Aronow, bez słowa, nie odwracając głowy w stronę księcia, wsunął w jego rękę lornetkę z macicy perłowej. Aldo przytknął ją do oczu i skierował najpierw na scenę, na której marszałkowa ubolewała nad upływem czasu, a następnie na lożę. Nieznajoma siedziała nieco z tyłu, jakby unikając bladych świateł rampy. Koronkowa maska nie pozwalała dostrzec rysów jej twarzy, ale po bladym odcieniu skóry, po sposobie trzymania się prosto z dumnie uniesioną głową na smukłej szyi można było się domyślić, że nie jest stara i że w jej żyłach płynie szlachetna krew.

- Niech pan się przypatrzy klejnotowi - szepnął Aronow.

Był to cesarski orzeł wykonany z diamentów, którego korpus stanowił wspaniały opal. Morosini obejrzał go przez lornetkę tak dokładnie, jak tylko to było możliwe, po czym skierował na swego towarzysza pytające spojrzenie.

- Tak, nie myli się pan - wyszeptał Kulawy. - Podejrzewam, że to on!

Morosini potwierdził skinieniem głowy, gdyż nie wypadało rozmawiać, lecz wkrótce, wśród oznak wielkiego entuzjazmu publiczności, skończył się pierwszy akt. Na sali zapłonęły światła.

Tajemnicza nieznajoma cofnęła się jeszcze bardziej w głąb loży i przesłoniła twarz wachlarzem.

- Kto to jest? - spyta! Morosini.

- Słowo honoru, nie wiem - odparł Aronow. - Kobieta o wysokiej pozycji, to pewne, lecz z pewnością niemieszkająca w Wiedniu. W żadnym hotelu jej nie znają i nigdzie jej nie widziano poza operą, i to na dodatek tylko wtedy, gdy wystawiają „Kawalera srebrnej róży". Co nie zdarza się często.

- Dziwne... Dlaczego właśnie „Kawaler..."?

- Proszę się lepiej przyjrzeć jej wachlarzowi.

Ukrywszy się za krzesłami, Morosini skierował lornetkę na wspaniały wachlarz wykonany z ciemnej macicy perłowej i koronki. Na jego rączce tkwiła srebrna róża. Morosini się uśmiechnął.

- Róża! Oto powód jej przywiązania do tej opery. Z pewnością coś jej ona przypomina, wywołuje jakieś wspomnienia...

- Zapewne, ale to tylko pogłębia tajemnicę. Jestem pewien, że klejnot, który nosi, musiał należeć do cesarzowej Elżbiety. Widziałem go na pewnym portrecie i już wtedy miałem świadomość, że środkowy kamień jest tym, którego szukamy. Dodam, że widzę tę damę pierwszy raz w życiu. Już dwa razy mi o niej mówiono, lecz nie byłem pewny, czy dzisiaj przyjdzie. Postanowiłem zaryzykować i zaprosić pana.

- Jestem wdzięczny bardziej, niż pan przypuszcza. Ale chyba nietrudno się dowiedzieć, kto wynajął tamtą lożę?

- Niestety, opera wynajmuje loże na cały rok. Nasza należy do hrabiny von Adlerstein.

Morosini nawet nie próbował ukryć zaskoczenia.

- Co za niesłychany zbieg okoliczności! Czy zna pan hrabinę?

- Osobiście nie. Wiem tylko, że jest teściową Moritza Kledermanna, znanego szwajcarskiego kolekcjonera.

- I babką mojej byłej sekretarki.

- Do diaska! Powinien mi pan o tym opowiedzieć!

- Proszę sobie wyobrazić, że to jeszcze nie wszystko! Otóż, zdaje mi się, że już raz spotkałem naszą nieznajomą, nie dalej niż dziś wieczorem w krypcie Kapucynów. Przyniosła kwiaty na grób arcyksięcia Rudolfa i to, jak się dowiedziałem, nie pierwszy raz. A na dodatek otrzymała specjalne zezwolenie, by przychodzić poza godzinami otwarcia.

