Domyśliła się, o co mu chodzi.

– Nie, nikt więcej nie zginął. Nie było żadnego zderzenia samochodów. Ich samochód wylądował po prostu na drzewie.

Rico znów ścisnął jej dłoń. Westchnął ciężko.

– Więc to tak było. I oboje nas opuścili… – Pochylił nisko głowę.

Nas.

Było to jakieś pocieszenie, że tak powiedział.

Jakby usłyszał jej myśl, pogłaskał ją po ręce.


Stukając drewniakami szpitalnymi, zbliżyła się do nich pielęgniarka.

– Przepraszam, że przeszkadzam – powiedziała.

Rico puścił dłoń Catherine. Dlaczego? A więc jednak nie jesteśmy razem, pomyślała. Nie będzie żadnych „nas”.

– Za kilka minut mam przerwę – ciągnęła pielęgniarka. – Chciałabym przedtem zaprowadzić państwa na oddział dziecięcy. Droga jest dosyć skomplikowana…

– Nie trzeba. – Podniósł się Rico – Byłem już u Lily i znam drogę. Zgłosiłem oddziałowej, że razem z panną Masters odwiedzimy małą z samego rana. Nie będzie to trudne, bo zanocujemy w pobliskim hotelu. Jeszcze raz dziękuję.

Siostra odeszła, a Catherine spojrzała na niego zaskoczona.

– Zdążyłeś być u Lily?

– Oczywiście.

Masz ci los, „oczywiście”… Ale właściwie, dlaczego nie? W końcu to nawet logiczne, że pospieszył najpierw do istoty żywej, a nie do tych, których już nic nie wskrzesi.

– Słuchaj, Rico, ja się nie wybieram do żadnego hotelu.

– Dlaczego nie?

– Chciałabym posiedzieć przy Lily. Mogę się jej dzisiaj przydać.

– Tak sądzisz? A ja myślę, że pielęgniarki jej wystarczą.

Wzruszyła ramionami.

– Jednak zostanę. Podrzemię przy niej w fotelu. A ty, jeśli chcesz, jedź do hotelu.

Rico skrzywił się.

– Chcesz mnie wpędzić w jakieś poczucie winy Cathy. Wierzę w fachowość personelu medycznego. Nie widzę powodu, żeby nie wziąć prysznica i nie wypocząć porządnie po podróży.

– Rób, jak uważasz.

Nic nie odpowiedział, ale też nie zbierał się do wyjścia. Po chwili stwierdził:

– Słuchaj, to naprawdę nie ma sensu. Lily nawet cię nie pozna. Jest malutka, w szoku, zresztą tyle już miała różnych nianiek… Twoja siostra ciągle je zmieniała.

Twoja siostra. Dziwnie oskarżycielsko zabrzmiały te słowa w jego ustach.

– Nieważne, czy mnie rozpozna – Catherine sięgnęła po swoje rzeczy – Ważne, że ja chcę z nią być.

– Odwróciła się i poszła w stronę holu windowego.

– Brawo – zawołał za nią i nawet zaklaskał – Nie wiedziałem, że tak dobrze potrafisz odegrać rolę bolejącej ciotki.

Nie odezwała się. Co za arogant. Właściwie głupiec.

Zaczął za nią iść.

– Cathy, porozmawiajmy. Poczekaj.

Zatrzymała się.

– Porozmawiajmy? O czym? A zresztą jest już bardzo późno.

– Wiesz, że zawsze mamy, o czym pogadać…

Wcisnęła guzik windy. Spojrzała na wyświetlacz pięter. Dlaczego nic się nie rusza? Czemu nic nie jedzie?

– Cathy, nie powiedziałaś mi wszystkiego… W związku z Lily. Na przykład tego, że zgłosiłaś już gotowość opieki prawnej nad nią.

Zaskoczył ją. Więc o to mu chodzi

– To nie tak, jak myślisz – zaczęła tłumaczyć. – Szukano kogoś, kto wyrazi zgodę na ewentualną operację malej. Z rodziny tylko ja byłam pod ręką.

– Tylko tyle? Jesteś pewna?

