Jeśli więc chciała napisać o pannie Featherington, nie krępowała się. Pierwszy występ Penelope w "Kronikach Towa¬rzyskich Lady Whistledown" wyglądał następująco:


Nieszczęsna suknia panny Penelope Featherington sprawiła, że biedna dziewczyna przypominała ni mniej, ni więcej tylko przejrzały owoc cytrusa.


Cios dość bolesny, lecz niestety była to szczera prawda. Następna opinia wcale nie była lepsza:


Nie słyszano, aby Penelope Featherington w ogóle się odezwała i nic dziwnego! Biedna dziewczyna zapewne utonęła w falbankach swej sukni.


Penelope mogła być pewna, że nie zyska na popularności dzięki takim komentarzom.

Sezon jednak nie zamienił się w całkowitą katastrofę. Okazało się, że jest kilkoro ludzi, z którymi panna Featherington nie obawia się rozmawiać. Zdumiewające było to, jak bardzo polubiły się z lady Bridgerton. Penelope z zaskoczeniem stwierdziła, że zwierza się uroczej wicehrabinie ze spraw, o jakich nigdy nie wspomniałaby własnej matce. W tym czasie poznała też Eloise, młodszą siostrę jej ukochanego Colina. Dziewczyna właśnie skończyła siedemnaście lat, lecz matka rozsądnie pozwoliła jej zaczekać z debiutem towarzyskim jeszcze rok, choć Eloise nie brakowało ani urody, ani czaru Bridgertonów.

Spędzając popołudnia w zielono-kremowym salonie rezydencji Bridgertonów, od czasu do czasu Penelope spotykała Colina, który w wieku dwudziestu dwóch lat wciąż jeszcze mieszkał z rodziną. A im lepiej go poznawała, tym głębszym uczuciem darzyła.

Colin był inteligentny, śmiały, obdarzony specyficznym, nieco szalonym poczuciem humoru, które sprawiało, że kobiety mdlały na jego widok, ale przede wszystkim…

Był miły.

Miły. Głupie określenie. Powinno brzmieć banalnie, ale do niego pasowało znakomicie. Zawsze miał Penelope coś miłego do powiedzenia, a kiedy i ona wreszcie zebrała się na odwagę, żeby odpowiedzieć (nie licząc zwyczajowych powitań i pożegnań), słuchał jej bardzo uważnie, co ułatwiało kolejną rozmowę.

Pod koniec sezonu Penelope stwierdziła, że Colin Bridgerton to jedyny mężczyzna, z którym udało jej się normalnie porozmawiać.

To była miłość. Miłość, miłość, miłość, miłość, miłość. Głupie gryzmoły na nieprzyzwoicie drogim papierze listowym "Pani Colinowa Bridgerton", "Penelope Bridgerton", "Colin Colin Colin". Papier ten oczywiście wędrował do ognia, skoro tylko Penelope usłyszała kroki na korytarzu.

Cudownie było kochać… nawet jednostronnie… tak miłą osobę. Przynajmniej czuła się naprawdę rozsądna.

I doprawdy nie miało znaczenia, że przy tym wszystkim Colin był bajecznie przystojny. Miał słynne kasztanowe włosy Bridgertonów, pełne i uśmiechnięte usta Bridgertonów, szerokie ramiona, sześć stóp wzrostu i dodatkowo parę najbardziej zabójczo zielonych oczu, jakie kiedykolwiek ozdabiały ludzką twarz.

Oczu, o jakich śnią dziewczęta.

Więc Penelope śniła, śniła i śniła…

Kwiecień 1814 roku Penelope spędzała w Londynie, a choć nadal przyciągała dokładnie tę samą liczbę adoratorów (czyli zero), ostatecznie jej drugi sezon nie okazał się całkiem stracony. Zgubiwszy zbędne trzynaście kilo, wreszcie mogła określić swą figurę jako "ładnie zaokrągloną", a nie "obrzydliwie tłustą". Oczywiście, daleko jej było do smukłości, która wówczas królowała w modzie, ale przynajmniej schudła na tyle, że cała jej garderoba nadawała się do wymiany. Niestety, matka w dalszym ciągu nalegała na żółć bądź oranż z okazjonalną odrobiną czerwieni. W konsekwencji lady Whistledown napisała:


Panna Penelope Featherington, najmniej próżna z sióstr Featherington, miała na sobie suknię barwy cytryny, od której patrzącym robiło się kwaśno w ustach.


