Kobieta spojrzała z wyrzutem na Helle, jak gdyby miała jej za złe, że tak właśnie nie postąpiła.

– Ale kiedy kończycie zwiedzanie wieży, sprawdza pani chyba, czy ktoś nie został – spytał dociekliwy policjant.

– Oczywiście, ale nigdy nie wchodzimy na nie udostępnione do zwiedzania piętra. Prowadzące do nich drzwi są przecież zamknięte.

– Jednak drzwi na przedostatnie piętro były otwarte, a klucz tkwił w zamku.

– Nie rozumiem, jak to możliwe!

– Gdzie przechowuje się klucze?

– W portierni. Do wszystkich drzwi pasuje ten sam klucz.

– A więc ktoś z grupy mógł niepostrzeżenie go zabrać, a potem odwiesić na miejsce?

– Tak… przypuszczam, że tak. Ale dlaczego miałby…

– A ten mężczyzna… jak on wyglądał? – dopytywał się policjant.

– Trudno powiedzieć. Pamiętam tylko, że miał długie wąsy.

– No tak! – wykrzyknęła nagle Helle. – Teraz, kiedy pani o tym wspomniała, przypominam sobie tego człowieka. Czy sądzi pan, że to on mnie popchnął?

– To całkiem prawdopodobne – odparł policjant.

– Ale mimo wszystko coś tu się nie zgadza – wtrącił milczący zwykle Thorn. – Skąd mógłby wiedzieć, ze Helle otworzy te fatalne drzwi?

– Tego nie wiedział na pewno – odezwał się Christian. – Ale zobaczył, że dziewczyna trzyma w ręku kartkę, której najwidoczniej nie powinna znaleźć.

– Chciałbym obejrzeć tę kartkę – rzekł policjant.

Christian Wildehede podrapał się po karku zakłopotany.

– Myślę, że musi pan o tym zapomnieć. Spadła chyba na samo dno szybu.

– Czy można tam zejść w jakiś sposób?

– Niestety nie, to potwornie głęboka studnia, na której dnie prawdopodobnie jest woda.

– I nie została zabezpieczona? – spytał ostro policjant.

– Oczywiście, że tak, na poziomie podziemi otacza ją wysoka barierka ochronna! Helle jednak próbowała się tam dostać inną drogą.

– Sądzę, że najlepiej będzie zamknąć wieżę na kilka dni i porządnie ją zabezpieczyć – zadecydował policjant. – To, co się dzisiaj stało, nie może się więcej powtórzyć!

– Zamkniemy ją do końca tego sezonu – zgodził się Christian. – Unikniemy w ten sposób dalszego napływu turystów i wreszcie będzie trochę spokoju.

– Chciałbym się jeszcze rozejrzeć na miejscu wypadku – rzekł policjant.

– Czy mogę iść z wami? – spytała Helle z ożywieniem.

Spojrzeli na nią zdumieni.

– Czy nie ma pani jeszcze dosyć wrażeń? – zwrócił się do niej policjant.

– Właściwie tak – odparła, spuszczając głowę. – Pomyślałam tylko o tym tajemniczym złotym ptaku.

Tak naprawdę Helle rozpaczliwie pragnęła utrzymać kontakt z Christianem i Thornem, pierwszy od wielu lat kontakt z rówieśnikami. Obaj mężczyźni okazali jej tyle życzliwości i traktowali ją jak równą sobie.

– O wszystkim się dowiesz – obiecał Christian. – Będziemy cię na bieżąco informować.

To coś więcej niż wątpliwa pociecha, pomyślała Helle. To nadzieja na ponowne spotkanie!

– Poczekaj tu, to potem odwiozę cię do domu – dodał po chwili i popatrzył na nią z takim żarem w oczach, że poczuła się nieswojo.

Lecz od drzwi rozległ się nagle głos:

– Na pewno nie, Christianku! Dziś wieczorem wychodzisz, czy już zapomniałeś? Dziewczynę odwiezie Thorn.

To matka Christiana, która właśnie wróciła.

