Przez długą chwilę stał w miejscu, przyglądając się budowli bez obawy, że zwróci na siebie uwagę przechodniów, bowiem w tym wspaniałym mieście turyści wciąż przystawali, by podziwiać ten czy ów zabytek.

Za podwójnymi oknami przez jakiś czas nie było widać oznak życia. Wtem przez małe drzwi wyszedł z koszem w ręku jakiś człowiek: na pierwszy rzut oka był to służący idący na zakupy. Morosini dopadł do niego jednym susem.

- Słuchaj, dobry człowieku - rzekł po niemiecku. - Czy to pałac hrabiny von Adlerstein?

Nie odpowiedziawszy od razu, nieznajomy dał sobie chwilę na dokładne obejrzenie eleganckiego obcokrajowca, którego postawa odróżniała od większości ludzi. Badanie musiało wypaść korzystnie, gdyż po chwili padło stwierdzenie:

- Tak, to tutaj.

- Dziękuję - odparł Morosini z rozbrajającym uśmiechem. - Jeśli przypadkowo należysz do służby, czy mógłbyś mi powiedzieć, jaką mam szansę, aby zostać przyjętym przez hrabinę? Jestem książę Morosini i przybywam z Wenecji - dodał pośpiesznie, dostrzegłszy błysk nieufności w oku mężczyzny.

Nieprzychylny do tej pory wyraz twarzy służącego częściowo ukrytej za wąsami a la Franciszek Józef nagle się zmienił, jakby padł na nią promień słońca.

- Wybaczcie mi, jaśnie panie! Niestety, pani hrabina jest nieobecna. Czy Wasza Ekscelencja zechce zostawić wiadomość?

Morosini jął nerwowo przeszukiwać kieszenie płaszcza.

- Owszem, ale nie wziąłem nic do pisania. A zatem, przyślę wiadomość przez umyślnego z hotelu Sacher, a kiedy pani hrabina wróci, mam nadzieję złożyć jej wizytę.

- Oczywiście, jeśli pobyt Waszej Ekscelencji się przedłuży. Pani hrabina miała ostatnio wypadek... na szczęście niegroźny, lecz musi odpoczywać. W tym celu udała się do swej letniej rezydencji w Salzkammergut. Jeśli Wasza Ekscelencja do niej napisze, przekażę jej list niezwłocznie!

- A czy nie byłoby prościej, dobry człowieku, gdybyś podał mi jej adres?

- Nie - odparł mężczyzna, którego uprzejmy głos nagle stał się nieprzejednany. - Pani hrabina nalega, aby jej korespondencja przechodziła przez Wiedeń. Dużo podróżuje, a to pozwala uniknąć gubienia listów. Do usług, jaśnie panie.

Co powiedziawszy, służący oddalił się w kierunku Kaertnerstrasse, zostawiając Morosiniego nieco zdezorientowanego. Nie przez ów konwencjonalny zwrot „jaśnie panie", ani austriacką uprzejmość, przeważnie czysto kurtuazyjną. Dziwna wydała mu się grzeczna, lecz zdecydowana odmowa wyjawienia adresu hrabiny. Co do listu, w tych warunkach nie było raczej powodu do jego napisania. Morosini i tak powinien zająć się czymś innym, niż poszukiwaniem jakiejś starej, być może zdziwaczałej, damy. Zaczął nawet żałować, że znalazł ów pałac. Gdyby Liza się dowiedziała, mogłaby nie zrozumieć jego intencji. Lepiej było porzucić ten pomysł.

Pokrzepiony podjęciem takiej decyzji i mając wolne popołudnie, Morosini postanowił przeznaczyć je na odświeżenie wiedzy na temat klejnotów koronnych Habsburgów. Przecież Szymon Aronow podczas pierwszego spotkania sugerował, że może wśród tychże znajduje się zaginiony opal. Książę udał się zatem do Hofburgu, dawnego pałacu cesarskiego, którego jedną część zajmowały biura rządowe, a drugą skarbiec. Wśród zgromadzonych tam kamieni szlachetnych ujrzał wspaniały węgierski opal sąsiadujący z hiacyntem* tego samego pochodzenia i hiszpańskim ametystem. Nie mógł być to jednak ten opal, którego szukał: tamten był znacznie większy.

