Za wszelką cenę

Tytuł oryginalny: Trading Up

Przełożył Michał Juszkiewicz

Mojej mamie Camille, kobiecie o wielkiej urodzie

A także moim babciom:

Elsie Salonie, która była miłośniczką książek od zawsze Świętej pamięci Lucy i Lenie Oraz mojej nowej babci Jane


Dziękuję także w szczególny sposób kochanej Anne Shearman za jej tytuł

CZĘŚĆ PIERWSZA

Rozdział 1

Działo się to w pierwszych dniach lata roku 2000, w Nowym Jorku, gdzie na ulicach zalega złoty pył, produkt uboczny miliarda przedsięwzięć napędzających świetnie prosperującą gospodarkę. Zycie i interesy toczyły się zwykłym tempem. Świat bezboleśnie przeszedł w nowe tysiąclecie, prezydent ponownie uniknął odsunięcia od władzy, a milenijna bomba, zamiast wybuchnąć z hukiem, narobiła tylko słabego szumu, jak butelka zwietrzałego francuskiego szampana. Miasto stało w pełni swej chwały, pyszne, wulgarne, bezwzględne.

Na ustach wszystkich był obecnie Peter Cannon, prawnik gwiazd przemysłu rozrywkowego, który oszukał kilkoro swoich klientów na przybliżoną sumę trzydziestu pięciu milionów dolarów. Najbliższe miesiące i lata miały przynieść kolejne skandale i kolejne miliony zdarte z amerykańskiego obywatela, ale dotąd w „sprawę Cannona" było zamieszanych dość znanych osób, aby choć na chwilę zaspokoić głodnych sensacji nowojorczyków. Kto chciał być kimś, musiał osobiście znać prawnika szalbierza, a przynajmniej którąś z ofiar jego błyskotliwego przekrętu. Zapytywano się nawzajem: „Jak jego klienci mogli się na nim nie poznać?".

Jedną z osób poszkodowanych przez Cannona był Digger, trzydziestojednoletni muzyk rockowy. Nazwiska nie miał albo nie używał i jak niejeden wielki artysta zaczynał dość skromnie i nosił się trochę dziwacznie. Pochodził z Des Moines w Iowa, miał blond włosy i przeraźliwie bladą, przezroczystą skórę, przez którą prześwitywały sine żyły. Jego znakiem rozpoznawczym były kapelusze z szerokim rondem.

W piątek poprzedzający ostatni poniedziałek maja, czyli dzień pamięci poległych na polu chwały, Digger spędzał popołudnie w wynajętej za sto tysięcy dolarów letniej rezydencji w Sagaponack w nowojorskiej dzielnicy Hamptons. Siedział spokojnie nad brzegiem basenu, palił papierosa bez filtra i przyglądał się swojej żonie Patty, z ożywieniem rozmawiającej przez telefon.

Digger zgasił papierosa w donicy z chryzantemami (na ogrodnika czekała tam już niewielka grządka niedopałków) i wyciągnął się na tekowym leżaku. Nie mógł zrozumieć, dlaczego w taki piękny dzień ludzie mogą do tego stopnia podniecać się tym całym Peterem Cannonem. Digger należał do osób, które mają w życiu szlachetniejsze cele niż nabijanie kieszeni, w związku z czym kompletnie nie był świadomy wartości pieniądza. Jego menedżer ocenił stratę na blisko milion dolarów, ale dla Diggera milion dolarów stanowił niejasny abstrakt, przeliczalny tylko na muzykę. Wytłumaczył więc sobie, że aby odzyskać swój milion, musi napisać jeden przebój, i dalej rozkoszował się pięknym popołudniem w luksusowej rezydencji.

Jego ukochana żona Patty nie podzielała jednak mężowskiej beztroski. Od pół godziny wisiała na telefonie, prowadząc nerwową rozmowę ze swoją siostrą, Janey Wilcox, słynną modelką Victoria's Secret.

