– Mnie też jest wstyd – przyznała żałosnym tonem – ale wcale z nikim nie igram. Doszłam do tego, że nie mogę myśleć. spać, skupić się, w ogóle nic nie mogę.

– Całkiem ci to służy – stwierdził pogodnie George. – Czy Jack czeka na twoją odpowiedź i chce ją dostać przed wyjazdem w dzicz Northumberlandu?

– Tak, ale wolałabym, żeby tam pojechał. Może gdyby nie było go na miejscu, umiałabym zdobyć się na więcej obiektywizmu.

Wielkie nieba, Anno! – pomyślał George ze smutkiem. Już sama taka myśl powinna ci pomóc zorientować się w sytuacji.

Przyjrzał się siostrze, która machinalnie przesuwała łyżkę po talerzu, mając w oczach wyraz całkowitego zagubienia. Tak bardzo się różniła od Anny, która z wielką swadą mówiła o zajmowaniu należnego jej miejsca na dworze, że mogłaby uchodzić za zupełnie obcą osobę. Mimo to rysy jej delikatnej twarzy były George'owi doskonale znane. Zmiana zaszła wewnątrz.

– Czy nie masz dla mnie żadnej rozsądnej rady? – spytała, podnosząc wzrok. – Czuję się tutaj bardzo samotna. Nie mogę porozmawiać o tym z żadną moją przyjaciółką ani naturalnie z Ralphem, ani z…

– Ani z Jackiem?

– No, gdyby Jack nie był tym zainteresowany, to akurat z nim mogłabym porozmawiać o wszystkim.

Znów jakże wymowne stwierdzenie! Gdyby nie chodziło o jego siostrę i o Hamiltona, George poradziłby tak: Jeśli takie są twoje uczucia, pani, łap szybko ten wzór wszelkich cnót i mocno trzymaj, żeby ci nie uciekł. Ponieważ jednak nie mógł tego zrobić, zaproponował:

– Opowiedz mi o swoich uczuciach do Jacka. – Ich sąsiedzi przy stole już wstali, by śladem królowej udać się do sali tanecznej, George i Anna zostali więc sami.

Anna niewiele zjadła, ale wina sobie nie odmawiała i dzięki temu mogła się zdobyć na całkowitą szczerość.

– On jest jak ciepła peleryna w chłodny dzień… nie z jakiegoś wspaniałego materiału, lecz z porządnej, grubej wełny, nieprzepuszczającej dokuczliwego, zimnego wiatru. Jest jak pierwsza kromka chleba, którą bierzesz do ust każdego ranka. Przy nim mam takie wrażenie, że nic złego nie może się stać, bo jestem pod jego opieką… – Urwała. Do tej pory nie wiedziała, że to właśnie czuje… te słowa przyszły same.

George zamyślił się nad nimi, a potem stwierdził:

– Takie uczucia budzi kochający bliski krewny.

– Masz rację, ale wiedz, George, że gdybyś teraz mnie objął i pocałował, nie miałabym wrażenia, że serce bije mi tak mocno, jakby chciało wyskoczyć z piersi, – Znów wyznała coś, z czego nie zdawała sobie sprawy! Ale to była prawda. Tamtego wieczora Jack postanowił nadać ich znajomości zupełnie inny wymiar, a ona mimo zmieszania i zakłopotania, jakie wówczas poczuła, nie potrafiła o tym zapomnieć.

George uniósł brew.

– Rozumiem. Skoro więc twoje uczucia są takie a nie inne, właściwie nie wiem, co ci stoi na przeszkodzie. Na co czekasz, siostro?

– Jest przeszkoda… Marie Claire. Kimkolwiek jestem i mogę być dla Jacka, zawsze pozostanę na drugim miejscu, a jak dobrze wiesz, nigdy nie umiałam pogodzić się z tym, że ktoś jest przede mną.

– Marie Claire… – powtórzył wolno George. – Tak, jego pierwsza żona.

– I pierwsza miłość! Jedyna miłość, jak utrzymuje Jack i wszyscy dookoła. Czy wiesz, że w Ravensglass Marie Claire ma swoje mauzoleum? Paskudną budowlę z różowego marmuru, w której jak rok długi Jack składa kwiaty ku czci tej przeklętej kobiety!

