Ale rozmowa z Comstockiem, która spadła na nią jak grom z jasnego nieba, zachwiała jej pewnością siebie i zmusiła do zastanowienia się, czy aby na pewno zaszła tak wysoko, jak jej się wydawało. Odkąd tylko pamiętała, musiała oddawać się bogatym facetom, aby przeżyć – łysym kurduplom z brzuszkiem, włosami w uszach i grzybem między palcami u nóg, z popsutymi zębami i futrem na plecach, patałachom z niedowładem członka, krótko mówiąc: mężczyznom, z którymi żadna szanująca się kobieta nie poszłaby do łóżka, gdyby nie mieli pieniędzy. Obiecała sobie, że to lato, pierwsze ze wszystkich, będzie inne. Tymczasem wystarczyło kilka kpiących słów Comstocka Dibble'a – „wszyscy wiemy, jaka jesteś" – i nagle straciła cały rezon…

Chwyciła mocniej kierownicę i zauważyła, że znów ma obgryzione paznokcie. Szybko wsunęła dłoń między nogi, żeby nie myśleć o palcach, i zaczęła sobie wmawiać, że Comstock nie powiedział prawdy. Na pewno był po prostu zły, że dziewczyna, którą mógł mieć, została supermodelką… Niestety, jego słowa dobitnie charakteryzowały mentalność nowojorczyków: jeśli chodzi o mężczyzn, to mogli oni mieć tyle kobiet, ile dusza zapragnie, a jednocześnie wciąż pokutował staroświecki pogląd, że kobiety nie powinny mieć zbyt wielu partnerów. Oczywiście nikt nie zabraniał im seksu; wprost przeciwnie, oczekiwano tego od nich. Niemniej istniał jakiś niepisany limit łóżkowy, po którego przekroczeniu kobieta nie była już „odpowiednia na żonę".

Co za niesprawiedliwość, pomyślała gniewnie Janey. To prawda, że miała więcej facetów niż którakolwiek z jej znajomych. Wiedziała też, że za plecami ludzie mówią o niej, iż jest dziwką. Nikt jednak nie rozumiał, że każdy facet, z którym to robiła, nawet jeśli tylko zrobiła mu dobrze w toalecie w restauracji, był dla niej kandydatem na „tego jedynego".

Tak przynajmniej to sobie tłumaczyła.

Telefon znów zadzwonił. Sięgnęła po niego z nadzieją, że to może Comstock chce ją przeprosić. Usłyszała mgliście znajomy kobiecy głos:

– Janey? – Właścicielka głosu sprawiała kulturalne wrażenie i miała akcent ze wschodniego wybrzeża. Nagle wykrzyknęła, jak ktoś, kto po latach dzwoni do starego przyjaciela: – Mówi Mimi Kilroy! Jak się miewasz, kochana?

Janey była tak zaskoczona, że na moment aż ją zatkało. Mimi z całą pewnością nie była jej dobrą znajomą. Choć znały się już od ładnych paru lat, to prawdę mówiąc, przez ten czas spotkały się zaledwie kilka razy, przypadkiem, na imprezach. Ale i tak Janey zaniemówiła z wrażenia. Mimi Kilroy zajmowała miejsce na samym szczycie nowojorskiej drabiny społecznej. Jej ojciec był sławnym senatorem, o którym krążyły pogłoski, że jeżeli republikanie wygrają najbliższe wybory, to może zostać komisarzem do spraw finansów. Mimi była na świeczniku od piętnastego roku życia, kiedy to zaczęła bywać w Studiu 54. Mówiono o niej, że jest szarą eminencją nowojorskiej socjety. Przez dziesięć lat Janey nie zamieniła z nią więcej niż trzy słowa. Aż do tej chwili Mimi z powodzeniem ją ignorowała albo udawała, że nie wie, kim jest Janey Wilcox – niemniej Janey nie była zdziwiona, że Mimi dzwoni do niej. W końcu taki jest Nowy Jork. Gdy ktoś odniesie tutaj sukces, o jego przyjaźń zabiegają ludzie, którzy dotąd nie zauważali jego istnienia.

Janey przybrała zatem ton starej dobrej znajomej sugerujący, że nie zdarzyło się nawet raz, żeby Mimi zlekceważyła ją w towarzystwie. Zamruczała ciepło:

– Cześć, Mimi. Pewnie masz urwanie głowy z tym dzisiejszym przyjęciem? – Po czym rozsiadła się wygodnie, łowiąc własne pełne satysfakcji spojrzenie w lusterku wstecznym.