Digger rzucił okiem w stronę altanki po drugiej stronie basenu, gdzie siedziała Patty, zgarbiona nad telefonem. Jej pełne kształty opinał jednoczęściowy biały kostium kąpielowy. Spojrzała na niego i zrozumieli się bez słów. Wstała i ruszyła w jego stronę, a jemu jak zwykle zabrakło słów zachwytu dla jej urody, będącej ideałem amerykańskiego kanonu piękna. Jej okrągłe oczy miały kolor błękitu, blond włosy, wpadające w rudawy odcień, sięgały połowy pleców, a zgrabny, lekko zadarty nosek był usiany piegami. Digger nigdy nie podzielał opinii tych, którzy uznawali Janey, starszą siostrę Patty, za „wielką piękność". Cechą wspólną obu sióstr był ów zadarty nos, ale rysy Janey cechowała przebiegłość i dzikość, w których on nie gustował, a poza tym z powodu jej chorej obsesji na punkcie pieniędzy i statusu, lekceważącego, aroganckiego sposobu bycia i obłędnej wręcz miłości własnej uważał ją za egocentryczną idiotkę.

Patty stanęła nad nim i wyciągnęła do niego słuchawkę.

– Janey chce z tobą rozmawiać – powiedziała.

Krzywiąc usta w grymasie niesmaku, który odsłonił jego krótkie, pożółkłe, nierówne zęby, Digger przyłożył słuchawkę do ucha.

– Co tam? – zapytał.

– Digger, ojej. – Wystarczyło, że usłyszał głos Janey, melodyjny, z lekkim akcentem, a momentalnie poczuł irytację. – Tak mi przykro. Wiedziałam, że Peter w końcu wykręci jakiś głupi numer. Żałuję, że cię nie ostrzegłam.

– Wiedziałaś? Skąd? – Digger wydłubał z zębów kawałek tytoniu.

– Spotykałam się z nim w zeszłym roku – przyznała się – ale tylko przez kilka tygodni. Wyzywał każdego od pieprzonych Polaczków…

Digger milczał. Nazwisko, którego nie używał, brzmiało Wachanski. Zastanawiał się, czy Janey celowo chciała go obrazić.

– No i co? – przerwał ciszę.

– Zawsze wiedziałam, że to łajza. Kochany, nawet nie wiesz, jak strasznie mnie to dołuje. Co teraz zrobisz?

Digger spojrzał na Patty i wyszczerzył zęby.

– Skoro aż tak mu potrzebna moja kasa, to niech ją sobie zatrzyma.

Usłyszał sapnięcie, zapadła cisza, aż w końcu w słuchawce rozległ się perlisty śmiech.

– Postawa godna… buddysty. – W głosie Janey brzmiało źle maskowane szyderstwo. Ale widocznie na tym jej koncept się wyczerpał, bo dodała: – Zobaczymy się dziś u Mimi Kilroy?

– U kogo? – zapytał Digger znudzonym tonem, którego zwykle używał, kiedy ktoś pytał go o Britney Spears. Doskonale wiedział, kim była Mimi Kilroy, ale ponieważ pochodziła z warstwy społecznej, której on, jak wielu z jego pokolenia, nie tolerował, czyli z republikańskiej anglosaskiej elity, nie zamierzał dać Janey tej satysfakcji.

– U Mimi Kilroy – odparła Janey, ukrywając zniecierpliwienie. – Wiesz, to córka senatora Kilroya…

– Aha, tak. – Digger już jej nie słuchał, bo obok niego usiadła Patty. Zmienił pozycję, żeby móc położyć kościstą łydkę na jej kolanach. Spojrzała mu w twarz i dotknęła jego ramienia, a on jak zawsze poczuł nieodpartą ochotę na seks. – Muszę kończyć – rzucił, wyłączając telefon. Pociągnął Patty na siebie, okrywając jej twarz pocałunkami. Był w niej zakochany po uszy, a w jego małżeńskich uczuciach nie było za grosz cynizmu. Kochał Patty głęboką, romantyczną miłością, poza którą nic się dla niego nie liczyło. A Peter i Janey niech się pierdzielą, pomyślał. Jeśli jeszcze tego nie zrobili.


No nie, pomyślała Janey Wilcox. Skoro Digger nie dba o pieniądze, to niech odpali mi jakąś sumkę.

