Zadzwonił telefon. Nacisnęła zielony przycisk, sądząc, że to Tommy, jej agent. W zeszłym roku nawet nie chciał z nią rozmawiać, ale kiedy wzięła udział w kampanii Victoria's Secret, a jej twarz trafiła na billboardy i okładki wszystkich magazynów w kraju, Tommy momentalnie objawił się jako jej najlepszy przyjaciel. Od tej pory dzwonił kilka razy dziennie i przekazywał najświeższe plotki. To właśnie od niego usłyszała dziś rano, że Peter Cannon został aresztowany we własnym biurze. Ucięli sobie rozkoszną pogawędkę na temat jego wad i doszli do wniosku, że największą z nich było to, że pracując z gwiazdami, stracił głowę i ubzdurało mu się, że sam też jest gwiazdą. W Nowym Jorku wszystko jest możliwe, ale wiadomo przecież, że istnieje nieprzekraczalna bariera oddzielająca sektor gwiazd od sektora ich „obsługi". Miejsce prawnika, choćby najlepszego i najbardziej doświadczonego, znajduje się w tym drugim sektorze. Historię Petera opowiadano sobie teraz jako przestrogę: kto próbuje złamać naturalne prawa świata sławnych i bogatych, może łatwo skończyć w areszcie, a później w więzieniu.

Ale to nie był Tommy. Zamiast nadskakującego „cześć, boska" Janey usłyszała kobiecy głos ze starannym angielskim akcentem:

– Czy pani Janey Wilcox?

– Przy telefonie. – Janey już wiedziała, że dzwoni sekretarka jakiejś szychy z przemysłu filmowego. Ostatnim wymogiem mody w tym biznesie było posiadanie angielskiej sekretarki.

– Pan Comstock Dibble chce z panią rozmawiać. Czy może pani odebrać? – Zanim Janey zdążyła odpowiedzieć, Comstock sam się włączył.

– Janey… – zaczął szorstko, dając do zrozumienia, że od razu chce przejść do rzeczy. To była ich pierwsza rozmowa od blisko roku. Dźwięk jego głosu spowodował u Janey natłok niemiłych wspomnień. Zeszłego lata Comstock Dibble był jej kochankiem. Janey nawet już myślała, że go kocha, gdy nagle on zaręczył się z Mauve Binchely, wysoką, wiotką bywalczynią sfer towarzyskich. Gorycz bycia porzuconą dla innej kobiety (i to, według oceny Janey, zupełnie brzydkiej) potęgował fakt, że stało się to nie po raz pierwszy. Mężczyźni bardzo chętnie spotykali się z Janey, ale do stałego związku wybierali sobie bardziej „odpowiednie" kandydatki, a ją puszczali kantem.

Z drugiej strony, Comstock Dibble, szef Parador Pictures, był jednym z najpotężniejszych ludzi w przemyśle filmowym. Niewykluczone, że chciał zaproponować jej rolę w nowym filmie. Z tego powodu, choć bardzo chciała dać mu nauczkę – a przynajmniej pokazać, że się go nie boi – Janey postanowiła grać ostrożnie. Sztuka przetrwania w Nowym Jorku opiera się na umiejętności chowania uraz, aby dzięki temu móc wspiąć się wyżej na drabinie społecznej. Narzuciła więc sobie chłodny ton (chciała go wyziębić jeszcze bardziej, ale się nie udało) i odparła:

– Comstock? Słucham.

To, co usłyszała potem, nieco ją przestraszyło.

– Janey – powiedział Comstock – zawsze byliśmy przyjaciółmi.

Nie chodziło o to, że mówiąc o przyjaźni, kłamał w żywe oczy; żaden normalny człowiek nie nazwałby ich relacji w ten sposób. Haczyk polegał na tym, że kiedy potężny i wpływowy nowojorczyk zaczyna rozmowę od „zawsze byliśmy przyjaciółmi", oznacza to, że najprawdopodobniej ma coś nieprzyjemnego do powiedzenia. Tego hasła używa się zwykle w sytuacji, gdy jedna osoba z winy drugiej odniosła jakąś szkodę, ale ponieważ obie należą do nowojorskiej elity, chce najpierw porozmawiać, zanim sprawą zajmą się prawnicy i prasa brukowa. Janey zastanowiła się chwilę i jej początkowy strach przerodził się w oburzenie. Jaką szkodę mogła wyrządzić komuś takiemu jak Comstock Dibble? Przecież to on ją rzucił i to on był jej coś winien. Chciała jednak, żeby odkrył karty, więc powstrzymała słowa cisnące się jej na usta i rzuciła zalotnie:

– Jesteśmy przyjaciółmi? Aha… A cały rok siedziałeś cicho. Myślałam, że dzwonisz, bo masz dla mnie rolę.

