– Na pewno o tej samej. Pastorowa złożyła mi przed chwilą niedwuznaczną propozycję, ale się wykręciłem, mówiąc, że muszę wracać do mojej dziewczyny.

– No wiesz -prychnęła Catherina -Niby do mnie?

– Więcej jest rzeczy na niebie i ziemi, niż to się śniło filozofom – odrzekł zagadkowo Rico. – A wszystko przez to, że twoja siostrzyczka pogardziła po rządnym ślubem katolickim – dodał. – Księża nie mają żon i pewnie nie byłbym wówczas napastowany.

– Ale kręcisz. A więc wszystkiemu jest winna Janey?

Zaśmiał się, a potem już cały wieczór byli razem, rozmawiając, tańcząc i zaglądając sobie w oczy.

Około północy, nie wiadomo jak, znalazła się w jego pokoju hotelowym. Całowali się tam, najpierw stojąc, potem leżąc, i całowali się coraz namiętniej. Rico zaczął rozpinać guziki jej sukni, a ponieważ czynił to w pośpiechu, rozdarł nawet kawałek różowe go tiulu. Chciał przepraszać, lecz ona zamknęła mu usta nowym pocałunkiem. Od początku nie podobała jej się ta suknia, na którą Janey ją namówiła, nie żal jej, więc było częściowej dekompozycji. Natomiast podobały jej się pieszczoty Rica. Jej piersi pragnęły jego dotknięć, a w dole brzucha czuła narastające napięcie.

Rico zdawał się rozumieć ją bez słów. Obnażywszy ją, całował jej piersi, potem powędrował ustami niżej. Jedną ręką szybko ściągnął z niej majki i zanurzył język w najtajniejszym zakątku jej kobiecości. Aż, dech jej zaparło od tego i wygięła się w łuk. Nie wiedziała, że właśnie na coś takiego czekała całe lata… Po chwili była już w niebie: przeżyła z nim pierwszy w życiu orgazm.

Leżała potem obok Rica zawstydzona, że mu się tak oddała, człowiekowi, którego właściwie nie znała, i w sposób, którego dotąd nie znała.

Po kwadransie Rico się podniósł.

– Powinniśmy wracać na dół – powiedział. – Chodź, Cathy, czekają tam na nas.

Wolałaby jeszcze poleżeć. Wciąż płonęły w niej ognie i jej ciało pragnęło jego ciała.

Pociągnął ją rękę.

– Chodź – Uśmiecimął się. – Aleś ty ładna – Ucałował jej nagi brzuch. – Ubieraj się.

Zamknęła oczy.

– Zdaje się, że nie powinnam była…

– Ćśś – Pogłaskał ją po ramieniu – Wszystko jest dobrze. I będzie dobrze. Chodź.

Westchnęła. Mimo wszystko miała nieczyste sumienie. I nie tylko, dlatego, że tak łatwo Ricowi uległa, ale też z tego powodu, że jedynie ona doznała rozkoszy. Wyciągnęła więc rękę szukając jego męskości. Znalazła ją w stanie gotowości.

– Nie, Cathy – Chwycił ją delikatnie za przegub.

– Nie teraz. Teraz musimy się szybko ubrać. Czas na nas. Przecież jesteś druhną, a ja drużbą. Nie możemy ich zawieść.

– No, ale – próbowała go jeszcze przyciągnąć do siebie – przecież ty nie…

– Wszystko w swoim czasie – Uśmiechnął się do niej – Jutro lecę do Stanów Zjednoczonych, ale przedtem może się jeszcze spotkamy. Najpierw jednak musimy wyprawić państwa młodych. Przecież wiesz, jak się spieszą. Przed nimi podróż poślubna.

Podniosła się, już bez protestów. Czuła się npięta, ale i wewnętrznie rozjaśniona. A więc mają się jeszcze spotkać, i to może wkrótce…

Kiedy pomagała Janey przebrać się w strój podróżny, czuła, że drżą ej ręce. Za godzinę czy dwie mają znowu się spotkać z Rikiem. Co za czarodziejska noc.