Twarz młodego dziedzica spochmurniała, leśniczy również nie wyglądał na uszczęśliwionego zadaniem, jakim go obarczono. Helle poczuła się niezręcznie i pomyślała przez chwilę, że może powinna pójść pieszo naokoło zatoki, żeby nikomu nie sprawiać kłopotu. Ale przecież musiała zwrócić wypożyczoną łódź…

Helle siedziała w łodzi na wprost małomównego i spokojnego Thorna. Płynęli na drugą stronę zatoki, holując wypożyczoną łódkę.

– Gdzie mieszkasz? – spytał leśniczy.

Wskazała ręką.

– Nie tak daleko od brzegu. U pewnej niesympatycznej gospodyni, która grzebie w moich szufladach i ciągle mi grozi, że wyrzuci mnie w jednej chwili, jeśli na czas nie zapłacę czynszu.

Czy mówiła zbyt wiele? Trudno to odgadnąć z miny Thorna, pomyślała. Jego ręce tak mocno trzymały wiosła, że żyły na dłoniach i mięśnie ramion mocno się napięły. Wkładał naprawdę dużo siły w uderzenia wioseł – to coś zupełnie innego niż jej pluskanie. Chociaż zaczęła się już jesień, miał koszulę rozpiętą pod szyją i podwinięte rękawy.

– Dlaczego się od niej nie wyprowadzisz? – spytał szorstko.

– Ponieważ to jedyne mieszkanie, jakie znalazłam. I do tego tanie.

– Ile godzin dziennie pracujesz?

– Nie mam stałych godzin pracy. Czasami muszę dyżurować nawet całą dobę. To mój pierwszy wolny dzień od miesiąca. Niestety dość daleko dojeżdżam, muszę więc wstawać prawie w środku nocy i wracam dopiero o zmierzchu.

– No to kiedy piszesz?

– W każdej wolnej chwili.

Thorn nie wyglądał na szczególnie zainteresowanego, pytał chyba bardziej z uprzejmości.

– A twoi rodzice? Gdzie mieszkają?

Helle wolałaby nie odpowiadać. Lecz cisza trwała już zbyt długo.

– Ojciec odszedł od nas, a matka z tego powodu odebrała sobie życie. Potem trafiłam do mojej schorowanej babki, opiekowałam się nią. Teraz i jej nie ma. Muszę więc sobie radzić sama.

Rzucił krótkie spojrzenie w stronę dziewczyny i nie odezwał się więcej.

Helle z uwagą obserwowała jego twarz, kiedy odwrócił wzrok w stronę zatoki. Zachowywał się z dziwną rezerwą. Na próżno usiłowała odnaleźć w jego oczach wcześniejszą życzliwość, tę, którą zauważyła, kiedy podał jej rękę w wieży. Sympatię, jaka wtedy od niego wprost promieniowała. Ale może jej się to tylko wydawało?

Czuła się jednak bezpieczna, gdy tak wiosłował w stronę brzegu, i spokojna, tak jakby nie musiała się już o nic martwić.

Zdobyła się na odwagę i ostrożnie zagadnęła:

– Czy Christian Wildehede… Czy on zawsze jest taki… uwodzicielski?

Leśniczy uśmiechnął się.

– Łatwo daje się ponosić uczuciom, a poza tym jest trochę rozpieszczony. Ale dobry z niego chłopak. Ojciec Christiana bardzo mi pomógł i dzięki niemu mogłem studiować, uważam więc, że jestem w jakimś stopniu odpowiedzialny za syna. Ale nie traktuj go zbyt poważnie! Jest zmienny jak wiatr.

Helle również się uśmiechnęła.

– Nie, absolutnie tak go nie traktuję!

Thorn odłożył wiosła i wyciągnął łódź na brzeg. Helle nawet nie zauważyła, że dotarli na miejsce. Słońce już prawie zaszło. Leśniczy zaproponował, że odprowadzi dziewczynę do domu.

– Ale naprawdę nie trzeba…

– Dziedzic mnie o to prosił.

Aha! Taka odpowiedź oznaczała dwie rzeczy: że Christian chciał dla niej jak najlepiej oraz to, że Thorn nie miał najmniejszej ochoty jej odprowadzać.

