Z biegiem czasu zachowanie Mimi uległo subtelnej zmianie; o ile przedtem demonstrowała ona wobec Janey zwykłą obojętność, o tyle mniej więcej od pięciu lat w jej słowach: „Miło cię znów widzieć", brzmiały tony jawnej niechęci. Janey podejrzewała, że Mimi jest zazdrosna o facetów, z którymi obydwie spały.

Zdaje się, że było ich co najmniej dziesięciu, a wśród nich Redmon Richardly oraz scenarzysta Bill Westacott. Irytowało ją, że Mimi może chodzić do łóżka, z kim zechce, i chociaż wszyscy o tym wiedzą, nikogo nie gorszy jej zachowanie, nikomu nie przyjdzie do głowy nazwać ją puszczalską. Był to dowód kolejnej prawdy o mentalności nowojorskiego społeczeństwa: kiedy bogata dziewczyna ma tabuny facetów, mówi się, że tak żyje bohema; biedna dziewczyna, która robi to samo, to modliszka albo kurwa.

Jednak w dniu, kiedy Janey została modelką Victoria's Secret, cała jej przeszłość poszła w niepamięć, jakby pomimo tylu lat spędzonych w Nowym Jorku dopiero teraz pokazała się światu w pełnej krasie. Nagle ludzie zaczęli ją rozpoznawać, wiedzieli, kim jest i co robi. W końcu doczekała się też upragnionego zaproszenia na bankiet Mimi Kilroy.

Dokładnie miesiąc temu pocztą kurierską dotarła do niej gruba kremowa koperta. Janey od dziesięciu lat zajmowała to samo mieszkanie w kamienicy bez windy przy Sześćdziesiątej Siódmej Ulicy, na wschód od Piątej Alei. Dziękowała losowi, że akurat nigdzie nie wyszła, bo w budynku nie było portiera, kurier nie miałby więc komu zostawić przesyłki. Bała się pomyśleć, co by wtedy się stało.

Na kopercie widniało tylko nazwisko, bez adresu, aby nie demaskować osób mieszkających w niemodnych okolicach. Janey od razu wiedziała, co jest w środku. Ostrożnie rozkleiła kopertę, tak aby jej nie zniszczyć (zawsze zachowywała takie pamiątki), wyjęła skromne zaproszenie na papierze koloru ecru. W lewym górnym rogu, tak jak to się robi w Anglii, wypisano ręcznie jej nazwisko. Pod spodem widniał wydrukowany tekst: „Zapraszamy do naszego domu w piątek, dwudziestego siódmego maja. Mimi Kilroy i George Paxton". Cała zapiekła nienawiść, którą Janey żywiła do Mimi, zgasła w jednej chwili. Trudno żywić podobne uczucie do kogoś, kto się na tobie poznał, kto cię docenia. Janey doszła do wniosku, że być może to prawda, że Nowy Jork jest płytki i powierzchowny, ale ta powierzchowność jest wspaniała, zwłaszcza kiedy już jest się kimś.

Trzy lata temu, w wieku trzydziestu dziewięciu lat, Mimi Kilroy wreszcie się ustatkowała, wychodząc za George'a Paxtona, miliardera.

Paxton obracał się wtedy w nowojorskim towarzystwie dopiero od pięciu lat. Pochodził podobno z okolic Bostonu, co znaczyło, że przybył niemal znikąd. Było to zjawisko regularnie obserwowane w tym mieście: co kilka lat pojawiał się w nim miliarder, samotny jeździec, zwykle pod postacią faceta po czterdziestce, ze świeżo zdobytą fortuną i w szponach kryzysu wieku średniego. Taki człowiek tyrał przez lata na swoje miliony, aż w końcu zarobił dość, by móc cieszyć się życiem, a więc po pierwsze: ożenić się. Nie inaczej też było z George'em Paxtonem.

