– Dobrze wie pan, kim jestem – odpowiedział Tony. Nie było sensu teraz spuszczać z tonu.

Neale wzruszył ramionami, ani zgadzając się, ani zaprzeczając.

– Czego nie wiem – powiedział – i nie potrafię się domyśleć, to dlaczego musiał mnie pan odszukać.

– Musiałem pomyśleć, że to oczywiste. – Tony'emu nie zaproponowano krzesła, lecz usiadł na jednym. Zauważył, że pokój umeblowany jest z gustem, nie rzucającego się w oczy, lecz wszystko w najlepszym gatunku. Widać było, że właściciel docenia elegancję drobiazgów.

Neale również usiadł i pykał z fajki, mierząc wzrokiem przeciwnika.

– Mój drogi panie, jeśli przyszedł pan tu perswadować mi, bym przemówił za panem na przesłuchaniu, jest pan skazany na rozczarowanie. Jeśli pan przyszedł mi grozić – przerwał i znacząco spojrzał na Tony'ego – z tego samego powodu, pozostanie pan rozczarowany. NIe jestem człowiekiem, którego można nastraszyć.

Może i nie, lecz Tony wyczuł, że Neale czegoś się bał. MOże tylko z powodu dziwacznej konwersacji i faktu, że Tony był wyższy, silniejszy i młodszy od pana Neale.

Albo może z powodu nieczystego sumienia.

– Pan mnie źle zrozumiał – powiedział Tony, pilnie bacząc, czy nie usłyszy znaków, że Gusowi udało się jego nielegalne wejście do mieszkania.

– Mam nadzieję. Bardzo bym nie chciał informować sądu na pańskim przesłuchaniu, że próbował pan przekupić świadka. – Głos Neale'a zabrzmiał zjadliwie.

– Powtarzam, sir, pan mnie źle zrozumiał – powiedział Tony uspokajająco. Tym samym uprzejmym tonem ciągnął: – I pan kłamie.

Neale skoczył na równe nogi.

– Chciałby pan ni mniej ni więcej, tylko zniszczyć moje wysiłki zmierzające do udowodnienia, że jestem tym, kim jestem. – Tony nie zmienił ani tony, ani swojej swobodnej pozy. Jednakże wewnątrz poczuł narastające podniecenie. Ten człowiek żywił do niego wyraźną niechęć. Było to dość niezwykłe wśród znajomych Tony'ego, lecz o ile Tony wiedział, nigdy nie byli znajomymi.

– To pan mnie źle zrozumiał, sir – powiedział Neale, ponownie siadając. – Nie interesuje mnie szczególnie pański przypadek, lecz interesuje mnie sprawiedliwość. Świadectwo, które przedstawię na przesłuchaniu, jest stosunkowo proste i każdy ze stu ludzi, którzy przetrwali w Verdun w tych czasach, mógłby zaświadczyć to samo. Jeśli czuje pan, że moje świadectwo szkodzi pańskiej sprawie, sugeruję, by znalazł pan takie wyjaśnienie faktów, które mogłoby działać na pańską korzyść. Samych faktów nie może pan zmienić.

Te słowa zabrzmiały dość rozsądnie, lecz Tony bardziej niż kiedykolwiek pewien był, że ten mężczyzna kłamie.

– Fakty przemówią na moją korzyść, panie Neale. Myślę, że dziś nawet mój groźny kuzyn zmuszony został powiedzieć sobie, że jestem tym, kim zawsze mówiłem, że jestem. I wygram moją sprawę, bez względu na to, co pan powie czy czego nie powie na przesłuchaniu. Nie potrzebuję pańskiej przemocy. A pan nie może w żaden sposób mi zaszkodzić. Już nie.

Na ostatnie dwa słowa Neale poderwał głowę.

– Co pan rozumie przez "już nie"?

Musiał zdać sobie sprawę ze swojej zbyt gwałtownej reakcji, bo za chwilę odegrał roztargnienie, udając, że właśnie odkrył, iż zgasła mu fajka. Parę minut stracił próbując ponownie ją zapalić, przechadzał się w trakcie tego po pokoju i w końcu odłożył wygasłą fajkę. NIe zwiódł tym Tony'ego. Tą jedną reakcją dyplomata się zdradził.

