– Nie – powiedział bez pośpiechu. – Źle odgadłaś, pani. Wybacz mi, że odpłacam szczerością za szczerość, ale mimo tego, co zaszło między nami, mimo uczuć, jakie mógłbym żywić do twojej rodziny i w konsekwencji również do ciebie, nie byłbym gotów z takiego powodu wiązać się przysięgą na resztę życia. Oświadczyłem ci się, Anno, bo ty jesteś dla mnie najważniejsza. Nie myślałem ani o rycerskich zasadach, ani o honorze… – Urwał, ale dziewczyna wreszcie usłyszała to, czego chciała. Teraz zabrakło jej argumentów, bowiem ostatni został obalony.

– Pozostaje jeszcze Ralph… – powiedziała niepewnie.

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Wywołała wilka z lasu. Drzwi ptaszarni otworzyły się i stanął w nich Ralph. To znowu spłoszyło ptaki, które zerwały się ze swoich miejsc, świergocąc. Nie zważając na ten kolorowy zgiełk, Monterey spojrzał najpierw na Annę, potem na Jacka.

– Tego już za wiele! – powiedział.

Chwilę wcześniej usłyszał złośliwy przytyk od jednego z graczy i nawet George Latimar nie zdołał go zatrzymać przy karcianym stoliku. Zainteresowanie, które Anna okazywała Hamiltonowi w miejscach publicznych, Ralph mógł jeszcze znieść, nie traktował bowiem tego człowieka jak groźnego rywala, a poza tym związki Jacka z rodziną Latimarów czyniły tę znajomość dopuszczalną.

Jednak to, że tych dwoje nocą szukało odosobnionego miejsca, by tam kultywować tak zwaną przyjaźń… No, nie! Gdyby do tego dopuścił i wyszłoby to na jaw, stałby się pośmiewiskiem całego dworu.

– Przyszedłeś w odpowiedniej chwili, Monterey – odezwał się spokojnie Jack. – Od kilku dni zamierzam z tobą porozmawiać i widzę, że nie mogę dłużej tego odkładać.

– Słucham z uwagą – odrzekł ironicznie Ralph. Przeszył Hamiltona wzrokiem i jak zwykle poczuł do niego nienawiść.

– Złożyłem lady Annie propozycję małżeństwa. Przyszliśmy tutaj o tym porozmawiać.

– Wielki Boże! – Monterey wpadł we wściekłość. – Nie wierzę własnym uszom. Tak postępuje rycerz! Gdzie się nagle podziały twoje wzniosłe zasady etyczne, Hamilton? Te zasady, które z takim uporem starałeś mi się wpoić dziesięć lat temu? – Ralph zareagował agresywnie, choć nie uważał, by Anna ponosiła tu winę. Czuł się jednak osobiście znieważony.

– Niestety, źle się mają – odrzekł Jack. – Muszę przeprosić, że nie przyszedłem z tym najpierw do ciebie, panie.

– Mniejsza o mnie, milordzie, ale ojciec tej oto damy…

– Z ojcem już rozmawiałem – wtrącił Jack. Ralph wytrzeszczył na niego oczy.

– I co ci powiedział Harry Latimar?

– Pomysł nie podobał mu się od samego początku.

– Tak należało przypuszczać! – Monterey zwrócił się ku Annie i chciał podać jej ramię. – Chodźmy, pozwól, że zabiorę cię stąd, byle jak najdalej od tego… dżentelmena.

Anna splotła ręce na kolanach, uniosła głowę i spojrzała Ralphowi w oczy.

– Masz niezwykły talent do ingerowania w moje prywatne rozmowy z Jackiem, Ralph – powiedziała cicho. – Lord Hamilton zwrócił się do mnie w jak najbardziej stosowny sposób i poprosił mnie o rękę, a ja mam mu dać odpowiedź.

– Więc ją daj, byle szybko! – burknął zniecierpliwiony Ralph.

