Wreszcie dotarł do niej. Ten piekielny facet był tak wysoki, że musiała zadrzeć głowę, by spojrzeć mu w oczy.

– Jeśli próbujesz dodać mi odwagi, to muszę stwierdzić, że zupełnie ci się nie udało. Za chwilę zacznę wymiotować.

– Nie. Jesteś zupełnie spokojna. Wcale się nie denerwujesz. Wiedziałem, że tak będzie. Kiedy zobaczyłem cię w barze, pomyślałem sobie: oto kobieta, która nie straci głowy w trudnej sytuacji. Nie, nie patrz na nie. Patrz na mnie. Spokojnie, świetnie sobie radzisz. Chociaż…

– Chociaż?

Przez chwilę nie mogła się skupić. Zawsze traciła głowę, przeżywając stresy, i teraz też tak się działo. Była tak przerażona, że nie mogła myśleć. Jak to możliwe, że na jej widok Steve odniósł tak całkowicie błędne wrażenie?

– Chociaż… – Rozbawienie błysnęło w jego oczach. – Z pewnością byłoby lepiej, gdybyś rozluźniła ten morderczy uchwyt i nie ściskała tak swoich kijków.

Spojrzała w dół. Nie miała pojęcia, że palce ma jak przymarznięte do kijków, dopóki nie spróbowała ich oderwać. Gdy tego dokonała, kijki upadły w śnieg. Wtedy, trzymając strzelbę między kolanami, Steve powoli okrył ją kurtką tak wielką, że Mary Ellen nie musiała zdejmować swojej. Ale włożenie jego okrycia nie było łatwe. Nie potrafiła mu pomóc.

Żołądkiem targały dziwne skurcze.

Reakcja na jego bliskość nie miała nic wspólnego z erotyzmem. Nie mogła mieć. Pożądanie było ostatnią rzeczą jaką mogła czuć w tej chwili. Inne kobiety odczuwały automatycznie pociąg do przystojnego faceta, ale nie ona. Musiała znać mężczyznę.

Uznała to za osobliwe. Steve pracował z wilkami, co trudno sobie wyobrazić. Obiecał, że nie pozwoli, by stało jej się coś złego. A ona mu uwierzyła. Bóg świadkiem, że wiele razy cierpiała ufając męskim obietnicom.

Dopóki nie podszedł tak blisko, trzymała się całkiem dzielnie. Kiedy owiązywał jej szyję szalikiem, przegubem ręki musnął jej policzek. Szalik miał ciepły, męski zapach jego skóry, a dotknięcie wzbudziło dreszcz. Steve nie przypominał żadnego mężczyzny, jakiego w życiu widziała. Przez moment miała nieprzyjemne wrażenie, że może być bardziej niebezpieczny od wilków.

Ten jego wzrost przesłaniał jej las, świat i blade popołudniowe słońce. Nie widziała wcześniej jego twarzy z tak bliska. Zmarszczki wokół oczu i na czole były jak wykute w granicie. Nie dorobił się ich, grając w warcaby w ciepłym saloniku. Ten mężczyzna wiedział, czego chce. Mocny zarys szczęki znamionował stalowy charakter. Patrząc na jego sylwetkę, nie wyobrażała sobie, by ktokolwiek stanął mu na drodze.

Kiedy zapiął jej kurtkę pod brodą spotkały się ich spojrzenia. Nie powiedział: „Zdecyduj się, Mary Ellen”. Nie oznajmił: „Do licha, mam ochotę dać ci poważniejszy powód do zmartwień niż kilka starych wilków”. Tylko jej się zdawało, że ma taki zamiar. Nie pragnął jej. Na litość boską nawet jej nie znał. Wyobrażała sobie te głupstwa ponieważ była w szoku.

– Ucichły – zauważyła.

– Ucichły?

– Wilki. Zachowują się cicho. Przestały warczeć. – Kiedy odstąpił o krok i rozejrzał się dookoła odetchnęła z ulgą – Nie widzę ich. Myślisz, że odeszły?

– Nie, są blisko. Ale zniknęły z pola widzenia a to znaczy, że postanowiły zachowywać się przyzwoicie. Co stawia mnie przed trudną decyzją – mruknął.

Znowu spojrzał na nią a ona poczuła gorąco, jakby całe jej ciało zmieniło się w grzankę. To bzdury. Była owinięta w dwie warstwy puchu, więc dlatego było jej ciepło. Nie miało to żadnego związku z tym, jak na nią patrzył.

