– Nieszczęśliwy, dlaczego?

– To niech już pozostanie jego osobistą sprawą – odparła Sara chłodno. Nie miała najmniejszej ochoty zwierzać się komisarzowi. Byłoby dla niej upokarzające opowiadać o małżeństwie Erika. Jej narzeczony jest żonatym mężczyzną! Jeszcze by tego brakowało!

Elden już się nie odezwał. Zgasił światło i w pokoju znowu zapanowała ciemność.

– Od czego zaczniemy jutro? – spytała po dłuższej chwili Sara.

– Musimy sprawdzić, kto mieszka pod numerem siódmym, i spróbujemy tego kogoś śledzić. Naturalnie bardzo dyskretnie. Trzeba się dowiedzieć, co robi w wolnym czasie, o kim i o czym rozmawia i tym podobne.

– Czy nie powinniśmy przyłączyć się do jakiejś grupy wycieczkowej?

Elden chwilę się zastanawiał.

– Chyba jeszcze nie czas na to. Musimy zorientować się w sytuacji.

– A może uda się nam znaleźć kogoś, kto zabawi się w detektywa? – zaśmiała się.

– Niewykluczone. Ale nie będzie to raczej zabawa.

– Nie, nie to chciałam powiedzieć.

Torii… Kim jest ta dziewczyna? To pytanie nie dawało Sarze spokoju.

Obudziła się pierwsza. Korzystając z tego, że komisarz jeszcze śpi, ubrała się szybko i poszła na spacer w kierunku plaży. Słońce zawędrowało już wysoko, ale pora była wczesna, piasek jeszcze nie zdążył się nagrzać. Z chatek rybackich dochodziły wesołe głosy dzieci.

Na piasku Sara znalazła muszle o najróżniejszych kształtach, jedne skręcone jak spirale, inne gładkie, wypłukane przez wodę. Wyszukała kilka spiralnych i kilka płaskich z ciekawymi wzorkami.

Daleko na oceanie sunęły w kierunku rybackich łowisk setki katamaranów z czerwonymi żaglami.

Spacerowała dalej wzdłuż plaży, robiąc co chwila w myślach zakłady, czy fale obmyją jej bose stopy.

Podszedł do niej ten sam strażnik, którego spotkali ubiegłego wieczoru. Miał na sobie bardzo ładny mundur.

– Dzień dobry pani – przywitał ją – Wcześnie dziś pani wstała.

– Tak. To mój pierwszy dzień w Sri Lance. Wszystko wydaje mi się takie nowe i ekscytujące.

Widać było, że strażnik po długim nocnym dyżurze ma ochotę pogawędzić. Zadawala mu więc wiele pytań i uzyskała sporo ciekawych informacji o kraju, zwierzętach, roślinach. Ale najchętniej strażnik opowiadał o sobie, o tym, że marzy o wyjeździe za granicę i zarobieniu pieniędzy. Był to prosty, ale niezwykle otwarty człowiek. Jeśli wszyscy jego rodacy są do niego podobni, pomyślała Sara, chętnie bym się z nimi zaprzyjaźniła.

Rozmowa tak ją pochłonęła, że całkiem zapomniała o falach, więc kiedy niespodziewanie pojawiła się większa, spryskując jej nogi aż po rąbek sukienki, krzyknęła w popłochu.

Syngalez parsknął śmiechem.

Sara zdumiała się, że woda jest aż tak ciepła, i natychmiast zatęskniła za kąpielą.

Kiedy strażnika odwołano do innych obowiązków, Sara powędrowała dalej plażą, nie opuszczając jednak terenu należącego do hotelu.

W pewnym momencie dostrzegła chłopca o jasnych włosach i tak samo jasnej cerze. Szedł powoli, mocno pochylony, wyraźnie czegoś szukając. Od czasu do czasu podnosił z piasku jakieś znalezisko.

Sara czuła się osamotniona, więc postanowiła do niego zagadać.

– Czy ty też szukasz muszli? – spytała.

Spojrzał na nią z uśmiechem. Był bardzo ładny, mógł mieć około siedemnastu lat.