– Anno – zapytał nagle zaniepokojony George – ile wina wypiłaś dziś wieczorem?

– Och, mnóstwo!

George wiedział, że jego siostra nie powinna pić. Jeden kielich wina jeszcze znosiła, ale jeśli pozwoliła sobie na więcej. zaczynała wyglądać na pijaną. Ojciec zawsze twierdził, że w całym chrześcijańskim świecie nie znajdzie się drugiej osoby z tak słabą głową.

Rozejrzał się po sali. Judith nie było, zapewne przeszła do sali tanecznej. Szkoda, bo mógłby ją poprosić, by zaprowadziła siostrę na górę i położyła do łóżka, zanim Anna ściągnie na siebie nieszczęście.

Judith znikła, ale Ralph Monterey jeszcze był w pobliżu. Właśnie opuścił podwyższenie i ruszył w ich kierunku. W tej samej chwili otworzyły się drzwi i z drugiej strony ukazał się Jack Hamilton. Stanęli twarzą w twarz przed Anną i George'em w wąskim przejściu między długimi stołami. Obaj skłonili głowy.

– Jeszcze nie wyjechałeś do swojej północnej fortecy, Hamilton? – spytał Ralph.

– Jak widzisz – odparł Jack i zwrócił się do Latimarów: – Czy zechcesz uczynić mi ten zaszczyt i zatańczysz ze mną, lady Anno?

Anna popatrzyła na obu mężczyzn stojących tuż obok siebie. Wino, które często rozwiązywało jej język i powodowało przez to fatalne skutki, tym razem wyostrzyło również jej zmysł obserwacji.

Co mogłabym o nich powiedzieć, gdybym widziała ich pierwszy raz w życiu? – zaczęła się zastanawiać.

Ralph jest bez wątpienia przystojniejszy. Jego arystokratyczne rysy, lśniące włosy i piękne oczy urzekłyby każdą pannę. A Jack? Też zwracał uwagę, ale w zupełnie inny sposób. Było widać, że prosty czarny strój okrywa szerokie ramiona i długie, nogi. Krótko ostrzyżone włosy uwidoczniały kształtnie wysklepioną czaszkę, trudno też było nie zauważyć głębi szarych oczu, przysłoniętych gęstymi rzęsami.

Wstała.

– Obiecałam ten taniec Jackowi, Ralph – powiedziała lekko. – Mamy pewną sprawę do omówienia. – Ostrożnie, żeby się nie potknąć, przeszła wzdłuż stołu, Jack podał jej ramię i razem ruszyli w kierunku sali tanecznej.

Monterey popatrzył za nimi, a potem zwrócił się do George'a:

– Twoja siostra zdaje się nie znać swojego miejsca, Latimar.

– Mógłbym coś powiedzieć na ten temat, gdybym wiedział, jakie to jest miejsce, a także gdyby ona to wiedziała.

– Przy mnie – odparł Ralph. – Wszystko jest ustalone, więc nie pojmuję, jakie sprawy do omówienia z Hamiltonem może mieć Anna.

– Och, są przyjaciółmi. – George nie widział konieczności rozwijania tego tematu. – Powiedz mi, Monterey, czy widziałeś. z kim wyszła Judith?

– Owszem. Lady Claremont prosiła królową, żeby pozwoliła jej odprowadzić twoją żonę do komnaty na spoczynek.

To oznaczało, że Judith jest pod dobrą opieką i nie ma się czego obawiać.

– Skoro tak, to mogę przyjąć zaproszenie lorda Borleya na partyjkę kart. Wiem, Ralph, że i ty jesteś zaproszony. Pójdziemy razem?

Korzyść z ojca hazardzisty nie ulegała dyskusji, wszyscy bowiem sądzili, że George odziedziczył po nim talent do kart. Ralphowi zapłonęły oczy. George Latimar nieczęsto siadał do stolika, ale kiedy to robił, okazywał się dobrym graczem, no i miał pękatą sakiewkę.

