Ostry zakręt

(In dr Darling's Care)

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Powiedz Emily, że lekarze nie po to studiują medycynę, żeby urządzać wesela i zajmować się sukienkami druhen. Powiedz jej, że w kontrakcie ślubnym nie było takiej klauzuli. Nie zapomnij powiedzieć coś miłego o druhnach. Nie zdradź się, że nie znosisz różowego szyfonu.

Nie denerwuj się, jeżeli pani Smythe znowu zapyta, jak długo przyjdzie jej czekać na pierwsze wnuczę.

Idź pobiegać. I biegaj, aż zapomnisz, ilu ludzi przyjdzie jutro gapić się, jak będziesz szedł do ołtarza…


O mój Boże, najechała na niego! Doktor Lizzie Darling serce podeszło do gardła. Odepchnąwszy Phoebe, otworzyła drzwi i wysiadła. Gdzie on jest? Ach, tutaj. O nie…

Mężczyzna leżał w błocie tuż przed jej samochodem, twarzą do ziemi. Lizzie nie jechała szybko. Padał rzęsisty deszcz, a ona właśnie pokonywała ostry zakręt wiejskiej drogi, więc zwolniła, ale akurat wtedy ciężka suka rasy basset uwolniła się z psiego pasa i skoczyła na swoją nową panią z takim radosnym impetem, że Lizzie straciła na chwilę orientację.

Co ja zrobiłam?

Mężczyzna pewnie wyszedł pobiegać, ale dlaczego przyszło mu do głowy robić to na drodze? Miał na oko ze trzydzieści lat. Podeszła bliżej z ściśniętym sercem. Co mu się stało?

Musisz zachować spokój, upomniała się w duchu. Patrzeć, myśleć i oceniać sytuację jak zawodowiec.

Może jest sportowcem. Był niewątpliwie dobrze zbudowany. Miał na sobie szorty, obcisłą koszulkę na muskularnym torsie, i buty do biegania na bosych stopach. Rozciągnięty na ziemi, przypominał obalony i okaleczony posąg Rodina.

Ale… chyba nie jest martwy?

Jak mocno mogła go uderzyć? Pokonywała niewidoczny zakręt niemal w żółwim tempie. Pewnie wpadli na siebie z podobną prędkością.

Lizzie uklękła w błocie i dotknęła jego szyi. Pod palcami wyczuła wyraźny puls. To dobrze. I nie krwawi. To też dobrze. Ale dlaczego się nie rusza?

Chwilowy spokój zaczął ją opuszczać. Była doświadczonym lekarzem, lecz w jej codziennej praktyce ofiary wypadków pojawiały się z reguły na noszach, w dobrze wyposażonej izbie przyjęć. Nie przywykła do pacjentów leżących w błocie w nieznanej głuszy. Z przerażeniem rozejrzała się wokół siebie.

Birrini było małym rybackim miasteczkiem na południowym wybrzeżu Australii. Prowadząca do osady leśna droga należała do najdzikszych i najpiękniejszych w całym kraju. Niestety, o tej porze roku turyści znikali.

Lizzie przypomniała sobie tablicę z napisem, że ze względu na roboty drogowe dopuszcza się tylko ruch lokalny. Droga biegła wzdłuż urwiska spadającego wprost do morza. Wśród spienionych fal widniały tu i ówdzie wyrastające z wody ostre skały, niby wzniesione w niebo, wzywające pomocy dłonie.

Lizzie też błagała w duchu o pomoc, choć powoli uświadamiała sobie, jak bardzo jest osamotniona. Musi zacząć działać. Dobrze przynajmniej, że mężczyzna równo oddycha. Obmacując jego głowę, poczuła pod palcami lekki prąd powietrza. Chwała Bogu! Leciutko zmieniła ułożenie głowy – pacjent mógł mieć przecież uszkodzone kręgi szyjne – tylko na tyle, by błoto nie dostawało się do ust i nosa.

Ale dlaczego się nie rusza? Uderzył się w głowę? Na prawej skroni rzeczywiście widniał potężny krwiak.

Może to tylko chwilowa utrata przytomności?

A poza tym? Usiadłszy na piętach, przyjrzała się uważnie rozciągniętemu na ziemi ciału. O nie!

