Pośpiesznie podjął odpowiednie kroki. Dzięki Bogu, Hieronimowi i Angelo Pisaniemu, jego sklep z antykami mógł się obyć bez niego.

Zmiana nastroju księcia zlikwidowała odrętwienie, w którym od dłuższego czasu pogrążony był pałac Morosinich. Jedynie Cecina, jego kucharka i najstarsza przyjaciółka, zmarszczyła brwi z dezaprobatą, kiedy oznajmił, że wyjeżdża.

Przerwała śpiewaną pod nosem piosenkę i burknęła:

- Tak ci spieszno nas opuścić? To miłe z twojej strony, nie ma co!

- Nie opowiadaj głupstw, Cecino! Jestem zadowolony, gdyż czeka mnie pasjonująca sprawa, wyzwolenie z codziennej rutyny.

- Z codziennej rutyny? Gdybyś choć trochę mnie słuchał, nie cierpiałbyś z tego powodu! Czy nie radziłam ci wiele razy, żebyś się wybrał w podróż? Już nie mogę patrzeć na twoją przygnębioną minę!

- No to powinnaś być zadowolona! Przecież wybieram się w podróż!

- Tak, ale nie byle gdzie! Ja bym wolała, żebyś pojechał do... na przykład do Wiednia!

Morosini spojrzał na Cecinę ze szczerym zdziwieniem.

- Dlaczego do Wiednia? Tam jest zbyt duszno w lecie. Cecina jęła bawić się wstążkami czepka.

- W lecie wszędzie jest duszno, ale ja przecież powiedziałam tylko tak sobie; równie dobrze mogłam powiedzieć: Paryż, Rzym, Vichy lub...

- Cecino, nie wysilaj się, bo przypadkowo jadę właśnie do Wiednia. Zadowolona?

Nie odpowiedziawszy, pokaźnej tuszy kobieta oddaliła się do kuchni, starając się ukryć rozpromienioną twarz, co bardzo dziwiło Morosiniego. Lecz wiedząc, że będzie milczała jak zaklęta, nie spytał, co ją tak cieszy, i udał się, by dopilnować pakowania.

Nie mając pojęcia, czy będzie mógł zostać w Wiedniu po wyznaczonym spotkaniu, wyjechał trzy dni wcześniej, aby mieć czas na wałęsanie się po mieście, które cenił za elegancję i lekką atmosferę utkaną z dźwięków walca, dobiegających z niejednego zaułka.

Kiedy pociąg wjechał w dolinę Dunaju i zbliżał się do stolicy, Morosini pomimo ponurej pogody poczuł euforię. Na zdrowy rozum ten błogi nastrój trudno byłoby wytłumaczyć. Wspomnienia wojenne, podobnie jak dwie podróże w interesach, które odbył do stolicy Austrii po zakończeniu wojny, gdy doczekał się uwolnienia ze starej, tyrolskiej fortecy, nie były przyjemne. Tym jednak razem Wiedeń stanowił dla niego coś więcej niż punkt wyjścia do poszukiwań zaginionego klejnotu. Czyż nie słyszał czasami w głębi pamięci pewnego radosnego głosu, który mówił: „Spędzę Boże Narodzenie w Wiedniu u mojej babci"?

Zważywszy liczbę babć mieszkających w stolicy Austrii, ta krótka informacja byłaby niewystarczająca, lecz Morosini miał niezawodną pamięć. Pamiętał pewne nazwisko, które w holu hotelu Ritz w Londynie wymówił Moritz Kledermann, ojciec Lizy: hrabina von Adlerstein.

Odszukanie jej adresu nie powinno nastręczać trudności; Aldo zdecydował się złożyć jej wizytę. Choćby po to, aby zasięgnąć języka na temat pewnej cennej pracownicy, która nagle zniknęła mu z oczu? Oczywiście nie udałby się w podróż tylko po to, ale skoro nadarzała się okazja, byłoby głupotą z niej nie skorzystać: przypadek Miny-Lizy był prawie tak samo intrygujący jak przygody związane z historią pektorału.

