Oczywiście, Penelope musiała przyznać, że Felicity cieszyła się popularnością, o jakiej jej trzy siostry razem wzięte mogłyby jedynie pomarzyć. Prudence i Philippa jednak nigdy nie zasłużyły sobie na miano "Niezrównanych". Zajmowały miejsca pod ścianami sal balowych tak samo, jak Penelope.

Tyle tylko, że w tej chwili były już zamężne. Ona nie spojrzałaby nawet na mężczyzn, których poślubiły, ale przynajmniej nazywały się żonami.

Na szczęście myśli matki powędrowały już ku bardziej zielonym pastwiskom.

– Muszę złożyć wizytę Violet – oznajmiła. – Będzie zadowolona, że Colin wrócił.

– Jestem pewna, że lady Bridgerton będzie tą wizytą zachwycona – odparła Penelope.

– Biedna kobieta – dramatycznie westchnęła Portia. – Martwi się o niego, wiesz.

– Wiem.

– Doprawdy, sądzę, że to więcej, niż matka powinna musieć znosić. Kręci się po całym świecie, dobry Bóg jeden wie gdzie, jeździ do krajów, które nawet nie znają Boga…

– Wydawało mi się, że w Grecji praktykują chrześcijaństwo – zauważyła Penelope, wbijając wzrok w robótkę. – To greccy ortodoksi.

– Tak, ale nie należą do angielskiego kościoła – odparła pani Featherington, pociągając nosem.

– Cóż, skoro są Grekami, chyba ich to zbytnio nie martwi.

Portia zmrużyła oczy z wyraźnym zgorszeniem.

– A skąd ty w ogóle wiesz cokolwiek na temat greckiej religii? Nie, nie mów mi. – Powstrzymała córkę dramatycznym ruchem dłoni. – Gdzieś wyczytałaś.

Penelope zamrugała tylko powiekami, usiłując wymyślić właściwą odpowiedź.

– Wolałabym, abyś tak wiele nie czytała – westchnęła matka. – Pewnie wydałabym cię za mąż wiele lat temu, gdybyś więcej poświęcała się towarzystwu, a mniej… mniej…

– Mniej czemu? – nie zdołała się powstrzymać Penelope.

– Nie wiem. Nie wiem, co robisz, kiedy wpatrujesz się nieruchomo w przestrzeń i marzysz.

– Tylko myślę – cicho odparła jej córka. – Czasem po prostu lubię zatrzymać się i pomyśleć.

– Gdzie się zatrzymać? – dopytywała się Portia.

Penelope uśmiechnęła się mimo woli. Zadane pytanie dobitnie unaoczniało różnice, jakie dzieliły matkę i córkę.

– To nic, mamo – odpowiedziała. – Naprawdę nic.

Pani Featherington wyglądała tak, jakby chciała powiedzieć coś jeszcze, ale zmieniła zdanie. Może po prostu była głodna. Wzięła z tacy z herbatą biskwita i wsunęła do ust.

Penelope wyciągnęła rękę, żeby wziąć ostatnie ciasteczko, ale zdecydowała, że zostawi je dla matki. Przynajmniej będzie miała zajęte usta. Nie chciała wdawać się w kolejną rozmowę na temat Colina Bridgertona.


– Colin wrócił!

Penelope podniosła wzrok znad "Krótkiej historii Grecji" i ujrzała w drzwiach pokoju Eloise Bridgerton. Nikt jej nie anonsował. Kamerdyner Featheringtonów był już tak przyzwyczajony do jej częstych wizyt, że traktował ją jak członka rodziny.

– Doprawdy? – spytała Penelope z udaną (lecz w jej mniemaniu bardzo realistyczną) obojętnością. Ukryła natychmiast "Krótką historię Grecji" za tomem "Matyldy", szalenie modnej w zeszłym roku powieści S. R. Fieldinga. Książka ta gościła na wszystkich stolikach nocnych i była dość gruba, aby zasłonić "Krótką historię Grecji".

Panna Bridgerton usiadła przy biurku Penelope.

– Doprawdy, a przy tym jaki opalony! Zdaje się, że przez cały czas przebywał na słońcu.

