– Tak. Dziękuję za odprowadzenie.

– Cała przyjemność po mojej stronie, zapewniam panią.

Penelope spoglądała w ślad za nim, po czym wbiegła do domu i rozpłakała się.

Następnego dnia w "Kronikach Towarzyskich Lady Whistledown" pojawiła się następująca relacja:


Cóż za zamieszanie na schodach rezydencji lady Bridgerton na Bruton Street!

Najpierw Penelope Featheńngton widziana była w towarzystwie nie jednego, nie dwóch, lecz TRZECH braci Bridgerton, co do tej pory było absolutnie nieosiągalnym wyczynem dla tej biednej dziewczyny, znanej głównie z podpierania ścian na balach. Niestety (lecz było to raczej do przewidzenia) kiedy panna Featherington udała się w kierunku domu, wspierała się na ramieniu wicehrabiego, jedynego żonatego spośród trzech braci.

Gdyby wszakże panna Featherington zdołała zaciągnąć do ołtarza któregokolwiek z braci Bridgerton, byłby to koniec znanego nam i przyjaznego świata, a Autorka, która przyznaje szczerze, iż w takim świecie nie umiałaby się odnaleźć, musiałaby natychmiast zrezygnować ze swego stanowiska.


Zdaje się, że nawet lady Whistledown dostrzegła beznadziejność uczuć Penelope.

Mijały lata, a Penelope nawet nie zauważyła, jak przestała być debiutantką i zajęła miejsce w szeregach przyzwoitek, obserwując młodszą siostrę Felicity – zapewne jedyną spośród panien Featherington obdarzoną naturalną urodą i wdziękiem – wkraczającą na londyńskie salony.

Colin polubił podróże i coraz więcej czasu spędzał poza Londynem. Wracał z jednych wojaży i wyruszał na następne. Kiedy jednak przebywał w mieście, zawsze miał taniec i uśmiech dla Penelope, a ona udawała, że między nimi nigdy nic nie zaszło, że nigdy nie przyznał się do niechęci do niej, a jej marzenia nigdy nie legły w gruzach.

W czasie jego nieczęstych przerw w podróżach utrzymywali niezobowiązujące, przyjazne stosunki. Czegóż więcej zresztą mogła oczekiwać dwudziestoośmioletnia prawie stara panna?

Nieodwzajemniona miłość nie jest łatwa, ale przynajmniej Penelope Featherington przyzwyczaiła się do niej.

1

Mamy córek na wydaniu promienieją – Colin Bridgerton powrócił z Grecji!

Dla informacji wszystkich szacownych (i niczego nieświadomych) czytelników, którzy dopiero w tym roku zawitali do miasta, pan Bridgerton jest trzecim w legendarnym rzędzie ośmiorga latorośli Bridgertonów (stąd imię Colin, zaczynające się na C; przed nim byli Anthony i Benedict, a po nim Daphne, Eloise, Francesca, Cregory i Hyacinth).

Wprawdzie pan Bridgerton nie posiada szlacheckiego tytułu i prawdopodobnie nigdy nie będzie go miał (jest siódmy w kolejce do tytułu wicehrabiego Bridgertona, za dwoma synami obecnego wicehrabiego, swym starszym bratem Benedictem i jego trójką synów), mimo to uważany jest za jedną z najlepszych partii sezonu, a to z powodu jego fortuny, twarzy, postaci, a przede wszystkim uroku. Trudno jednak przewidzieć, czy pan Bridgerton w tym sezonie ulegnie małżeńskim pokusom; z pewnością jest już w odpowiednim wieku (trzydzieści trzy lata), lecz nigdy dotąd nie okazał zdecydowanego zainteresowania żadną damą o stosownym pochodzeniu, a co jeszcze bardziej komplikuje sprawę, ma przykrą skłonność do nagłego opuszczania Londynu i kierowania się w różne egzotyczne miejsca.

Kroniki Towarzyskie Lady Whistłedown, 2 kwietnia 1824.


