Samolot obniżał wysokość i czuło się szpilki w uszach. Szybowali teraz tuż nad lustrem wody i prawie muskali ciężkie, powolne fale. Jak okiem sięgnąć, nie widać było nic poza bezkresem oceanu.

To się chyba źle skończy, pomyślała. Twarz miała bladą i instynktownie chwyciła komisarza za ramię. Tego rodzaju bliskości Elden jednak sobie nie życzył. Nie widział również tak dobrze jak ona, że lecą tuż nad powierzchnią wody. Uwolnił się ostrożnie, ale z wyraźnym niesmakiem.

– Przepraszam – wymamrotała Sara, kiedy się zorientowała, co zrobiła. – Ale zupełnie nie widzę Cejlonu. Jeśli tak dalej pójdzie, to za moment będziemy się pluskać w Oceanie Indyjskim. Pilot musiał się chyba pomylić, a może to kompas albo inne urządzenie nawigacyjne jest niesprawne?

Elden coś odpowiedział, ale Sara z powodu zmiany ciśnienia właśnie przestała cokolwiek słyszeć, nie wiedziała więc, o czym mówił. Zabrzmiało to jednak niemiło. Jak ona wytrzyma towarzystwo takiego mruka!

No, przynajmniej będzie miała spokój i pozostanie wierna Erikowi.

Tęskniła za poczuciem bezpieczeństwa, które, jak wierzyła, właśnie Erik był w stanie jej zapewnić. Jego ciepłe spojrzenia, ramiona, które by ją objęły, i on sam, słuchający zwierzeń samotnej dziewczyny. Był mądry i życiowo doświadczony, z pewnością by ją zrozumiał. Przytulałby i okazywał, że są sobie naprawdę bliscy i że nikt na świecie tego nie zmieni.

Ona dałaby mu ciepło, którego nie zaznał w swoim zimnym, martwym małżeństwie.

Teraz żałowała, że nie posłuchała Erika. Potrzebował jej w swojej samotności, pozbawiony serca ze strony wyrachowanej żony, żądnej wyłącznie luksusu i pieniędzy, kobiety wyzutej z uczuć dla tego wrażliwego mężczyzny. Nie, Sara nie miała zamiaru się poddać.

Przez moment przeniosła się w odległy świat i pogrążyła w marzeniach. Nagle drgnęła, powracając do rzeczywistości.

Samolot przeleciał ponad uciekającymi falami i nie wiadomo skąd za oknem pojawił się las palm. Maszyna zatoczyła wielki krąg nad drzewami i skierowała się na lądowisko.

Wszyscy pasażerowie umilkli, włącznie z rozgadanym sąsiadem Sary i Eldena. Siedział teraz z poszarzałą twarzą i zaciskał dłonie tak, że kostki aż mu zbielały. Do Sary nie dochodziły żadne głosy, ale może to z powodu kłucia w uszach.

Dwa, trzy lekkie uderzenia o płytę lotniska i już wylądowali.

Alfred zdjął kurtkę Sary z górnej półki, po czym ruszyli do wyjścia. Aha, więc jednak wiedział, że można od czasu do czasu okazać odrobinę uprzejmości, pomyślała.

Uderzyła ich fala nagrzanego, wilgotnego powietrza. Różnica, jaką odczuli, przylatując z listopadowej, zimnej Norwegii, była ogromna. W jednej chwili dziewczyna zorientowała się, że zarówno spodnie, jak i sweter są za ciepłe, Elden także od razu zrzucił kurtkę. Gdy weszli do hali lotniska, pośpieszyli ku nim bosonodzy tragarze.

Czekała ich długa i szczegółowa kontrola dokumentów: zatrzymywały ich różne barierki, odpowiadali na pytania, okazywali wizy, wreszcie oczekiwali na bagaż. Rutynowa kontrola była tu bardziej czasochłonna i zawiła niż kontrola graniczna w ich kraju. Jeden z urzędników zerknął najpierw w paszport Eldena na stronę, gdzie wpisano zawód, a potem podniósł pytająco wzrok.

– Urlop – odparł, wskazując przy tym na Sarę jakby na potwierdzenie swych słów.

Urzędnik uśmiechnął się przyjacielsko i przepuścił oboje.