Niejaką pociechę znalazł w podziwianiu wspaniałego szmaragdu wieńczącego cesarską koronę oraz w kontemplacji pozostałości skarbu Zakonu Złotego Runa**. Zdziwiło go, że nie widzi żadnego klejnotu z tych, które należały do dwóch ostatnich władców. Wiedział, że cesarzowa Elżbieta, w młodości czarująca księżniczka Sissi, miała przepiękny komplet biżuterii złożony z opali i diamentów. Dostała go z okazji ślubu od arcyksiężnej Zofii, swej ciotki, a zarazem przyszłej teściowej, która sama miała go na sobie w dniu własnych zaślubin. Nie natknąwszy się na najmniejszy jego ślad, Morosini poprosił o spotkanie z konserwatorem, lecz trafił na biuralistę, który okazał się nader oszczędny w słowach, a w wyjaśnieniach odbiegał od meritum.

* Hiacynt - kamień szlachetny, odmiana cyrkonu (przyp. red.).

** Zakon Złotego Runa - zakon rycerski założony w roku 1421 przez księcia Burgundii Filipa Dobrego (przyp. red.).

- Nie mamy tu żadnych prywatnych klejnotów koronnych. Zostały skradzione pod koniec wojny, co jest godne ubolewania. Tym bardziej że utraciliśmy również Florentczyka, wielki jasnożółty diament książąt burgundzkich. Jak zresztą i klejnoty cesarzowej Marii Teresy oraz wiele, wiele innych.

- Kto je zabrał?

- Nie sądzę, żeby to była pańska sprawa. A teraz, jeśli pan pozwoli... mam dużo pracy...

Morosini nie nalegał. Zatrzymał się na chwilę przed kołyską Napoleona II - króla Rzymu i nielicznymi pamiątkami po Marii Ludwice, jego matce. Pomyślał, że powinien udać się na grób tego chłopca, który jako jedyny prawowity syn Bonapartego zakończył swój krótki żywot zaledwie w wieku dwudziestu jeden lat. Udał się zatem do krypty kapucynów*.

Nie żeby darzył szczególnym uczuciem Napoleona, któremu Wenecja zawdzięczała swój upadek. Mimo że w żyłach Aida płynęła za sprawą matki francuska krew, jako spadkobierca rodu Morosinich nie mógł wybaczyć ani abdykacji ostatniego doży, Ludvico Maniniego**, ani szału radości, który ogarnął oddziały nowej Republiki po wkroczeniu Francuzów do miasta***. Jednak losy młodego człowieka, który tu spoczywał, wygnanego, na zawsze niewolnika Austrii, była pożywką dla romantycznych uniesień i zawsze wywoływała w Morosinim głębokie współczucie. Czuł potrzebę wracania na ten grób.

* Jego zwłoki przeniesiono na rozkaz Hitlera w roku 1940 do Kościoła Inwalidów w Paryżu (przyp. red.).

** Ludovico Manini - ostatni w historii doża Wenecji, miasta-państwa (17891797). Ustąpił, zmuszony do abdykacji przez Napoleona Bonapartego (przyp. red.).

*** W roku 1797 miało miejsce wkroczenie odziałów Napoleona do Wenecji; po podpisaniu francusko-austriackiego pokoju w Campo Formio Wenecja została włączona do Austrii. W ten sposób powstała najdłużej istniejąca w dziejach republika (przyp. red.).

Nie pierwszy raz mnich otworzył przed nim cesarską kryptę poza godzinami zwiedzania. Aldo wiedział, jak to załatwić: tłumy zwiedzających - często Anglików - były zachęcane, by składać braciszkowi furtianowi datki na oświetlenie krypty i zupę dla ubogich, którą klasztor wydawał codziennie po południu. Morosini zawsze wręczał hojny datek zaraz przy wejściu.

