– O, nie…

– Mnie przyszedł do głowy okrzyk znacznie mniej subtelny.

– Penelope! – zawołała Eloise, ale roześmiała się.

– Kocham moją matkę – dodała Penelope.

– Wiem o tym – odparła Eloise uspokajającym tonem.

– Naprawdę.

Lewy kącik ust panny Bridgerton zaczął drgać lekko.

– Ależ wiem, że ją kochasz. Naprawdę.

– Chodzi tylko o to, że…

Przyjaciółka uniosła dłoń.

– Nie musisz mówić już nic więcej. Doskonale cię rozumiem. I… Och, witam panią, pani Featherington!

– Eloise – zawołała Portia, kierując się w ich stronę. – Nie wiedziałam, że tu jesteś.

– Wśliznęłam się ukradkiem, jak zwykle – odparła Eloise. – Wręcz bezczelnie.

Pani domu obdarzyła ją pobłażliwym uśmiechem.

– Słyszałam, że twój brat wrócił już do miasta.

– Tak, wszyscy nie posiadamy się z radości.

– Z pewnością, zwłaszcza twoja matka.

– W istocie. Jest niezmiernie podniecona. Sądzę, że już przygotowuje listę.

Pani Featherington ożywiła się nagle, jak zwykle na wzmiankę o czymś, co można było uznać za plotkę.

– Listę? Jaką listę?

– Och, wie pani, taką samą, jaką robiła dla wszystkich swoich dorosłych dzieci. Potencjalne kandydatki na małżonki, takie tam.

– Zaczynam się zastanawiać – odparła Portia oschle – co może oznaczać "takie tam".

– Nieraz dołącza jedną lub dwie osoby, które uważa za kompletnie nieodpowiednie, aby podkreślić zalety tych prawdziwych kandydatek.

Portia zaśmiała się.

– Penelope, może i ciebie wprowadzi na listę dla Colina!

Jej córka nie podzielała tej wesołości. Eloise także nie. Pani Featherington wydawała się jednak tego nie zauważać.

– Lepiej już pójdę – rzekła Eloise, odchrząkując z lekka, aby przerwać krępującą ciszę. – Colin powinien zjawić się na herbacie i mama chce, aby cała rodzina była obecna.

– Zmieścicie się wszyscy? – zapytała Penelope. Dom lady Violet był duży, ale dzieci, małżonkowie i wnukowie Bridgertonów stanowili aż dwudziestodwuosobową grupę.

– Pojedziemy do Bridgerton House – wyjaśniła Eloise. Jej matka wyprowadziła się z oficjalnej londyńskiej rezydencji Bridgertonów po ślubie najstarszego syna. Anthony, który był wicehrabią od osiemnastego roku życia, próbował nakłonić ją, aby została, lecz ona uparła się, że młodzi potrzebują prywatności. Ostatecznie Anthony i Kate pozostali w Bridgerton House wraz z trójką dzieci, a Violet, wraz z resztą potomstwa (z wyjątkiem Colina, który miał własne apartamenty), zamieszkała opodal, na Bruton Street 5. Po prawie roku daremnych prób nadania nazwy nowemu domowi, rodzina zaczęła mówić o nim po prostu Numer Piąty.

– Miłej zabawy – rzekła Portia. – Muszę znaleźć Felicity, spóźnimy się do modystki.

Eloise spoglądała w ślad za nią, po czym mruknęła do Penelope:

– Twoja siostra zdaje się spędzać u modystki bardzo dużo czasu.

Penelope wzruszyła ramionami.

– Felicity dostaje szału od tych przymiarek, ale jest ostatnią nadzieją mamy na prawdziwie dobrą partię. Obawiam się, że mama wierzy, iż Felicity ma szansę poślubić księcia, byle tylko miała na sobie odpowiednią suknię.

– Czy ona nie jest zaręczona z panem Albansdale'em?

– Przypuszczam, że w przyszłym tygodniu on oficjalnie się oświadczy, ale do tej pory mama woli mieć wolną rękę. – Wzniosła oczy ku niebu. – Lepiej ostrzeż brata, żeby się trzymał z daleka.