– Popatrz tylko! – wykrzyknęła Portia Featherington. – Colin Bridgerton wrócił!

Penelope podniosła wzrok znad robótki. Jej matka ściskała w garści najnowszy numer "Kronik Towarzyskich Lady Whistledown" tak, jak ona mogłaby ściskać w rękach linę ratunkową.

– Wiem – mruknęła.

Portia zmarszczyła brwi. Nie lubiła, kiedy ktoś znał plotki wcześniej od niej.

– Skąd wzięłaś Whistledown przede mną? Powiedziałam Briarly'emu, że ma mi ją odłożyć i że nikomu nie wolno jej dotykać…

– Nie przeczytałam tego u Whistłedown – wtrąciła Penelope, zanim matka zaczęła łajać nieszczęsnego, zahukanego lokaja. – Felicity mi powiedziała. Wczoraj wieczorem. A jej powiedziała to Hyacinth Bridgerton.

– Twoja siostra spędza dużo czasu w domu Bridgertonów.

– Ja też – zauważyła Penelope, zastanawiając się, do czego ta dyskusja ma doprowadzić.

Pani Featherington postukała palcem w podbródek, jak zawsze, kiedy coś planowała albo snuła intrygę.

– Colin Bridgerton jest już w odpowiednim wieku, aby rozejrzeć się za żoną.

Penelope zdążyła jeszcze zamrugać, zanim oczy wyszły jej z orbit.

– Colin Bridgerton nie ożeni się przecież z Felicity!

Matka lekko wzruszyła ramionami.

– Widywałam już dziwniejsze rzeczy.

– A ja nie – wymamrotała Penelope.

– Anthony Bridgerton ożenił się z tą Kate Sheffield, a ona była jeszcze mniej popularna niż ty.

Nie było to do końca prawdą. Penelope uważała, że znajdowały się mniej więcej na tym samym niziutkim szczeblu drabiny społecznej. Nie zamierzała tego jednak komunikować rodzicielce, która zapewne była przekonana, iż właśnie powiedziała jej komplement.

Zacisnęła lekko usta. "Komplementy" matki miały żądła jak osy.

– Nie sądź, że krytykuję – rzuciła Portia z nagłą troską. – W sumie cieszę się nawet, że zostałaś starą panną. Jestem sama na świecie, dobrze wiedzieć, że mam kogoś, kto zaopiekuje się mną na stare lata.

Penelope ujrzała nagle oczami wyobraźni przyszłość opisywaną przez matkę i nabrała dziwnej ochoty, żeby uciec i wyjść za mąż za kominiarza. Dawno już pogodziła się z myślą o staropanieństwie, ale do tej pory wyobrażała sobie, że przeżyje je we własnym uroczym domku z tarasem albo w chatce na brzegu morza.

Pani Featherington ostatnimi czasy często wspominała swój podeszły wiek i potrzebę opieki Penelope. Nieważne było, że obie jej starsze córki wyszły dobrze za mąż i mogły zadbać o matkę, zresztą ona sama nie była uboga – jedna czwarta jej posagu została przeznaczona na osobiste konto.

Nie, kiedy Portia mówiła o "opiece" nie miała na myśli pieniędzy. Potrzebowała niewolnicy.

Penelope westchnęła. Nie była sprawiedliwa wobec matki, choć tylko w duchu. Zbyt często jej się to ostatnio zdarzało. Matka przecież ją kocha. Penelope była tego pewna. Ona też ją kochała. Czasami po prostu jej nie lubiła.

Miała nadzieję, że to nie czyniło z niej złego człowieka. Zachowanie jej matki wystawiłoby jednak na próbę najłagodniejszą, najczulszą córkę, jaką Penelope nie zawsze się czuła.

– Dlaczego uważasz, że Colin nie ożeni się z Felicity? – zapytała pani Featherington.

Penelope zaskoczona podniosła głowę. Myślała, że temat już jest zakończony. Niestety, powinna była przewidzieć, że tak nie jest.

