To honorowe miejsce było jedynym fotelem pokrytym szarym tweedem. Długi tapczan był w tym samym kolorze. Do części mieszkalnej przylegała kuchenna wnęka. Krótkie przejście między szafami prowadziło do ciemnej sypialni, gdzie wrzucił jej kurtkę.

Zdjęła buty i usiadła w fotelu. Steve otwierał i zamykał szafki, wyjmował talerze, sztućce, serwetki i swobodnie podtrzymywał rozmowę.

– Mam dom w Wyoming. Nieduży, na kawałku ziemi nad strumieniem. Tam się wychowałem, na zachodzie, ale tę przyczepę mam już od lat. Czasami wyjeżdżam na całe miesiące. Zwariowałbym, mieszkając w motelach albo wynajmując mieszkania. A w ten sposób stale mam ze sobą swoje rzeczy.

– Rozumiem… że jedziesz tam, gdzie są wilki.

– Nie zawsze są to wilki. Ale to moja miłość i chyba chcąc czy nie chcąc, wyspecjalizowałem się w tej dziedzinie. Przez jakiś czas pracowałem dla Towarzystwa Ochrony Zwierząt, potem zahaczyłem się w Parku Narodowym. Do realizacji tego projektu zatrudnił mnie Departament Zasobów Naturalnych stanu Michigan. Zresztą nieważne, kto podpisuje moje czeki. I tak zawsze robię to samo. Po prostu nie ma zbyt wielu ludzi, których podnieca noszenie rannych wilków czy opieka nad ich stadem. Jestem jak lekarz o określonej specjalizacji. Nie ma nikogo, kto wykonałby tę robotę czy nawet jej się podjął. I tak w tym utknąłem.

– Pewnie sporo podróżowałeś.

– Od Meksyku do Alaski – potwierdził. – Rudy wilk, szary wilk, wilk meksykański. Wszystkie są zagrożone. Jedynie w trzech miejscach na tej planecie gatunek rozwija się normalnie. Miłośnicy tych zwierząt naprawdę się starają założyli Zespół Ochrony Wilków w Michigan. Wsparli to wszystko sensownym prawem i surowymi karami za zabijanie tych zwierząt. Tylko rzecz w tym, że kiedy wilk sprawia kłopoty, najłatwiej go zastrzelić albo złapać i trzymać w niewoli. Wtedy nie przeszkadza. Trudno kogoś za to winić. Taki wilk jest częścią stada i środowiska… Niełatwo mu pomóc. Dlatego wygodniej, kiedy zajmuje się tym ktoś, kto zna ten gatunek.

– I wtedy wołają Wilkołaka – mruknęła.

– A więc słyszałaś, jak nazywają mnie w mieście. – Nałożył gulaszu na dwa talerze i ustawił je na stole. – Muszę przyznać, że czasem nazywają mnie o wiele gorzej. No, chodź. Zjesz ze mną czy nie?

Właściwie nie była głodna, a już na pewno nie planowała wspólnej kolacji. A jednak opróżniła wraz z nim talerz ragout. Minęła godzina, nim zauważyli, że wciąż rozmawiają, przede wszystkim o jego pracy.

Coraz bardziej intrygował ją ten obcy, którego teraz lepiej poznawała. Pracę miał ciekawą, niebezpieczną i trudną. Ale to do niego pasowało. Ta spokojna pewność siebie znamionowała siłę, nie arogancję. Znalazł swoje miejsce w życiu, był pewien, czego chce.

Lubiła go, zwyczajnie lubiła. Nawet jego zagadkowe uśmiechy nie wzbudzały w niej niepokoju i nie hartowały ciekawości. A naturalna kobieca ciekawość kazała rozglądać się dookoła.

Na telewizorze stały dwie fotografie: mężczyzny i kobiety. Oboje starsi od niego. Może rodzice? Drugie zdjęcie ukazywało dwójkę nastoletnich dziewcząt obejmujących się ramionami, uśmiechających się sztucznie do aparatu. Dostrzegła jego strzelbę na hakach ponad drzwiami i masę książek, leżących w bezładzie obok fotela. To miejsce pachniało męskim aromatem skóry i wełny, co uznała za zabawny kontrast z rzędem butelek do karmienia niemowląt, suszących się nad zlewem. Stary mikser stał na kuchennym blacie. Obok leżał worek żółtej mącznej substancji. Podejrzewała że jest to podstawa robionej przez Steve'a mieszanki.

