują się w plotkarskich magazynach.

Najgorzej Janey znosiła jednak fakt, że choć Mimi była wyrośnięta, koścista, a jej cienkie blond włosy zawsze wisiały w strąkach, to uważano ją za piękność. To się nie mieściło w głowie. Gdyby Mimi nie była bogata i nie pochodziła z elity, w całym Nowym Jorku nie znalazłby się jeden facet, który zechciałby odpowiedzieć jej napytanie „która godzina?". Krótko mówiąc, Mimi stanowiła chodzący przykład życiowej niesprawiedliwości; gdyby nie urodzenie, byłaby kompletnym zerem.

Matką Mimi była Tabitha Mason, gwiazda filmowa z lat pięćdziesiątych. Pochodziła ze znanej filadelfijskiej rodziny. Robert Kilroy, ojciec Mimi, wywodził się z kalifornijskiej gałęzi swojego rodu. W roku 1955, kiedy wzięli ślub, był drugim najmłodszym senatorem w historii. Kiedy w 1956 roku przyszedł na świat ich pierworodny syn Sandy, Tabitha porzuciła Hollywood, aby poświęcić się rodzinie. Dwa lata później urodziła dziewczynkę, Camille, popularnie nazywaną Mimi.

Mała Janey o Mimi wiedziała wszystko, łącznie z tym, jaki jest jej ulubiony kolor (różowy) i jak nazywa się kucyk, na którym wygrała wiele wyścigów (Promyczek). Czytała o wytwornej rodzinie Kilroyów w magazynach takich jak „Good Housekeeping" czy „Ladies" Home Jurnal"; na coroczną wkładkę „Święto Dziękczynienia u Kilroyów" wszyscy mniej wytworni obywatele mogli liczyć jak na wschód słońca. Ze zdjęć spoglądała Mimi w różowej sukience i białym koronkowym fartuszku, w różowych pantofelkach z lakierowanej skóry. Włoski, raz zaplecione w mysie ogonki, kiedy indziej były związane lśniącą kokardą w kucyk. Później Mimi dostała pierwszą długą, dorosłą princeskę, zaczęła zaczesywać włosy gładko do tyłu i nosić modne na początku lat siedemdziesiątych wielkie sztuczne koki. Na zdjęciach widać było zawsze, że jest nieco wymizerowana, niebieskie oczy wydawały się trochę za duże w jej szczupłej twarzy, ale ich spojrzenie było wyzywające, jak gdyby demonstracyjnie chciała dać do zrozumienia, że ma lepsze rzeczy do roboty niż głupie pozowanie.

Sześcioletnia Janey Wilcox, dziewczynka z pulchną twarzyczką i mysiobrązowymi włosami, patrzyła na te zdjęcia i chciała być Mimi Kilroy. Zdawało jej się, że nastąpiła pomyłka, że to ona powinna być na jej miejscu.

Z upływem lat Janey zapomniała o Mimi. Do czasu, kiedy sprowadziła się do Nowego Jorku. Był koniec lat osiemdziesiątych.

Miała wtedy dopiero dwadzieścia lat i właśnie wróciła z Europy, gdzie pracowała przez lato jako modelka. Prawie natychmiast poderwał ją niejaki Petie, bankowiec. Mógł mieć najwyżej trzydzieści kilka lat, ale w oczach Janey był starcem. Ciemne włosy zaczesywał do tyłu, oczy miał osadzone zbyt blisko siebie, a dłonie miękkie i delikatne jak u małej dziewczynki… ale cechowało go jedno: łatwo było nim manipulować. Pewnego wieczoru zabrał Janey na ekskluzywne, zamknięte przyjęcie w klubie Grolier. Nie miał zaproszenia, ale musieli go wpuścić, bo zainwestował w ten klub kupę forsy.

Bankiet odbywał się na cześć „niegrzecznego chłopca z Południa", pisarza Redmona Richardly'ego. Sala pełna była hałaśliwych, pijanych, zadowolonych z siebie ludzi, emanujących absolutną pewnością, że nie ma w Nowym Jorku wytworniejszego towarzystwa niż ich ani też lepszego klubu niż ten. Janey od razu zauważyła, że Petie, w swoim angielskim garniturze w prążki, wygląda tutaj niezręcznie. Jego wazeliniarska nienaganność do tej pory wydawała się jej elegancka; w tym tłumie, wyrwany z własnego środowiska, był tylko burym groszorobem.

– Chodźmy stąd – szepnęła.

– No co ty? – Spojrzał na nią jak na wariatkę i pociągnął za sobą do baru na piętrze.