– Jaka to trudna decyzja?

– Nie mam zamiaru zostawić cię samej – zapewnił natychmiast. – Mam samochód za tamtym wzgórkiem, mniej więcej pół kilometra stąd, ale bardzo by mi ułatwiło, gdybyś zgodziła się zostać tu ze mną jeszcze przez parę minut.

– Zostać z tobą?

– Mam obowiązki – przyznał. – Kiedy usłyszałem, że wilki podnoszą raban, karmiłem szczeniaki. Jest ich siedem, a dwa pozostały głodne. Chwilę potrwa, nim odwiozę cię do domu i wrócę tutaj. Byłoby łatwiej, gdybym skończył robotę od razu. Ale nie wiem, jak bardzo jesteś przestraszona…

Mogła mu powiedzieć, jak jest przerażona i roztrzęsiona. Kochała koty, uwielbiała sznaucery, ale to spotkanie z wilkami wyleczyło ją z pragnienia, by kiedykolwiek w życiu znaleźć się jeszcze raz blisko tych zwierząt.

Ale do licha. Przecież on ją uratował. I to dwukrotnie. Wspomniał o szczeniakach, ale nie skojarzyła, że ma z nimi coś wspólnego. Wdzięczność obciążała jej sumienie. Zresztą co znaczy jeszcze kilka minut grozy?

– Nie chodzi o to, że jestem przestraszona – zapewniła go i odchrząknęła. Potworne kłamstwo niemal utknęło jej w gardle. – Ale to ty powinieneś się gdzieś schować. Przeziębisz się.

Miał na sobie tylko szary sweter z grubej, szorstkiej wełny, praktyczny i dostatecznie ciepły, by wyskoczyć w nim na chwilę z domu, który nie wystarczał jednak do pracy w takiej temperaturze.

– Jest mi zimno – przyznał – ale szczeniaki są jeszcze bardzo małe. Tak młode, że ich przeżycie wciąż jest bardzo problematyczne.

– A więc to ważne, czy zostaną nakarmione akurat teraz?

Raz jeszcze nabrała tchu. Dzieci to dzieci. Przecież nie może być odpowiedzialna za los głodnych maleństw. Tylko zadała pytanie. Nie powiedziała: „Tak, chętnie zostanę z tobą i jeszcze przez parę godzin będę ryzykować życie”. A jednak na ten wygłoszony z wahaniem komentarz Steve zareagował piekielnie wyzywającym uśmiechem.

– Mogłem się domyślić, że się zgodzisz. Możliwe, że zbytnio kusimy los, ale nie przewiduję kłopotów. Biały Wilk by się nie wycofał, gdyby nie podjął decyzji w twojej sprawie. Teraz załatwimy wszystko powoli i spokojnie. Widziałaś kiedyś małe wilki?

Nie, nigdy nie widziała ani nie planowała oglądać wilczych szczeniąt. Przez dwie cudowne sekundy pełna była podziwu dla własnej odwagi, ale to uczucie nie trwało długo. Steve mylił się. Nie miała ani krzty odwagi. Po prostu nigdy nie umiała odmawiać. Ta wada charakteru znacznie się przyczyniła do jej minionych wpadek.

Nigdy jednak nie wpadła tak jak teraz. Steve wziął ją za rękę i zanim zdążyła nerwowo odetchnąć, szli już przez białą śnieżną dolinę. Wspięli się na grzbiet, ominęli kępę białych sosen i zeszli w dół. Świeży śnieg był puszysty, lecz pod spodem leżała warstwa lodu. Mary Ellen szła niepewnie w narciarskich butach, a on z pewnością marzł w samym swetrze, lecz ani razu nie wykonał szybszego ruchu. I nie puścił jej ręki. Grube rękawice chroniły przed bezpośrednim kontaktem, ale ten mocny uścisk budził wrażenie połączenia ze źródłem energii. Ten mężczyzna nie pozwoli jej upaść.

Mówił do niej bez przerwy spokojnym barytonem. Rozmowa jest konieczna, wyjaśnił. Wilki mają doskonały słuch. Rozmowa sprawiała że wiedziały, gdzie się znajduje, kim jest, a spokojny ton głosu świadczył, że nie chce im zrobić krzywdy. Wilki są z natury nerwowe, mają do tego powody.