– Gregory? – z niedowierzaniem spytała Eloise. – Przecież on jeszcze nie skończył szkół!

– Colin.

– Colin? – Eloise parsknęła śmiechem. – A to paradne!

– To samo jej powiedziałam, ale wiesz, jaka ona jest, kiedy już coś sobie wbije do głowy.

Panna Bridgerton zachichotała.

– Zdaje się, że jest w tym podobna do mnie.

– Nie ustąpi do samego końca.

– Nieustępliwość to niekiedy dobra rzecz – przypomniała jej Eloise. – Byle w odpowiednim czasie.

– O, tak – odparła Penelope z sarkastycznym uśmieszkiem. – W nieodpowiednim czasie może być prawdziwym koszmarem.

Eloise roześmiała się.

– Uśmiechnij się, przyjaciółko. Przynajmniej pozwoliła ci pozbyć się tych strasznych żółtych sukienek.

Penelope spojrzała na swój poranny strój w przyjemnym i twarzowym odcieniu błękitu.

– Przestała wybierać mi ubrania, kiedy ostatecznie zrozumiała, że wyszłam z obiegu. Dziewczyna bez szans na zamążpójście nie jest warta takiego zachodu. Już od roku nie bywa ze mną u modystki, cóż za błogosławieństwo!

Panna Bridgerton uśmiechnęła się do przyjaciółki, której karnacja nabierała natychmiast uroczych brzoskwiniowo-śmietankowych odcieni, skoro tylko znalazła się w oprawie chłodnych barw.

– Wszyscy to zauważyli już od chwili, kiedy pozwolono ci samej wybierać stroje. Nawet lady Whistledown musiała to skomentować!

– Ukryłam przed mamą ten artykuł – wyznała Penelope. – Nie chciałam, aby poczuła się zraniona.

Eloise zamrugała oczami.

– To bardzo ładnie z twojej strony.

– Niekiedy stać mnie na odruch miłosierdzia i łaski.

– Można by pomyśleć – prychnęła Eloise – że miłosierdzie i łaskę wypada posiadać, lecz nie wypada ich okazywać.

Penelope zasznurowała usta i popchnęła swego gościa w kierunku drzwi.

– Czy nie oczekują cię w domu?

– Idę, już idę!


Colin Bridgerton pociągnął łyk doskonałej brandy i pomyślał, że jest raczej przyjemnie być znowu w Anglii.

Dziwiło go to niezmiernie, lecz lubił powroty prawie tak samo, jak wyjazdy. Za kilka miesięcy – sześć, nie więcej – znowu będzie marzył o wyjeździe, lecz na razie Anglia była dla niego cudownym miejscem.

– Dobra, nieprawdaż?

Colin podniósł wzrok. Jego brat Anthony stał oparty o blat potężnego, mahoniowego biurka i wskazywał na własną szklankę.

Colin skinął głową.

– Nie miałem pojęcia, jak mi tego brakowało… aż do teraz. Ouzo ma swoje uroki, ale… – spojrzał na złocisty płyn – ale to jest raj.

Anthony uśmiechnął się smutno.

– Jak długo zamierzasz pozostać tym razem?

Colin podszedł do okna, udając, że wygląda na zewnątrz. Starszy brat z wielkim trudem ukrywał zniecierpliwienie. Właściwie nie dziwił mu się. Listy dochodziły rzadko i z opóźnieniem. Rodzina musiała czekać na wieści od niego nieraz cały miesiąc, a nawet dwa. Nie chciałby być na ich miejscu – zamartwiać się, czy ukochana osoba żyje, czy jest zdrowa, nieustannie czekać na przybycie posłańca. Współczuł im, lecz to nie wystarczało, aby zatrzymać go w Anglii.

Od czasu do czasu musiał po prostu uciec. Inaczej nie potrafił tego określić.