Kiedy Morosini wysiadł z pociągu na Kaiserin Elisabeth Westbahnhof, z nieba wylewały się potoki deszczu. Nie przeszkodziło mu to w pogwizdywaniu jakiejś kompozycji Mozarta, kiedy wsiadał do taksówki, każąc się zawieźć do hotelu Sacher.

Ta imponująca pamiątka po cesarstwie austro-węgierskim nosząca miano od nazwiska swego fundatora, dawnego kucharza księcia Metternicha, wznosiła się tuż za gmachem opery potężną bryłą utrzymaną w najczystszym stylu biedermeierowskim. To tu, od roku 1878, spotykali się najwybitniejsi przedstawiciele sztuki, polityki, armii i gastronomii w cesarstwie, a także wiele znakomitości zagranicznych. Tutaj miały miejsce wykwintne kolacje z udziałem arcyksięcia Rudolfa, tragicznego bohatera z Mayerlingu, jego przyjaciół i pięknych przyjaciółek. Hotel wsławił się poza tym wspaniałym smakołykiem - tortem Sachera - czekoladowym, przekładanym konfiturą i podawanym z bitą śmietaną, którego sława obiegła kulę ziemską. Anna Sacher, ostatnia z rodu, prowadziła hotel żelazną ręką w aksamitnej rękawiczce, paliła kubańskie cygara, trzymała niezbyt zabawne mopsy i pomimo wieku oraz pokaźnego obwodu w talii potrafiła jak nikt inny wykonać reweransa* przed niejedną królewską lub cesarską mością.

* Rewerans (dawn.) - głębokie dygnięcie z ukłonem (przyp. red.).

To właśnie ją ujrzał Morosini w holu udekorowanym roślinami i dwoma wielkimi posągami przedstawiającymi alegorie kobiece z potężnym biustem. Wkrótce książę całował pulchną dłoń pani domu. Jej obecność stanowiła jeden z uroków tego hotelu: Anna Sacher potrafiła przyjąć każdego gościa tak, jak na to zasługiwał, a stałych bywalców traktowała jak przyjaciół. Dotyczyło to właśnie Morosiniego. Pod ścisło upiętymi, srebrzystymi włosami, jej zawsze świeża, lecz nieco przyciężka twarz jaśniała radosnym uśmiechem.

- Jak miło widzieć księcia! Przywiózł pan ze sobą trochę cudownego słońca Italii! Jestem szczęśliwa, mogąc znowu pana powitać i życzyć miłego pobytu w naszych skromnych progach!

- Mam nadzieję, Frau Sacher, że będzie mi pani tego życzyć jeszcze nieraz!

- Jeden Bóg to wie! Czas nieubłaganie mija, a ja nie młodnieję. Czy zatrzyma się pan u nas na jakiś czas?

- Jeszcze nie wiem. To zależy od sprawy, którą mam tu załatwić. Ale to nie jedyny powód: drugi, to środowy wieczór w operze...

- Ach! „Kawaler srebrnej róż}'"! Wspaniała, wyborna komedia muzyczna! To będzie wielkie wydarzenie! Czy wypijemy wspólnie tradycyjną filiżankę kawy, podczas gdy służba zaniesie pańskie bagaże do pokoju?

- Rezerwuje pani czarujące zwyczaje dla swoich przyjaciół, Frau Sacher. Grzechem byłoby odmówić.

Razem udali się do Rote Cafe, eleganckiego salonu o ścianach pokrytych czerwonym adamaszkiem i oświetlonego kryształowymi żyrandolami, w którym pośpiesznie podano im słynną wiedeńską kawę z bitą śmietaną, za którą cała Austria przepadała. Morosini również. Według niego była to jedyna kawa w Europie mogąca rywalizować z włoską, podczas gdy inne pozostawały pospolitymi i niegodnymi lurami.

