– Ano tak.

Co teraz? Prowizoryczna szyna została zamocowana, a noga unieruchomiona na tyle, na ile w tych warunkach było to możliwe. Pora się stąd zabierać.

– Jesteś pewien, że nikt tędy nie przejedzie?

– Nie ma mowy. Jesteśmy zdani na siebie. Najwyższy czas, żeby obrócić mnie na plecy i sprawdzić, czy z mojej twarzy jeszcze coś zostało.

– Myślisz, że coś z nią nie tak?

– Nie. Ale sądzę, że błotna maseczka nie doda mi już więcej urody. Zbierajmy się!


Lizzie ogarnęło na nowo poczucie bezradności. Gdyby miała karetkę, kazałaby go przenieść w pozycji na baczność na sztywne nosze, a następnie dokonała dokładnych oględzin stawów szyjnych i kręgosłupa. Ale karetki nie ma, a ona nie może zostawić go leżącego na środku drogi. Mógłby znowu stracić przytomność, a nawet zasnąć. Rzęsisty deszcz przeszedł tymczasem w zimną, uporczywą mżawkę. Jeszcze trochę, a oboje dostaną hipotermii.

Czując paniczny strach, jakiego nie pamiętała z całej swej lekarskiej praktyki, położyła się znowu na ziemi.

– Teraz przewrócę cię na plecy – rzekła. – Tylko nie próbuj mi pomagać.

– Sama nie dasz rady – wymamrotał. – Ile masz wzrostu?

– Jestem wysoka.

– Nie mówisz jak osoba wysokiego wzrostu.

– Bo mam niski głos.

– Wyglądasz mi na krasnoludka.

– Bo patrzysz na mnie z dołu, w dodatku jednym okiem. – Podłożyła mu ręce pod plecy. – Wiem, że będzie bolało, ale kiedy będę cię przewracać, postaraj się nie zginać pleców ani nie skręcać szyi.

Widać było, że żarty wywietrzały mu z głowy i mobilizuje wszystkie siły.

– W porządku. Zaczynaj!

Operacja okazała się zadziwiająco łatwa. Harry zaparł się biodrami, podczas gdy Lizzie podnosiła go jedną ręką, a drugą podtrzymywała jego ramiona i szyję.

– Nie tak szybko – ostrzegła. – Powolutku.

Minutę później Harry leżał na plecach i głęboko oddychał, czekając, aż ból zelżeje. Lizzie też odpoczywała. Ich spojrzenia się spotkały.

Miał intensywnie niebieskie oczy. Niezwykłe, pomyślała Lizzie, czując się dziwnie oszołomiona. Ale może to tylko reakcja na emocjonujące przeżycia i poczucie ulgi, że Harry patrzy na nią przytomnym wzrokiem?

Nie, to nie to. Jego oczy są naprawdę niezwykłe. Miał brudną, ściągniętą cierpieniem twarz i opuchnięte czoło, ale w oczach paliły się iskierki humoru, a na ustach czaił się czarujący uśmiech.

– No i widzisz. Nic się nie stało – powiedział, po czym jednak dodał: – Przydałoby się jeszcze pięć miligramów morfiny.

– Już dostałeś dziesięć. – Badała teraz klatkę piersiową, ramiona, wszystko, czego dotąd nie było widać. – Żałuję, ale więcej nie mogę ci teraz dać.

– Przemądrzała baba.

– Jestem z tego znana. Czy oprócz złamanej nogi odczuwasz jeszcze jakiś ból?

– Nie sądzisz, że to wystarczy?

– Chyba tak.

– Możesz mi przypomnieć, dlaczego cię zatrudniłem?

– Żebyś mógł się ożenić. – Popatrzyła na samochód. Musi go wciągnąć do środka. Ale jak?

– Nie dasz rady podnieść mnie z ziemi.

– Fakt.

– Ale nie możesz mnie zostawić na środku drogi, żeby wjechała na mnie kolejna przy głupia lekarka z wielkiego miasta.

– A ile przygłupich lekarek z wielkiego miasta kręci się po okolicy?

– A widzisz! – ucieszył się. – Sama się przyznałaś, że to ty mnie przejechałaś. Świadków nie było.