Uciec od "towarzystwa", które uważało go za czarującego łobuza i nic więcej, uciec od Anglii, która zachęcała młodzieńców jedynie do kariery wojskowej lub duchownej. Od rodziny, która kochała go bez zastrzeżeń, lecz nie miała pojęcia o tym, że w głębi serca po prostu chciał coś robić.

Jego brat Anthony był wicehrabią, z czym wiązały się liczne obowiązki. Prowadzenie majątku, zarządzanie rodzinnymi finansami, dbanie o dobrobyt licznych dzierżawców i służby. Benedict, starszy od Colina o cztery lata, zdobył sobie uznanie jako artysta. Zaczął od ołówka i papieru, ale za namową żony spróbował swoich sił w oleju. Jeden z jego pejzaży zdobił teraz Galerię Narodową.

Anthony zawsze znajdzie swoje miejsce w rodzinnych drzewach genealogicznych jako siódmy wicehrabia Bridgerton, Benedict przetrwa w pamięci potomnych dzięki swoim obrazom.

A Colin nie miał nic. Zarządzał niewielkim majątkiem podarowanym mu przez rodzinę i chadzał na przyjęcia. Nie mógł powiedzieć, że się nie bawi, ale czasem chciał czegoś więcej niż tylko zabawy.

Pragnął celu w życiu.

Pragnął pozostawić jakąś spuściznę.

Pragnął wiedzieć, a przynajmniej mieć nadzieję, że kiedy umrze, wspomnienie o nim zachowa się nie tylko w "Kronikach Towarzyskich Lady Whistledown".

Westchnął. Nic dziwnego, że spędzał tyle czasu w podróży.

– Colin?

Spojrzał na brata i zamrugał oczami. Był pewien, że Anthony zadał mu jakieś pytanie, ale chyba go nie usłyszał.

– Och, racja – odchrząknął. – No cóż, zostanę z pewnością do końca sezonu.

Anthony nic nie odpowiedział, ale nie sposób było nie dostrzec satysfakcji, jaka odmalowała się na jego twarzy.

– Choćby tylko po to, żeby porozpieszczać twoje dzieciaki – dodał Colin, ozdabiając twarz słynnym, krzywym uśmieszkiem. – Uważam, że Charlotte ma stanowczo zbyt mało lalek.

– Tylko około pięćdziesięciu – zgodził się Anthony śmiertelnie poważnym tonem. – Biedne dziecko jest straszliwie zaniedbane.

– Ma urodziny pod koniec miesiąca, prawda? Muszę jeszcze ją trochę zaniedbać, jak sądzę.

– A skoro już mowa o urodzinach – wtrącił Anthony, rozsiadając się w fotelu za biurkiem. – Od niedzieli za tydzień są urodziny mamy.

– A jak sądzisz, dlaczego tak spieszyłem się z powrotem?

Brat uniósł brew i Colin miał niejasne wrażenie, że zastanawia się, czy istotnie chodziło tu o urodziny matki, czy też był to jedynie szczęśliwy zbieg okoliczności.

– Zamierzamy wydać przyjęcie na jej cześć – wyjaśnił Anthony.

– Pozwoli ci? – Colin z doświadczenia wiedział, że od pewnego wieku damy niechętnie świętują urodziny. A choć ich matka była wciąż bardzo piękną kobietą, bez wątpienia osiągnęła już pewien wiek.

– Musieliśmy uciec się do szantażu – przyznał Anthony. – Albo przyjęcie urodzinowe, albo ujawnimy jej prawdziwy wiek.

Colin nie powinien był akurat w tym momencie brać do ust brandy. Zakrztusił się i omal nie obryzgał nią brata.

– Chciałbym to widzieć – wyznał.

Wicehrabia uśmiechnął się z wyraźną satysfakcją.

– To było z mojej strony genialne posunięcie.

Colin szybko dopił drinka.

– Jak sądzisz, istnieje jakaś nadzieja, że nie wykorzysta tego przyjęcia, aby znaleźć mi żonę?

– Niewielka, naprawdę niewielka.

– Tak myślałem.

Anthony odchylił się w fotelu.