– No cóż – zaczęła powoli. – Po pierwsze jest młodsza od niego o dwanaście lat.

– Phi – odparła matka z lekceważącym machnięciem ręki. – To nic takiego i dobrze o tym wiesz.

Penelope zmarszczyła brwi i pisnęła, bo niechcący ukłuła się igłą w palec.

– Poza tym – ciągnęła Portia w rozkosznej nieświadomości – on ma… – spojrzała na gazetę i sprawdziła wiek Colina – on ma trzydzieści trzy lata. Jak miałby uniknąć co najmniej dwudziestu lat różnicy między sobą a żoną? Przecież nie ożeni się z kimś w twoim wieku.

Penelope ssała skaleczony palec, choć wiedziała, że to okropnie nieelegancko. Musiała jednak zająć czymś usta, żeby nie wypowiedzieć czegoś strasznego i złośliwego. Nie była jednak w stanie ukryć niesmaku.

– Jest dla niego jak siostra. Młodsza siostra.

– Doprawdy, Penelope, nie sądzę…

– To zatrąca kazirodztwem – mruknęła Penelope.

– Co powiedziałaś?

Penelope chwyciła szybko robótkę.

– Nic.

– Jestem pewna, że coś powiedziałaś.

Penelope pokręciła głową.

– Odchrząknęłam. Nic więcej.

– Słyszałam, że coś mówiłaś. Jestem pewna!

Penelope jęknęła. Czekało ją długie i ciężkie życie.

– Mamo – rzekła z cierpliwością jeśli nie świętej, to przynajmniej bardzo pobożnej mniszki – Felicity jest właściwie zaręczona z panem Albansdale’em.

Pani Featherigton zaczęła nerwowo zacierać dłonie.

– Nie będzie już z nim zaręczona, jeśli złapie Colina Bridgertona.

– Felicity raczej umrze, niż będzie gonić za Colinem.

– Ale skąd! To mądra dziewczyna. Każdy widzi przecież, że Colin Bridgerton jest lepszą partią.

– Ale Felicity kocha pana Albansdale'a!

Matka osunęła się na pięknie obity fotel.

– Jeszcze i to.

– I – dodała Penelope znacząco – pan Albansdale jest w posiadaniu doprawdy przyzwoitej fortunki.

Portia postukała się palcem wskazującym w policzek.

– Prawda. Nie aż tak przyzwoitej, jak część Bridgertona – dodała ostro – ale chyba rzeczywiście nie można tym pogardzić.

Penelope wiedziała, że czas już zmienić temat, ale nie mogła powstrzymać się przed wypowiedzeniem ostatniego zdania.

– Szczerze mówiąc, mamo, to doskonała partia dla Felicity. Powinniśmy być zachwyceni.

– Wiem, wiem – burknęła Portia. – Chciałam po prostu, aby jedna z moich córek wyszła za Bridgertona. W Londynie mówiłoby się o tym przez wiele tygodni. Może nawet miesięcy.

Penelope wbiła igłę w poduszeczkę. Był to dość niemądry sposób wyładowania gniewu, ale nie chciała po prostu zerwać się na nogi i wrzasnąć: A co ze mną?! Matka zdawała się sądzić, że po wydaniu za mąż Felicity jej marzenia o połączeniu się z Bridgertonami przepadają na zawsze. A przecież Penelope wciąż pozostawała niezamężna – czy to nie miało znaczenia?

Czy pragnęła zbyt wiele, chcąc, aby matka myślała o niej z taką samą dumą, jak o pozostałych córkach? Penelope wiedziała, że Colin nie poprosi jej o rękę, lecz czy matka nie mogłaby stać się choć trochę ślepa na wady swych dzieci? Ani Prudence, ani Philippa, ani nawet Felicity nie miały szansy na zdobycie Bridgertona. Dlaczego matka uważała mimo to, że są ładniejsze od Penelope?