– Tak, w ogóle zbieram muszle – odparł po szwedzku Z entuzjazmem w głosie. – To dla mnie świetna okazja. Sri Lanka należy do krajów najbardziej znanych z rzadkich i pięknych muszli.

Sara pokazała mu znalezione przez siebie skarby.

– Na pewno masz już te wszystkie? – zapytała przepraszająco, ale z nadzieją, że może natknęła się na coś szczególnego.

– Niestety, tak – odrzekł chłopiec z żalem. – Ale ta jest bardzo ładna. Piramida. Tę musisz zachować.

Powędrowali razem wzdłuż brzegu, wypatrując ciekawych okazów wśród setek skorupek, które ocean wyrzucił na brzeg w ciągu ostatniej nocy. Była dumna, gdy znalazła kolejną przepiękną muszlę, którą chłopak wyraźnie się zachwycił.

– Dlaczego sama nie zaczniesz zbierać? – dziwił się. – Nie musisz robić tego tak systematycznie jak ja, ale choćby dla przyjemności.

Pokiwała głową.

– Chyba się zdecyduję. Będziesz mógł mi co nieco pomóc.

W tej samej chwili jakaś wysoka postać przesłoniła im słońce. Sara drgnęła. Cóż za atrakcyjny mężczyzna, pomyślała i nagle zorientowała się, że to przecież komisarz Elden we własnej osobie.

– Witaj! – zawołała, żeby ukryć zmieszanie. – To jest Lasse, który mieszka w Sztokholmie. Szukamy muszli, Lasse jest pilnym zbieraczem.

– Zauważyłem – odparł i skinął na przywitanie głową. Całkiem niespodziewanie musnął ręką włosy Sary, ale wyglądało to tak, jakby chciał tym gestem wyrazić niezadowolenie.

– Słuchaj, moja panno. Ja też nie życzyłbym sobie, żeby omijały mnie ciekawe wydarzenia.

– Przepraszam cię, ale sądziłam, że jesteś zmęczony. Nie odpowiedział, sprawiał wrażenie, że z trudem panuje nad sobą.

– Może pójdziemy na śniadanie, Saro? – spytał i zaraz potem dodał: – Nie mam nic przeciwko nawiązywaniu przez ciebie znajomości, ale chyba nie zwierzasz się nikomu ze szczegółów naszej wyprawy?

– Oczywiście, że nie. Nawet nie próbowałam uzyskać jakichkolwiek informacji. Pod numerem siódmym zasłony jeszcze zaciągnięte.

– W każdym razie rannym ptaszkiem to on nie jest. Zatrzymał się i spojrzał w kierunku morza.

– Prawda, że te katamarany są prześliczne?

– Tak… Są nieopisanie piękne.

Na twarz Alfreda znów wrócił wyraz napięcia. Po chwili poszli ku hotelowi.

Sala jadalna była prawie pusta. Młody kelner, którego mieli okazję poznać poprzedniego wieczoru, skierował się ku nim z rozpromienioną twarzą, tak jakby rozpoznał starych przyjaciół. Sara odpowiedziała mu uśmiechem. Podano kontynentalne śniadanie z tostami, kawą i owocami. Sara nie oparła się egzotycznej papai, ale okazało się, że smakowała zupełnie jak norweski melon. Elden skusił się na ananasa.

Nie mogła dłużej znieść milczenia, więc zapytała:

– Co z tobą? Wydajesz się dziś taki poirytowany, a przecież mieliśmy podawać się za parę przebywającą na urlopie?

Popatrzył zakłopotany i zaśmiał się, o ile te nie wyrażające radości dźwięki można było nazwać śmiechem.,. – Popełniam wciąż te błędy, o które sam mam do ciebie pretensje.

– Tego już zupełnie nie rozumiem.

Nachylił się nad nią. Z bliska jego szare oczy wydawały się fascynujące, zwłaszcza kiedy się ożywiał.