Przy barze siedziała dziewczyna otoczona wianuszkiem mężczyzn. Kiedy Petie podszedł i zamówił drinki, oczy jej rozbłysły i zeskoczyła ze stołka. Janey instynktownie rozpoznała Mimi Kilroy, choć już od lat nie widziała żadnych jej zdjęć. Z przejęcia aż cofnęła się o krok.

Na całe życie zapamiętała, jak tamtego wieczoru wyglądała Mimi; od tego czasu starała się podrobić jej elegancki, drogi styl. Mimi miała na sobie odprasowaną białą koszulę, z rękawami podciągniętymi do łokci i mankietami spiętymi ciężkimi złotymi męskimi spinkami. Koszula była luźno włożona w zamszowe spodnie płowego koloru. Złoty męski rolex leżał na jej przegubie jak bransoleta; na palcu prawej ręki lśnił olbrzymi pierścień z szafirem. Zapach pieniędzy bił od niej niczym drogie perfumy.

Petie nie zauważył Mimi, która podkradła się do niego od tyłu i zasłoniła mu oczy. Drgnął i odwrócił się, chwytając ją za ręce w nadgarstkach.

– Witaj, kochanie – powiedziała z żałością w głosie.

Należała do tych kobiet, które na zdjęciach wychodzą gorzej niż w rzeczywistości, jak gdyby ich prawdziwe piękno było zbyt ulotne, aby uchwycić je na kliszy filmowej. Janey nieraz później myślała, że to właśnie jest powód, dla którego Mimi, pomimo wszystkich atutów, nigdy nie wyszła poza obręb swojego ciasnego, ograniczonego światka: jej zalety nie nadawały się do masowego rozpowszechniania. Nie puszczając ręki Petiego, Mimi nachyliła się ku niemu i powiedziała:

– Muszę z tobą coś obgadać. Chodźmy do łazienki.

Po twarzy Petiego przemknął grymas niezadowolenia i rezygnacji, jakby zrozumiał, że Mimi szykuje się, aby wykorzystać go po raz kolejny.

– Za chwilę. – Odwrócił się do Janey i przyciągnął ją do siebie. – Znasz Janey Wilcox?

Mimi wyciągnęła do niej szczupłą rękę.

– Miło mi – powiedziała beznamiętnie, po czym z powrotem wbiła wzrok w Petiego. Janey uderzyło brzmienie tych słów. Nie spodziewała się usłyszeć głosu tak wytwornego i bogatego w subtelności.

– Janey jest nowa w mieście – powiedział Petie. – Jest modelką.

Mimi zmierzyła Janey chłodnym spojrzeniem.

– Jak my wszystkie. – Zaśmiała się.

I wtedy Janey, wiedziona zupełnie niewinnym pragnieniem zbliżenia się do swojego bożyszcza, powiedziała:

– Kiedy byłam mała, oglądałam pani zdjęcia w magazynach…

Zapadła niezręczna cisza. Janey myślała tylko o tym, że ze zdenerwowania, zamiast mówić, piszczała jak mysz. Mimi obrzuciła ją taksującym wzrokiem, po czym widocznie doszła do wniosku, że ma przed sobą kompletne zero, bo powiedziała:

– Naprawdę? Nie mam zielonego pojęcia, o czym mówisz…

Rzuciła Petiemu znaczące spojrzenie i odwróciła się do nich plecami.

Janey patrzyła za nią w osłupieniu; dotarło do niej, że z pełnym wyrachowaniem została zlekceważona, ale nie mogła zrozumieć dlaczego. Petie, zauważywszy jej minę, rzekł pocieszająco:

– Nie przejmuj się. Wszyscy wiedzą, że Mimi nie lubi kobiet, zwłaszcza młodszych i ładniejszych. Przywykniesz. – Roześmiał się i podał jej drinka.

Janey upiła łyczek, nie spuszczając wzroku z Mimi. Była zdruzgotana, a mimo to Mimi nie przestawała jej fascynować. Przyglądała się jej gestom, wdzięcznym ruchom głowy; kiedy Mimi otwierała usta, Janey wydawało się, że znów słyszy ten wspaniały głos. Płonęła z ciekawości, co też ona teraz mówi.

Ale nie było jej dane zaspokoić tego pragnienia, bo choć w ciągu kolejnych dziesięciu lat nieraz spotykały się przy różnych okazjach, to Mimi zawsze patrzyła na nią jak na powietrze, a jej wytworny głos oznajmiał nieodmiennie: „Miło znów cię widzieć". W Nowym Jorku tej formułki używa się, kiedy nie można sobie przypomnieć, czy się kogoś zna, czy nie. Janey dobrze rozumiała, co Mimi chce powiedzieć: nawet kiedy obydwie są na jednym przyjęciu, to dzieli je taka sama przepaść, jaka dzieliła sześcioletnią Janey od młodej Mimi na zdjęciach w „Good Housekeeping".