– O Transmere mało kto wiedział – odparł krótko Jack – poza tym zapomniano już o tamtym wydarzeniu. Za to w tym pałacu każdy wie wszystko o wszystkich.

Spojrzała na Jacka. Przez kontrast z siwymi włosami jego opalona twarz wydawała się bardzo ciemna i groźna, lecz Anna się nie bała.

– Ja w każdym razie tam idę. Możesz mi towarzyszyć, panie, albo nie, jak sobie życzysz.

– Naturalnie, pójdę z tobą, pani – odparł rozdrażniony. – Gdzie to jest? – Wskazówki Anny były bardzo niedokładne, ale dzięki żołnierskiej orientacji w terenie Jack zdołał odnaleźć ptaszarnię. Otworzył drzwi i przepuścił Annę przed sobą.

Otoczone gęstą siatką wysokie pomieszczenie z kopułą wydawało się całkiem puste, mimo że na kamiennym stole pośrodku paliły się dwie rogowe latarnie, jednak ich wejście zaniepokoiło ptaki, nagle więc znaleźli się w rozćwierkanym zgiełku. Bujna roślinność, potrzebna mieszkańcom tego pomieszczenia do życia, wymagała dużej wilgotności, w ptaszarni było więc parno i bardzo ciepło.

Anna odchyliła głowę, żeby przyjrzeć się stworzeniom siedzącym nad jej głową.

– Ojej, wyglądają jak klejnoty! Czy widziałeś kiedyś, panie, takie kolorowe ptaki?

– Nigdy. To chyba nie są gatunki żyjące w Anglii.

– Naturalnie, że nie. Przywożą je marynarze z krajów, o których nigdy nie słyszeliśmy. Te ptaki muszą bardzo cierpieć, kiedy odbiera im się słońce i ciepło, przywożąc je tutaj, gdzie jest tak szafo i zimno. Słyszałam, że większość ginie podczas transportu. Czy wydaje ci się to uczciwe, Jack?

– Nie. – Pobudzony tą uwagą, Hamilton nagle znalazł się na pokładzie statku, którym przed dwunastoma laty, w mroźny poranek, przypłynęli z Marie Claire do Anglii. Gdy przedstawiał żonę swoim bliskim, Marie Claire powiedziała: „Mon cher, jak tu zimno i szaro”. Ją też wyrwał z naturalnego środowiska, z kraju jasnego słońca i turkusowego nieba.

Teraz myśli o niej, odgadła Anna. Poznaję ten wyraz twarzy.

– Przysłałeś mi, panie, bilet z wiadomością, że chcesz ze mną porozmawiać. Proszę bardzo – przerwała mu rozmyślania.

Jack wrócił do rzeczywistości.

– Tak. Jak wspomniałem wcześniej, chcę się dowiedzieć, czy rozważyłaś, pani, moją propozycję. Powiedziałaś, że tak, i że miałaś wiele wahań. Proszę, mów dalej.

– Rozważyłam – powiedziała szybko Anna – i doszłam do wniosku, że twoja propozycja, panie, jest niewykonalna.

– Z powodu Montereya?

– Nie, Jack. Z twojego powodu.

Duchota w ptaszarni wywierała na nią jak najgorszy wpływ. Musiała walczyć z widocznymi następstwami wypicia nadmiaru wina, nogi się pod nią uginały, ale myślała zaskakująco jasno.

– Tobie nie jest potrzebna żona, Jack – powiedziała zapalczywie – bo w głowie i sercu już ją masz.

– Rzeczywiście jesteś pijana, pani – stwierdził chłodno. – Może powinnaś usiąść. – Zaprowadził ją do ławy stojącej pod ścianą.

– Mogę usiąść – przyznała z godnością – ale doskonale wiem, co mówię, i właśnie to chcę powiedzieć. Usiądź, panie, obok, do licha! – dodała z irytacją. – Zawsze patrzysz na wszystkich z góry!

– Taka jest kara za bycie wyższym – odparł z powagą. – Myślę, Anno, że lepiej odłożyć tę rozmowę do czasu, aż wy wietrzeją ci z głowy opary wina.

Wybuchnęła śmiechem.

– Tobie, panie, nigdy trunek nie mąci myśli i kroków. Dżentelmen nie biorący wina do ust wydaje mi się dość dziwny. Czy możesz się wytłumaczyć?