– Hej, siostrzyczko, stało się coś – Janey prze krzywiła głowę, bystro obserwując Catherine. – Masz potargane włosy i tak ci dziwnie błyszczą oczy…

0, widzę, że zdążyłaś się też przebrać?

– Bo nie przepadam za różowymi rzeczami.

– Aha. Ale Rico je lubi. I pewnie, latego nie mógł dziś oderwać od ciebie oczu. Czekaj, czekaj – zastano wiła się – Wyście oboje gdzieś wyszli razem, prawda?

– Nie wiem, o czym mówisz…

– Nie udawaj. Dobrze wiesz, o czym mówię. No tak, oczywiście – Puściła oko do Janey. – Zastawiałaś sidła na Rica! I bardzo dobrze, tak trzymaj, siostro. Rozegraj dobrze swoją kartę, a będziesz go miała na własność.

Naprawdę nie wiem…

– Przestań zgrywać cnotkę, Cathy. Rico to łakomy kąsek, tak samo jak Marco. Powinnaś mi być wdzięcz na, że utorowałam ci drogę.

– Janey!

– Co, złotko – Jej siostra zmrużyła oczy. – Nie chcesz mieć milionera za męża? Wolisz całe życie harować w tej beznadziejnej szkole i gnieść się w ciasnym mieszkanku?

– Janey, ja lubię swoją szkolę.

– Nie wierzę. Nikt na tym świecie nie lubi szkoły, ani uczniowie, ani nauczyciele – Janey zaśmiał się głośno zadowolona ze swego konceptu.

Wtedy się głośno śmiała, a teraz już na zawsze jest cicha, pomyślała Catherine, podnosząc się z krzesła w poczekalni szpitalnej. Znów musiała zacisnąć powieki, żeby nie zapłakać.

Wszystko się skończyło. Nie ma już Janey.

I Rica też nie ma – bo tamta noc weselna sprzed roku miała nie mieć dalszego ciągu.

Wszystko się skończyło.

Catherine poczuła, że jest śmiertelnie znużona.

ROZDZIAŁ DRUGI

– Catherine!

Drgnęła na dźwięk swego imienia. Zacisnęła w dłoni kawałek obrączki Janey. A więc zjawił się Rico. Jak ona mu spojrzy w oczy?

– Catherine?

Obróciła się powoli, modląc się, by starczyło jej sił na spotkanie z tym pięknym mężczyzną. I oto stanął przed nią: południowiec o regularnych rysach, z pierwszymi srebrnymi nitkami na skroniach, ale z wciąż młodymi, błyszczącymi oczami. Wysoki, dobrze zbudowany, ubrany z niedbałą elegancją.

– Spieszyłem się – rzucił. – Przybyłem najszybciej, jak się dało.

Nic nie odpowiedziała. Nie była w stanie wydobyć z siebie głosu.

– Hej, Cathy – Uścisnął jej ramię – Od kiedy tu jesteś?

Przemogła się.

– Od piątej.

– Ubm. Czy mogłabyś mi powiedzieć coś więcej?

Chciała, czuła jednak suchość w gardle. Niełatwo znów zacząć z kimś rozmawiać po przeszło roku niewidzenia się i po tym, gdy się pogrzebało związane z tym kimś piękne złudzenia.

No więc – zaczęła – O piątej wróciłam z pracy i zastałam policję pod drzwiami. To oni mnie tu przy wieźli.

– A powiedzieli ci, jak to się właściwie stało? Ja wiem tylko tyle, że Marco i Janey nie żyją i że mała Lity leży na oddziale dziecięcym.

– Zacisnął pięści, wypowiadając te słowa. Widać było, że z trudem nad sobą panuje. – Oczywiście sam mógłbym popytać policję czy kogoś w szpitalu o szczegóły, ale może będzie prościej, jeśli ty mi udzielisz informacji.

Udzielisz informacji. Co za oficjalny język. Catherine ze smutkiem spostrzegła, że chyba naprawdę nic już ich nie łączy. Stali się sobie obcy jak przechodnie na ulicy.

– Dobrze – Skinęła głową. Otwarła usta, aby mówić dalej, jednak w gardle znowu jej zaschło i nie była w stanie wydobyć z siebie głosu.