– Nie mogę uwierzyć, że zapomniałam zapytać… jak tam moje maleństwa? Zaśmiał się.

– Twoje maleństwa… Te małe łobuzy dziś po południu podrapały mi rękę. Mogę trzymać tylko dwie butelki naraz, a jedna z tych małych wilczyc nie chciała czekać na swoją kolej.

– To musiała być wilczyca, prawda? Zawsze cała wina spada na kobiety.

– Chwileczkę. Bronisz jej, a to przecież ja jestem ranny.

– Zauważyłam te dwa zadrapania. Trudno nazwać je ranami. – Przekomarzała się z nim i coraz łatwiej przychodziło jej swobodne zachowanie. – Dziś wieczorem też musisz karmić te szczeniaki?

– Tak, powinienem. – Usunął talerze, co zajęło mu jakieś dwie sekundy, a potem przyniósł dzbanek z kawą i dwa kubki. – Mam nadzieję, że za parę dni będę mógł zrezygnować z tego nocnego karmienia. To mnie naprawdę irytuje. Zmarszczyła czoło.

– Nie uwolnisz się od tych szczeniaków, prawda? To znaczy, są od ciebie uzależnione. I nikt cię nie zastąpi, kiedy zachorujesz.

– Rozwiązanie jest proste. Nie zachoruję. Mam poważniejsze problemy. Aby przygotować mieszankę, muszę mieć mikser, a ten stary potwór dwa razy dziennie odmawia posłuszeństwa – stwierdził ponuro.

– Mikser? – Zerknęła na maszynę stojącą na blacie. – Jeśli chcesz, mogę go przejrzeć.

– Słucham?

– Naprawiam różne rzeczy. Uwielbiam urządzenia elektroniczne, ale radzę sobie też z silnikami małej mocy i takimi drobiazgami.

Patrzył na nią bez słowa.

– Naprawdę – zapewniła. – Szczerze mówiąc, to właśnie próbowałam robić, kiedy tu przyjechałam. Przyjęłam pracę u Samsona, ponieważ nie mogłam znaleźć niczego innego. Długo potrwa zanim rozwinę własny interes.

Nagle mocno zacisnęła palce na kubku kawy, żałując, że się wygadała. Po przyjeździe tutaj z czystego uporu umieściła na ścianie domu wywieszkę, więc jej plany nie były dla nikogo tajemnicą. Ale zdradzenie się z tym marzeniem jak dotąd przynosiło łatwe do przewidzenia rezultaty. Tak jak i w domu, naprawiania urządzeń nie uważano za zajęcie odpowiednie dla kobiet. Zwłaszcza mężczyźni sądzili, że jej zainteresowanie mechaniką doprasza się żartu i złośliwych uwag. Nie traktowali jej poważnie.

Przygotowała się na taką samą reakcję u Steve'a, ale się jej nie doczekała. Patrzył na nią jeszcze przez sekundę, a potem w mgnieniu oka odwrócił się, chwycił mikser i postawił go przed nią z rozmachem.

– Nie masz pojęcia jaki będę ci wdzięczny. To draństwo doprowadza mnie do szału. Z wilkiem, niedźwiedziem, nawet lawiną poradzę sobie świetnie. Ale gdy trafię na coś mechanicznego, stracę tylko masę czasu.

– Steve, naprawdę nie mogę gwarantować…

– Czego ci trzeba? Narzędzi? Mam ich całą szufladę. Nie mam pojęcia, do czego mogą służyć, ale na pewno znajdziesz coś, co ci się przyda. Czyli przyjechałaś tu, by otworzyć własny interes. A skąd jesteś?

– Z White Sands w Georgii. To bardzo małe miasteczko na południe od Savannah, na wybrzeżu.

– W ciągu pięciu minut części miksera leżały na czystym jasnym blacie. Niczym asystentka chirurga Steve dostarczał narzędzi, szmat, oleju i patrzył na nią z pełnym szacunku podziwem. Była pewna, że ten podziw jest udawany, ale nie mogła powstrzymać uśmiechu.