_ Weźmiemy taksówkę – oświadczył Elden, kiedy już wydostali się z tłumu na lotnisku i wyszli na zewnątrz, gdzie panował jeszcze większy tłok. Stały tu rzędy autobusów i biegały setki ludzi.

_ Nie będziemy się przyłączać do grupy wycieczkowej, oni udają się w innym kierunku.

Odetchnęli, oddalając się od niesympatycznego i podpitego towarzysza podróży.

Sara dreptała tuż za komisarzem, ale nie czuła się zbyt pewnie. Przyglądała mu się z tylu – prezentował się bardzo dobrze, aż do chwili gdy spojrzało się na jego ponurą twarz. Ta twarz nie budziła odrobiny sympatii.

_ Gdzie się teraz udamy?

– Do Negombo – odparł i zatrzymał taksówkę, która wydała się mu znośna. – O ile wiem, to mała rybacka miejscowość. Do hotelu Sea Dragon – zwrócił się do kierowcy.

Rozpoczęła się niezwykła podróż. Sara siedziała, obserwując z zapartym tchem drogę i całą okolicę. Tutaj, zdaje się, samochody jeździły lewą stroną, ale na razie nie mogła się zorientować, czy istotnie tak było. Taksówka przepychała się, trąbiąc co chwila, przez tłumy ludzi, dziesiątki bezpańskich psów, prosiąt, krów i wołów, kur, a czasem nawet słoni. Nikt nie przejmował się autami, kierowcy używali klaksonu, żeby sobie utorować drogę. Powstawał nieopisany chaos. Na szczęście samochodów nie jeździło zbyt dużo. Po obu stronach drogi, między palmami, stały domy, a raczej proste chałupinki, przez które widać było wszystko na wylot. Mijali zaniedbane zagrody, piękne bungalowy oraz starannie utrzymane, bajecznie kwitnące ogrody; wszystko przeplatało się ze sobą. Czarujące, byle jak odziane dzieciaki machały w kierunku taksówki ze śmiechem i radością mimo wielkiej biedy, w jakiej żyły.

Sara także machała im ręką.

– Jakie to wspaniałe! – zawołała entuzjastycznie. – Zaczynam się cieszyć z tej podróży.

– Pamiętaj, że to nie jest zwykła wycieczka – zauważył zimno Elden.

Potwór, który potrafi zdławić najmniejszą radość!

Skręcili w ulicę Nadmorską, jak wyjaśnił kierowca, i zaraz poczuli zapachy z nabrzeża. Była to ulica pełna turystów, właściciele małych sklepików powywieszali na zewnątrz wzorzyste tkaniny i barwne maski. Po drugiej stronie, pomiędzy prostymi rybackimi chatami a kołyszącymi się palmami, znajdowały się niewysokie budynki hoteli.

– Sea Dragon – zakomunikował kierowca i zahamował ostro.

Hotel wyglądał przyjemnie, sprawiał wrażenie chłodnego. Nie opodal szumiał ocean. W recepcji Alfred rzekł szybko do Sary:

– Zapytaj się o pokój twojego wuja. Ja nie mogę tego zrobić, to może wzbudzić podejrzenie.

Sara pojęła go w lot. Ponieważ w pobliżu nie znajdowali się Skandynawowie, zapytała recepcjonistę, czy Hakon Tangen już przyjechał.

– Chwileczkę, sprawdzę. Tak, mieszka w pokoju numer siedem.

– Czy zjawił się sam…?

– Wynajął cały pokój dla siebie. Proszę, oto państwa klucze. Numer szesnaście, na parterze po prawej stronie.

Tragarz – wziął bagaże i podreptał długim, wyłożonym kamieniami tarasem biegnącym wzdłuż całego skrzydła. Znajdujące się tu pokoje miały widok na morze.

Sara wskazała na tablicę z numerami pokojów i zauważyła cicho:

– On też mieszka na parterze.

– Najbardziej wysunięty pokój, jak sądzę – zamruczał w odpowiedzi Elden. – Spróbujemy się zorientować, który to.

Kiedy dotarli do swojego pokoju, tragarz otworzył drzwi i odszedł.

Niepewnie weszli do środka.