Przez pierwsze dwa lata Nowy Jork poddawał go zwykłym próbom. George był gościem i ulubieńcem wszystkich. Kalendarz miał wypełniony randkami w ciemno, bo w towarzystwie nie ma nic lepszego niż świeży, samotny i nadziany mężczyzna, który sam jeszcze nie wie, na co wydać pieniądze. Przez dwa lata kosztował najsmakowitszych kąsków, jakie tylko można znaleźć na Upper East Side. Jego kochanki miały poprawiane piersi albo były płaskie jak deski, miały ciała wyrzeźbione treningiem Pilatesa, fryzury koloru karmelu i chodziły w sobolach. Poznawał kobiety, które zasiadały w radach nadzorczych, sprzedawały nieruchomości lub prowadziły własne interesy, lekarki i prawniczki, a także rozwódki, byłe żony innych bogaczy. Jego członek gościł we wszystkich otworach kobiecego ciała. Praktyki sado-maso przestały być mu obce: kobiety pogryzły mu sutki, ogoliły jaja i przyprawiły o wieczny stres z powodu braku wzwodu. Dopiero kiedy przeszedł to wszystko, przedstawiono mu Mimi Kilroy.

Mimi nie była „laską", którą George Paxton widział do tej pory jako swoją przyszłą żonę. Przypominała narowistego konia wyścigowego, podczas gdy on był człowiekiem zasadniczym. Niemniej po dwóch latach, podczas których przechodził z rąk do rąk, Mimi była dla niego, jak sam to ujął, „powiewem świeżego powietrza". Nie przeszkadzały jej dawne romanse wybranka, a jeśli chodzi o George'a, to zawsze szczycił się tym, że zna się na interesach. Nie spodziewano się, co prawda, że Mimi wyjdzie za kogoś takiego. Miała poślubić jakąś świetną partię – gwiazdora filmowego, przystojnego polityka lub nawet angielskiego księcia któregoś z niższych rodów – tymczasem George był pospolity aż do bólu. Ale był miliarderem, a miliardy piechotą nie chodzą; przecież tatusiowy brzuszek łatwo ukryć pod kosztowną włoską marynarką. Poza tym Mimi najlepiej wiedziała, jak wydać pieniądze George'a z pożytkiem dla wszystkich.

Na początek kupiła starą posiadłość Wanamakerów w dzielnicy East Hampton. Był to wielki dom z piaskowca, uznawany na rynku nieruchomości za nie lada rarytas. Miał piętnaście sypialni, kryty basen, a na ścianach prawdziwe włoskie freski. Przez lata stał pusty. Wybudował go Chester Wanamaker, który zbił fortunę na domach towarowych w pierwszych dekadach dwudziestego wieku, a w latach siedemdziesiątych stracił wszystko, próbując rozwinąć firmę. Bank zajął obciążoną nieruchomość, której wartość wynosiła osiem milionów dolarów. Wyliczono jednak, że koszty restauracji domu, naruszonego przez czas oraz niesione z wiatrem piasek i sól, wyniosą dwukrotnie więcej. Mimi była specjalistką od takich przedsięwzięć. W kwietniu remont dobiegł końca, a posiadłość wzbogaciła się o lądowisko dla prywatnego helikoptera George'a.

W dniu bankietu helikopter kursował bez przerwy, przewożąc najważniejszych gości. O godzinie siódmej wieczorem, kiedy Janey Wilcox skręcała na Georgica Pond Lane, słynny black hawk, czyn sikorsky VH60, właśnie lądował, kryjąc się za żywopłotem otaczającym dom. Ciekawe, kto nim przyleciał, pomyślała Janey, i kim trzeba być, żeby do zwykłego zaproszenia dołączono bilet na śmigłowiec. Obiecała sobie, że w przyszłym roku znajdzie się na jego pokładzie; nie znaczyło to bynajmniej, że jej „zwykłe" zaproszenie straciło nagle na wartości. U stóp wejściowych schodów z polerowanego granitu stał niezwykle uprzejmy człowiek, który witał gości.

– Czy mogę zobaczyć pani zaproszenie? – zapytał, a Janey, drżąc z przejęcia, otworzyła wyszywaną perłami torebkę (która była bezcenna, bo projektant wykonał tylko dziesięć sztuk, z czego jedną dał jej w prezencie) i wręczyła mu kopertę.

– Witam, pani Wilcox – powiedział lokaj. – Bardzo przepraszam, że pani nie poznałem.