Helle czuła się trochę zakłopotana, trochę szczęśliwa i trochę zła. Złość dodała jej odwagi, by się odezwać:

– Czy wolno mi zapytać o coś osobistego?

Na moment znieruchomiał.

– Proszę!

Szli powoli w górę wąską ścieżką pomiędzy na wpół zwiędłymi pokrzywami.

– Jak panu na imię?

Wybuchnął śmiechem.

– Czuję, że zaraz zacznę się zwierzać z moich najskrytszych tajemnic.

Helle również się roześmiała, zaskoczona jego rozbawieniem. Dopiero teraz odkryła, że ma niemal chłopięco młodą twarz i piękne zęby.

– A ukrywa pan jakieś wielkie tajemnice?

– O ile mi wiadomo, to nie.

– Pytam tylko dlatego, że wszyscy zwracają się do pana po nazwisku, a to brzmi tak obco!

Przez kilka sekund przyglądał się dziewczynie z ukosa.

– Mam na imię Peter i proszę, nie mów do mnie „pan”, czuję się wtedy nieswojo – rzekł, po czym dodał, wskazując w stronę jednego z domów: – O ile się nie mylę, to ta władcza kobieta, wyglądająca na drogę, jest twoją gospodynią.

Helle cofnęła się gwałtownie za krzewy dzikiego bzu, pociągając za sobą leśniczego.

– Zastanawia się pewnie, gdzie się tyle czasu podziewam. Nie chcę, żeby zobaczyła nas razem, bo zaraz zacznie sobie wyobrażać niestworzone rzeczy. Dziękuję za odprowadzenie, teraz już sobie sama poradzę.

Wyciągnął coś, co długo ściskał w kieszeni. Helle dostrzegła banknot.

– Proszę, weź to, dziedzic i ja pomyśleliśmy, że możesz mieć problemy, teraz kiedy zwichnięta ręka nie pozwoli ci pracować.

– Ale naprawdę nie trzeba… Nie, nie mogę tego przyjąć!

– Dziedzic bardzo nalegał.

Po chwili wahania Helle wzięła pieniądze.

– Dobrze, ale niech mi będzie wolno potraktować je jak pożyczkę – powiedziała, uradowana nieoczekiwaną pomocą.

– Zwrócisz je, kiedy wydasz swoją książkę – uśmiechnął się Peter i Helle znowu dostrzegła, jak wiele w nim ciepła i życzliwości.

– A jeśli się coś zdarzy… – zaczęła. – Jeżeli się czegoś dowiecie…

– Wtedy damy ci znać – obiecał. – I pamiętaj, oszczędzaj ramię!

– Dobrze – uśmiechnęła się, lecz na samą myśl o tym, co przytrafiło jej się w wieży, poczuła zimny dreszcz strachu.

Peter zniknął, a Helle ruszyła ku domowi. Widząc minę gospodyni, wyjaśniła pośpiesznie, że upadła, zwichnęła rękę i dlatego się spóźniła.

Kiedy surowa kobieta dała upust swemu oburzeniu, przypomniała sobie, co polecono jej przekazać:

– Był tu dziś przed południem bardzo elegancki pan i pytał o ciebie. Mówił, że jest redaktorem z wydawnictwa i…

– Co?! – zawołała Helle. – Z wydawnictwa? A mnie nie było w domu! O, nie, co ja teraz zrobię?

– Bardzo chciał z tobą porozmawiać – rzekła gospodyni, wyraźnie zgorszona nagłym wybuchem Helle. – Inaczej pewnie taki wytworny pan by tu nie przyszedł. Prosił, żebyś przyjechała do miasta jutro o dwunastej.

– Do wydawnictwa?

– Nie, wybiera się najpierw na jakąś konferencję, prosił więc, żebyś się z nim spotkała w recepcji hotelu d’Angleterre, bo chce cię zaprosić na lunch.

Helle poczuła, jak nogi się pod nią uginają.

– Mnie? Na lunch? – spytała drżącym głosem. – Ale… ale ja nie mam się w co ubrać! I nie pasuję do tak eleganckich miejsc, to niemożliwe!