– Owszem, mogę – odparł nie mniej napastliwie, niż spytała Anna. – Kiedy straciłem żonę, szukałem pocieszenia w winie. Chodziłem pijany od świtu do wieczora i byłem z tego całkiem zadowolony. Zdawało mi się, że w ten sposób radzę sobie bez Marie Claire. Rzecz jasna, wcale tak nie było. Przestałem więc pić, ale nigdy potem już sobie nie zaufałem. Te ciche słowa wstrząsnęły nią do głębi.

– Rozumiem. Przepraszam… że znowu przypomniałam ci o niej, panie. – Opuściła głowę. Gęste czarne włosy przysłoniły jej twarz.

Jack zdobył się na olbrzymi wysiłek. Nie był człowiekiem wymownym, ale musiał znaleźć słowa, które mogłyby dać mu to, czego pragnie.

– Wcale mi jej nie przypominasz, Anno. Nie ma w tobie nic takiego, co by się z nią kojarzyło.

– Wiem – powiedziała i jej oczy zaszły łzami. – Pod żadnym względem nie wytrzymuję porównania z Marie Claire.

Niechby tylko przestała wciąż powtarzać to imię! To drogie imię, które z najwyższym trudem przechodziło mu przez gardło i którego dźwięk w cudzych ustach tak go raził.

– Czemu miałoby tak być? Ty jesteś zupełnie inną kobietą, Anno, i moje uczucia do ciebie też są zupełnie inne.

Ujął ją za rękę.

– Wiem, że nie jestem dobrym mówcą, ale oświadczyłem ci się ze szczerego serca. Teraz ci obiecuję, że jeśli zdecydujesz się przyjąć moje oświadczyny, będę przykładnym mężem.

– Dlaczego, Jack? Dlaczego chcesz mnie poślubić? Co mamy ze sobą wspólnego? Przecież jesteśmy tacy różni.

– To prawda, że różni. – Uchwycił się tego słowa. – Czy to jednak źle? Zaręczyłaś się z mężczyzną, który jest do ciebie w pewnym sensie bardzo podobny. Doskonale rozumiesz, jak i dlaczego się zachowuje, ale czy spełnia twoje potrzeby? Na pewno nie. Ojciec zawsze mi powtarzał: „Dobrze, jeśli małżonkowie są podobni, bo wtedy zawsze stoją na wspólnym gruncie”, ale nikt podobny do mnie nie mógłby mi pokazać życia od tej strony, od której ty mi je pokazujesz, Anno. Taka kobieta nawet nie zdawałaby sobie sprawy z tego, na co ty zwróciłaś mi uwagę, nawet jeśli dotyczyłoby to mojego domu, do którego jestem taki przywiązany. Gdybyś zechciała zostać moją żoną, z radością zgodziłbym się na to, że jesteśmy różni.

On nie jest dobrym mówcą? Takiej elokwencji nie powstydziłby się nawet uznany poeta, pomyślała Anna. Gdybym tylko miała pewność, że za słowami Jacka kryje się to, czego naprawdę pragnę. Czy jednak mężczyzna mógłby wypowiedzieć takie słowa, gdyby nie był do nich przekonany? Zwłaszcza Jack Hamilton, który gardzi kłamstwem? Byłoby pewnie lepiej, gdyby świat w tej chwili nie falował jej przed oczami, ale w myśleniu jej to nie przeszkadzało.

– No, przynajmniej taka jest korzyść z moich zapewnień, że przestałaś płakać, pani. Czy czujesz się już na siłach powiedzieć mi, co o tym myślisz?

– Nie bardzo wiem, co sądzić o tym wszystkim, Jack. Prawdę mówiąc, w ogóle nie jestem zdolna do myślenia.

– Miałaś na to czas, pani, przez ostatnie długie tygodnie. Jeśli nie ma dla mnie nadziei, powiedz mi to od razu, i koniec.

– I co by się stało, gdybym to zrobiła? Gdybym powiedziała: „Twoje oświadczyny, Jack, są nie do przyjęcia?”, to jak byś wówczas postąpił?

No właśnie, jak? Sam się nad tym zastanawiał. Niewątpliwie Anna była wstawiona, ale człowieka, który upijałby się w ten sposób, Jack jeszcze nie widział. Myślała całkiem jasno, zasługiwała więc na uczciwą odpowiedź.