Steve nie mówił o niczym prócz wilków. Mary Ellen zastanawiała się, czy wie, jak wiele przy okazji mówi o sobie.

Wyspa Royale, jak jej powiedział, leży niecałe pięćdziesiąt kilometrów od brzegu Jeziora Górnego. Od lat pięćdziesiątych była jednym z niewielu miejsc, gdzie objęto ochroną zagrożony gatunek szarego wilka. Jednak kilka lat temu zwierzęta zaczęły wymierać. Ich liczba spadła z pięćdziesięciu do jedenastu. Nikt nie był w stanie podać przyczyny. Wilki miały dość jedzenia zimy były łagodne i żadna choroba nie przyczyniła się do ich wymierania. Po prostu nie rozmnażały się. Przyczyną tego były problemy natury genetycznej. Trzy ocalałe stada za często krzyżowały się ze sobą. Jeśli wilki miały przeżyć, potrzebowały nowych genów.

– Dlatego dwa lata temu sprowadziłem Białego Wilka. Pochodzi z Alaski, gdzie wtedy pracowałem. Przewiozłem go wraz z najlepszą panienką i jeszcze dwoma samcami ze stada.

Zostawiłem je na wyspie. Radziły sobie świetnie. Łączyły się i rozmnażały i wszystko szło znakomicie aż do tej zimy. Normalnie lodowate wody Jeziora Górnego tworzyły niepokonaną barierę między wyspą a półwyspem. Ale pas wody zamarzał, gdy zima była tak ostra, jak w tym roku. Te głupie zwierzaki przeszły po lodzie. Wbiły sobie do łbów, że chcą zamieszkać po tej stronie. Ani śladu mózgu w tych ich tępych głowach.

Trudno było Mary Ellen myśleć o wilkach w kategoriach takich jak „głuptasy”, ale Steve wyraźnie nie miał z tym problemów.

– Nikt ich tu nie chce. Nikt nigdy nie lubił wilków. Każdy chętnie wysłucha o nich romantycznej historii, takiej jak z powieści Jacka Londona albo z filmów Walta Disneya ale kiedy znajdzie się w pobliżu któregoś z nich, natychmiast zmienia opinię. Ludzie zawsze bali się wilków, żadne prawo nigdy nie chroniło tych zwierząt przed polowaniem. Trzeba zabrać je z powrotem na wyspę, po części dlatego, że cały gatunek nie przetrwa bez świeżej krwi, a po części ze względu na fakt, że tutaj ich szansa na przeżycie jest raczej znikoma. Po to się tu zjawiłem, by przewieźć stado z powrotem na wyspę. Tyle że trafiłem na mały problem, którego się nie spodziewałem.

– Problem?

Mary Ellen nie mogła sobie wyobrazić, co ten mężczyzna uznawał za mały problem. Mówił o schwytaniu wilków i przewiezieniu ich na wyspę, jakby to była normalna praca.

– Parę dni temu została zastrzelona samica Białego Wilka. A dziesięć dni wcześniej oszczeniła się.

– Ktoś zabił matkę?

Głos miała cichy. Jeszcze przed chwilą sama łaknęła krwi tych zwierząt, chciała, by Steve użył strzelby i zabił je wszystkie. Ten biały olbrzym i jego stado przeraziły ją. I nadal przerażały. Ale wtedy nie sądziła że wilki są tak wrażliwe. Nie wyobrażała sobie młodej matki, ściganej, która zostawia bezradne, nowo narodzone dzieci.

– Mogłam się domyślić, że coś złego spotkało ich matkę. Przecież nie musiałbyś ich dokarmiać, gdyby matka żyła.

– Normalnie, jeśli umiera karmiąca wilczyca, inna samica ze stada przejmuje jej obowiązki. Przywiązuje się do szczeniaków i zaczyna wytwarzać mleko. Tyle że tam została już tylko jedna samica. Nie jest młoda i nic z tego nie wyszło. Dlatego karmię je mieszanką pięć razy dziennie. Niestety, są za młode i za słabe, by je teraz przenosić. A reszta stada też nie chce odejść. Nie bez tych małych. Człowiek nie jest w stanie pojąć wilczej lojalności. Wilk poświęci życie, by chronić tych, których kocha. Ten instynkt jest u nich tak silny, jak potrzeba jedzenia czy oddychania.