George wyszedł za Ralphem z sali. Martwił się tym, co usłyszał niedawno od Anny, i niepokoił, czy słusznie robi, pomagając jej w odbyciu schadzki z Hamiltonem, ale umiał poznać, kiedy dwoje ludzi ma się ku sobie, a niewątpliwie w tym przypadki: tak właśnie było.

Anna i Jack słabo radzili sobie wśród tańczących. Z bardziej wprawnym partnerem pannie Latimar może udałoby się ukryć chwiejność swoich kroków, ale przy Jacku było to niemożliwe. Po chwili Hamilton powiedział:

– Może powinniśmy usiąść, Anno. Żadne z nas nie wydaje się dzisiaj pewne swoich ruchów.

Zaprowadził ją pod ścianę. Stało tam dużo krzeseł, jednak Anna nie chciała usiąść, wołała przyglądać się swemu odbiera w jednym ze srebrnych zwierciadeł.

– Mamy porozmawiać – odezwał się zakłopotany Jack do niezbyt pewnie stojącej partnerki.

– To prawda. Może wobec tego wyjdziemy na świeże powietrze, które zawsze tak sobie cenisz, panie.

W ogrodzie Anna znalazła ławkę i ciężko na nią opadła, a Jack spojrzał na nią karcąco.

– Ławka jest mokra. Dzisiaj nie jesteś sobą.

– Nie? Myślisz pewnie, że się upiłam. Dlaczego nie powiedzieć tego wprost?

– Nie śmiałbym rzucać takich oszczerstw – odparł surowo i pomyślał, że nawet w tym stanie Anna jest czarująca i pełna wdzięku. Nienawidził dam, które po wypiciu zbyt dużej ilości wina ciągle piszczały i w ogóle stawały się niezwykle hałaśliwe. – Skoro tak mówisz, pani, to wytłumacz mi, co się stało. O ile wiem, nigdy nie przesadzasz w piciu wina.

Anna rozpostarła swoje spódnice. Miały piękny, zmieniający się kolor, jak morze falujące w księżycowej poświacie. Zimne światło padało również na jej lśniące włosy i dodawało tajemniczości spojrzeniu.

Jest piękna, pomyślał urzeczony Jack. Ponieważ jednak zdawał sobie sprawę ze stanu, w jakim znajduje się dziewczyna, zachowywał czujność. Musiał pilnować i jej, i siebie. Gdzieś w oddali słowik wywodził srebrzyste trele. Anna milczała.

– Czy przemyślałaś, pani, moje oświadczyny? – spytał w końcu Jack.

– Tak – odrzekła spokojnie. – To było dla mnie bardzo, bardzo trudne.

– Dlaczego? Zwykła propozycja małżeństwa. Musiałaś pani dostać w przeszłości niejedną.

– Och, naturalnie – przyznała wesoło Anna – ale żadna z nich nie wzbudziła we mnie tylu wahań.

– Ta od Montereya też nie?

– Stanowczo nie – odparła. – Ralph i ja pokochaliśmy się od pierwszego wejrzenia.

Jack wpadł w złość. Co się z nią dzieje? Siedzi na ławce w ogrodzie, plecie androny i usiłuje go sprowokować, chociaż wie, że nie dla niego są takie gry.

– Jeśli jednak jest coś takiego, jak drugie wejrzenie – podjęła Anna – to muszę przyznać, że moje odczucia się zmieniły. – Wstała. – Czy wiesz, Jack – spytała tonem zwierzenia – że tu, w Greenwich jest ptaszarnia, taki niewielki pawilon, w którym hoduje się egzotyczne ptaki?

– Nie, tego nie wiedziałem. – Chyba śnię, pomyślał.

– W lecie ptaki mają dla siebie bardzo dużo miejsca, ale na zimę wyłapuje się je i przenosi do znacznie mniejszego budynku, gdzie można utrzymać ciepło dzięki specjalnemu urządzeniu z glinianymi rurami. Nie pamiętam dokładnie, jak to działa, ale chciałbym teraz tam pójść.

– Teraz? Jest prawie północ, pani. Myślę, że twoje dobre imię mogłoby na tym ucierpieć.

– Znowu? Myślę, że po Transmere nic mi już nie może zaszkodzić.