Jak to dziwnie wiedzieć, że ten człowiek, którego mam przed sobą zrabował mi wolność i nieodwołalnie zmienił moje życie – pomyślał Tony. A jeszcze dziwniej wciąż siedzieć i rozsądnie omawiać całą tę sprawę!

Miał nadzieję, że Neale zastanawia się właśnie, jak mściwy jest jego gość.

– Rozumie pan, pan Neale, istnieje wyjaśnienie tego, co przydarzyło mi się we Francji. Był w Verdun zdrajca, który myślał, że mogę go rozpoznać, więc sprawił, że wysłano mnie do Bitche i tam zostawiono.

Zdrajca był teraz przy swoim biurku. Odchylił się, odrzucił głowę do tyłu i głośno się roześmiał.

– Kimkolwiek pan jest, ma pan z pewnością bujną wyobraźnię. Dlaczego po prostu pana nie zabił?

– Sam się zastanawiałem – przyznał Tony z większą pewnością. Lekki ruch w drugim pokoju zdradził mu, gdzie schował się Gus. – Dlaczego pan tego nie zrobił?

Neale spojrzał na niego, jakby oceniając szansę przekonania Tony'ego o swojej niewinności.

– Och, chciałem – wyznał w końcu. Kiedy się odwrócił, Tony spostrzegł, że teraz trzyma w ręce pistolet, pistolet wycelowany prosto w niego. – To oszczędziłoby mi kłopotu uczynienia tego teraz. Obawiam się, że to konieczne. Przez chwilę wydawało się nieprawdopodobne, że ktoś pana rozpozna. Potem wahałem się, bo był pan zbyt na widoku. Teraz to już nie ma znaczenia. – Wzruszył ramionami. – Naprawdę nie mogę pozwolić panu na rozpowszechnianie plotek, nawet głupich, na mój temat.

Czy Neale chciał strzałem z pistoletu poderwać wszystkich sąsiadów? Nawet gdyby Neale wymyślił dobrą opowiastkę o samoobronie, pomyślał Tony, to z pewnością ściągnęłoby na niego uwagę. I Neale musiałby zrobić to osobiście. Jest pewna różnica między sprzedawaniem tajemnic, w rezultacie czego ludzie tracą życie, a własnoręcznym zabiciem człowieka. Może to był szok, lecz Tony nie potrafił poczuć przerażenia.

– Spóźnił się pan, Neale – powiedział Tony szybko, bojąc się, że Gus zareaguje za wcześnie. – Zamordowanie mnie może panu dać pewną satysfakcję, lecz niewiele panu pomoże.

– Och, tak. Młoda panna Meriton ze swoimi dużymi srebrnymi oczami i jej nie kończące się pytania. Niewiele wiary pokładałbym w jej możliwości.

Emily może nie znaczyła nic dla Neale'a, lecz samo wypowiedzenie jej nazwiska takim tonem wprawiło Tony'ego we wściekły gniew, jakiego nie czuł nigdy w życiu. Coś z tej wściekłości musiało wyzierać z jego oczu i sprawiło, że Neale cofnął się o krok.

– Był pan głupcem, zbywając pannę Meriton – powiedział Tony.

– To ona uparcie twierdziła, że coś musi kryć się za moim złym losem.

– Tony z trudem usiłował ukryć pogardę dla Neale'a. To mogłoby pobudzić Neale'a do działania. Wciąż cichy i spokojny, wypowiedział śmiercionośne słowa: – Jednakże nie mogliśmy dostrzec żadnego powodu, zanim nie wskazał nam go lord Castlereagh.

Nazwisko pracodawcy ugodziło Neale'a jak pchnięcie nożem w serce. Zbladł i stracił całą odwagę.

– Castlereagh? – Neale próbował odzyskać straconą pozycję, zaprzeczyć prawdzie. – Pańska wyobraźnia doprawdy robi wrażenie. Ale… to próżny wysiłek.

– Mąż matki chrzestnej panny Meriton, kobiety, która dała jej imię – przypomniał mu Tony. – Związki rodzinne są bardzo ważne, chyba pan się zgodzi?