Anna przeniosła wzrok na Jacka. W tym małym, zamkniętym świecie znalazło się dwoje graczy: ona i Ralph. Oboje lubili stawiać wszystko na jedną kartę. Tylko Jack Hamilton postępował inaczej. Zdecydował się ją poślubić, najwidoczniej jednak nie zastanowił się nad ujemnymi skutkami swoich oświadczyn, a jest przecież człowiekiem, z którego opinią się Uczyła. To nie byłby bezpieczny związek. Każde z nich stanowiło dla tego drugiego szansę… ale jakże niewielką!

„Zawsze pomyśl, jaka jest stawka i ile można wygrać”. Nieraz słyszała, jak ojciec radzi w ten sposób początkującym graczom i sama dokonała podobnego rachunku w chwili, gdy Ralph podał jej ramię. Stawką była ona sama i jej ambicja osiągnięcia szczęścia na dworze Tudorów, zaś nagrodę stanowił Jack, wielka niewiadoma, człowiek, który mógł jej dać szczęście zupełnie innego rodzaju, ale mógł też pogrążyć ją w smutku. Przypomniała sobie jednak, co jej brat powiedział o Judith: „Gdy z nią jestem, wtedy wiem, że żyję”. Teraz już go doskonale rozumiała.

– Przemyślawszy dokładnie całą sprawę – powiedziała – postanowiłam przyjąć twoje oświadczyny, Jack. Zostanę twoją żoną.

Obaj mężczyźni, tak samo zaskoczeni, przysunęli się do panny Latimar.

– Jesteś obłąkana! – wykrzyknął Ralph. – Albo pijana! Albo… Chcesz poślubić Hamiltona, którego związek z jego pierwszą żoną obrósł legendą już za czasów mojego dzieciństwa? Moja droga Anno, czym ty możesz dla niego być?

– Nie wiem – odrzekła.

– Dla mnie jest wszystkim – powiedział Jack, starannie ważąc słowa. Jego sny nagle nabrały realnych kształtów. Anna siedziała przed nim, a swą wdzięczną pozą i opanowaniem przypominała rzeźbę. To ona go odmieniła, obudziła z odrętwienia i przy każdym ich spotkaniu, krok po kroku, przybliżała do świata żywych.

– Wszystkim! – powtórzył pogardliwie Ralph, nieświadom czaru, jaki połączył tych dwoje. – Mówisz to w obecności człowieka, który widział, jak leżysz plackiem przed grobem swojej boskiej Marie Claire.

Marie Claire… Jack nie mógł znieść dźwięku tego imienia w czyichś ustach. Jeszcze rok temu z pewnością powaliłby na ziemię każdego mężczyznę, wypowiadającego je takim tonem, teraz jednak uraza wydawała się nieporównanie mniejsza. Nie zwracając uwagi na Ralpha, spytał:

– Czy mówisz poważnie, Anno? To nie będzie dla ciebie łatwe życie, wiesz.

– Wiem – odrzekła cicho.

– To w ogóle nie będzie życie! – krzyknął Ralph. – Jak możesz, Anno? Jak możesz sprawić takie rozczarowanie mnie… lordowi Harry'emu…?

– Gdyby chodziło o życie mojego ojca, na pewno zastanawiałabym się dłużej, ale to moje życie, Ralph, więc zamierzam je przeżyć po swojemu.

Monterey miał niewątpliwy talent dramatyczny. Był doskonałym aktorem zarówno w życiu publicznym, jak i prywatnie.

– Nie możesz rywalizować z legendą znaną w całej Anglii. Hamilton uczynił fetysz ze swojej żałoby. Wierz mi, że jakiekolwiek ma powody, by proponować ci małżeństwo, będziesz do końca swoich dni walczyć z duchem!

– Czy tak, Jack? – Anna przesłała mu przenikliwe spojrzenie Latimarów. Nie chciała prowadzić tej rozmowy w obecności osoby trzeciej, nie miała jednak wyjścia, obawiała się bowiem, że drugi raz nie będzie miała okazji przyprzeć Jacka do muru.

A nim targały sprzeczne uczucia. Najchętniej uciekłby stąd jak najdalej, ale podobnie jak Anna obawiał się, że jeśli umknie tego starcia, okazja może się już nie nadarzyć. Nabrał nagle przeświadczenia, że jest ono konieczne. Chciał, by do niego doszło.