– Nie ma sprawy. – Janey uśmiechnęła się łaskawie. Uniosła rąbek długiej żółtej sukni od Oscara de la Renta (wypożyczyła ją specjalnie na tę okazję) i lekkim krokiem wbiegła po schodach, delektując się słodkim zapachem kwitnących jabłoni. Pomiędzy drzewami stali żonglerzy, podrzucając złote jabłka, a u szczytu schodów grał kwartet smyczkowy. Masywne drewniane drzwi rezydencji stały otworem. Janey z zapartym tchem przekroczyła próg, wiedziona ulotnym łkaniem skrzypiec.

Mimi stała na odległym końcu wyłożonego marmurem hollu. W białej sukni Tuleh wyglądała olśniewająco. Towarzyszył jej Rupert Jackson, angielski gwiazdor filmowy. Mimi spostrzegła Janey i uniosła rękę. Janey podeszła, myśląc mimo woli, że ona i Rupert tworzyliby wspaniałą parę.

– Janey, najdroższa. – Mimi postąpiła o krok, chwyciła ją za ręce i ucałowała w oba policzki. Na jej nadgarstkach lśniły bransoletki wysadzane brylantami, a w uszach wisiały brylantowe kolczyki. W Nowym Jorku kobiety nie starzeją się szybko; Janey znała Mimi od ponad dziesięciu lat, których absolutnie nie było po niej widać. Janey była ciekawa, czemu Mimi to zawdzięcza.

– Prześliczne bransoletki – powiedziała.

– Nic wielkiego – zbyła komplement Mimi.

– Dla bogaczy milion dolarów to zawsze „nic wielkiego". Urocze, nie uważa pani? – do rozmowy włączył się Rupert Jackson.

– Znasz Janey Wilcox, prawda? – zapytała Mimi.

– Nie, ale widzę, że jest czego żałować. – Uśmiechnął się. Janey pomyślała, że istnieją dwa rodzaje aktorów: ci, którzy nie mają nic wspólnego z kreowanymi przez nich postaciami, i ci, którzy w życiu są tacy sami jak na ekranie. Rupert Jackson zdecydowanie należał do tej drugiej kategorii. Był przystojny jak w swoich filmach. Kiedy się uśmiechał, robiły mu się drobne zmarszczki. Z jego czoła zwieszał się niesforny lok brązowych włosów.

– Pani fotografie są wszędzie – powiedział. – Bardzo mnie ciekawi, jaka pani jest naprawdę. Proszę mi obiecać, że opowie mi pani o swojej bieliźnie.

Janey roześmiała się, a Mimi wtrąciła wesołym tonem:

– Nie tak szybko. Janey faktycznie jest najpiękniejszą kobietą tego wieczoru, ale ty jesteś prawie zaręczony, a poza tym wybrałam jej już partnera na dziś.

– O ja nieszczęśliwy – jęknął Rupert. – Kim jest ten farciarz?

– Nazywa się Selden Rose – oznajmiła Mimi. – To nowy dyrektor Movie-Time. Waśnie przyleciał… Utknął w korku na Long Island i musieliśmy wysłać po niego helikopter.

– Doprawdy? Niesłychane. Co to facet, którego trzeba ratować z korka helikopterem? – zdziwił się Rupert z wyrazem udanego przerażenia na twarzy, po czym zwrócił się do Janey i mrugnął. Trudno się było z nim nie zgodzić – wprawdzie nie poznała jeszcze tego pana Rose'a, ale to, co o nim usłyszała, nie brzmiało obiecująco.

– Nie słuchaj go – powiedziała Mimi. – Selden to stary przyjaciel George'a. Ale nie bój się, nie jest taki nudny jak George, który, o ile wiem, poza tym, że ma wielki majątek, nic nie robi.

Wypadało się roześmiać. Janey spostrzegła kątem oka Comstocka Dibble'a z narzeczoną, Mauve Binchely. Dobrze się stało – Comstock nie ośmieli się jej znieważyć przy Mimi. Ale Mimi stała tyłem do nich i jeszcze nie spostrzegła, że przyszli.