– Był w Grecji, nieprawdaż?

Eloise pokręciła głową.

– Powiedział, że wojna przybrała na sile i dalszy pobyt stał się zbyt niebezpieczny. Dlatego wyjechał na Cypr.

– No, no – uśmiechnęła się Penelope. – Lady Whistledown coś pomyliła.

Eloise obdarzyła ją słynnym, bezczelnym uśmiechem Bridgertonów, a ona po raz kolejny pomyślała, jakie to szczęście, że ma przyjaciółkę. Od siedemnastego roku życia właściwie się z Eloise nie rozstawały. Razem spędzały w Londynie kolejne sezony, razem dojrzewały i, ku wielkiej rozpaczy swych matek, razem weszły w staropanieństwo.

Eloise twierdziła, że do tej pory nie spotkała jeszcze odpowiedniego mężczyzny.

Penelope oczywiście nikt nie pytał.

– Czy spodobało mu się na Cyprze? – zapytała.

Eloise westchnęła.

– Twierdzi, że było wspaniale. Jakże chciałabym tam pojechać. Wydaje mi się, że wszyscy już tam byli z wyjątkiem mnie.

– I mnie – przypomniała jej Penelope.

– I ciebie – zgodziła się przyjaciółka. – Dzięki losowi za ciebie.

– Eloise! – wykrzyknęła panna Featherington, rzucając w nią poduszką. W istocie sama dziękowała losowi za Eloise. Codziennie. Wiele kobiet nigdy w życiu nie poznało przyjaźni, tymczasem ona miała kogoś, komu mogła wyznać wszystko. No, prawie wszystko. Nigdy nie opowiedziała o swych uczuciach do Colina, choć przypuszczała, że Eloise domyśla się prawdy. Przyjaciółka była jednak zbyt taktowna, aby o tym wspominać, co tylko utwierdzało Penelope w przekonaniu, że Colin nigdy jej nie pokocha. Gdyby jego siostra choć przez moment sądziła, że ich związek jest możliwy, swatałaby ich z konsekwencją i uporem, który zaimponowałby każdemu generałowi. W takich przypadkach panna Bridgerton okazywała się raczej władczą osóbką.

– …opowiadał mi, że morze było tak wzburzone, iż zwrócił cały posiłek za burtę, a potem… – Eloise skrzywiła się lekko. – Nie słuchasz mnie.

– Nie – przyznała Penelope. – A właściwie jednym uchem. Nie mogę uwierzyć, że Colin opowiadał ci, jak wymiotował.

– Jestem w końcu jego siostrą.

– Byłby wściekły, gdyby się dowiedział, że mi to powtórzyłaś.

Eloise machnęła lekceważąco ręką.

– Mama spytała go, naturalnie, czy zamierza pozostać w domu przez cały sezon – ciągnęła – a on, jak zwykle, wymigał się od odpowiedzi. Wtedy postanowiłam wybadać go sama…

– Wyjątkowo sprytne z twojej strony – mruknęła Penelope.

Przyjaciółka odrzuciła jej poduszkę.

– Wydobyłam z niego wreszcie, że zostanie przynajmniej kilka miesięcy. Kazał mi jednak obiecać, że nie powiem mamie.

– Ależ to nie jest… – Penelope odchrząknęła -…szczególnie roztropne z jego strony. Jeśli wasza matka będzie myślała, że zostanie krócej, zdwoi wysiłki, aby go jak najszybciej ożenić, a wydaje mi się, że tego właśnie chciał uniknąć.

– Zdaje się, że robi to przez całe życie – zgodziła się Eloise.

– Gdyby uśpił jej czujność, udając, że donikąd się nie spieszy, być może nie nękałaby go tak bardzo.

– Interesujący pomysł – mruknęła panna Bridgerton. – Jednak tylko jako teoria, a nie praktyka. Moja matka tak bardzo pragnie ujrzeć go na ślubnym kobiercu, że doprawdy nie sprawi to najmniejszej różnicy, jeśli zdwoi wysiłki. To, co robi w tej chwili, wystarczy, aby doprowadzić go do szału.