Tym razem przynajmniej można się było domyślić, że Penelope była najbardziej inteligentną przedstawicielką swojej rodziny, choć doprawdy marna to była pociecha.

Penelope nie była jednakowoż jedyną panną zaszczyconą komentarzem przez złośliwą felietonistkę. Ciemnowłosa Kate Sheffield w swej żółtej sukni została porównana do przywiędłej dalii, a mimo to wyszła za mąż za Anthony'ego Bridgertona, starszego brata Colina i do tego wicehrabiego!

Więc Penelope również nie traciła nadziei.

Wiedziała wprawdzie, że Colin się z nią nie ożeni, jednak przynajmniej tańczył z nią na każdym balu, zabawiał rozmową, a czasem nawet śmiał się z jej dowcipów. I to jej musiało wystarczyć.

Tak minął Penelope trzeci, a potem czwarty sezon. Jej starsze siostry, Prudence i Philippa, znalazły sobie wreszcie mężów i wyprowadziły się z domu. Pani Featherington nie traciła nadziei, gdyż każda z jej córek potrzebowała pięciu sezonów, aby złapać męża, lecz Penelope wiedziała, iż jej przeznaczeniem jest staropanieństwo. Nieuczciwie byłoby wychodzić za kogoś, kiedy tak szaleńczym uczuciem darzyła Colina. Zwłaszcza że gdzieś w zakamarkach mózgu, głęboko pomiędzy koniugacją francuską, której nigdy nie opanowała, a arytmetyką, która nigdy nie była jej potrzebna – wciąż skrywała cień nadziei.

Aż do tamtego dnia.

Nawet teraz, w siedem lat później, określała ów dzień mianem "tamtego".

Jak to miała już w zwyczaju, wypiła herbatę z Eloise Bridgerton. Było to na krótko przed ślubem jej brata Benedicta z Sophie. Benedict nie wiedział wówczas, kim ona jest, co zresztą nie miało znaczenia poza tym, że był to chyba jedyny sekret ostatniej dekady, którego lady Whistledown nie zdołała odkryć.

Pożegnawszy się z przyjaciółką, Penelope szła przez hol, wsłuchując się w odgłos własnych kroków, i poprawiała płaszcz, przygotowując się do przebycia pieszo krótkiej drogi dzielącej ją od własnego domu, kiedy usłyszała głosy. Męskie głosy.

Byli to trzej starsi bracia Bridgerton: Anthony, Benedict i Colin. Prowadzili tak zwaną "męską rozmowę", śmiejąc się i trącając łokciami. Lubiła na nich patrzeć – byli sobie tacy oddani.

Widziała ich przez uchylone drzwi frontowe, ale nie słyszała, o czym mówią, dopóki nie dotarła do progu. Pierwsze słowa, jakie usłyszała, zostały wypowiedziane przez Colina. Przykre słowa.

– …i z pewnością nie zamierzam ożenić się z Penelope Featherington!

– Och! – krzyknęła mimowolnie i o wiele za głośno.

Cała trójka obejrzała się na nią z identycznym przerażeniem na twarzach, zaś dla Penelope wybiła pierwsza z pięciu najstraszliwszych minut jej życia.

Milczała przez chwilę, która jej samej wydawała się wiecznością, a potem z godnością, o jaką się nigdy by nie podejrzewała, spojrzała wprost na Colina.

– Nigdy nie prosiłam, żebyś się ze mną ożenił.

Poczerwieniał ze wstydu, otworzył usta, ale nie wydał żadnego dźwięku. Penelope pomyślała z ponurą satysfakcją, że chyba po raz pierwszy w życiu zabrakło mu słów.