- No, no! Coraz lepiej! Jeśli pan chce, potrafi być zdumiewający. Proszę opowiedzieć coś więcej.

Aldo, nie dając się dłużej namawiać, opowiedział o tajemniczym spotkaniu w krypcie: o wysokiej postaci w czerni, którą przez chwilę wziął za rozpaczającego ducha matki arcyksięcia Rudolfa i o tym, jak rzucił się w ślad powozu.

- Cale szczęście, że Wiedeń pozostał wierny konnej komunikacji! Gdyby odjechała automobilem, nie miałbym żadnej szansy.

- Bardzo dobra robota, przyjacielu! Nie ma już najmniejszej wątpliwości: tajemnicza dama musi mieszkać u hrabiny.

- Chciałem złożyć jej wizytę, lecz nie ma jej w Wiedniu. Uległa wypadkowi, przez co nie opuszcza domu na prowincji.

- To bez znaczenia, że ta kobieta mieszka u niej. Może jest jej krewną. W każdym razie będziemy ją śledzić po wyjściu z teatru. Przyjechałem autem.

Tymczasem antrakt dobiegł końca. Światła znowu pogasły. Obaj mężczyźni umilkli, lecz Aldo, który udawał, że podziwia muzykę i wykonawców, tak naprawdę nie wiedział, co się dzieje na scenie. Jego spojrzenie, raz przez lornetkę, raz bez niej, wracało ku wyniosłej sylwetce damy i jej broszy przypominającej samotną gwiazdę na nieboskłonie.

Zakończeniu drugiego aktu towarzyszyła euforia oczarowanej publiczności. Sala na stojąco oklaskiwała artystów w rytm walca. Tylko Aldo ani drgnął.

- Niechże pan wstanie! Niech pan się zachowuje jak inni - syknął Aronow, sam klaszcząc z całych sił. - Nie możemy się wyróżniać.

Morosini ocknął się i jął bić brawo.

Druga przerwa była krótsza od pierwszej. Publiczność raczej nie ruszała się z miejsc. Dwaj mężczyźni podjęli przerwaną rozmowę.

- Zastanawiam się, dlaczego w krypcie nosiła żałobę. I po co jej teraz ta koronkowa zasłona na twarzy? Co ta kobieta ukrywa? A może po prostu chce wzbudzić ciekawość, intrygować? W takim wypadku udaje się jej to wybornie.

- Też tak myślałem, zanim powiedział mi pan o krypcie. Teraz myślę, że chodzi o coś innego. Jeśli dobrze zrozumiałem, ta kobieta nosi żałobę po zamordowanym arcyksięciu Rudolfie? Ale to było prawie czterdzieści pięć lat temu... Czy nie wydaje się to panu dziwne?

- Może jest jego żoną?

- Stefanią Koburg? Co też pan opowiada! Wdowa jest już starą kobietą. W 1900 roku wyszła ponownie za mąż za pewnego Węgra i od tej pory słuch o niej zaginął. Nasza tajemnicza dama musi być znacznie młodsza, a poza tym jest wysoka i dumnie trzyma głowę, czego nie można było powiedzieć o biednej księżniczce.

- A może to jej córka? O ile wiem, miała dziecko?

- Tak, Elżbietę. Ale to nie ona! Tak się składa, że ją znam...

- W takim razie, jakaś fanatyczka? Albo wariatka? Chociaż jej spokój nie potwierdza tej ostatniej hipotezy. W każdym razie to nie wyjaśnia, dlaczego zasłania twarz.

- Być może jest szpetna... lub zniszczona. Wiele byłych znanych piękności ukrywa twarz i zasłania w domu lustra, żeby nie widzieć oznak mijającego czasu.

- Jeśli jest pan pewien, że tego opalu szukamy - stwierdził Morosini - musimy doprowadzić do spotkania z nią.

- Mógłbym przysiąc! Chociaż nie rozumiem, dlaczego diamentowy orzeł zdobi pierś nieznajomej. Arcyksiężna Zofia podarowała go ongiś synowej z okazji narodzin Rudolfa, z pewnością, by uzupełnić komplet, który sama dostała z okazji ślubu.