– Powiedzże coś – rzucił zniecierpliwiony.

– A więc ja… ja…

– Catherine, szybciej! – Strzelił palcami w powietrzu, wykonując gest typowy dla południowca. Strasznie się tu spieszyłem i chciałbym się czegoś dowiedzieć. Telefon ze szpitala zastał mnie na pokładzie samolotu. Leciałem właśnie do Japonii. Zawróciłem przy najbliższym międzylądowaniu i…

– Wzruszył ramionami. – No dobrze, wiem, że miałaś trudny dzień i nie miał ci, kto pomóc. Ale teraz jestem już na miejscu i wszystkim się zajmę. Dobrze?

Nie spodobało jej się to strzelanie palcami przed jej nosem, jak również zapewnienie, że się wszystkim zajmie.

– Ty się zajmiesz? I niby co zrobisz? Bo jeśli chodzi o identyfikację zwłok, to sprawa jest załatwiona. Wypełniłam też wiele różnych formularzy. Siedzę tu w szpitalu od siedmiu godzin. Twój ojciec o wszystkim został powiadomiony. Co chciałbyś jeszcze załatwić?

Rico zacisnął zęby i nic nie odpowiedział. Ona zaś popadała w coraz większe rozdrażnienie, prawie złość. Jakby go nagle chciała oskarżyć o to, że jest bratem człowieka, z którym zginęła dziś jej siostra.

Opadła na fotel, z którego dopiero, co wstała. Czuła się skrajnie zmęczona. Spojrzała na zegarek. Północ minęła trzy kwadranse temu.

Przysiadł obok niej. Widać było, że nagle stracił swój rozpęd. Przygarbił się, z zakłopotaniem przeczesał sobie palcami włosy.

– Cathy, powiedz w końcu, jak to się stało…

Nabrała dużo powietrza.

– No dobrze, powiem… Byli na długim lunchu w restauracji razem z Lily, bo tak się złożyło, że ich opiekunka do dziecka, Jessica, rano wymówiła pracę.

Otworzył usta, ale zaraz je zamknął.

Uznała, że mądrze robi, nie wtrącając się.

– Byłam u nich wczoraj, wiesz?

– Ach tak, byłaś tam?

– Miałam w szkole zebranie komitetu rodzicielskiego i potem, tak jakoś… Wiedziałam, że nie najlepiej się u nich dzieje. Nie żebym chciała wtykać nos w nie swoje sprawy, ale… Martwiło mnie bardzo, że zaniedbują Lily – Poszukała jego oczu, by sprawdzić, co o tym myśli.

Poruszył tylko brwiami.

– Nie zastałam ich – podjęła. – Ale postanowiłam poczekać. Zaczęłam rozmawiać z Jessicą i przekonałam się, że sprawy naprawdę źle stoją. Ta dziewczyna miała już wszystkiego dosyć, tych wszystkich dzikich balów, bałaganu, a także tego, że często zapominali jej zapłacić. Tego wieczoru wypadało jej wychodne, ale Janey z Markiem zawieruszyli się gdzieś bez uprzedzenia.

Rico sięgnął po dłoń Catherine i uścisnął ją. Spojrzała. Jakże różniły się od siebie ich ręce. Jego była duża, silna i wypielęgnowana, jej mała, pobrudzona atramentem i w tej chwili drżąca.

Westchnęła. Czuła, że jej gniew na Rica gdzieś się ulatnia.

– A więc siedziałyśmy z Jessicą i czekałyśmy…

– Długo?

– Wrócili przed północą. Byli pijani i zaczęła się awantura. Jessica trzasnęła drzwiami i powiedziała, że odchodzi.

– Byli pijani… A dziś, przed wypadkiem, też pili?

– Nie wiem na pewno. Testy to wykażą. Policja podejrzewa, że mogli brać jakieś prochy.

– Cholera – mruknął Rico.

– Jedyna przytomna rzecz, jaką zrobili, to że wsiadając do samochodu, przypięli Lily w jej krzesełku z tyłu.

– A kto prowadził?

– Marco.

– Czy ktoś jeszcze…? – Rico nie dokończył zdania.