– Nie wiedziałem, że jesteś aktorką, Janey.

To był cios poniżej pasa. Comstock doskonale wiedział, że osiem lat temu wystąpiła w filmie akcji, ale kino jej nie pokochało.

– Wielu rzeczy o mnie teraz nie wiesz – odparła – bo w ogóle nie dzwonisz.

Zdawała sobie sprawę, że absolutnie nie musi do niej dzwonić, ale równie dobrze wiedziała, że nic tak nie dopiecze mężczyźnie jak poczucie winy z powodu zerwania kontaktów z dziewczyną, którą się kiedyś obracało.

– Przecież dzwonię – mruknął.

– To kiedy się zobaczymy?

– Właśnie o tym chcę pogadać.

– Tylko mi nie mów, że zerwałeś z Mauve.

– Mauve jest kochana. – To miało sugerować, że Janey wprost przeciwnie. Poczuła się obrażona i odpowiedziała drwiąco:

– No pewnie. Przecież jej praca polega na tym, że posiada odziedziczone miliony.

– Janey… – przerwał jej Comstock ostrzegawczym tonem, ale nie dała się uciszyć.

– To szczera prawda. Sam wiesz, jak jest. – Janey odnalazła swobodny styl rozmowy, który w zeszłym roku był jej wielkim atutem w związku z Comstockiem. Miała do niego wielki żal, że ją rzucił, ale z drugiej strony pochlebiała jej poufałość z wpływowym człowiekiem należącym do elity rządzącej Nowym Jorkiem. Ciągnęła gładko dalej: – Nietrudno być miłą osobą, kiedy pieniądze same wpadają do kieszeni.

Comstock westchnął, jakby chciał powiedzieć, że jest żałosna, ale rzekł tylko:

– Nie bądź zazdrosna.

– Nie jestem – parsknęła Janey. Nie znosiła, gdy ktoś wytykał jej wady. – O Mauve Binchely? Żartujesz chyba!

W jej pojęciu Mauve była już praktycznie zabytkiem – miała czterdzieści pięć lat – a jedyną rzeczą, która mogła się w niej podobać, były ciemne, długie i falujące włosy.

Comstock najwidoczniej miał już dość tego tematu, bo nagle powtórzył:

– Janey, zawsze byliśmy przyjaciółmi. Wiem, że nie będziesz robić mi kłopotów.

– Z jakiego powodu? – zapytała.

– Nie zgrywaj się – warknął. Jego głos nagle przycichł, a ton stał się niemal konspiratorski. – Jesteś niebezpieczną kobietą.

W pierwszej chwili Janey poczuła się mile połechtana tym przytykiem, bo miewała napady narcyzmu, kiedy to wyobrażała sobie, że faktycznie jest niebezpieczną kobietą, która chce zawładnąć całym światem. Jednak w słowach Comstocka wyczuła ukrytą groźbę. W zeszłym roku, kiedy była bez grosza, za jej plecami szeptano, że jest kurwą. W tym roku odbiła się od dna, radziła sobie sama, ale szepty nie ustały, zmieniły tylko charakter. Teraz mówiono o niej, że jest niebezpieczna. Ale taki jest Nowy Jork. Nadała głosowi zmysłowe brzmienie, żeby ukryć narastającą konsternację:

– Kiepsko ci wychodzi ta rozmowa z przyjaciółką, Comstock.

Jego śmiech trwał dokładnie sekundę.

– Nie próbuj mi robić koło pióra… – powiedział tonem groźby.

Przez chwilę Janey spodziewała się, że zaraz nastąpi jeden z jego osławionych wybuchów. Comstock Dibble, geniusz filmowego biznesu, był także znany z niepohamowanego temperamentu. Wiele kobiet usłyszało od niego skierowane pod swoim adresem wyzwisko „cipa". Większość dostała potem kosze kwiatów na przeprosiny. W mieście było kilkunastu takich ludzi jak Comstock – w jednej chwili ujmująco grzecznych, w następnej miotających przekleństwami. Dopóki jednak Dibble kierował Paradorem, a Parador pozostawał pupilkiem prasy, nie było na to siły – i to także jest charakterystyczne dla Nowego Jorku.

