– Mogę poruszać palcami rąk i palcami prawej nogi. Palcami lewej nogi wolę nie próbować.

– Wcale ci się nie dziwię. Masz złamane obie kości. Musiałam rozprostować nogę, żeby przywrócić dopływ krwi do stopy.

– Przywrócić dopływ krwi? – Mężczyzna nagle się poruszył, a ona ostrzegawczym gestem dotknęła jego ramienia. – Kim ty właściwie jesteś?

– Nazywam się Lizzie Darling – odparła, nie przerywając badania. Stwierdziła, że żebra raczej nie są uszkodzone.

– Lizzie Darling – powtórzył lekko rozbawionym tonem. Darling jak „kochana”, czy Lizzie Darling, córka państwa Darlingów? A może żona pana Darlinga?

Lizzie od dawna nauczyła się znosić swoje idiotyczne nazwisko. No, może niezupełnie. Gdyby mniej kochała rodziców i babcię, już dawno zmieniłaby je na inne. Ale na drodze sądowej, nie przez małżeństwo.

– Córka Darlingów – odparła rzeczowo.

– Więc to ty przyjechałaś na zastępstwo?

Lizzie odsunęła się, by ogarnąć wzrokiem postać leżącego. Była coraz bardziej przerażona. Ma większe kłopoty na głowie, niż tłumaczyć się ze swego głupiego nazwiska.

– Poszukam czegoś, co mogłoby posłużyć do unieruchomienia złamanej nogi, a potem spróbujemy przewrócić cię na plecy.

– Ale to ty jesteś lekarką, która miała przyjechać na zastępstwo?

– Tak, to ja. – Rozejrzawszy się po bokach drogi, zauważyła leżący nieopodal konar drzewa, który, zapewne spadając ze stoku, rozpadł się na kawałki różnej długości i grubości. Coś się z nich wybierze do zrobienia łubków. Zanim przewróci mężczyznę na plecy, by sprawdzić, czy nie ma innych obrażeń, musi wpierw unieruchomić złamaną nogę.

Najważniejsze, że jest przytomny i ma siłę rozmawiać. Poza tym nie krwawi i swobodnie oddycha. Nie zabiła go i wszystko wskazuje na to, że prostując nogę, nie zrobiła mu dodatkowej krzywdy. Aha, zapytał, czy przyjechała na zastępstwo. Czyżby jej nazwisko coś mu mówiło?

– Wiedziałeś o moim przyjeździe? – zapytała, ale ponieważ mężczyzna milczał, jakby zbierał myśli, ruszyła do samochodu po leżącą na tylnym siedzeniu lekarską torbę.

Potem znów przy nim uklękła i sięgnęła po fiolkę z morfiną. Nim zdążyła napełnić strzykawkę, mężczyzna odpowiedział:

– Tak, wiedziałem, że masz przyjechać. To jasne.

– Dam ci teraz zastrzyk na znieczulenie.

– Morfina?

– Uhm.

– Pięć miligramów.

– Dziesięć – rzekła. – Muszę cię obrócić, a to będzie bolało.

– Pięć.

– Hej, kto tu właściwie jest lekarzem?

– Ja – odparł.

Zaskoczona Lizzie znieruchomiała ze strzykawką w górze. Przez chwilę wpatrywała się w wystający z błota tył głowy.

– Ty?

– Ano właśnie. – Nie widziała jego twarzy. – Przejechałaś lekarza. Jestem twoim szefem. Harry McKay, do usług. Jedyny lekarz w Birrini. Miałaś mnie zastępować, dopóki nie wrócę z podróży poślubnej.

Zapadło milczenie. Lizzie nie mogła myśleć równocześnie o tym, co jej powiedział, i o tym, jak go ratować.

Musi się skoncentrować na tym drugim. Dam mu siedem i pół milimetra, uznała. W sytuacjach wątpliwych najlepiej zdecydować się na kompromis.

Przetarła gazikiem ramię. Mężczyzna ani drgnął. Wiedziała, że złamana noga musi mu sprawiać okropny ból. Widziała tylko pół jego twarzy, mogła jednak dostrzec zaciśniętą szczękę.