Lewa noga. Poniżej kolana leżała pod nienaturalnym kątem. Lizzie pochyliła głowę i stwierdziła, że w tym miejscu noga jest złamana. Poszły chyba obie kości – strzałka i kość piszczelowa. Sądząc z jej ułożenia, istnieje poważne niebezpieczeństwo zablokowania dopływu krwi. Drżącymi z przejęcia rękami ściągnęła but, by zobaczyć palce stopy. Faktycznie przybrały złowieszczy, blado-siny odcień.

Krew nie dopływa. Lizzie poczuła, że robi się jej gorąco. Od Birrini dzieli ją dobre sześć kilometrów. A jeśli facet ma uszkodzoną arterię? Chociaż nie, gdyby nastąpił wewnętrzny wylew, noga byłaby znacznie bardziej spuchnięta. Niemniej siność stopy wskazuje na skręcenie i zablokowanie naczyń krwionośnych. Jeśli ten stan się utrzyma, mężczyzna niechybnie straci nogę.

On potrzebuje rentgena i środków uśmierzających ból przy prostowaniu wykręconej nogi, a tymczasem może liczyć jedynie na przerażoną, klęczącą w błocie Lizzie.

Ale Lizzie wie przynajmniej, co powinna zrobić. A co do środków znieczulających… Na razie facet jest ogłuszony. Gdyby był przytomny, podczas jej zabiegu zacząłby wyć z bólu. Miała wprawdzie w samochodzie morfinę, ale na nią przyjdzie czas, gdy mężczyzna odzyska przytomność. Jeżeli ją odzyska… Nie ma na co czekać, powiedziała sobie. Bierz się do dzieła, póki pacjent jest nieprzytomny!

Gdyby mogła zrobić prześwietlenie!

Lizzie z westchnieniem rozejrzała się wokół. Ani żywej duszy. Zerknęła na drogę, potem w stronę oceanu. Znikąd pomocy!

Wziąwszy głęboki oddech, przesunęła się na kolanach, by znaleźć się bliżej chorej nogi. Odetchnęła jeszcze raz, planując kolejne ruchy. Działając praktycznie na oślep, bez prześwietlenia, może wyrządzić pacjentowi jeszcze większą krzywdę. Ale nie ma wyboru: jeśli nie spróbuje udrożnić zablokowanych naczyń, mężczyzna straci nogę.

Jedną ręką chwyciła kostkę, drugą kolano i spróbowała zmienić położenie nogi, przekręcając ją i rozciągając równocześnie. Noga ani drgnęła.

Robisz to zbyt nieśmiało. Nie bój się.

Powtórzyła manewr, nadal ostrożnie, ale z większą siłą. Noga lekko się przekręciła. Za mało. Jeszcze trochę.

Usłyszała ciche trzeszczenie, okropny dźwięk, jaki wydają ocierające się o siebie kości, który jednak w tej chwili sprawił jej niemal przyjemność. Czyżby udało się?

Być może.

Przyłożywszy palce do chorej nogi, wyczuła zrazu lekki, potem coraz wyraźniejszy puls. Wpatrzyła się w posiniałą stopę, która zaczynała nabierać normalnej barwy.

Mężczyzna poruszył się i jęknął. Nie dziwota! Gdyby jej zrobiono coś podobnego bez znieczulenia, wrzeszczałaby do ochrypnięcia.

– Nie ruszaj się! – ostrzegła go łamiącym się głosem. Odpowiedziała jej cisza. – Słyszysz mnie?

Milczenie.

Trudno. Co dalej? Na razie uratowała nogę od martwicy. Teraz musi zapobiec wewnętrznemu albo mózgowemu krwotokowi, no i usunąć nieszczęśnika ze środka drogi, żeby znowu ktoś go nie przejechał.

Z zamyślenia wyrwał ją kolejny jęk. Mężczyzna poruszył się, wydając jakieś nieartykułowane dźwięki. Widać powoli odzyskiwał przytomność.

– Nie wolno ci się poruszać – powtórzyła. Mężczyzna znieruchomiał, jakby ważył jej słowa.

– Dlaczego? – wymamrotał.