– Pomyślałam, że taki warsztat bardzo by się przydał. Nieduże miasto, niedużo sklepów. Ludzie tu wolą naprawiać rzeczy, zamiast kupować nowe.

– Hm. To wymagało odwagi. Wyjechałaś tak daleko od domu.

Nie uniosła głowy. Nie po raz pierwszy zauważyła że ma o niej zupełnie fałszywą opinię. Przyjechała tu, bo była potwornym tchórzem, a nie z zamiłowania do przygód. Zastanawiała się, czy szczerze mu tego nie wyznać. Ale jak przyznać się, że została porzucona przed ołtarzem i że miała za sobą długą historię rozczarowywania wszystkich wokół? Nigdy w życiu. Odłożyła śrubokręt. – No dobrze. Włącz go i spróbujemy. Wsunął wtyczkę do gniazdka i nacisnął włącznik. Urządzenie ryknęło głośno.

– A niech mnie. Nie marnuj czasu na tłumaczenie, jak to zrobiłaś. Nawet nie chcę wiedzieć. A jak sobie radzisz z cieknącym kranem?

– Rawlings, na litość boską każdy potrafi naprawić cieknący kran.

– Nie mógłbym chyba cię prosić, co? A zresztą mniejsza z tym…

Nie miał cieknącego kranu. To rura przeciekała. Jak większość tego typu problemów naprawa nie wymagała męskich mięśni, lecz paru sprytnych sposobów i pomysłowości. Wprawdzie nie przewidywała że będzie leżeć na plecach pod umywalką w jego łazience, otoczona mnóstwem osobistych, męskich rzeczy, które musiał wyjąć z malej szafki, poczynając od prezerwatyw – jakże krępujące! – po płyn po goleniu, aspirynę, bandaże i jakieś leki. Steve bardzo jej pomagał. Trzymał latarkę.

Wygłosiła krótki wykład dotyczący elementów hydrauliki. Same podstawy. Stuki i brzęczenie zwykle oznaczały obluzowaną uszczelkę. Kurek od ciepłej wody miał lewoskrętny gwint. Gwizd oznaczał złą pracę grzybka. Zrezygnowała kiedy spojrzała na twarz Steve'a. Zwykle umysł miał bystry, a oczy błyszczące inteligencją ale nie w tej chwili.

– Nic nie rozumiesz, prawda? – spytała sucho.

– Chwileczkę, pilnie słucham. Połączenia dialektyczne, zamknięte brodawki, męskie i żeńskie części…

Wzniosła oczy do nieba.

– Trzymaj tę latarkę, Rawlings.

– Tak, pszepani.

Skończyła wysunęła się spod szafki, a jej włosy rozsypały się w nieładzie.

– Sam nie wiem, jak ci dziękować.

– Nie ma sprawy.

Wzięła szmatę i po chwili szafka znów była sucha. Musiała umyć ręce, a on odstawić kilka drobiazgów, ale obie prace naprawcze zakończyły się sukcesem. Miała wobec niego dług wdzięczności i znalazła sposób, żeby mu naprawdę pomóc.

Kiedy odwróciła się od umywalki, odkryła że Steve nawet nie drgnął. Przykucnął na podłodze, trzymając w ręku latarkę. Wpatrywał się w jej twarz.

– Jesteś wyjątkowa, wiesz? – powiedział cicho. Serce zabiło jej mocniej, a policzki pokryły się rumieńcem. Nie po raz pierwszy odkryła, że ją pociąga nieodparcie kusi. Ale znała prawdę. Wcale nie była wyjątkowa. To on robił coś niezwykłego. Cieszyła się, bardzo się cieszyła że wciąż byli dla siebie obcy, że tak naprawdę wcale jej nie znał. Ruszyła do drzwi.

– O rany, nie wiedziałam, że już tak późno. Lepiej pójdę. Musisz jeszcze przygotować mieszankę na ostatnie karmienie, prawda?

Narzuciła szybko kurtkę i włożyła rękawiczki. Kiedy złapał za swoją kurtkę, uparła się, że przecież nie musi odprowadzać jej do samochodu. Miał swoją pracę. A garnek może oddać przy okazji albo przynieść do baru, skoro i tak regularnie bywa u Samsona.