– Och, tak, wiem aż za dobrze, jak to jest torować sobie drogę w świecie bez potężnych koneksji. – Neale usiadł, zsunął się do przodu, lecz wciąż trzymał w dłoni pistolet. – Udało mu się znaleźć własną drogę, znaleźć własnych protektorów. Wirion daleki był do doskonałości, ale jego strach przed tym, że ktoś go szpieguje, wydawał się dobrą gwarancją, iż nikt nie odkryje mnie.

Zaśmiał się, lecz był to zgrzytliwy, cierpki śmiech, bez cienia wesołości.

– I wtedy któregoś dnia… – zaczął Tony.

– Drzwi z zepsutym zamkiem pozostały uchylone i nie zauważyliśmy tego, aż stało się za późno – przypomniał sobie Neale. – Od chwili, kiedy dowiedziałem się, że to pan czekał w przedpokoju, byłem pewien, że kiedyś, w jakiś sposób, pan mnie wyda. Pan, z pańskim surowym pojmowaniem honoru, jedyny szlachcic, który odmówił płacenia łapówek w Verdun czy też za wyjście z Verdun. Pan, że wszystkimi swoimi przyjaciółmi wśród więzionych marynarzy. Pan oznaczał katastrofę.

Niech mówi jak najwięcej, powiedział sobie Tony.

– Ale Francuzi nie zaryzykowali zabójstwa syna angielskiego markiza – odpowiedział.

– Tak. Nawet Wirion, nawet komendant Bitche nie chcieli posuwać się tak daleko. – Neale stał się melancholijny. – Wirion powinien był pana zabić i powściągnąć swoją zachłanność. Ja powinienem był chyba zostać we Francji. Pan powinien był dziś wieczorem zostać w domu. – Spojrzał Tony'emu w oczy.

– Czy naprawdę pan sądzi, że to by coś zmieniło? – spytał Tony, obserwując go uważnie.

– Cokolwiek mogłoby coś zmienić. Wciąż pamiętam, jak Wirion pod koniec zastanawiał się, czy mógłby się jakoś uratować. Pan może zastanawiać się nad tym samym teraz. Co do mnie, nie zastanawiam się. Ja wiem.

Neale uśmiechnął się i podniósł pistolet. Widząc zamiar w jego oczach, Tony w pół sekundy później rzucił się do przodu, a za nim Gus, który wynurzył się z tyłu. Za późno.

Dominic Neale poszedł śladem Wiriona i uciekł przed zdemaskowaniem.

Rozdział dwunasty

Kiedy lokaj powiedział, że Tony wyszedł i trzeba było zostawić jej liścik u właściciela domu, Emily próbowała przekonać samą siebie, że krótka zwłoka nie ma znaczenia. Bez skutku.

W miarę jak śmiertelnie wolno wlokły się godziny, jej niepokój rósł, aż stał się prawie nie do zniesienia. Musiała w końcu powiedzieć, że ma migrenę, by uniknąć towarzyszenia Letty i Johnowi na przyjęcie. Była zatem sama, kiedy wreszcie pojawił się Tony.

Jedno spojrzenie powiedziało Emily, że już jest po wszystkim. To, czego się bała, już się stało. Tony był blady, rozczochrany, prawie nieprzytomny z wyczerpania, a niebieski żakiet miał poplamiony, Emily obawiała się, że krwią – ale żył i nie wyglądało na to, by był ranny. Ulga, jakiej doznała, mogła ją zgubić.

– Miałem nadzieję, że będę tu przed nowinami – powiedział. – Czy spóźniłem się?

– Jakimi nowinami? Och, Tony, co się stało? Nic ci nie jest? – Bez namysłu wyciągnęła rękę, by go dotknąć, przekonać się, że jest, naprawdę.

– Nic mi nie jest. Czy mój wygląd tak cię przestraszył? Wybacz mi. – Ujął jej dłoń w swoje dłonie. – Pomyślałem, że lepiej będzie raczej najpierw ci wszystko opowiedzieć, niż wracać do domu, żeby doprowadzić się do porządku.

Wyglądał, jakby zaraz miał upaść. Emily spostrzegła, że ze wszystkich sił musiał koncentrować się na rozmowie.