– A Pheobe?

– Jaka Phoebe?

– Mój pies.

– A, słusznie. Szczenna suka.

– Wiesz co? Gdybyś zamknął się na chwilę, może bym coś wymyśliła.

– Co ty powiesz? Najwyraźniej się z niej nabija.

– Może wpadnie mi coś do głowy.

– To będzie trudne. Albo pomożesz mi dowlec się do samochodu, albo co?

– Właśnie się zastanawiam.

– Zostaw to na później. Najpierw pomóż mi się doczołgać do samochodu.

– A jeśli masz jednak uszkodzony kręgosłup?

– Nic mu nie jest.

– Skąd wiesz? Masz w środku aparat rentgenowski? – Jej bezradność musiała być widoczna, bo teraz on przejął inicjatywę.

– Wierz mi, że nie mam uszkodzonego kręgosłupa – oświadczył, biorąc ją za rękę. – Złamanie zostało unieruchomione, jestem poobijany, ale mam czucie w całym ciele. Zaczynam być senny, pewnie na skutek działania morfiny, więc jeżeli będziesz zwlekać, zasnę na amen, a wtedy takie chuchro jak ty na pewno nie wsadzi mnie do auta.

– Nie jestem chuchrem – obruszyła się, byle coś powiedzieć. Jednocześnie czuła na sobie jego spojrzenie, a na ręku gorący uścisk jego dłoni, i nagle, ni stąd ni zowąd, zdała sobie sprawę z jego fizycznej bliskości.

– Lizzie… – mówił coraz mniej wyraźnie, ale jeszcze mocniej ścisnął jej rękę, a ona tym bardziej uświadomiła sobie jego bliskość. – Tutaj nie możesz nic więcej dla mnie zrobić – dokończył. – To mnie będzie bolało, a nie ciebie.

– Wiem, i właśnie dlatego…

– Do roboty, później sobie pogadamy.


To był koszmar. Lizzie przestawiła swój mały samochodzik tak, by Harry miał blisko do tylnych drzwi, ale i tak każdy jego ruch był okupiony męką. A ona nie mogła mu w tej męce ulżyć. Długo trwało, zanim zdołał usiąść na skraju siedzenia i zaczął się wciągać na rękach w głąb samochodu, podczas gdy ona podtrzymywała jego unieruchomioną nogę. Kiedy wreszcie znalazł się bezpiecznie w środku, był tak blady, jakby miał lada chwila stracić przytomność.

– Trzymaj tylko tego przeklętego psa, żeby na mnie nie wskoczył – burknął, gdy Lizzie przypinała go pasem.

Phoebe tymczasem wspięła się na oparcie przedniego siedzenia i przypatrywała się całej operacji ze smutną, zatroskaną miną. Że też ona zawsze musi wyglądać jak chodzące nieszczęście, zirytowała się w duchu Lizzie, która dobrze wiedziała, co ta mina naprawdę oznacza. Pod pozorami smutku i głębokiej troski w psim łbie kryła się zawsze ta sama myśl: kiedy wreszcie dadzą mi coś do zjedzenia.

– Bądź spokojny, Phoebe nie zniża się do skakania. Chyba w ogóle nie wie, jak to się robi. Jak się czujesz?

– Okropnie. Dostanę morfinę?

– Wiesz, że to niemożliwe. Bardzo ci współczuję.

– To bardzo nieprofesjonalne oświadczenie. Powinnaś powiedzieć: wszystko będzie dobrze, proszę tylko wziąć aspirynę, dobrze wypocząć i zadzwonić jutro rano. Naprawdę nie dostanę morfiny?

– Najpierw muszę dowieźć cię do szpitala i porządnie zbadać.

– Żeby poddać mnie reanimacji, na wypadek gdyby nastąpiło zatrzymanie akcji serca?

– Na przykład.

– Może postaram się od razu o zatrzymanie akcji serca, żeby na czas jazdy stracić przytomność.

– Nie mów takich rzeczy – upomniała go. – Będę jechać bardzo, ale to bardzo ostrożnie. – Sprawdziła, czy pas jest dobrze zapięty. – A poza tym nie zapominaj, że jutro bierzesz ślub.