– A czy można doprowadzić kogoś do podwójnego szału? – zadumała się Penelope.

Eloise przechyliła głowę.

– Nie wiem – odparła. – Nie jestem pewna nawet, czy chcę wiedzieć.

Przez chwilę milczały obie (rzadki fenomen w ich przypadku), gdy niespodzianie panna Bridgerton zerwała się z miejsca.

– Muszę już iść ~ zawołała.

Eloise często i nagle zmieniała zdanie, lecz Penelope wiedziała, że tym razem chodzi o coś innego. Kiedy jej przyjaciółka coś sobie umyśliła, nic nie było w stanie jej od tego odwieść. A zatem, jeśli nagle zapragnęła wyjść, musiało to mieć coś wspólnego z ich rozmową i…

– Colin powinien wrócić na herbatę – wyjaśniła Eloise.

Panna Featherington uśmiechnęła się. Lubiła mieć rację.

– Powinnaś pójść ze mną – dodała przyjaciółka.

Penelope pokręciła głową.

– To spotkanie rodzinne.

– Właściwie masz rację – zgodziła się Eloise, lekko kiwając głową. – No cóż, przykro mi niezmiernie, że muszę skrócić tak miłą wizytę, ale chciałam tylko, abyś wiedziała, że Colin jest już w domu.

– Whistledown – przypomniała jej Penelope.

– Racja. Ciekawe, skąd ta kobieta czerpie informacje? – mruknęła Eloise, kręcąc głową z podziwem. – Przysięgam, nieraz wydaje mi się, że wie o mojej rodzinie tak wiele… zastanawiam się, czy nie powinnam się bać.

– To przecież nie będzie trwało wiecznie – odparła Penelope, wstając, aby odprowadzić gościa. – Ktoś wreszcie domyśli się, kim ona jest, nie sądzisz?

– Nie wiem. – Panna Bridgerton położyła dłoń na klamce. – Kiedyś też tak sądziłam, ale to trwa już dziesięć lat. Właściwie więcej. Gdyby ktoś miał ją rozszyfrować, myślę, że już by to się stało.

Penelope ruszyła za Eloise na dół.

– Kiedyś wreszcie popełni błąd. Musi. Jest tylko człowiekiem.

Jej przyjaciółka zaśmiała się.

– Proszę, a ja myślałam, że to pośledniejsza bogini.

Penelope uśmiechnęła się tylko.

Eloise zatrzymała się i okręciła na pięcie tak nagle, że Penelope wpadła na nią, co omal nie skończyło się upadkiem obu ze schodów.

– Wiesz co? – zapytała.

– Nawet się nie domyślam.

Eloise nie miała najmniejszego zamiaru się obrażać.

– Założę się, że już popełniła błąd.

– Słucham?

– Sama to powiedziałaś. Przez ponad dziesięć lat wypisuje te swoje pamflety. Może to ona, a może on. Tak czy inaczej nikt nie mógłby tego robić tak długo, nie popełniając błędu. Wiesz, co myślę?

Penelope rozłożyła tylko ręce z lekkim zniecierpliwieniem.

– Sądzę, że jesteśmy zbyt głupi, aby zauważyć jej pomyłki.

Penelope wytrzeszczyła na nią oczy, po czym parsknęła śmiechem.

– Och, Eloise – zawołała, ocierając łzy. – Kocham cię, naprawdę.

Przyjaciółka zachichotała.

– Bardzo to miłe z twojej strony, że kochasz taką starą pannę. Kiedy skończymy trzydziestkę i staniemy się prawdziwymi starymi wiedźmami, powinnyśmy zamieszkać razem.

Panna Featherington chwyciła się tej myśli jak ostatniej deski ratunku.

– Myślisz, że naprawdę mogłybyśmy? – zawołała, po czym rozejrzała się wokół i ściszyła nagle głos: – Mama coraz częściej zaczyna wspominać o swoim podeszłym wieku. To niepokojące.

– A co w tym niepokojącego?

– Zajmuję poczesne miejsce w jej wizjach, jako służąca do wszystkiego.