Jednak tego dnia napotkał na lekki opór.

- Nie wiem, czy mogę pana wpuścić... Co prawda, czasem przychodzi tu pewna dama...

- W krypcie jest dość miejsca... Nie będę jej przeszkadzać. A czy może mi brat powiedzieć, kim ona się interesuje?

- Owszem, kwiaty, które przynosi, kładzie zawsze na grobowcu arcyksięcia Rudolfa... Ale widzę, że pan na grób księcia Reichstadt...* - dodał mnich, pokazując bukiecik fiołków, które Morosini trzymał w dłoni. - Proszę się postarać, żeby pana nie widziała. Zawsze chce być sama...

* Tytuł nadany Napoleonowi II w Cesarstwie Austrii po pozbawieniu go na wygnaniu prawa do imienia Napoleona, dotychczasowego tytułu i należnego dziedzictwa (przyp. red.).

A ty - pomyślał Morosini - chyba masz ochotę stracić obola, którego ci przynoszę. Mogę to zrozumieć...

- Bez obaw. Będę cicho jak myszka - obiecał książę. Kapucyn przeżegnał się i otworzył ciężkie wrota prowadzące do cesarskich grobowców.

Aldo zszedł na palcach do nekropolii Habsburgów. Minąwszy pierwszą rotundę, w której poczesne miejsce zajmowała cesarzowa Maria Teresa, matka królowej Marii Antoniny, wszedł do drugiej, poświęconej cesarzowi Franciszkowi II, który leżał w otoczeniu czterech żon, między córką Marią Ludwiką, żoną Napoleona I, a wnukiem, Orlątkiem - Napoleonem II. Grobowiec młodego człowieka, którego nienawiść Metternicha pozbawiła także tytułu księcia Reichstadt, widoczny był z daleka i nie można go było pomylić z żadnym innym, gdyż zasłany był bukiecikami świeżych lub zasuszonych fiołków, często przewiązanych trójkolorową wstążeczką w barwach Francji.

Aldo położył swój bukiecik wśród innych, uczynił znak krzyża i wspomniał słowa poety:

Książe! Ty wziąłeś w duszę wszystkich nas cierpienia,

Ta glorja, która czoło Twoje opromienia,

To ciężar co na wątłe ramiona dzieciny

Spadł, nim zostałeś mężem... i śniłeś wawrzyny!... * Ten wiersz był dla Morosiniego jak modlitwa.

* Fragment (w pisowni oryginalnej) dramatu w sześciu aktach Orlę autorstwa E. Rostanda; przekład Mariana Tatarkiewicza, Warszawa 1913 (przyp. red.).

W długiej krypcie pogrążonej w szarej poświacie, tym „królewskim magazynie", w którym spoczywało stu trzydziestu ośmiu nieboszczyków, dźwięczała cisza. Morosini, owładnięty atmosferą miejsca, zapomniał, że nie jest sam, gdy wtem usłyszał delikatny szelest dochodzący z najnowszej części krypty. Spoczywał tam Franciszek Józef, jego czarująca żona Elżbieta zamordowana przez włoskiego anarchistę i ich syn Rudolf.

Zdawało mu się, że ktoś szlocha...

Aldo przesunął się bezszelestnie i ujrzał sylwetkę kobiety.

Była wysoka i szczupła, twarz miała zasłoniętą długą woalką z krepy. Stała przed grobowcem, na którym położyła bukiet róż, i ukrywszy twarz w dłoniach, szlochała. Czy był to duch samej boleści, czy może duch księżniczki Sissi, która pewnej nocy, niedługo po śmierci syna, kazała otworzyć jego grobowiec, aby prosić Rudolfa o powrót z królestwa zmarłych?

Morosini zdał sobie sprawę, że będąc świadkiem tak wielkiej rozpaczy, działa z najwyższą niedyskrecją, zawrócił więc na palcach. Na górze, z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, czekał na niego kapucyn, trzymając ręce ukryte w rękawach. Książę nie mógł powstrzymać się od pytania, kim jest nieznajoma, która zrobiła na nim takie wrażenie.