Jego pytanie dodało Lizzie otuchy. Widocznie wraz z przytomnością wraca mu zdolność myślenia.

– Potrącił cię samochód. – Podczołgała się do jego głowy i zbliżyła do niej twarz. – Masz złamaną nogę.

Tym razem zastanawiał się nieco dłużej. Lizzie ułożyła się obok niego w taki sposób, by mógł ją zobaczyć tym okiem, którym mógł patrzeć, bo drugie nadal tonęło w błocie. Wiedziała, że mężczyzna potrzebuje bliskiego kontaktu z drugim człowiekiem, a nie śmiała manipulować jego głową.

Zdawała sobie sprawę, jak absurdalnie musi wyglądać, ale bała się, by w chwili paniki nie wykonał gwałtownego ruchu.

– Jaki samochód? – spytał z pewnym trudem.

– Mój.

Jej odpowiedź wprawiła mężczyznę w kolejną długą zadumę.

– Boli mnie noga – powiedział. – Co jeszcze?

– Nie wiem. Coś cię boli oprócz nogi?

– Głowa.

– Myślę, że uderzyłeś się podczas upadku.

– Szybko jechałaś?

– Nie – odparła z nutą urazy w głosie. – Wbiegłeś mi prosto pod koła.

– Aha. To znaczy, że ty stałaś, a ja walnąłem w twój samochód. Pewnie wytoczysz mi proces. – O dziwo, w jego słabym i zbolałym głosie brzmiała nuta rozbawienia.

Ale Lizzie nie była w nastroju do żartów, w każdym razie w tej chwili. Najważniejsze, że mózg ma w porządku i dosyć sił na to, żeby się z nią droczyć. Odetchnęła z ulgą.

– To ja wniosę skargę przeciwko tobie – zaryzykowała. Nadal leżała na ziemi z twarzą przytkniętą do jego twarzy. – Ale jeszcze nie teraz. Najpierw musimy się zastanowić, jak pozbierać cię z tej drogi.

Uspokajającym gestem położyła mu rękę na czole. Wprawdzie mężczyzna mówi przytomnie, ale jest poważnie ranny i po ciężkim szoku. Potrzebuje ciepła i życzliwości. Przy okazji zauważyła, że ma ciemne kręcone włosy, a wystający znad błota kawałek jego twarzy robi miłe wrażenie. Odepchnąwszy od siebie te niepotrzebne myśli, dodała:

– Teraz dam ci środek znieczulający, a potem wezwę karetkę. – Nagle głos odmówił jej posłuszeństwa. Sama zaczynała odczuwać skutki szoku. Musi się opanować.

Niestety, następne słowa mężczyzny ostatecznie wytrąciły ją z równowagi.

– Nic z tego. U nas nie ma pogotowia.

– Jak to, nie ma pogotowia?

– Po prostu nie ma.

– Ale jak… – Dźwignęła się z ziemi i przysiadła na piętach, ale zawodowa rutyna nie pozwoliła jej oderwać ręki od czoła pacjenta. Chory w jego stanie potrzebuje kontaktu. – Dlaczego nie macie pogotowia?

– Bo żyjemy na zapadłej prowincji. Jak myślisz, z jakiego powodu biegałem właśnie tutaj?

– Czy ja wiem, może z głupoty? – Próbowała żartować, by zagłuszyć narastającą panikę. U nich nie ma pogotowia!

– Człowiek musi się czasem od wszystkiego oderwać.

– Widocznie w waszym szpitalu panuje kompletny spokój – mruknęła.

Co za idiotyczna rozmowa! Facet leży w błocie na środku drogi i opowiada jakieś głupstwa!

– W jakim „waszym” szpitalu?

– No, tutejszym. Przecież trzeba cię przewieźć do najbliższego szpitala – rzekła zdenerwowana. – A teraz zamknij się i leż spokojnie, dopóki cię nie zbadam.

– Tak jest, szefowo.

Lizzie w milczeniu zabrała się do oględzin, próbując zlokalizować ewentualne obrażenia. Wciąż widziała tylko plecy mężczyzny, ale bała się go przewracać. Po pierwsze, dlatego, że poruszenie nogi sprawiłoby mu nieznośny ból, a po drugie, bo mógł mieć uszkodzony kręgosłup.