– Jutro?

– No, jutro to chyba nie będzie możliwe.

– Emily dostanie histerii.

– To twoja narzeczona?

– Uhm.

– Bardzo jej współczuję. Przykro mi, panie doktorze, nikomu w tej sytuacji nie będzie lekko. Ale przede wszystkim musimy dojechać do szpitala.

ROZDZIAŁ DRUGI

Nie jęcz.

Nie denerwuj się.

Nie mów tej wariatce, żeby jak najszybciej wynosiła się z naszego miasteczka razem z tym swoim idiotycznym psem.

Nie zapominaj, że może ci jeszcze być potrzebna.


Kiedy dojechali do miejskiego szpitaliku, twarz Harry’ego była szara z bólu. Lizzy zaparkowała przed drzwiami izby przyjęć i nacisnęła klakson.

– Przestań – zaprotestował Harry. – Jeszcze pomyślą, że przywiozłaś ofiarę wypadku.

– A kim niby jesteś, jeśli nie ofiarą wypadku?

– Nic mi nie jest.

Nie miała siły na sprzeczki.

– Czy dyżurny lekarz jest na miejscu, czy trzeba będzie go wezwać? – zapytała.

– Dyżurny lekarz?

– Tak, dyżurny lekarz. Ja też jestem wykończona.

– Dlaczego nie pojawia się zespół medyczny?

– Tutaj nie ma dyżurnego lekarza ani zespołu medycznego. Jestem tylko ja, chwilowo wyłączony z obiegu – słabym głosem odparł Harry.

– Co powiedziałeś?

– To, co słyszałaś.

– Jak to, w szpitalu nie ma drugiego lekarza?

– Nie. Dlatego potrzebowałem zastępstwa.

– Nikt mnie o tym nie poinformował.

Wreszcie w drzwiach izby przyjęć pojawiła się pielęgniarka. Była to niezwykle atrakcyjna, mniej więcej trzydziestoletnia kobieta o pięknej twarzy i świetnej figurze, o czarnych lśniących włosach zaplecionych w długi warkocz. Wyglądałaby zachwycająco, gdyby na jej twarzy nie malował się wyraz głębokiego zaniepokojenia.

Ale Lizzie ani myślała zaprzątać sobie głowy takimi drobiazgami. Nie dość, że wiozła na tylnym siedzeniu ciężko poszkodowanego człowieka, to jeszcze teraz dowiaduje się, że jest zdana wyłącznie na siebie.

– W agencji powiedzieli wyraźnie, że potrzebujecie zastępstwa, bo jeden z lekarzy bierze ślub. Dali tym samym do zrozumienia, że jest ich kilku.

– W takim razie oszukali cię – odparł Harry słabym głosem, przymykając oczy pod wpływem kolejnej fali bólu.

– Gdybym znała wszystkie okoliczności, nie zgodziłabym się tu przyjechać. Nigdy nie pracowałam sama. To niemożliwe.

– Witamy w Birrini – odburknął Harry. – Ale nie martw się, na pewno sobie poradzisz. Nie masz pojęcia, na co człowiek potrafi się zdobyć, kiedy nie ma wyjścia.

– Tymczasem pielęgniarka zbliżyła się do samochodu.

– Cześć, Emily. Poznaj panią doktor Darling. Miała mnie zastępować podczas naszej podróży poślubnej, ale zamiast tego będzie się zajmować moją złamaną nogą.

Harry ma rację, pomyślała Lizzie. Nie mam wyboru.

Znalazłszy się w znajomym środowisku ambulatoryjnej sali, zaczęła automatycznie wykonywać rutynowe czynności. To, że była przemoczona do nitki, nie ma znaczenia. Potrzeby chorego są na pierwszym miejscu. Zresztą nie ma nic na zmianę, cała jej garderoba została w pensjonacie. Przed wyjazdem do Birrini ubrała się w elegancki letni kostium, a bujne blond włosy zaczesała do tyłu i związała nad karkiem, jak przystało poważnej pani doktor. Teraz w brudnej i przemoczonej spódnicy, ze zwisającymi w nieładzie mokrymi kosmykami, musi wyglądać jak nieboskie stworzenie.