– No, raczej tak. Wczoraj miałem nocny dyżur, więc nie dam głowy, ale tak sądzę.

– No dobrze, Mogę wam teraz powiedzieć, że w skrzynce znalazłem list zaadresowany do Erika. W kopercie znajdował się fragment z listy z jego pomysłem. Ale nie mówcie nic o tym Erikowi, to nie ma sensu. Jeszcze bardziej się zdenerwuje. – Lensmann westchnął ciężko, po czym ciągnął dalej: – Chciałbym się teraz od was dowiedzieć, co jest napisane na ostatnim, siódmym skrawku papieru. Pomysłu Kari w ogóle nie biorę pod uwagę, chociaż można uznać, że i to życzenie się spełniło. Wprawdzie nie wiem, czy można nazwać nas „elitą miasteczka”, ale Lilly rzeczywiście się skompromitowała. Mówiąc serio: Co z tym pomysłem Grima, chodziło, zdaje się, o jakieś opalanie… Mam nadzieję, że to zostanie nam oszczędzone.

Powtórzyliśmy dokładnie propozycję Grima.

– Jak można wygadywać takie brednie! – rzucił zniecierpliwiony lensmann i trzasnął drzwiami.

Na moment zapadło milczenie. Przerwał je Tor.

– Wiecie co? – zaczął. – Wydaje mi się, że zaraz po swoim przyjeździe Grethe dzwoniła ze stacji do domu. Być może zamieniła wtedy kilka słów z kimś z rodziny Olsenów. Pewnie się przestraszyli, bo Grethe uchodziła za osobę dużo bardziej przedsiębiorczą niż brat. Wyszli jej zatem naprzeciw, a potem z zimną krwią zamordowali. Może też po jakimś czasie Oskara zaczęły dręczyć wyrzuty sumienia i postanowił się wymigać z tej afery? A na to Olsenowie nie mogli już sobie pozwolić.

– No, chyba jednak trochę przesadziłeś. Za nic w świecie nie uwierzę, żeby Oskar czuł kiedykolwiek wyrzuty sumienia – zaprotestował Terje. – Ja mam inną hipotezę. Pamiętacie, jak dziwnie zachowywał się wczoraj, kiedy rozwiązywał krzyżówkę? Najpierw wszystko było w porządku, dopiero potem… tak jakby coś odkrył. O czym myśmy wtedy mówili? Aha, tak, o szantażu. Na pewno wpadł na pomysł, żeby szantażować swoją rodzinkę. A Olsenowie nie wytrzymali i położyli temu kres.

– To mi się podoba – pochwalił Terjego Tor, na co bratanek lensmanna się rozpromienił.

Mnie jednak nie przekonywała taka teoria.

– No dobrze, ale dlaczego Grethe wskazała w liście na mnie?

Terje zmierzył mnie srogim spojrzeniem.

– Wiesz co, Kari, ty zawsze musisz zepsuć mi każdą drobną przyjemność. Daj sobie spokój z tym listem! On w ogóle nie ma znaczenia!

– Zaraz, zaraz, a co ty o tym myślisz, Kari? – zwrócił się do mnie zaciekawiony Tor.

– Sama nie wiem – powiedziałam niepewnie. – Rzeczywiście, Oskar był wczoraj jakiś dziwny, całkiem możliwe, że wtedy przyszło mu na myśl, że mógłby spróbować szantażu. Mam jednak wrażenie, że aż do wczoraj nie wiedział, kim jest morderca. Przypomnijcie sobie, że gdy opuszczaliśmy salon, on zapatrzył się nagle przed siebie, jakby coś go olśniło albo raczej zdziwiło. Może my powiedzieliśmy coś takiego, co naprowadziło go na właściwy trop…

– Co ty gadasz! – prychnął pogardliwie Terje. – Jedyne, co mogło Oskara zafascynować, to pieniądze, które wyciągnąłby z gospodarstwa Erika. Chodźmy, Tor, opowiemy wujowi o naszej znakomitej koncepcji.

Obaj skierowali się z nowiną do biura lensmanna.

Nie zaszli jednak za daleko. Po kilku minutach donośny ryk Erlinga Magnussena z głębi korytarza uświadomił nam, że teoria Terjego wyraźnie nie przypadła mu do gustu.

– Zmykajcie mi stąd, ale to już! Nie mam czasu na wysłuchiwanie takich bredni! Wszyscy się zabierajcie i dajcie mi święty spokój! Już was tu nie ma! – wołał poirytowany. – Idźcie do swoich domów i nie wychodźcie, dopóki nie schwytam mordercy. Pod żadnym pozorem nikogo nie wpuszczajcie. A przede wszystkim przestańcie bawić się w detektywów. Żegnam was!

– Ale nam dał popalić – skomentował swoją porażkę Terje. – Chodź, bracie, nie mamy tu nic więcej do zrobienia.

– Kari, a ty? – spytał Grim.

– Zaraz przyjdę, muszę jeszcze chwilkę pomyśleć – odpowiedziałam. – Coś mi się przypomniało.

Jeden po drugim przyjaciele opuszczali pomieszczenie. Tor zszedł na dół razem ze wszystkimi, spieszył się do szpitala na dyżur. Lensmann opuścił gabinet, a za nim podążał przygaszony Andreas Olsen. Po chwili wokół zapanowała głęboka cisza.

Zostałam zupełnie sama. Zaczęłam się zastanawiać nad wydarzeniami poprzedniego wieczoru. W mojej głowie zaczynała rodzić się nowa wersja wydarzeń. Śmierć Oskara przyszła tak niespodziewanie, jakby zbrodnię popełniono w afekcie. Dlaczego Oskar mówił o szantażu? Co miał na myśli? Może właśnie wtedy zrozumiał, kto jest zabójcą, a zabójca zorientował się, że Oskar wie… Prawdopodobnie Oskar zdemaskował mordercę, a potem próbował go szantażować… Ale jak to się stało, że Oskar odkrył tę tajemnicę? Zaczęłam sobie przypominać, o czym mówiliśmy ostatniego wieczoru. O co pytał nas Oskar? O Jokastę… Czyżby ona miała posłużyć za wskazówkę i doprowadzić do wyjaśnienia sprawy? Raczej nie. Potem padło pytanie o syna nordyckiego boga, Fjørnjota. Zaraz, zaraz! Właśnie wtedy Oskar wyszedł do biblioteki, a gdy wrócił, wydawał się zupełnie zmieniony.

Wstałam i także skierowałam się do biblioteki. Cóż takiego odkrył Oskar wśród nadszarpniętych zębem czasu regałów? Rozejrzałam się dookoła i… nic. W takim razie powinnam chyba zajrzeć do encyklopedii Może tam znajdę odpowiedź.

Po kilku minutach natknęłam się na leksykon i wybrałam tom z hasłami zaczynających się na literę „F”. For… Forn… jest! „Fjørnjot, gigantycznych rozmiarów potwór w mitologii nordyckiej, ojciec…”

Na miłość boską, to niemożliwe!

Wielkie tomisko wysunęło mi się z rąk i z ciężkim łoskotem spadło na podłogę. Z przerażenia zamarłam i aby nie upaść, musiałam podtrzymać się ściany. Z trudem łapałam oddech. Słowa, które przeczytałam, wirowały z zaskakującą prędkością w mojej głowie.

W ułamku sekundy wszystko stało się dla mnie jasne. Odkryłam, kim jest morderca, odkryłam, co miała na myśli Grethe, pisząc list. Zrozumiałam, kto miał najlepszą okazję, by podłożyć mi kapsułkę z trucizną, kto wiedział, że Oskar będzie sam w domu, wreszcie dlaczego Oskar musiał umrzeć.

Ja i Oskar byliśmy jedynymi osobami, którym nie wolno było dotrzeć do tego właśnie tomu encyklopedii. Dla pozostałych informacja o synach Fjørnjota nie miałaby żadnego znaczenia. Tylko my byliśmy w stanie zdemaskować dzięki niej zabójcę. I to właśnie my natknęliśmy się na ów pechowy fragment.

Swoje odkrycie Oskar przypłacił życiem.

Teraz nadeszła pora na mnie.

W chwili gdy usłyszałam za sobą skradające się kroki, instynktownie skuliłam się i zakryłam głowę ramieniem. Dzięki temu cios chybił, trafiając w mój łokieć. Poczułam przejmujący ból i zaraz potem paraliż całej ręki. Odwróciłam się w stronę napastnika, a jednocześnie powoli cofałam się, by tylko znaleźć się jak najdalej od niego.

– Nie – powtarzałam bezwiednie, jakbym miała jakikolwiek wpływ na dalszy rozwój wydarzeń. – Nie! Nie ty! Dlaczego? Przecież nie jesteś taki!

– Może i nie. Ale czasami sytuacja zmusza człowieka do zupełnie nieoczekiwanych reakcji.

To było gorsze, niż myślałam, i wciąż nie mogłam uwierzyć, że to jawa, a nie koszmarny sen. Nawet wówczas, gdy patrzyłam na jego dłonie unoszące się do mojego gardła, nie wierzyłam. Stałam jak zahipnotyzowane zwierzę, bezradne w obliczu zbliżającego się niebezpieczeństwa.

ROZDZIAŁ XVI

Dłonie mordercy były coraz bliżej i bliżej, a ja wiedziałam, że nie ma dla mnie ratunku.

Gdy długie palce musnęły moją brodę, oprzytomniałam, wrzasnęłam na całe gardło i zatopiłam zęby w jego kciuku. Zawył z bólu i na moment przyciągnął do siebie okaleczoną dłoń. Ten krótki ułamek sekundy wystarczył, żebym znalazła się przy oknie. W mgnieniu oka otworzyłam je na oścież, napastnik jednak dopadł mnie i chwycił wpół. Zaczęłam mu się wyrywać z całych sił, a przy tym gryzłam, kopałam, drapałam, szarpałam za włosy. Wyswobodziłam jedną nogę i jakimś cudem podstawiłam mu ją tak, że przewrócił się, uderzając tyłem głowy w regał z książkami. Po chwili jednak zdołał się podnieść i zrobił kilka kroków w moją stronę. Zobaczyłam, ile w jego oczach było nienawiści. Nie namyślając się dłużej, wyskoczyłam przez okno.

Wylądowałam na grządkach Lilly Moe i zaraz poczułam piekący ból w kostce, ale na szczęście nic poważniejszego mi się nie stało. Z krzykiem puściłam się pędem przed siebie. Najpierw pobiegłam kamiennymi schodkami w dół, potem musiałam przebiec przez pole. Chciałam jak najszybciej dotrzeć do ruchliwej części miasteczka i ta droga wydawała mi się najkrótsza. Wiedziałam, że to jedyna szansa, by ujść z życiem.

Usłyszałam głuche uderzenie; znak, że na grządce wdowy wylądował również mój prześladowca.

Pod stopami miałam nierówne, porośnięte kępkami trawy stopnie, ułożone z nieregularnych kamiennych głazów. Musiałam bardzo uważać, żeby nie skręcić nogi. Wiedziałam, że mój napastnik ma podobne kłopoty.

Przecisnęłam się przez gęsty, kłujący żywopłot, który otaczał przydomowy ogród państwa Moe, i znalazłam się na otwartej przestrzeni. Tu nie miałam się już gdzie skryć, pozostawała mi jedynie ucieczka. Kątem oka dostrzegłam stojący niedaleko traktor Grima.

Z minuty na minutę opuszczały mnie siły. W płucach zaczynało mi brakować powietrza, w głowie huczało, a serce waliło jak młot. Mimo to wiedziałam, że nie mogę się zatrzymać nawet na moment, bo wtedy nie będę w stanie biec dalej.

Obejrzałam się za siebie i, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, nikogo nie zauważyłam. Czyżby mój prześladowca dał za wygraną?

Nagle oblał mnie zimny pot, za plecami usłyszałam turkot silnika.

Traktor!

Boże, Boże, co ze mną będzie? Dlaczego byłam taka głupia i wybrałam ucieczkę przez pole? Powinnam była raczej kierować się w stronę osiedla drogą, choć to było trochę dalej. Na szosie może szybciej ktoś by mi pomógł. Ale teraz było już za późno. Powoli zaczynałam wpadać w panikę i traciłam resztki zimnej krwi.

A gdyby tak… Nagle zdałam sobie sprawę, że traktor z doczepioną koparką nie osiągnie zbyt dużej prędkości, a więc moja szansa na ratunek rośnie. Może mi się uda, może sobie poradzę?