– Saro, uśmiechasz się tak spontanicznie, zupełnie jak małe dziecko. To ci dodaje uroku. Tylko że uśmiechem obdarowujesz wszystkich innych, a kiedy odwracasz się do mnie, twoja twarz nabiera lodowatego wyrazu. Nie wyobrażaj sobie, że to zazdrość, ale, tak jak mówisz, staramy się odgrywać rolę jako tako udanego małżeństwa. Możesz chyba zdobyć się od czasu do czasu na trochę pogodniejszą minkę.

– Ależ ja próbowałam w czasie całej podróży – starała się odeprzeć atak – ale mi nie pozwoliłeś. A przecież sam wiesz, że nie można nikogo zmusić do tego, by zachowywał się naturalnie.

Zamyślił się na chwilę, a kąciki ust zadrżały mu ledwie dostrzegalnie. Kiedy znowu na nią spojrzał, w jego oczach pojawił się wreszcie błysk rozbawienia.

– Chyba oboje zupełnie nie potrafimy zapanować nad demonstrowaniem niechęci wobec całej tej wyprawy. Nie sądziłem, że moje postępowanie cię deprymuje. Wierz mi, że nigdy przedtem nie znalazłem się w takiej sytuacji, więc nie bardzo wiem, jak mam się zachować.

Położyła swoją dłoń na jego dłoni w pojednawczym geście.

– Ani ja. Potraktujmy to więc jako dobry początek kolejnej próby.

Zgodził się z nią jakby z odrobiną wahania, może dodając w duchu: „W porządku, ale bez przesady”. W końcu pokiwał głową.

– Co teraz będziemy robić? – zapytała ochoczo.

– Trochę się rozejrzymy i zapoznamy z otoczeniem. Ale najpierw porozmawiamy z przewodnikiem.

Sara wstała.

– Muszę na chwilkę skoczyć do pokoju i zmienić buty, więc spotkamy się w recepcji. Czy masz klucze?

Zabrzmiało to zbyt familiarnie i chyba tak właśnie odebrał to Alfred, bo na jego twarzy znów pojawił się wyraz napięcia. Zaraz jednak przytaknął spokojnie i wręczył jej klucze.

W drodze powrotnej Sara wpadła na pewien pomysł. Zebrała włosy wysoko w koński ogon, nałożyła ciemne okulary i słomkowy kapelusz z szerokim rondem. Potem podbiegła schodami w górę, pokonała cały korytarz aż do następnych schodów i zatrzymała się, gdyż stąd miała dobry widok na pokój z numerem siódmym. Nie mogła budzić niczyjego zdziwienia, bo goście hotelowi często czekali na schodach na spóźniającego się partnera.

Na korytarzu panowała zupełna cisza, którą tylko czasem z lekka zakłócały ciche kroki pokojowych. Sara zdała sobie sprawę z bezcelowości oczekiwania, bo nie miała pojęcia, jak długo będzie zmuszona tak stać, aż ktoś się pojawi. W tej jednak chwili jedne z drzwi zostały otwarte z impetem, zaś z wnętrza pokoju do uszu Sary dobiegło kilka ostrych słów w języku szwedzkim. Na korytarz wyszedł mężczyzna w średnim wieku, tuż za nim małżonka, która nie przestawała mówić z gniewem: „…widziałam, jak zniknąłeś z tą młódką!”, a zaraz potem dorzuciła kilka podobnych niedyskrecji dotyczących niewątpliwie kulejącego małżeńskiego pożycia.

W tym momencie otworzyły się drzwi siódemki i wyjrzał z nich mężczyzna zwabiony rodzinną kłótnią. Sara ukryła się za filarem, podczas gdy mieszkaniec siódemki puszczał dymek z papierosa, obserwując oddalającą się parę. Sara przez ułamek sekundy zastanawiała się, co zrobić, ale po chwili przeszła spokojnie obok mężczyzny, kierując się w stronę recepcji.

Obcy nie zwracał na Sarę uwagi, odprowadzając wzrokiem kobietę, która wcale nie zamierzała kończyć gniewnej tyrady przeznaczonej dla męża. Podszywający się pod Hakona Tangena mężczyzna przygasił papierosa i zamknął za sobą drzwi.

Sara przyspieszyła i zdenerwowana dopadła autokaru, przy którym stał Alfred, gawędząc z przewodnikiem.