Janey wiedziała, że to nie w porządku nagle udawać przed Mimi wielką przyjaźń tylko dlatego, że Mimi równie nagle zaczęło na tym zależeć, ale nigdy nie przejmowała się takimi drobiazgami, zwłaszcza w sytuacji, z której mogła wyciągnąć jakieś korzyści. Mimi odparła, z nutką zawstydzenia w głosie:

– Nawet palcem nie ruszyłam. Wszystko robi firma organizująca bankiety… Ja muszę tylko próbować przystawek!

Nagle Janey poczuła się nieswojo. Wydała w życiu dwa przyjęcia, żadne się nie udało (jedzenie było żałośnie ubogie, a do tego za każdym razem zabrakło trunków), a fakt, że Mimi stać było na wynajęcie firmy cateringowej do organizacji swoich osławionych bankietów, tylko pogłębiał dzielącą je przepaść. Ludziom, którzy wytykali jej niższą pozycję, Janey zwykle odpowiadała jakąś kąśliwą uwagą. Tym razem jednak, choć miała już na końcu języka sarkastyczne: „A nikt nie może cię wyręczyć?", zaśmiała się tylko kurtuazyjnie.

– Kochana – zaszczebiotała Mimi – dzwonię, żeby zapytać, czy na pewno przyjdziesz. Chcę cię przedstawić komuś wyjątkowemu. Nazywa się Selden Rose, pochodzi z Kalifornii i niedawno się tutaj sprowadził… Znasz go? Jest nowym szefem Movie-Time, tego kanału kablowego Ty pewnie nie oglądasz telewizji, ja zresztą tak samo ale wychodzi na to, że taki dyrektor kablówki to jest ktoś. Ma czterdzieści pięć lat, jest zabójczy, po rozwodzie, dzięki Bogu nie ma dzieci, więc nie jest jeszcze kompletnie zdziadziały… Ale najważniejsze moja droga, że to taki… szczery człowiek. Szczery… to dobre określenie. Ani trochę nie przypomina nas. – Mimi zaśmiała się znacząco. – Nie oczekuję, że zakochasz się w nim od pierwszego wejrzenia, ale on tu nikogo nie zna, a poza tym to stary przyjaciel George'a, więc gdybyś była taka dobra i nieco się nim zajęła…

– Z wielką przyjemnością – przerwała jej Janey słodziutkim tonem. – Wygląda na ideał…

– Nie zawiedziesz się na nim – zapewniła ją Mimi. – A ja nigdy nie zapominam o przysłudze…

Przez kilka chwil rozmawiały o niczym, aż w końcu Mimi rzuciła: „Całuję, pa!", i rozłączyła się. Zupełnie niespodziewanie dla siebie samej Janey znów była w siódmym niebie. Nie obiecywała sobie wiele po panu Seldenie Rosie – sądząc z opisu, mógł to równie dobrze być drugi Comstock Dibble – ale sam fakt, że Mimi zadzwoniła, żeby go z nią umówić, utwierdził ją w przekonaniu, że zaszła bardzo wysoko. Pokaże teraz Dibble'owi, że z nią nie warto zadzierać. Nie do końca wiedziała, co Mimi rozumie przez „zajęcie się" Rose'em (jeżeli myśli, że zrobię mu laskę w łazience, pomyślała, to bardzo się myli), ale z pewnością poświęci mu trochę czasu, a kiedy Comstock zobaczy, że Janey jest tak blisko z Mimi, dostanie szału.

Samochody znów stanęły, tym razem przed samym zjazdem z autostrady. Janey, uskrzydlona poczuciem władzy, opuściła daszek przeciwsłoneczny, w którym było zamontowane duże podświetlane lusterko. Jej odbicie nigdy jej nie zawiodło; oddała się kontemplacji własnej urody.