– Sprzeciwiłbym ci się najostrzej, jak tylko umiem! Kocham cię, Anno. Wiem, że trudno ci w to uwierzyć, ale mówię prawdę.

Patrzyła na dziesiątki barwnych ptaków nad ich głowami.

– To za mało – stwierdziła obojętnie.

– Za mało! Co może być ważniejszego od miłości?! – Hamilton spojrzał na jej uroczy profili poczuł, że nic nie rozumie.

– Szczerze przedstawiłem swoje oczekiwania. Czy nie możesz mi odpowiedzieć wprost, pani?

Przestała obserwować ptaki, zatrzymała wzrok na Jacku i powiedziała:

– Nie wiem, czy mogę. Czy rzeczywiście mówisz wszystko wprost? Chcesz, żebym cię poślubiła. Twierdzisz, że propozycja jest absolutnie uczciwa, ale chyba nie do końca masz rację. Przyjmując twoje oświadczyny, musiałabym ponieść wiele wyrzeczeń, Jack. Musiałabym zerwać z człowiekiem, który postanowił osiągnąć wysoką pozycję w świecie, w którym i ja, jak sądzę, mogłabym, się wyróżnić. Musiałabym postąpić wbrew woli ojca, którego kocham ponad wszystkich ludzi. Musiałabym też zamieszkać tam, gdzie kobiety są niczym. Czy to nieprawda?

– To wszystko prawda – przyznał. Jej bystrość zasługiwała na duże uznanie.

– Muszę więc postawić sobie pytanie, co możesz mi zaoferować w zamian za to wszystko. – Anna sama się nie poznawała. Przecież nie miała zwyczaju rozważać każdego tematu ze wszystkich możliwych punktów widzenia ani też drobiazgowo analizować swoich uczuć. Dotąd nie było jej to potrzebne, ostatnio jednak z każdym dniem odkrywała w sobie coś nowego. – Niestety, nie znam odpowiedzi – dodała.

– Mogę, pani, zaofiarować ci w zamian moje nazwisko, które noszą ludzie od wielu pokoleń, ponadto opiekę i lojalność. Również mój dom, który, jak dobrze wiesz, stanowi garnizon Jej Królewskiej Mości. Jestem przekonany, że twoja obecność doda mu znaczenia.

– Nie wspomnisz o miłości?

– Już powiedziałem, że cię kocham, pani, i że zapewne trudno ci w to uwierzyć… ale jest wiele rodzajów miłości, Anno.

– Hmm. To wiem. Może wrócimy do tej sprawy później… Teraz muszę się dowiedzieć, dlaczego mi się oświadczyłeś, panie. Chodzi o to, co zaszło w bibliotece, prawda?

Przez chwilę zdawał się nie rozumieć, potem mimo opalenizny było widać, że jego twarz pokrywa się rumieńcem. Oczy mu spochmurniały.

– Nie, nie o to… To znaczy… Naturalnie zachowałem się niewybaczalnie. Przyjmuję za to pełną odpowiedzialność i doskonale rozumiem, pani, jak bardzo musiałaś być wstrząśnięta i zakłopotana.

– Och nie, ani wstrząśnięta, ani zakłopotana – przerwała mu spokojnie. – Przeciwnie, kiedy teraz o tym myślę, dochodzę do wniosku, że to mi się podobało. Było mi przyjemnie w twoich objęciach, Jack, i przyjemnie było czuć dotyk twoich warg.

Pierzaści mieszkańcy ptaszarni zdążyli się już uspokoić i ponownie zasnąć, dookoła panowała więc cisza.

– Czyżby…?

– Tak. Czy jestem zbyt śmiała? Skoro jednak już to wyznałam, możesz mi się odwzajemnić i wytłumaczyć, dlaczego po paru miesiącach naszej przyjaźni nagle mi się oświadczyłeś. Dobrze odgadłam powód, prawda?

Jack mógł teraz myśleć tylko o tym, co powiedziała Anna o incydencie w bibliotece, a z bezcennych wskazówek Roberta Dudleya zapamiętał tylko tyle, że dziewczyna zawsze zwracała się do niego w potrzebie. Teraz ona samą potwierdziła, że łączy ich również inna więź. Co za radość!