Przeszłość władała nim już zbyt długo i zbyt długo jątrzyła jego rany. Pragnął, by małżeństwo z Anną, jeśli w ogóle do niego dojdzie, stało się dla niego początkiem nowego życia, już bez jątrzących się ran.

– To nie jest tak… – zaczął niepewnie.

– Bardzo przepraszam, że znowu wam przeszkodziłem – przerwał mu Ralph z gryzącym sarkazmem – ale sądzę, że też mam w tej sprawie coś do powiedzenia.

Jack zwrócił się do niego. Przez chwilę znów prawie zapomniał o obecności Montereya.

– Ralph, chcę, abyś wiedział, że to, co tutaj zaszło, nie zostało zamierzone jako obraza twojej osoby. Niełatwo znaleźć dla tego wyjaśnienie, ale jest to szczere. Na twoim miejscu bez wątpienia czułbym się zobowiązany do podjęcia bardzo zdecydowanych kroków, ale czy rzeczywiście jest to niezbędne? Zajmujesz obecnie miejsce tyleż eksponowane, co mało bezpieczne. Czy nie mógłbyś więc okazać wielkoduszności i zwolnić Annę z danego przez nią słowa? Gzy dama, której okazujesz tyle szacunku, nie będzie ci za to wdzięczna i nie doceni twojego gestu?

Nie jest dobrym mówcą? – pomyślała znowu Anna. Słowa Jacka wydały jej się bardzo mądre. Elżbieta nie lubiła, gdy jej kawalerowie się żenili i przedkładali inną kobietę nad swoją panią, a jeśli już, to lubiła mieć decydujący głos w kojarzeniu pary, aby dowieść, że nawet w kwestii małżeństwa jej zdanie jest najważniejsze.

Ralph długo nie przerywał milczenia. Patrzył na rosnącą opodal dziwną, egzotyczną roślinę z grubymi, bujnymi liśćmi oraz pojedynczym kwiatem o rozmiarach i kolorze niespotykanymi w Anglii.

Przyszło mu do głowy, że ten okaz jest podobny do kobiety, z którą się zaręczył. Nie znał wymagań tego kwiatu, jak i nie rozumiał oczekiwań Anny, i wiedział, że zarówno roślina, jak i panna Latimar, nie mogłyby się przy nim rozwinąć. Mimo to nieoczekiwanie poczuł słabość do tej dziewczyny, którą darzył podziwem, choć jej nie kochał.

– A jeśli nie zgodzę się polubownie wycofać? Co wtedy zrobisz, Hamilton?

– Zabiję cię – powiedział cicho Jack. – Jeśli spróbujesz zatrzymać ją przy sobie lub stanąć między nami, to w końcu spotkamy się na ubitej ziemi, żeby rozstrzygnąć sprawę, którą kiedyś nazwałeś honorową. I wtedy cię zabiję.

Ralph wsunął palec za nabijany klejnotami pas. Dostał go w prezencie od Elżbiety, a zdobiły go szmaragdy i brylanty. Mój Boże, pomyślał, on naprawdę ją kocha… Nie mogło być innego wyjaśnienia dla nagłej zmiany stanowiska Hamiltona wobec pojedynków, które dotąd zawsze tak bezwzględnie potępiał. I ten ton… Ralph nigdy nie słyszał w głosie Jacka tak niezwykłych odcieni niepewności i namiętności.

Swemu bratu, Tomowi, powiedział kiedyś, że zna się na kobietach. I rzeczywiście się znał: Gdy więc spojrzał z kolei na Annę, pomyślał zazdrośnie: Ona też go kocha.

Kłaniając się przed nią i całując ją w rękę, wiedział, że żegna nadzieję na pokaźny posag, który obiecał mu jej ojciec, oraz rezygnuje z żony, która nie tylko budziła w nim pożądanie, lecz również mogła stać się ważnym narzędziem służącym do zaspokajania jego ambicji.

I do tego jest taka uprzywilejowana, pomyślał, przypomniawszy sobie testament króla Henryka. Jednak czy wszystko to mogło być przeciwwagą dla groźby, którą rzucił mu w twarz Jack Hamilton?