- Wydaje mi się, że to proste: powiedział pan, że prywatne klejnoty zostały sprzedane w Szwajcarii. Więc ten klejnot musiał zostać przez tę damę po prostu kupiony.

- Nie sądzę. Nie stanowił części skarbu...

Podczas trzeciego aktu Morosini poświęcił więcej uwagi przedstawieniu. Uroda Lotte Lehmann i jej ujmujący głos podziałały na niego jak magia. Jego towarzysz też uległ talentowi artystki i kiedy kandelabry i żyrandole rozbłysły na nowo wśród entuzjastycznych oklasków publiki, obaj spostrzegli, że loża naprzeciwko jest pusta. Nieznajoma, wraz z towarzyszem, wymknęła się przed końcem spektaklu. Morosini podszedł do tego ze stoickim spokojem.

- Wielka szkoda, ale to jeszcze nie katastrofa, gdyż jestem pewny, że dama z krypty i ta z loży to jedna i ta sama osoba.

- Miejmy nadzieję, że się pan nie myli - odparł Aronow. Sala opustoszała. Aronow i książę udali się do szatni, gdzie jeden odebrał ciepłą pelisę, a drugi obszerną pelerynę na podszewce z satyny, którą zawsze zakładał na smoking. Morosini zauważył laskę ze złotą gałką.

- Może odwieźć pana moim autem? - zaproponował Kulawy. - Porozmawiamy.

- Dziękuję, ale mieszkam tuż obok, w Sacherze. Jechać autem dwa kroki to przesada. A może zje pan ze mną kolację, drogi baronie?

Żyd roześmiał się, podczas gdy jego jedyne sprawne, ciemnoniebieskie oko (to, na którym tkwił monokl, musiało być szklane!) zaiskrzyło się od złośliwości.

- Proszę przyznać, intryguje pana mój tytuł? Otóż, niech pan będzie pewien, że jest prawdziwy i że mam do niego prawo. Natomiast nazwisko nie jest moje. Zmieniam je zależnie od wyglądu, jaki przybieram. Tutejsze towarzystwo zna mnie jako barona Palmera. I bardzo chętnie przyjmuję pańskie zaproszenie.

Ku zdumieniu Aida, Aronow zawołał do szofera długiego, czarnego mercedesa, który właśnie podjechał.

- Udaję się na kolację z przyjacielem! Frau Sacher zamówi dla mnie fiakra. - Po czym, biorąc księcia pod rękę, dodał: - Po kolacji u Frau Anny lubię wracać dorożką. To przywodzi na myśl dawne czasy. Zawsze jakaś czeka nieopodal. Na szczęście, niezależnie od reżimu, Austriacy pozostali wierni tradycji.

Trzymając się pod ręce, panowie weszli do hotelu. Deszcz dawno przestał padać, a w mokrych chodnikach odbijały się światła latarni. Frau Sacher, z cygarem w dłoni, powitała ich wylewnym uśmiechem i przekazała w ręce kierownika sali, który powiódł gości do dyskretnego stolika przykrytego obrusem z białego adamaszku. Z dala od cygańskiej orkiestry.

- Jak zwykle menu arcyksięcia? - spytała Frau Sacher z konfidencjonalnym uśmiechem, nie opuszczając gości ani na krok.

Chodziło o ostatnią kolację, którą podała księciu Rudolfowi dwa, czy trzy dni przed udaniem się przez niego „na polowanie" do Mayerlingu. Arcyksiążę sam wtedy ułożył jadłospis, który składał się z ostryg, zupy żółwiowej, homara po armorykańsku*, pstrąga w szarym sosie po wenecku, potrawki ze słonek, kurczęcia po francusku, sałaty, kompotu, puree z kasztanów, lodów, tortu Sachera, serów i owoców. To wszystko podlane chablis i szampanem Roedereret. Tak bogate menu zadowoliłoby apetyt samego Ludwika XIV.