Jej srebrny porsche boxter z opuszczanym dachem tkwił w niekończącej się rzece pojazdów, które toczyły się rozpaczliwie wolno po autostradzie Long Island. Stanie w korkach jest już passe, szczególnie dla supermodelek, pomyślała. Gdybym miała milion na zbyciu, poleciałabym na Long Island hydroplanem, a na miejscu odebrałby mnie samochodem osobisty asystent. Tak robią wszyscy bogaci ludzie, których znam. Ale to jest właśnie Nowy Jork: może ci się wydawać, że odniosłaś sukces, ale i tak zawsze znajdzie się ktoś bogatszy, lepszy, sławniejszy… Czasami aż wszystkiego się odechciewa. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na srebrzystą maskę samochodu, aby Janey odżyła i przypomniała sobie, że w obecnej sytuacji nie ma powodów do zniechęcenia, wręcz przeciwnie. Trochę dyscypliny, a zdobędzie wszystko, o czym zawsze marzyła.

Różowe okulary przeciwsłoneczne Chanel zsunęły się jej z nosa. Janey poprawiła je, czując drobną satysfakcję z powodu posiadania obowiązkowego gadżetu na tegoroczne lato. Należała do tych osób, których efektowna powierzchowność skutecznie maskuje wewnętrzną pustkę, a jednak gdyby ktoś jej zarzucił, że ma płytką osobowość, byłaby szczerze zdziwiona. Janey Wilcox należała do tej klasy pięknych kobiet, które, choć uwielbiane tylko za urodę, są święcie przekonane, że drzemią w nich nieprzebrane pokłady uśpionych talentów. Wierzyła, że jej przepiękne, niemal idealne ciało skrywa genialnego ducha, który pewnego dnia zadziwi świat, wydając nań jakieś wybitne dzieło – przypuszczalnie raczej dzieło sztuki niż na przykład strategii handlowej. Tej pewności nie zdołał zachwiać nawet całkowity dotychczasowy brak dowodów domniemanego geniuszu. Janey Wilcox, spotkawszy Tołstoja, oczekiwałaby, że natychmiast ujrzy on w niej bratnią duszę.

Ruch na autostradzie zwolnił do trzydziestu kilometrów na godzinę. Janey zabębniła w kierownicę. Osiemnastokaratowe złoto zegarka bulgari błysnęło w słońcu. Jej palce były długie i szczupłe – usłyszała kiedyś od wróżki, że ma palce artystki. Szpeciły je tylko kwadratowe opuszki i obgryzione do mięsa paznokcie. Odkąd dziewięć miesięcy temu, niby Kopciuszka na balu, wybrano Janey na główną modelkę nowej kampanii reklamowej Victoria's Secret, każdy pedikiurzysta w mieście zdążył już wygłosić do niej płomienną mowę wzywającą do zaprzestania obgryzania paznokci. Nie potrafiła jednak zerwać z tym nawykiem jeszcze z czasów dzieciństwa. Ból fizyczny, który sama sobie zadawała, w perwersyjny sposób pomagał jej uporać się z bólem emocjonalnym, który zadawał jej otaczający świat.

Także teraz, stojąc w korku, sfrustrowana myślą o hydroplanach, przewożących sprytniejszych członków nowojorskiej socjety, odruchowo uniosła palce do ust, lecz po raz pierwszy się opanowała. Przypomniała sobie, że przecież jest u szczytu, a jeszcze rok temu była kompletnie spłukana. Miała trzydzieści dwa lata, była modelką i aktorką, lecz nagle jej kariera się załamała. Nie zostało jej nic – żeby opłacić mieszkanie, musiała pożyczać od swoich bogatych kochanków. Targnęło nią żenujące wspomnienie tych najgorszych trzech tygodni, kiedy doprowadzona do ostateczności postanowiła zostać agentką handlu nieruchomościami i była nawet na czterech zajęciach kursu przygotowawczego. Ale przecież w końcu los musiał się do niej uśmiechnąć – i czy tak się nie stało? Spojrzała we wsteczne lusterko. Pamiętaj, upomniała się, że z taką urodą nie można przegrać.