Sara patrzyła na niego uważnie.

– Może mi pan wyjaśni, o co chodzi. Czy pan Elden nadużywał…

– Nie, to nie to. Ma poważne problemy rodzinne, ale nie o nich chcę teraz mówić. Najgorsze, że on cały czas, w każdej wolnej chwili, gryzie się nimi. Nie żyje tak, jak normalny człowiek, tylko doprowadza się do ruiny. Mało kto potrafi egzystować w takiej izolacji jak on.

– I ja mam mieszkać pod jednym dachem z takim dziwakiem? W co wy mnie chcecie wplątać?

Nadkomisarz przechylił się ku dziewczynie.

– Trzeba go trochę oswoić, przekonać do ludzi. Kiedy Sara usiłowała protestować, kontynuował:

– Naprawdę, proszę mnie źle nie zrozumieć. On potrzebuje jedynie towarzystwa miłej, przyjaznej osoby z poczuciem humoru, mam na myśli osobę kulturalną, wyrozumiałą, taką jak pani. Elden musi się trochę otworzyć do ludzi. Nie zrobi pani najmniejszej krzywdy, szanuje prywatność. Jemu potrzeba przyjaciela, kogoś, kto mu pokaże, że można żyć inaczej. Czy pani mnie rozumie?

– Dlaczego sądzi pan, że ja się nadaję do tego?

– Panno Wenning, my wiemy o pani niemało.

Sara siedziała dłuższą chwilę bez ruchu, a wewnętrzny bunt nieco już zelżał. Pokiwała głową.

– Rozumiem. Mogę w każdym razie okazać mu serdeczność.

– Wspaniale – ucieszył się nadkomisarz.

Następne godziny spędzili w biegu. Normalnie przygotowania do wyjazdu trwają kilka dni, tygodni czy nawet dłużej. Sarze dano zaledwie parę godzin na spakowanie się. Ciągle miała wrażenie, że zapomniała połowy rzeczy. Poprosiła sąsiadkę o opiekę nad kwiatami i odbieranie poczty. Potem udała się do lekarza, by wziąć jeszcze jeden zastrzyk, w aptece kupiła tabletki przeciwko malarii, przekazała niektóre sprawy swoim współpracownikom w biurze, następnie szybkie mycie włosów i mała przepierka. Przez cały ten czas nie opuszczała jej jedna myśl – będzie dzielić pokój z obcym mężczyzną, i to jeszcze z jakim! Dwa tygodnie spędzi razem z tym dziwakiem Alfredem Eldenem.

Jak ona to wytrzyma? Nadkomisarz jest zdania, że dwoje cywilizowanych ludzi powinno podejść do tego rodzaju zadania z należytym zrozumieniem, ale to nie było uczciwe posunięcie wobec niej, Sary. Kobiety – policjantki są pewnie przyzwyczajone do tego typu zadań, ale nie ona!

Nagle w całym tym zamieszaniu zadzwonił Erik. Słysząc jego głos, Sara uspokoiła się. Ucieszyła się, że będzie mogła podzielić się swoimi kłopotami ze starszym przyjacielem. Wyjaśniła, co postanowiono w komisariacie i że ma to związek z zabójstwem wuja. Pominęła naturalnie nieprzyjemny szczegół wyprawy, jakim była konieczność zamieszkania w jednym pokoju z Eldenem.

– W takim razie jadę z tobą! – ożywił się Erik. Tylko nie to! Do tego nie mogła dopuścić. Nie w sytuacji, kiedy ów straszny komisarz siedział jej na karku.

– Ale… Przerwał jej.

– Pomyśl, jak byłoby cudownie. Ty i ja, i ta piękna wyspa! Słońce, plaża, palmy, romantyczne tropikalne noce… Nikt by o nas nie wiedział.

– Ale w hotelu nie ma już wolnych miejsc!

– O hotel się nie martw. Leżą jeden obok drugiego, coś załatwię.

– A szczepienie? Nie wpuszczą cię do tego kraju, jeśli nie okażesz świadectwa szczepienia!

– Więc zaraz pobiegnę do lekarza.

– Eriku, jesteś szalony. Nie, ja nie chcę. Na miłość boską, on nie może jechać!

– Więc nie chcesz, żebym był z tobą? – zapytał z pretensją w głosie.

