- To twoja sprawa, a ponieważ tylko ty tak uważasz, niech tak pozostanie. Lepiej chodźmy się położyć. Jutro trzeba wprowadzić młodego Pisaniego w jego obowiązki, a poza tym mamy kilka spotkań, więc zapowiada się ciężki dzień. Jeśli chłopak się nada, szybko zapomnimy o Minie.

Na szczęście Morosini stwierdził od pierwszego wejrzenia, że nowy pracownik to trafny wybór. Ten młody i grzeczny wenecjanin z jasnymi włosami, dobrze ułożony, gustownie ubrany i raczej skąpy w słowach pasował do marmurów i sreber pałacu przekształconego na znany na całym świecie sklep z antykami. Młodzieniec powinien szybko się wdrożyć, gdyż widać w nim było prawdziwe zamiłowanie do starych przedmiotów, zwłaszcza pochodzących z Dalekiego Wschodu. Wkrótce Angelo Pisani błysnął erudycją, która zadziwiła nowego pracodawcę, kiedy dostrzegł na półce antykwariatu bukłak z seledynowym wieczkiem pochodzący z XVIII wieku i nie zadawszy sobie nawet trudu, żeby go odwrócić w celu sprawdzenia oznakowań - bez zająknienia krzyknął:

- Co za wspaniały okaz! To naczynie z potrójnym dziubkiem z epoki KienLong, zdobione reliefowymi diagramami talizmanicznymi, formami pięciu świętych gór*. Jest doskonałe, a przy tym bezcenne!

* Chińskie święte góry - dwie grupy po pięć wzniesień, jedna związana z taoizmem, druga z buddyzmem. Ważne centra religijne odwiedzane przez licznych pielgrzymów (przyp. red.).

- Mam jednak zamiar ustalić jego cenę - rzekł Morosini. - Niemniej chciałbym panu pogratulować. Mecenas Massaria nie wspominał mi, że jest pan takim wybitnym sinologiem.

- Za sprawą matki w moich żyłach płynie trochę krwi Marco Polo - wyjaśnił skromnie nowy sekretarz. - Moje zainteresowania wypływają bezsprzecznie z tego faktu, lecz wiem też co nieco o antykach z innych krajów.

- A drogie kamienie, stare klejnoty? Czy na nich również się pan zna?

- Niestety nie - przyznał młodzieniec z rozbrajającą szczerością. - Z wyjątkiem oczywiście przedmiotów z nefrytu i chińskiej biżuterii, lecz jeśli pan Buteau zgodzi się mnie doszkolić, z pewnością szybko nadrobię braki!

Wkrótce Pisani udowodnił prawdziwe zdolności, a ponieważ w sekretarzowaniu nie było zbyt wiele do nauczenia, Morosini odczuwał satysfakcję z faktu zatrudnienia nowego pracownika. Ubolewał jednak, że poza sprawami zawodowymi nie można było się o nim dowiedzieć zbyt wiele. W pałacu poruszał się niczym cień. Był cichy i skuteczny, lecz nudny, przez co Aldo jeszcze bardziej żałował odejścia Miny: dziewczyna zawsze miała gotową odpowiedź na wszystko, zwykle ciętą i niebanalną... *  *  *

Chcąc się nieco rozerwać, książę wdał się w miłą przygodę z węgierską śpiewaczką, która została zaproszona do Teatro la Fenice, by zaśpiewać partię Łucji z Lammermooru. Ta urocza, delikatna blondynka była trochę podobna do Anielki Solmańskiej i miała piękny, kryształowy głos godny anioła. Ale na tym jej anielskość się kończyła... Morosini odkrył szybko, że piękna Ida była nie tylko mistrzynią w sztuce miłości, lecz także rachunkowości. Potrafiła bowiem ze znawstwem odróżnić diament od cyrkonu i w żadnym razie nie widziałaby nic zdrożnego w dodaniu do miana primadonny tytułu księżnej... Morosini nie zamierzał jednak przeistoczyć tego wędrownego ptaka w kurę domową i pośpiesznie odebrał jej złudzenia. Pewnego czerwcowego wieczoru na peronie dworca Santa Lucia romans dobiegł końca, przypieczętowany podarunkiem w postaci szafirowej bransoletki, bukietu róż i wielkiej chusteczki do machania na do widzenia. Niestały amant widział, jak długo powiewała przez otwarte okno sleepingu, zanim pociąg zniknął za zakrętem.