– Całkowicie. Chyba nie sądzisz, że chciałabym sobie przywłaszczyć dziecko twojego brata? Ale z drugiej strony nie próbuj mnie też od niej odsuwać. W końcu jestem jej pełnoprawną ciotką. Podpisałam tamten papierek bez żadnych podtekstów. Na szczęście operacja chyba nie będzie potrzebna, bo mała czuje się nieźle.

– Okej – Rico skinął głową. – Jednak powiedziałaś im, że jak wypiszą dziecko, to chciałabyś je zabrać do domu.

– I dalej chcę – Wykonała niecierpliwy ruch ręką.

– Bo kto się zaopiekuje tą biedną małą? Ty? Albo twój ojciec? Nie widzę na razie lepszego rozwiązania.

Rico zmarszczył czoło.

– „Biedna mała”, mówisz. Tylko, że ta biedna mała wcale nie jest taka biedna. Jest bardzo bogata. Sporo odziedziczy po ojcu.

– Odziedziczy po ojcu… Co ty sugerujesz – rozgniewała się Catherine – Chyba nie sądzisz, że chciała bym zapolować na majątek Mancinich? I że będę próbowała to zrobić przy pomocy Lily?

Spojrzał na nią zimno.

– Kto wie? Twoja siostra była bardzo sprytna i ty też możesz się taka okazać.

Odsunęła się od niego o krok.

– Jesteś odrażający – Wygięła pogardliwie usta.

– I w ogóle dosyć mam tej rozmowy z tobą- Odwróciła się i ruszyła w stronę klatki schodowej. – Idę do Lily – rzuciła przez ramię.

Pobiegł za nią…

– Nie pójdziesz.

– Co – Zamrugała powiekami – Jak to nie pójdę?

– Po moim trupie – Chwycił ją za rękę.

– Puść!

– Nie. Pojedziesz razem ze mną do hotelu. Wolę cię mieć na oku. I tam sobie jeszcze trochę porozmawiamy.

Stała osłupiała, nadal mrugając powiekami. Nigdy, przenigdy nie przyszłoby jej do głowy, że Rico jest takim wariatem.

ROZDZIAŁ TRZECI

Jechali w milczeniu.

W Catherine wszystko się gotowało, czuła jednak, że jeśli wybuchnie, nic tym nie wskóra. Dla dobra dziecka może być uległa, czemu nie. Gotowa była paktować z samym diabłem, a cóż dopiero z tym wariatem, byle tylko pomóc swojej malutkiej siostrzenicy.

Srebrzyste sportowe auto Rica niosło ich miękko przez ciepłą noc. A może nie była to już noc tylko przedświt? W każdym razie Catherine zauważyła, że przed kioskami czekają nowe pakiety z prasą. W gazetach napisano coś pewnie o wypadku Janey i Marca. Ile zostaje z człowieka? Krótka wzmianka w dzienniku, nic więcej.

Westchnęła, przymykając oczy. Niedługo potem byli już pod hotelem.

Recepcjonista powitał Rica jak dobrego znajomego.

– Panie Mancini, apartament będzie za chwilę gotów. Pokojowe właśnie zmieniają pościel.

– Za chwilę to dla nas za późno – odburknął Rico.

– Jesteśmy z panią Masters bardzo zmęczeni.

– Rozumiem, oczywiście – Mężczyzna chwycił za telefon – Powiem dziewczynom, żeby się pospieszyły.

Rico, nie słuchając go, ruszył wielkimi krokami do windy. Catherine musiała za mm prawie biec.

– Dlaczego tak obrugałeś tego biedaka – zapytała.

– Myślisz, że jesteś pępkiem świata?

Nie odpowiedział.

Wsiedli i pojechali na ostatnie piętro. Okazało się, że mają apartament z piękną panoramą za oknami i z tarasem. Światła metropolii w dole i gwiazdy w górze łączyły się ze sobą gdzieś na horyzoncie. Po stronie wschodniej niebo zaczynało szarzeć.

– Nie odpowiedziałeś mi na pytanie – Catherine przystanęła w progu.

– Zamknij drzwi – rzucił, podchodząc do barku i nalewając sobie whisky – A więc, o co chodzi? Źle się zachowałem w recepcji, tak?