– I nigdy… – przełknęła z trudem ślinę -…nigdy nie twierdziłam, że chciałeś mi się oświadczyć.

– Penelope – wykrztusił wreszcie – przepraszam.

– Nie masz za co przepraszać – odparła.

– Nie – zaprzeczył. – Zraniłem twoje uczucia i…

– Nie wiedziałeś, że mogę to usłyszeć.

– Ale…

– Nie ożenisz się ze mną – powiedziała dziwnie głucho i spokojnie. – I nie ma w tym nic złego. Ja też nie wyjdę za twojego brata Benedicta.

Benedict wyraźnie starał się unikać jej wzroku, ale drgnął na dźwięk swego imienia.

Penelope zacisnęła pięści.

– Chyba to nie rani jego uczuć, gdy mówię, że za niego nie wyjdę. – Zwróciła się do Benedicta, ze wszystkich sił starając się wytrzymać jego spojrzenie. – Czy mam rację, panie Bridgerton?

– Oczywiście – odparł szybko Benedict.

– No to sprawa załatwiona – rzekła z wysiłkiem i zdziwiła się, że choć raz mówi dokładnie to, co trzeba. – Nikogo nie zraniono. A teraz, panowie, jeśli pozwolicie, oddalę się do domu.

Cała trójka rozstąpiła się natychmiast, robiąc jej przejście. Prawdopodobnie udałoby się jej odejść bez przeszkód, gdyby nie Colin.

– Nie masz służącej? – zapytał nagle.

Pokręciła głową.

– Mieszkam tuż za rogiem.

– Wiem, ale…

– Odprowadzę panią – zaoferował się Anthony.

– To doprawdy niepotrzebne, mój panie.

– Proszę mi pozwolić – rzeki tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Skinęła głową i ruszyli w drogę. Po kilku chwilach Anthony odezwał się głosem pełnym szacunku:

– On nie wiedział, że pani go słyszy.

Penelope zacisnęła usta – nawet nie z gniewu, raczej z powodu dziwnego uczucia rezygnacji.

– Wiem – odparła. – Nie jest złym człowiekiem. Podejrzewam, że wasza matka próbuje go skłonić do małżeństwa.

Wicehrabia skinął głową. Lady Bridgerton słynna była ze starań, aby szczęśliwie ożenić każdą ze swych ośmiorga latorośli.

– Lubi mnie – dodała Penelope. – Pańska matka, oczywiście. Obawiam się, że nie umie myśleć inaczej. Ale prawdę mówiąc, to chyba nie ma znaczenia, czy spodoba jej się narzeczona Colina.

– Cóż, nie wyraziłbym się tak – rzeki z zadumą Anthony. Nie zachowywał się teraz jak szacowny wicehrabia, ale raczej jak dobrze wychowany syn. – Nie chciałbym się ożenić z kimś, kogo moja matka nie akceptuje. – Pokręcił głową z podziwem. – To prawdziwy żywioł.

– Pańska matka czy żona?

Zastanowił się przez ułamek sekundy.

– Obie.

Przez chwilę szli w milczeniu. Pierwsza przerwała je Penelope.

– Colin powinien wyjechać.

Anthony spojrzał na nią z uwagą.

– Słucham?

– Wyjechać. Podróżować. Nie jest gotów do małżeństwa, a pańska matka nie zrezygnuje z nalegań. Chce dobrze, ale… – Penelope ze zgrozą zagryzła wargi. Miała nadzieję, że wicehrabia nie odczyta jej słów jako krytyki lady Bridgerton. Sama uważała ją za największą damę w Anglii.

– Moja matka zawsze chce dobrze – odparł Anthony z pobłażliwym uśmiechem. – Ale może ma pani rację. Powinien wyjechać. Colin lubi podróżować. Właśnie wrócił z Walii.

– Doprawdy? – zapytała uprzejmie, jakby nie wiedziała doskonale, że był w Walii.

– Jesteśmy na miejscu – stwierdził wicehrabia, kiwając głową. – To pani dom, prawda?