Wrócił do domu z wyraźnym uczuciem ulgi i nagle wydało mu się, że samotność we dwóch z Hieronimem i świadomość, że są odcięci od reszty świata, nie jest wcale aż tak zła.

Może z powodu braku wiadomości od drogich mu osób...? Wydawało się, że piaski Egiptu zasypały Vidal-Pellicorne'a, markizę de Sommieres i Marię Andżelinę. Pierwszy mógł się tłumaczyć absorbującym zajęciem, lecz dlaczego dwie pozostałe osoby napisały przez pół roku tylko jedną kartkę pocztową?!

Nie było też wiadomości od Adriany Orseolo, kuzynki Aida. Piękna hrabina wyjechała zeszłej jesieni do Rzymu ze swym służącym - i zarazem kochankiem - Spiridionem, by sfinansować mu lekcje śpiewu u mistrza bel canta, i ślad po niej zaginął. Nawet wiadomość o kradzieży w jej domu nie spowodowała żadnej reakcji poza wysłaniem listu do komisarza Salviatiego, w którym pisała, że pokłada całkowite zaufanie w weneckiej policji i że jest zbyt zajęta, by opuścić Rzym. W końcu książę Morosini jest na miejscu i może czuwać nad jej sprawami...

Oburzony podobną bezceremonialnością, Aldo chwyci! za słuchawkę i zadzwonił do hotelu Villa Torlonia, gdzie Adriana podobno miała się zatrzymać. Ale dowiedział się tylko, że po tygodniu jego kuzynka wyjechała, nie zostawiwszy adresu. Z tonu rozmówcy Morosini domyślił się, że personel hotelu był z tego powodu raczej zadowolony.

Niepowodzenie spotkało go również w rozmowie z maestro Scarpinim: Grek powierzony jego artystycznej opiece miał wprawdzie piękny głos, ale zbyt trudny charakter, aby można było wytrzymać kilka miesięcy w jego towarzystwie. Nikt nie wiedział, gdzie mógł się udać...

W pierwszym odruchu Aldo chciał posłać kogoś ze służby po bilet na pociąg do Rzymu, ale szybko porzucił ten pomysł: szukać kuzynki w tak wielkim mieście było zajęciem beznadziejnym. Kochankowie mogli już dawno wyjechać do Neapolu lub gdzie indziej. Poza tym Hieronim stwierdził, że skoro hrabina wolała zniknąć ze sceny, trzeba to uszanować.

- Ale ja jestem jej jedynym krewnym - protestował Aldo. - Poza tym lubię ją i mam obowiązek się nią opiekować.

- Wbrew jej woli? To może doprowadzić tylko do kłótni. Sądzę, że opętał ją ten demon z południa. To typowe dla kobiet w jej wieku i nic na to nie poradzimy. Trzeba jej pozwolić zabrnąć aż na dno szaleństwa, lecz trzymać się wystarczająco blisko, żeby podać pomocną dłoń, kiedy przyjdzie na to czas.

- On ją w końcu zrujnuje. Nie jest zbyt bogata.

- Sama tego chciała.

Była to mądrość w czystej postaci. Od tego dnia Aldo unikał wymawiania imienia Adriany.

Zaniepokoiła go już w dniu, gdy w tajemnej szufladzie w jej florenckim gabinecie, zaraz po kradzieży, odkrył pewną korespondencję. Jego uwagę zwrócił zwłaszcza jeden list podpisany literą R, który Morosini zachował, by przyjrzeć mu się z bliska. I chociaż nie odkrył w nim nic poza wyznaniem miłości, nie mógł się zdecydować, czy podzielić się tą tajemnicą choćby z Hieronimem. Może nie chciał spojrzeć prawdzie w oczy: w głębi serca obawiał się bowiem, że odkryje, iż ta kobieta - jego pierwsza młodzieńcza miłość -była w jakiś sposób związana ze śmiercią matki...

Aldo nie miał szczęścia do kobiet. Matka została zamordowana, kuzynka przedzierzgnęła się w kobietę łatwą, a śliczna Anielka, w której zakochał się w parku wilanowskim, stanęła przez sądem oskarżona o zamordowanie męża, sir Eryka Ferralsa, za którego wyszła zgodnie z wolą ojca, hrabiego Solmańskiego. Po procesie oboje wyjechali w pośpiechu do Stanów Zjednoczonych. Anielka nie zdobyła się nawet na podziękowanie Morosiniemu za trud, który dla niej poniósł, by ratować ją przed stryczkiem. A przecież nie tak dawno zaklinała się, że kocha tylko jego...

A piękna Dianora? Wielka miłość z przeszłości, dawna kochanka, która wyszła za bankiera Kledermanna... Ta przynajmniej nie ukrywała, że nie zawaha się pomiędzy bogactwem a uczuciem. Zabawne było to, że wychodząc za Kledermanna, stała się, aczkolwiek bez wielkiego entuzjazmu, macochą Miny alias Lizy Kledermann, idealnej sekretarki księcia. Ona również rozpłynęła się pewnego szarego i mglistego poranka, nie domyślając się nawet, że jej byłego pracodawcę ucieszyłoby nawet jedno przyjazne słowo na pożegnanie.

*   *   *

Lato minęło. Ciężkie, mgliste i burzowe. Chcąc uciec od hord turystów i orszaków ślubnych, Aldo wymykał się od czasu do czasu na jedną z wysp na lagunie w towarzystwie przyjaciela - Franca Guardiniego, aptekarza z Santa

Margarita, w którym cenił naturalną małomówność. Spędzali beztroskie chwile wśród dzikich traw, na łasze piasku lub przy chylącej się ku ruinie kapliczce, łowiąc ryby, zażywając kąpieli i odnajdując proste radości dzieciństwa. Aldo starał się zapomnieć, że listonosz przynosi same rachunki lub listy dotyczące interesów.

Jedynym wyjątkiem w tym oceanie zapomnienia był krótki liścik od pani de Sommieres, w którym zawiadamiała, że udaje się do Vichy, aby podleczyć wątrobę, która, po afrykańskiej wyprawie nie miała się najlepiej: Przyjedź do nas, jeśli się nudzisz! pisała bezceremonialnie, co źle usposobiło jej siostrzeńca. To niepodobna, że niektórzy przypominali sobie o nim dopiero, kiedy zaczynali się nudzić! Postanowił więc, że uda obrażonego.

A jednak odczuwał coraz większy niepokój z powodu braku wiadomości od Vidal-Pellicorne'a. Jeśli nawet niebezpieczeństwa, na jakie wystawiony jest archeolog, nie są zbyt wielkie, rzeczy mają się zgoła inaczej, jeśli do tego spokojnego zajęcia doda się funkcję tajnego agenta. Przecież Adalbert był zdolny wpakować się w jakąś zasadzkę! A więc żeby uspokoić sumienie, Aldo postanowi! wysłać telegram do profesora Loreta, konserwatora muzeum kairskiego, by spytać o ostatnie poczynania przyjaciela.

Wróciwszy z poczty, znalazł na swoim biurku list.

List ten nie został jednak wysłany z Egiptu, lecz z Zurychu. .. Serce Morosiniego zabiło mocniej: Szymon Aronow! To mógł być tylko on! I rzeczywiście, po otwarciu koperty ujrzał kartkę złożoną we czworo, na której napisano na maszynie:

Środa, 17 października, Opera Wiedeńska, „Kawaler srebrnej róży". Niech Pan się stawi w loży barona Ludwika de Rothschilda.

Morosini poczuł, że odżywa. Ach ten upajający zapach przygody.