Zapomnij o kompromisie. Zapomnij, że masz do czynienia z lekarzem. W tej chwili on jest tylko pacjentem. Dam mu dziesięć milimetrów, czy mu się to podoba, czy nie.

Po wstrzyknięciu całej dawki schowała narzędzia. Czekając, aż morfina zacznie działać, postanowiła przygotować gałęzie do zrobienia łubków.

– Skutek zastrzyku poczujesz najdalej za pięć minut – oznajmiła.

– Wiem, jak działa morfina – odburknął.

– Domyślam się. – W głowie Lizzie kłębiły się gorączkowe myśli. – Naprawdę jesteś lekarzem, którego mam zastępować?

– Tak.

Lizzie zmarszczyła czoło. Nie powinna wdawać się z nim w pogaduszki. Musi obserwować, jak reaguje na szok. No tak, ale on wyraźnie ma ochotę rozmawiać. I nic dziwnego. Leży w błocie, zastanawiając się, jakich doznał obrażeń. Chciałaby go w jakiś sposób uspokoić, lecz niewiele mogła zrobić.

– Nie czujesz bólu przy oddychaniu?

– Nie.

– A więc żebra są nieuszkodzone.

– Na to wygląda.

Delikatnie powiodła ręką wzdłuż kręgosłupa. Chciała dowiedzieć się jak najwięcej o jego reakcjach, zanim zacznie działać morfina.

– Czujesz dotyk?

– Uhm.

– Czucie jest normalne?

– Tak.

– Kręgosłup nie boli?

– Nie. Tylko noga. I głowa.

– To dobrze.

– Znakomicie. Po prostu nadzwyczajnie.

– Przepraszam. – Jakoś zdołała się uśmiechnąć. Ujęła rękę mężczyzny w obie dłonie, aby choć trochę go ogrzać. Sama była przemoknięta i przemarznięta do szpiku kości. Szkoda, że nie ma koca. Zawsze woziła koc, ale ten samochód był wynajęty. Dobrze, że ma ze sobą lekarską torbę, dostarczoną przez agencję załatwiającą zastępstwa. Ale o kocu nie pomyśleli, a tymczasem ranny marznie, leżąc na ziemi. Ku jej zaskoczeniu mężczyzna oświadczył sucho:

– Wszystko będzie dobrze. Jestem silny jak koń.

– Pozwól, że ja to ocenię – odparła z miłym uśmiechem, by go nie drażnić. Chce udawać chojraka, ale jednocześnie trzyma się kurczowo jej ręki. Widocznie jest mu to potrzebne.

– To idiotyczne. Nie mogę tak leżeć z twarzą w błocie. Spróbuję usiąść.

– Jeśli zaczniesz się ruszać przed unieruchomieniem nogi, sprawisz sobie okropny ból – rzekła z naciskiem. Po chwili zastanowienia dodała: – Ale to nie wszystko. Złamanie spowodowało przerwanie krążenia w nodze. Jeśli kości znowu się przemieszczą, może dojść do ponownego zahamowania dopływu krwi.

– Złamanie otwarte?

– Odłamkowe, z przemieszczeniem. Ale nie otwarte.

– Dobre i to – odparł, próbując się uśmiechnąć.

– To prawda. – Był niezwykle dzielny. Na pewno strasznie cierpi. Ona na jego miejscu wyłaby z bólu.

Ale na razie ona nie może na to nic poradzić. Może jedynie siedzieć obok niego, trzymać go za rękę i pilnować, by się nie ruszał. Więcej zrobi za parę minut, kiedy morfina zacznie działać.

Phoebe nadal tkwiła w samochodzie, wyglądając przez okno z żałosną miną porzuconego przez cały świat basseta. Dobrze jej tak. W końcu to ona jest sprawczynią całego nieszczęścia. Niech sobie siedzi.

Lizzie uświadomiła sobie, że jej samochód stoi wciąż na środku drogi. Tego by tylko brakowało…

– Nikt nie będzie tędy przejeżdżał – odezwał się mężczyzna, najwidoczniej odgadując jej myśl. – Droga jest w przebudowie i została zamknięta dla ruchu na obu końcach. Dlatego wybrałem ją do biegania. Wiedziałem, że nie napotkam żadnego samochodu. – Po zastanowieniu doszedł chyba do wniosku, że coś się tu nie zgadza. – Skąd się tutaj wzięłaś? Którędy jechałaś? Chyba tylko przez góry, bo przecież nie od strony nadmorskiej szosy?