Delektując się napojem, rozmawiali o wszystkim i o niczym, o urodzie Wenecji i Wiednia, dokąd, na przekór trudnościom finansowym, wracało światowe życie. Było to zresztą konieczne, żeby przyciągać turystów z całego świata. Wiedeń bez muzyki i walca nie byłby Wiedniem. W przeciwieństwie do Niemiec, które ostatnio utraciły zagłębie Ruhry zaanektowane przez Francję i z dnia na dzień pogrążały się w anarchii i ekstremizmie, dawny bastion cesarstwa Habsburgów dążył do odzyskania duszy, a nawet do jej uratowania. Kanclerz, Ignaz Seipel, był księdzem! Ten eksprofesor teologii, zostawszy deputowanym, a potem przewodniczącym partii chrześcijańsko-społecznej, właśnie stawiał austriackie finanse na nogi, utworzył nową walutę - szylinga i dokonał ostrych cięć wydatków. Równocześnie starał się wprowadzić surową moralność. Co do Frau Sacher, ta dzielna kobieta uważała, że kanclerz był porządnym człowiekiem.

- Czasami wydaje się, że powróciły czasy naszego dobrego cesarza. Tylko stara arystokracja ośmiela się...

- Co się tyczy starej arystokracji, być może będzie mi mogła pani pomóc, Frau Sacher. Mam zamiar wykorzystać pobyt w Wiedniu, aby odnaleźć przyjaciółkę mojej matki, która gdzieś się zawieruszyła podczas wojny. A pani dobrze zna nie tylko całe

miasto, ale również Almanach Gotajski*.

* Almanach Gotajski - rocznik genealogiczny wydawany w jęz. niemieckim i francuskim w niemieckim mieście Gotha w latach 1763-1944 (przyp. red.).

- Jeśli tylko będę mogła...

- Bardzo dziękuję. Może pani wie, czy hrabina von Adlerstein jeszcze żyje?

Stara dama uniosła wysoko starannie narysowane brwi, podczas gdy jej dłonie miętosiły perlę zdobiącą aksamitną opaskę z czarnego aksamitu, którą miała na szyi.

- A dlaczego miałaby nie żyć? Mamy mniej więcej tyle samo lat...

- Widzę, że ją pani zna, skoro wie, ile ma lat?

- Rzeczywiście, znam ją, zwłaszcza z dwóch powodów: z powodu szumu, jaki spowodowała jakieś 25 lat temu, wydając córkę za szwajcarskiego bankiera.

- A drugi powód?...

- Znacznie bardziej prozaiczny - odparła Anna Sacher ze śmiechem. - Hrabina ma słabość do naszego tortu Sachera i bawiąc w Wiedniu, zawsze go zamawia. Ale od jakiegoś czasu z pałacu przy Himmelpfortgasse nie przyszło żadne zamówienie...

Morosini był tak zadowolony, że omal nie klasnął w dłonie: droga dama właśnie najniewinniej w świecie przekazała mu cenną informację: adres, o który niezręcznie byłoby spytać. Jego westchnieniu towarzyszył melancholijny uśmiech.

- A zatem, nie mam szczęścia! Będę musiał się zadowolić przesłaniem wizytówki z małym słówkiem. Być może hrabina mi odpowie...

- Och! Jestem tego pewna! Będzie zachwycona, mogąc pana przyjąć, podobnie jak ja!

Ale Morosini szczerze w to wątpił, gdyż babka Miny-Lizy w ogóle go nie znała.

      Następnego dnia,       po    południu,   pomimo      deszczu     spacerował po

Himmelpfortgasse, oddalonej zaledwie o jakieś dwieście metrów od hotelu. Była to uliczka, jakich wiele na starym mieście niegdyś otoczonym murami, które cesarz Franciszek Józef zastąpił Ringiem, wspaniałym okrągłym bulwarem wysadzanym drzewami i otoczonym ogrodami. Wzdłuż niego stały zabytkowe domy i pałace, z których zwłaszcza jeden zwracał uwagę: trzypiętrowy, z wysokimi oknami nad antresolą i imponującą bramą. Stojący po obu jej stronach muskularni Atlanci podtrzymywali wspaniały balkon z ażurowego kamienia. Do pałacu prowadziło dwoje mniejszych, bocznych drzwi. Ta skromna siedziba (tylko siedem okien na każdym piętrze) podobna była do domów burżuazji z XVIII wieku, lecz herb nad głównym wejściem wskazywał na arystokracje, a ponieważ przedstawiał czarnego orła na skale na złotym polu, Morosini nie miał żadnych wątpliwości: był to dom, którego szukał, ponieważ nazwisko Adlerstein znaczyło tyle co „orli kamień".