Miała długie, grube włosy koloru śmietany i twarz o doskonałych proporcjach, z wysokim czołem i niewielkim, kształtnym podbródkiem. Kąciki niebieskich oczu leciutko się unosiły, co nadawało im zagadkowy i zarazem inteligentny wyraz, a pełne usta (dopełnione niedawno zastrzykami u dermatologa) sugerowały niemal dziecięcą niewinność. Jedyną techniczną usterką tej twarzy był nos, z lekko zaokrąglonym i zadartym koniuszkiem, lecz przecież gdyby nie on, Janey byłaby tylko zimną, klasyczną pięknością. Dzięki niemu nie sprawiała wrażenia absolutnie niedostępnej; przeciętny zjadacz chleba mógł myśleć, że może ją mieć, jeśli tylko uda mu się zbliżyć do jej sfery.

Janey wpadła w taki zachwyt nad swoją urodą, że nie zauważyła, kiedy korek wreszcie ruszył. Z sielanki wyrwał ją dopiero ostry dźwięk klaksonu samochodu stojącego za nią. Spojrzała w lusterko, zdenerwowana, lecz także trochę zażenowana. Zobaczyła, że trąbiący na nią kierowca zielonego ferrari jest młody i nieludzko przystojny. Janey poczuła lekkie ukłucie na widok tego samochodu – od dawna o takim marzyła – ale kiedy spostrzegła, kto siedzi obok kierowcy, skręciła się z zazdrości: Pippi Maus!

Pippi i jej młodsza siostra Nancy tworzyły duet aktorski. Pochodziły z Charlestonu w Karolinie Południowej. Miały faktycznie mysie twarze, ale ich figury były godne pozazdroszczenia: połączenie szczupłej sylwetki i naturalnie dużego biustu to rzadkość. Obie – totalne beztalencia; patrząc na nie, Janey dokładnie wiedziała, co jest nie tak z tym światem. A jednak udało im się zrobić karierę, grając kontrowersyjne rólki w niezależnych produkcjach. Janey nie mogła zgadnąć, po co Pippi Maus wybiera się do Hamptons – z jej punktu widzenia ktoś taki nie miał tam czego szukać – ale jeszcze bardziej frapowało ją, jak też udało jej się ustrzelić takiego przystojniaka. Nawet za kierownicą niewielkiego ferrari było widać, że jest wysoki – może nawet metr dziewięćdziesiąt – i szczupły. Miał pełne usta i marmurowe rysy modela. Mógł być gejem – Pippi była typem dziewczyny, u której nie dziwi nawet partner homoseksualista – ale jego image prawdziwego macho, jak również zachowanie na drodze przeczyły temu.

Nagle, nic sobie nie robiąc z Janey, ferrari skręciło na pobocze i w jednej chwili minęło jej porsche. Pippi zapiała z radości, a Janey wbiła wzrok w kierowcę. Na krótką chwilę ich spojrzenia się skrzyżowały. Janey uderzył wyraz jego twarzy. Parzył na nią, jakby zobaczył anioła…

W następnej chwili zielony wóz zniknął na zjeździe z autostrady, pozostawiając Janey z poczuciem, że znów coś w życiu jej nie wyszło. Skoro już nie stać jej było na hydroplan, to powinna jechać do Hamptons takim właśnie samochodem, z takim właśnie facetem u boku… Odruchowo włożyła palec do ust, odgryzając nieistniejącą skórkę. Na pocieszenie powiedziała sobie, że kierowca ferrari, który przecież pokochał ją od pierwszego wejrzenia, może być tym jedynym, którego ona szuka. Wprawnie wrzuciła trzeci bieg, przewidując wielką frajdę, jaką sprawi jej odbicie Pippi Maus tego przystojniaka.

Rozdział 2

Bankiet urządzany przez Mimi Kilroy co roku w weekend poprzedzający dzień pamięci poległych na polu chwały był już legendą. Zbierała się na nim absolutna śmietanka towarzyska, a ponieważ stanowił wydarzenie, o którym pisały wszystkie gazety w mieście, nie można go było bagatelizować – a tylko to pozostawało tym, którzy nie dostali zaproszenia. Janey jeszcze nigdy nie była na bankiecie Mimi Kilroy i co roku na nowo przeżywała te same katusze na myśl, że tam bawi się setka najmodniejszych, najbardziej utalentowanych i najpotężniejszych ludzi w Nowym Jorku, a jej nie ma pośród nich. Ze wszystkich sił starała się to ukryć, demonstracyjnie i do znudzenia powtarzając: „Dajcie spokój, to tylko głupia impreza", jednak co roku wyraźnie czuła, że Mimi z wyrachowaniem pomijają przy układaniu listy gości.