Gdyby Janey Wilcox miała mniej pewności siebie, na pewno dałaby się zastraszyć, ale ona zawsze szczyciła się tym, że nie pozwala wodzić się za nos nawet najpotężniejszym mężczyznom. Odparła zatem głosikiem pełnym najszczerszej niewinności:

– Grozisz mi?

– Wybierasz się dziś do Mimi Kilroy? – Wypluł z siebie to pytanie.

Janey była tak zaskoczona, że wybuchnęła śmiechem.

– No wiesz? Nie masz lepszych rzeczy do roboty, niż dzwonić do mnie i pytać, czy idę na przyjęcie?

– Skoro już o to pytasz, to mam – odpowiedział, przedrzeźniając jej swobodny ton – i dlatego jestem taki wkurzony. Do jasnej cholery, nie możesz posiedzieć w domu?

– A ty nie możesz?

– Mauve jest przyjaciółką Mimi.

– No to co? – Głos Janey był zimny jak stal.

– Posłuchaj mnie, Janey – powiedział Comstock. – Ostrzegam cię jak przyjaciel. Lepiej dla nas obojga, żeby nikt się nie dowiedział, że się znamy.

Janey nie mogła się powstrzymać, żeby nie przypomnieć mu o ich dawnym związku.

– Nie, Comstock – odparła ze słodkim uśmiechem. – To dla ciebie będzie lepiej, jeśli nikt się nie dowie, że zeszłego lata pieprzyłeś się ze mną.

I doczekała się. Comstock stracił panowanie nad sobą.

– Zamkniesz się wreszcie i posłuchasz, cipo jebana?! – ryknął.

Wrzasnął tak głośno, że Janey pomyślała, że słyszą go wszyscy kierowcy dookoła, cały ten długi korek na autostradzie Long Island. Ale jeśli myślał, że z nią to przejdzie, to grubo się mylił. Już nie była tą zagubioną dziewczynką, którą w zeszłym roku brał, jak chciał. Nadszedł czas, żeby mu to pokazać.

– To ty posłuchaj – rzekła z lodowatym spokojem. – Chcesz mi powiedzieć, że w zeszłym roku byłam dobra do łóżka, ale w tym roku lepiej mnie nie znać? To ja też ci coś powiem: nie jestem taka.

– Wszyscy wiemy, jaka jesteś – odparł złowrogo.

– I tym się różnimy: ja nie wstydzę się swojej przeszłości. – To nie była do końca prawda, ale trzeba przyznać, że zabrzmiało nieźle.

Na Comstocku nie zrobiło to żadnego wrażenia.

– Trzymaj się ode mnie z daleka – powiedział. – Ostrzegam cię. W razie czego oboje pójdziemy na dno.

I rozłączył się.

A niech go szlag trafi, pomyślała Janey, wciskając pedał hamulca. Wszystkie samochody stały. Zmrużyła oczy, patrząc przed siebie na długi sznur pojazdów.

To miało być lato mojego triumfu, przypomniała sobie ze złością. Od trzech dni w telewizji puszczano nową reklamówkę, w której Janey wystąpiła ubrana tylko w białą jedwabną bieliznę i z rekwizytem w postaci białej gitary elektrycznej. Sukces był wielki, a jej status jako supermodelki wydawał się niezachwiany. Tego lata należało uderzyć. Jej plan był prosty: zdobyć wpływy wśród grubych ryb napływających co roku latem do Hamptons. Marzyła o prowadzeniu „salonu", który byłby miejscem spotkań artystów, filmowców, pisarzy, świątynią intelektualnej dyskusji… Gdyby ktoś ją mocno indagował, wyznałaby, że marzy o tym, żeby kiedyś stanąć za kamerą. Lecz najbardziej ze wszystkiego pragnęła osiągnąć taką pozycję – i w tym miała jej pomóc kariera supermodelki – żeby już nigdy więcej nie musiała użerać się z debilami pokroju Comstocka Dibble'a. Naturalnie, marzyła o miłości, ale czy nawet w najlepiej dobranym związku nie ma choć odrobiny cynizmu? A dla publiki nie ma nic lepszego niż skojarzenie dwojga sławnych ludzi.