– Nie o to chodzi – usiłowała się wykręcić. – To zbyt niebezpieczne dla twojego zdrowia. A ja przecież niedługo wrócę.

– No, może masz rację – przyznał z westchnieniem. – Ale pomyśl, taka okazja…

Sara także odetchnęła z wyraźną ulgą. Chociaż nie mogła zaprzeczyć, byłoby cudownie. Erik jest taki dojrzały i opiekuńczy…

Tymczasem Erik widział siebie samego zupełnie inaczej. We własnych oczach był młodym, pociągającym kochankiem, którego urok zniewalał niewinną Sarę. To on miał ją wprowadzić w tajemnice alkowy. Starał się nie pamiętać, że jest szacownym ojcem rodziny.

W chwilę potem zadzwonił komisarz Elden, oznajmiając, że nieco się spóźni. Gdyby Sara mogła przyjechać do niego, udaliby się bezpośrednio na lotnisko. To zresztą najlepsze rozwiązanie, nie będą się szukali wśród tłumu podróżnych. Elden miał oba bilety przy sobie.

Sara zgodziła się. Była zadowolona, że nie musi sama jechać autobusem na lotnisko. Tak więc o umówionej godzinie nacisnęła dzwonek u drzwi Eldena, stawiając torbę podróżną na ziemi. Otworzył natychmiast.

– Proszę wejść. Za chwilę będę gotowy – rzekł krótko. Weszła do pokoju przypominającego celę mnicha i aż ścisnęło się jej serce na ten widok. Czy to możliwe? Ani jednego zdjęcia, ani firanek, zupełnie nic! Dostrzegła tu wyłącznie absolutnie niezbędne sprzęty, bez których człowiek nie może się obejść. I nic ponad to!

Spojrzała badawczo na mieszkającego tu mężczyznę, który właśnie stał pochylony nad jakimiś papierami. Taki zdolny człowiek, zdawałoby się, stworzony do korzystania ze zdobyczy cywilizacji, inteligentny, interesujący z wyglądu, wychowany w poszanowaniu dla dóbr kultury, żyje w taki sposób? W tej mniszej celi brakowało tylko religijnych symboli. Co się z nim stało, co ukrywał za swoją nieprzeniknioną maską?

– Teraz jestem gotowy. Możemy jechać.

Spędziła trzynaście godzin w samolocie obok mężczyzny, którego właściwie nie znała. Kilka prób nawiązania rozmowy zostało uciętych mało zachęcającym mruczeniem pod nosem.

Byłoby najlepiej, gdyby usiedli każde w innym końcu maszyny. A tymczasem było tak niewiele miejsca, że komisarz Elden nie bardzo mógł zmieścić swoje długie nogi. Kolana opierał o fotel znajdujący się bezpośrednio przed nim, co wywoływało narzekania siedzącej tam pani. W końcu jakoś usadowił się tak, że nikomu już nie przeszkadzał, sam jednak cierpiał katusze z powodu niewygody.

– W drodze powrotnej musimy się postarać dla ciebie o miejsce przy wyjściu awaryjnym – zauważyła Sara – będzie ci tam znacznie lepiej.

W odpowiedzi wymamrotał coś nieokreślonego.

Trzeci z pasażerów siedzący w ich rzędzie co chwila zamawiał kolejne drinki, palił mimo zakazu i starał się uszczypnąć: stewardesę zawsze, kiedy przechodziła obok. Posiłki, choć bardzo smakowite, podano na zdecydowanie za małych stolikach. Z łokciami przyciągniętymi jak najbliżej do siebie Sara usiłowała utrzymać talerzyki i szklanki na swoim miejscu. Stolik komisarza był z kolei krzywy, co sprawiało, że męczył się niemiłosiernie, ażeby zapobiec przesuwaniu się całej zastawy na jedną stronę. Sara zaproponowała z uśmiechem, że może mu podawać jedzenie do ust, podziękował jednak. Nie był wcale zachwycony ani tym żartem, ani innymi próbami rozweselenia go.

Niewiele rozmawiali o celu swojej podróży. Raz tylko Sara zapytała, czy policja natrafiła na nowe ślady.