– Właśnie. Mógłbyś być uprzejmiejszy dla personelu – Wypowiadając te słowa, czuła, że w rzeczywistości chodzi jej o mą samą. Chciałaby, żeby Rico był dobry dla niej.

– Nie wystarczy, że im dobrze płacę – Skrzywił się i upił łyk ze szklanki – Zresztą są tu do mnie przy zwyczajeni. Bywaliśmy tu nieraz z Markiem.

– Bywałeś tu z Markiem?

– Tak. A teraz wolałem, żeby mnie o niego nie wypytywali. Naprawdę nie jestem w nastroju do opowiadania o tej tragedii. Może, dlatego tak zbyłem tego faceta.

Catherine nie wiedziała, co odpowiedzieć. Rico zaś sięgnął po pilota i włączył telewizor. W paśmie lokalnym nadawano akurat wiadomości. Pod Catherine ugięły się nogi, gdy zobaczyła wrak samochodu i usłyszała o wypadku Marca i Janey. Osunęła się na najbliższy fotel. Spiker beznamiętnie mnożył szczegóły, w rogu ekranu zaś pokazano ślubną fotografię ofiar.

– Są szybcy – Rico osuszył szklankę – A od rana pewnie dobiorą się i do nas. W każdym razie do mnie.

– Do ciebie – Dlaczego właśnie do ciebie?

Spojrzał na nią.

– Żartujesz czy mówisz serio? Nie wiesz?

Wzruszyła ramionami.

– Niby rozumiem, że nazwisko Mancinich coś znaczy, ale…

– I to właśnie wystarczy, panno Masters – uciął Rico. – Ale propos Mancinich: pomówmy wreszcie o Lily Mancini. Otóż powinnaś wiedzieć, że dziadkowie małej, zwłaszcza żona mojego ojca, nigdy nie oddaliby ci dziecka. Nawet na krótko.

Catherine pochyliła się naprzód.

– Dlaczego nie?

– Ponieważ ta kobieta dobrze umie liczyć i liczy na pieniądze po Marcu. Po prostu. Będzie chciała, żeby zostały „w rodzinie”.

– Pieniądze? Zdawało mi się, że Mancini są wystarczająco bogaci.

– Chyba nie znasz bogatych, Catherine. Niektórzy nigdy nie mają dość i do takich właśnie należy moja macocha. To najzimniejszy okaz ludzki, jaki spotkałem w życiu.

– Skrzywił się – Sądzę, że właśnie przez nią Marco wykoleił się w życiu.

– Przez nią – Catherine uniosła brwi – Podobne tłumaczenia słyszałam od Janey, która o każde zadrapanie oskarżała naszych rodziców. Ty też mógłbyś być ofiarą macochy, a jakoś wychowałeś się na normalnego człowieka. Chyba niepotrzebnie szukasz usprawiedliwień dla Marca.

Potarł dłonią podbródek.

– Czy ja wiem? Może i tak. A może było jeszcze inaczej. Bo Marco i ja różniliśmy się bardzo charakterami. Mnie było trudniej złamać, jestem twardszy…

Catherine przyjęła to do wiadomości.

– Tak czy owak, Antonia to nieprzyjemna osoba – podjął Rico. – Zawsze będę ją uważał za współwinną upadku Marca. A w końcu jego śmierci. – Przez chwilę milczał, patrząc niewidzącym wzrokiem. – No a teraz – ciągnął – nie pozwolę jej wtrącić się w wychowanie Lily, tak jak wtrącała się w życie Marca.

Słysząc to ostatnie, Catherine poczuła przypływ nadziei.

– Rozumiem. Ale wobec tego, co ze mną? Dlaczego nie miałabym się zaopiekować małą? I naprawdę nie myśl – odgarnęła włosy, że chodzi mi o czyjeś pieniądze. To nonsens!

Spojrzał w jej stronę, przymrużywszy oczy.

– Nie wiem. Kobiety bywają sprytne… Cóż, w każ dym razie postaram się nie oddać dziecka Antonii.

Nic nie odrzekła. Westchnęła tylko. A on mówił dalej: