Mimo to wciąż miałam wrażenie, że huk silnika dochodzi z niewielkiej odległości. Odwróciłam się w biegu i wówczas serce podskoczyło mi do gardła.

Koparka nie była podłączona, stała spokojnie niedaleko zagrody Grima. W moim kierunku nieubłagalnie sunął sam traktor. Chociaż nie sam – mniej więcej na wysokości mojej talii miał zamontowaną szeroką, tępo zakończoną szuflę.

Dzieliło mnie od niej najwyżej dziesięć metrów.

Nie wiedziałam, co robić. Na pewno nie zdążę dobiec do lasu. Nie mogłam rzucić się w głąb piaskowni, gdyż wtedy skazałabym się na śmierć pod zwałami piachu.

Nagle odkryłam jeszcze jedno rozwiązanie. Nie namyślając się, błyskawicznie zawróciłam, minęłam warczącą maszynę, po czym popędziłam z powrotem w stronę domu kapitana Moe.

Usłyszałam, że traktor zatrzymał się, a następnie prawdopodobnie także nawrócił. W tej samej chwili spostrzegłam też, że w moją stronę ktoś biegnie.

– Nie, nie idź tam! On cię zabije! To szaleniec! – wrzasnęłam.

Z tej odległości nie mógł mnie usłyszeć. Zorientowałam się natomiast, że woła do mnie i coś mi pokazuje.

Szansa na ratunek malała z sekundy na sekundę. Od zabudowań wciąż dzieliła mnie odległość kilkuset metrów. Traciłam resztki sił, nic już nie widziałam, biegłam prawie po omacku, oczy zalewał mi pot i łzy.

Traktor był tuż za mną, gdy wreszcie posłyszałam wołanie:

– Kari, uskok! Słyszysz? Biegnij w prawo!

Ledwie dysząc, na nogach jak z waty, skręciłam na prawo. Traktor zahamował i znowu ruszył za mną. Najpierw nie miałam pojęcia, dlaczego znalazłam się w tym miejscu, przestałam już zupełnie myśleć, czułam tylko straszliwe dudnienie w skroniach. Po chwili jednak zorientowałam się, że znajduję się na stromym zboczu. Przebiegłam kilkadziesiąt metrów, po czym przystanęłam na moment, by złapać oddech.

Maszyna wciąż ciężko toczyła się za mną, ale na wąskich stromych ścieżkach wcale nie było to łatwe. Jeszcze trudniej przychodziło pokonywać jej ostre zakręty. W pewnej chwili ciężki pojazd przechylił się na bok i potoczył w dół, kilkakrotnie dachując. Silnik jeszcze nie zgasł, koła kręciły się w powietrzu, a okolicę wypełnił przeraźliwy łoskot. Traktor zatrzymał się z hukiem na potężnym dębie tuż przy strumyku.

Opadłam bez sił na kolana. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Z trudem łapałam powietrze, z moich zbolałych płuc wydobywał się okropny świst. Mimo że wokół zapanowała cisza, wciąż miałam w uszach nieopisany szum.

Ból w piersiach, zamiast ustępować, wzmagał się z minuty na minutę. W oczach zrobiło mi się zupełnie ciemno, miałam wrażenie, że zaraz zemdleję. Nawet nie zauważyłam, że z miejsca, w którym traktor zderzył się z drzewem, podniósł się mężczyzna. Był już prawie na wyciągnięcie ręki, gdy, jęcząc z przerażenia, odczołgałam się kilka metrów.

Ledwo żyłam. Skuliłam się w oczekiwaniu na najgorsze, na ostateczny cios.

Tymczasem wokół mnie zapanował nieopisany chaos. Nagle wydało mi się, że słyszę krzyki wielu mężczyzn. Wciąż nic nie widziałam, bo oczy zaszły mi mgłą.

Po jakimś czasie zorientowałam się, że tuż przy mnie z jednej strony klęczy Arnstein, z drugiej zaś Inger. Nie miałam na nic siły i prosiłam, żeby zostawili mnie w spokoju. Zaraz też w odległości zaledwie kilku metrów ode mnie zobaczyłam dwu walczących zaciekle mężczyzn. Byli to Tor i Grim. Od strony zabudowań nadbiegali policjanci. Musiałam chyba widzieć podwójnie, bo nagle zobaczyłam mnóstwo ludzi. Molly krzyczała przeraźliwie, podniecony Terje skakał wokół walczących, kibicując jednemu z nich. Grim siedział okrakiem na Torze i z całych sił zaciskał mu ręce na krtani. Ktoś kogoś przekrzykiwał, po czym, jak nożem uciął, zapadła cisza.

Gdy po jakimś czasie oprzytomniałam, czterech policjantów trzymało w żelaznym uścisku wyrywającego się Grima. Był rozwścieczony do ostatnich granic. Obok Magnussen pomagał Torowi podnieść się z ziemi.

Położyłam głowę na ramieniu Arnsteina i szepnęłam:

– Arnstein, powiedz, że to nieprawda. Że to tylko zły sen, który zaraz minie…

Arnstein pogładził mnie łagodnie po głowie.

– Już po wszystkim, już dobrze, Kari. Teraz jesteś bezpieczna – zapewnił ciepło. – Już go mają. Nikomu nie zrobi więcej krzywdy.

Po kwadransie odwieziono mnie do domu. Nie minęła godzina, a ja leżałam w wygodnym fotelu taty.

Niewiele mówiliśmy. Czekaliśmy w napięciu, aż zjawi się pan Magnussen i zda relację z pierwszego przesłuchania.

Morderca! Teraz, gdy już wiedzieliśmy, kto nim jest, słowo to nabrało dla nas jeszcze bardziej przerażającego brzmienia. Nikt z nas nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.

Wreszcie zjawił się lensmann. Wyglądał na wyjątkowo zmęczonego, ale w jego oczach płonął jasny ogień. Sprawa nareszcie się wyjaśniła i lensmann mógł po raz pierwszy od wielu dni odetchnąć z ulgą.

Mama wniosła dzbanek ze świeżo zaparzoną aromatyczną kawą. Po pokoju rozszedł się kuszący zapach. Przy stole, wokół którego zasiedliśmy, zrobiło się ciasno, gdyż na wyjaśnienia lensmanna czekali z niecierpliwością także moi przyjaciele.

W końcu, jak zwykle, pierwsza odezwała się Inger.

– Im więcej się dzieje, tym mniej pojmuję – wyznała. – Jak doszło do tej napaści? Dlaczego zaryzykował, skoro dom był przecież pełen policji?

– Po pierwsze, wcale nie wiedział, że w domu nadal są funkcjonariusze – odparł Magnussen – a poza tym nie spodziewał się, że wrócę do domu państwa Moe. Wy także nie mogliście się doczekać Kari i postanowiliście jej poszukać. Napastnika najbardziej zirytował fakt, że nie udało mu się unieszkodliwić dziewczyny. Kari odkryła jego tajemnicę, więc musiała zginąć. Myślę, że całkiem stracił panowanie nad sobą, bo uganianie się za dziewczyną traktorem na otwartej przestrzeni to naprawdę idiotyczny pomysł. Później wam dokładnie opowiem, jak doszło do tego wszystkiego. Teraz nie mogę zostawać tu zbyt długo, mam pilną sprawę w mieście.

Moja mama zapytała nieśmiało:

– Czy to o niego chodzi?

– Tak – odparł lensmann.

– Mów, Kari, jak było? – ponaglał Arnstein.

Wciąż czułam, że jestem słaba i wycieńczona. Gdy podniosłam filiżankę z kawą do ust, ręce wciąż mi drżały.

– Przypominacie sobie, że rozmawialiśmy o szantażu. Wydawało nam się, że właśnie wtedy Oskar tak dziwnie zareagował. Ja miałam jednak wrażenie, że tajemnica tkwi w czymś innym. Gdy opuściliście dom, zostałam na chwilę sama i zaczęłam dokładnie analizować, co się działo ostatniego wieczoru z Oskarem. Przypomniałam sobie, że w pewnej chwili wyszedł do biblioteki, aby sprawdzić, kim jest Fjørnjot. Więc i ja postanowiłam zrobić to samo.

– Naturalnie poszłaś sama, bez żadnej opieki! – wtrącił lensmann.

– No tak. Nie sądziłam, że sprawdzanie haseł w encyklopedii może nieść ze sobą jakieś ryzyko. Odnalazłam to słowo; ów Fjørnjot był postacią z mitologii nordyckiej. Miał trzech synów: Jogi to bóg ognia, Hler był patronem morza, a trzeci z nich, patron pioruna, miał na imię Kári. Dziś nazwalibyśmy go Kåre.

Młodzi przysłuchiwali mi się z wyraźnym zdumieniem.

– Ja nadal niewiele z tego rozumiem – rzekła Inger.

– Tylko my dwoje, ja i Oskar, wiedzieliśmy, że Tor i jego bracia noszą imiona po mitologicznych postaciach. Ale żadne z nas nie miało pojęcia, jak ci bogowie się nazywali. Dopiero Oskar przypadkiem odkrył, że Tor naprawdę ma na imię Kári.

Inger rozłożyła ramiona.

– Ale dlaczego?

Lensmann Magnussen nagle jakby zapomniał o pośpiechu. Rozparł się wygodnie w fotelu i zaczął mówić.

– Bråthen złożył przed godziną wyczerpujące zeznanie. Można powiedzieć, że największym zagrożeniem dla mordercy i jego planów okazała się właśnie nasza wszędobylska panna Land. Najpierw przypadkiem podsłuchała rozmowę Grethe i Bråthena. Potem natknęła się na zwłoki zamordowanej dziewczyny, których sprawca jeszcze nie zdążył ukryć. Nie przyjmowała lekarstw tak, jak inni posłuszni pacjenci, tylko odkładała je na później, aż w końcu odkrył je ordynator. To ona wydzwaniała do Bråthena o każdej możliwej porze i nie dawała mu spokoju. Rad nierad, musiał robić dobrą minę do złej gry. W końcu jednak miarka się przebrała i nie wytrzymał. No, Kari, teraz już pewnie się domyślasz, czemu doszło do wszystkich tych tragicznych wydarzeń? Pamiętasz, że Bråthen opowiadał ci kiedyś swoją historię?

– Chodzi o jego byłą żonę i pewnie ten tajemniczy Archangielsk? – zapytałam na wszelki wypadek.

– Właśnie. Kari wspominała o mężczyźnie, który mówił z obcym akcentem. Uważaliśmy, że to może być fiński. Kari zapamiętała wtedy zaledwie dwa, trzy pojedyncze słowa. Swoje własne imię, Kari, bo pod tym właśnie imieniem poznała go Grethe w szpitalu. Sam wspominał, że nazywano go tam panem piorunów, czyli Kári. Drugim słowem była, według relacji naszej pannicy, nazwa miejscowości, lecz nie chodziło o Archangielsk, tylko Arkanger. Wiemy, że żona Bråthena zmarła w Arkanger i tam została pochowana. Początkowo uważano nawet, że zmarła śmiercią naturalną. Bråthen kłamał, kiedy twierdził, że jego żona podejmowała próby samobójcze. Rzeczywiście, cierpiała z powodu silnych stanów maniakalno – depresyjnych i podobno kilkakrotnie straszyła męża, że targnie się na życie, ale nigdy naprawdę tego nie próbowała. Była poważnie chora, często wracała do szpitala i nigdy w pełni nie powróciłaby do zdrowia. Stała na drodze do jego wolności. Należał wszak do mężczyzn, którzy nie zamierzają rezygnować z życiowych uciech, i wkrótce wdał się w romans z młodą salową. Ich związek szybko rozkwitł, a nowa ukochana nieraz się żaliła, że Bråthen jest nie dla niej, gdyż pozostaje związany przysięgą małżeńską. Tak się złożyło, że owa kobieta dysponowała sporym majątkiem, a Torowi pieniądze były potrzebne.

– Zaraz, zaraz, powiedział pan, że to salowa… – wtrącił zdumiony Arnstein.

– No właśnie. Domyślasz się już pewnie, o kogo chodzi?

– Grethe?

– Tak. Przez jakiś czas rzeczywiście pracowała w szpitalu. Była do szaleństwa zakochana w Bråthenie. Zresztą nie tylko jej Tor się podobał. Prawdą jest, że ordynator zalecił Torowi urlop. Bråthen jednak potajemnie wrócił do Arkanger, nocą niepostrzeżenie dostał się na teren szpitala, gdzie znał niemal każdy kąt, i zamordował swoją żonę, pozorując samobójstwo. Nikt tego nie podważał, bo, jak już wspomniałem, pani Bråthen wielokrotnie mówiła, że nie chce żyć, że dla najbliższych jest tylko ciężarem.