Pokój był bardzo przyjemny, jakkolwiek dużo skromniejszy niż te, do których przyzwyczajeni są mieszkańcy Europy. Była tu zarówno garderoba, jak i oddzielna łazienka. Zamiast wanny – prysznic z ciepłą wodą.

Sara z ulgą stwierdziła, że łóżka są odsunięte od siebie. Pod sufitem zamocowano moskitiery.

Alfred podszedł do drzwi prowadzących na werandę i obejrzał je uważnie.

– Zasuwa na dole jest zniszczona, za to zamek w porządku. Pamiętaj, żeby drzwi zawsze były zamknięte. Prowadzą prosto do ogrodu, więc każdy mógłby tu bez trudu wejść.

Pierwszy raz zwrócił się do Sary przez ty, ale sposób, w jaki to uczynił, nie zachwycił jej. W ogóle nie podobało jej się całe przedsięwzięcie i okropnie bała się ich „wspólnego” mieszkania. Czuła to tym bardziej, że teraz pozostali sam na sam.

Elden wyszedł na werandę, Sara podążyła za nim.

Rzeczywiście, od ogrodu dzieliło ich zaledwie kilka kroków. Kamienny taras ciągnął się także z tej strony wzdłuż całego hotelu aż do skrzydła recepcyjnego. Za ogrodem, w którym rosło mnóstwo pnących roślin o różnobarwnych kwiatach, rozciągała się plaża, podmywana co chwila przez fale. Było późne popołudnie, a mimo to panował upal. Skandynawowie nie nawykli do takich temperatur.

Komisarz ruszył powoli w kierunku ogrodu i ogarnął pozornie obojętnym spojrzeniem cały hotel. Sara wiedziała jednak, że patrzy bardzo uważnie.

Wiedziała, że przyglądał się pokojowi numer siedem. Po chwili wrócił i oboje weszli do środka.

– Do jego pokoju jest stąd dość daleko – zakomunikował. – Wszystkie pokoje na wyższych piętrach mają balkony z wysokimi balustradami, a nie werandy, jak u nas.

Sara skinęła głową.

– Chciałabym skorzystać z łazienki i przebrać się – powiedziała – ale najpierw chyba musimy omówić kilka szczegółów.

Spoglądał na Sarę wyczekująco, nawet na moment nie spuszczając z niej szarych, przenikliwych oczu.

Komisarz był naprawdę przystojny, ale jego uroda nie robiła teraz na dziewczynie najmniejszego wrażenia.

– Mam nadzieję, że mogę zwracać się do ciebie po imieniu, choć wydaje mi się to dziwne. Nie mam natomiast zamiaru publicznie okazywać ci „małżeńskich” uczuć. Nie ma mowy o przytulaniu czy pocałunkach.

– Doskonale – odparł. – To zupełnie zbędne. Jeśli tylko przestaniesz obrzucać mnie takim wrogim spojrzeniem, jak to masz w zwyczaju, wszystko będzie w porządku. Wystarczy, że będziemy wobec siebie uprzejmi.

– Nie wiedziałam, że mam wrogie spojrzenie – odpowiedziała bojowo.

– Zupełnie jak u rozzłoszczonego jeża.

– Obiecuję, że postaram się to zmienić.

– Łazienkę wykorzystamy jako przebieralnię, zaoszczędzi to nam obojgu kłopotliwych sytuacji. Za chwilę podadzą obiad, więc przebierz się, a ja się rozpakuję.

Pół godziny później szli długim korytarzem w kierunku głównego budynku. Elden miał na sobie białą koszulę z krótkim rękawem i spodnie koloru khaki, Sara włożyła lekką, letnią sukienkę i sandały. Cieszyła się, że niedawno powróciła z Tunezji, była więc ładnie opalona.

Mimo to ostatni urlop nie był udany. Na wyjazd namówiła ją koleżanka, okazało się jednak, że niewiele miały ze sobą wspólnego. Sara dopiero co odkryła Erika i nieustannie o nim marzyła; wtedy jeszcze nie wiedziała, że jest żonaty. Jej towarzyszka spędzała całe dnie na plaży, wieczorami zaś chodziła na dyskoteki. Sara snuła się samotnie tam i z powrotem i była rada, że tydzień tak szybko minął.