– Tylko jeden. Listonosz stwierdził, że do pana Tangena nadeszło w ostatnim czasie kilka listów, przedwczorajszy zaś, był wyjątkowo gruby. Potwierdza się więc informacja, że wuj miał sporo przyjaciół w Anglii. W mieszkaniu nie znaleziono jednak niczego szczególnego.

– A może listonosz będzie pamiętał, kim był nadawca?

– Owszem, pytaliśmy o to i coś niecoś mu się przypomniało. Nazwisko zaczynało się na „Con”, a w nazwie miejscowości było „Manor”, chociaż z niczym znanym mu się to nie kojarzyło. Koperta wyglądała na elegancką.

– Żadnego znaku firmowego?

– Nie, list pochodził wyraźnie od osoby prywatnej. „Manor” to może jakiś herb rodowy lub coś w tym rodzaju.

– Wuj Hakon lubił przebywać wśród elit.

W tym momencie poczuła lekkie ukłucie w okolicy serca. Przypomniała sobie, jak za życia wuja często irytowała się na jego zadufanie, dumę i skłonność do wynoszenia się ponad innych. Szklaneczka z alkoholem w jednej dłoni, papieros w drugiej i opowieści o dalekich wyprawach, wytworni goście, z którymi był za pan brat. Dziś miała wrażenie, iż był samotnym mężczyzną, który mimo swoich romansów, mimo przyjaciół odchodzi bez pożegnań, bez kwiatów i mów. Policja obiecała, że poczeka z pogrzebem do powrotu Sary i Eldena, gdyby nie to, nikt nie towarzyszyłby Hakonowi Tangenowi w ostatniej drodze. Biedny wujek!

Przespała sporą część lotu, ukryta za ciemną maską, którą przyniosła jej stewardesa. Raz po raz jednak budził Sarę gadatliwy sąsiad. Alfred Elden nie spał, takie przynajmniej odniosła wrażenie. Próbowała namówić go na drzemkę, by dotarł na miejsce wypoczęty.

– Moje zapotrzebowanie na sen jest minimalne – odburknął.

Odebrała tę odpowiedź jak pretensję o to, że dba wyłącznie o zapewnienie sobie wszelkich wygód. Poczuła wyrzuty sumienia. Wyprostowała się więc i zaczęła wyglądać przez malutkie okienka.

Płonące szyby naftowe w Kuwejcie przypominały gigantyczne pochodnie na pustyni. Potem przypatrywała się górskim szczytom sterczącym ponad porannym morzem mgieł. Zapytała, czy to góry Kaukazu, i zaraz potem zaczerwieniła się ze wstydu, bo Elden wyjaśnił, iż to najbardziej wysunięta część półwyspu Oman. Zupełnie się skompromitowała.

Znajdowali się nad bezkresnym Oceanem Indyjskim. Lotu nad wodą Sara wprost nie znosiła. Nie bała się latać nad lądem; gdy wydarzy się jakieś nieszczęście, maszyna spada na ziemię, wybucha i nie ma co zbierać. Ale awaria samolotu i do tego utonięcie w morzu, to stanowczo za wiele.

Wreszcie, po wielu godzinach lotu, usłyszała głos pilota:

– Proszę państwa, za chwilę lądujemy na lotnisku w Kolombo. Proszę zapiąć pasy.

Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że czeka ją przygoda. Wszystko potoczyło się tak błyskawicznie, nie mogła uwierzyć, iż zaraz znajdzie się na jednej z najciekawszych wysp świata. Nieświadomie uśmiechała się do komisarza Eldena, nie zdając sobie sprawy, jak spontaniczny i pociągający był to uśmiech.

Jego twarz znowu przybrała wyraz surowości. Najwyraźniej nie miał zamiaru odpowiedzieć Sarze tym samym.

Sara w jednej chwili straciła cały rezon, aż coś ją ścisnęło w dołku. Czy naprawdę musi być skazana na towarzystwo tego człowieka przez całe dwa tygodnie? Zastanawiała się, jak też mogła wyglądać osoba, która tak bardzo go uraziła, odchodząc. Odniosła bowiem wrażenie, że Elden został zraniony przez kobietę i teraz demonstruje wszystkim paniom, że wcale nie są mu do szczęścia potrzebne. Ten typ ludzi jest zniechęcający.