– Przyjechałam wczoraj wieczorem, kiedy nadmorska szosa była otwarta.

– Przyjechałaś już wczoraj?

– Tak, i zatrzymałam się na noc w pensjonacie.

– Przecież masz mieszkać w szpitalu.

O czym my rozmawiamy? Aha, on pewnie stara się mówić o byle czym, żeby nie myśleć o tej nodze. W porządku. Chętnie mu w tym pomoże.

– Nie mogę mieszkać w szpitalu, bo mam psa. Chcesz wiedzieć, co było przyczyną wypadku?

– Masz psa?

– Co z nogą? Nadal boli?

– Jak jasna cholera. Opowiedz mi o swoim psie.

– Phoebe jest najgłupszym psem na świecie. – To mówiąc, Lizzie zaczęła delikatnie uwalniać rękę z jego uścisku. Robiła to niechętnie, jakby nie miała ochoty zrywać z nim bezpośredniego kontaktu. Widocznie poczucie bliskości było jej tak samo potrzebne jak jemu. – Myślę, że morfina zaczęła działać – rzekła na głos.

– Jeszcze nie całkiem.

Zerknęła na zegarek. Lepiej już nie będzie, pomyślała.

– Muszę ci unieruchomić nogę. Może powinieneś zacisnąć zęby na czymś twardym.

– Wozisz ze sobą metalowe przedmioty?

– Obawiam się, że nie – przyznała. – Mam tylko paczkę sucharów.

– Chyba bym zwymiotował.

– Masz mdłości?

– Okropne!

– Postaraj się nie wymiotować, w każdym razie dopóki masz usta w błocie – poradziła, podnosząc się z ziemi, by przynieść upatrzone kawałki drewna.

Wzięła jedną z gałęzi i przyłożyła ją do tylnej części złamanej łydki. Noga wyglądała fatalnie. W poradnikach pierwszej pomocy piszą, żeby w braku czegoś lepszego obłożyć złamane miejsce gazetami. Są stosunkowo antyseptyczne i dosyć sztywne. Tylko skąd ona teraz weźmie zrolowane gazety?

Miała na sobie lekki bawełniany żakiet, w sam raz na oficjalne okazje. Może się jednak przydać do wymoszczenia prowizorycznej szyny. Przynajmniej zadry nie powchodzą w nogę.

Zdjęła żakiet i owinęła nim gałąź. Potem przyłożyła prowizoryczną szynę do złamanej nogi i zaczęła ją umocowywać, owijając bandażem od kolana w dół. W tym celu musiała lekko podnieść nogę i poczuła, że mężczyzna nagle zesztywniał. Zapewne sprawiła mu wielki ból, a on nawet nie mruknął.

– Co to za pies? – wycedził przez zęby.

Jego głos był tak przepojony cierpieniem, że Lizzie mimowolnie się skrzywiła. Może za mało tej morfiny?

– Basset.

– Po co sobie wzięłaś głupiego basseta?

– Nie wzięłam, tylko odziedziczyłam. – Skoro on potrafi mówić o psie, by nie myśleć o bólu, to i ona powinna się zdobyć na podobny wysiłek. – Po babce, która zmarła trzy tygodnie temu. Zostawiła mi w spadku Phoebe. A ponieważ mieszkam w północnym Queenslandzie, a suka spodziewa się szczeniąt i jest, mierząc ludzką miarą, mniej więcej w ósmym miesiącu ciąży, wiec nie mogę jej zabrać do domu, dopóki się nie oszczeni. Na północy panują teraz straszne upały. W dodatku żadna przechowalnia psów nie przyjmie suki w jej stanie, do samolotu też jej nie wpuszczą, i dlatego muszę doczekać u was szczęśliwego rozwiązania.

Harry McKay znowu się zamyślił.

– I dlatego zgłosiłaś się do nas na zastępstwo?