– W takim razie chodźmy najpierw na dół.

Mężczyźni zeszli stromymi schodami na tyłach wieży. Ich głosy odbijały się echem o chropowate sklepienie korytarza. Dotarli do barierki okalającej szyb, powstały po rozebraniu sufitów i podłóg na wszystkich kondygnacjach poza najwyższą. Od strony tylnego wejścia i niewielkich okienek w górze wieży docierało tu słabe światło.

– Tss! – szepnął leśniczy Thorn i gwałtownie przystanął. – Co to było?

– Jakiś jęk? To na pewno upiór – zażartował Christian, lecz zaraz krzyknął: – O Boże! Spójrz tam!

Popatrzyli w górę. Z poziomu najniższego piętra zwisała dziwna postać.

Obraz był rzeczywiście niecodzienny. Mężczyźni ujrzeli bowiem parę bardzo zgrabnych nóg i damską bieliznę. Wyglądało na to, że rąbek sukni kobiety zaczepił się w spojeniu belek, tak że długa i wąska spódnica wywinęła się do góry przez głowę nieszczęsnej. Chociaż widok ten wydawał się dość zabawny, nikomu teraz nie było do śmiechu. Wystarczy jeden ruch, żeby spódnica się rozerwała.

– Próba samobójcza? – szepnął dziedzic blady na twarzy.

– Nie, raczej wypadek. I w dodatku nad „studnią”!

Thorn w jednej chwili ruszył na górę. Wypadł jak szalony z podziemia i pobiegł do drzwi prowadzących na wieżę. Dozorca poszedł już do domu, lecz leśniczy miał klucz do głównego wejścia. Drżącymi palcami próbował otworzyć zamek. Wkrótce dołączył do niego również Christian Wildehede.

Po chwili zostały otwarte także drzwi na najniższe piętro i w mgnieniu oka obaj mężczyźni znaleźli się w środku.

Christian z rozpędu omal nie runął w dół. Thorn, leżąc na brzuchu, powoli czołgał się po belce w stronę dziewczyny.

– Jak tam? – zawołał. – Żyje pani?

Zza spódnicy wydobył się niewyraźny pisk.

– Proszę się nie ruszać! – ostrzegł Thorn, już spokojniejszy. – Zaraz pani pomogę. Wszystko skończy się dobrze.

Sam jednak nie był tego pewien. Nie będzie łatwo wyciągnąć ją do góry!

Christian, który nie miał tyle siły, co leśniczy, zatrzymał się na spojeniu belek i stąd przemawiał uspokajająco do dziewczyny, obiecując, że na pewno ją wydostaną. Jednak kiedy zobaczył, dzięki czemu nie runęła w dół, przyszło mu na myśl powiedzenie o życiu wiszącym na włosku. Brzeg spódnicy, choć wzmocniony taśmą, zaczynał się już odrywać. Naderwanie mogło się powiększyć w każdej chwili, wystarczy jeden najmniejszy ruch…

– Na miłość boską, niech się pani nie rusza! – błagał dziewczynę.

Ostatnie godziny wydawały się Helle koszmarem.

Pamiętała, że udało jej się złapać ręką belki. W tej samej chwili poczuła, jakby palce, ba, całe ramię rozpadło się w drzazgi. Lecz pomimo bólu uświadomiła sobie, że prędkość, z jaką spadała, odrobinę się zmniejszyła, a za moment, prawie równocześnie, nastąpiło potężne szarpnięcie i doznała wrażenia, jakby coś rozerwało ją na pół. Potem otoczyła ją ciemność.

Kiedy się ocknęła, czując przeszywający ból, w wieży panowała cisza. Próbowała krzyknąć, lecz sam ruch przy nabieraniu do płuc powietrza sprawił, że zaczęła się niebezpiecznie osuwać.

Helle zdziwiła się, dlaczego ciągle jest tak potwornie ciemno. Szybko jednak zrozumiała powód. Po prostu wisiała w środku spódnicy, tej wąskiej spódnicy, której właściwie nigdy nie lubiła, a którą teraz wręcz kochała. Stara, wspaniała spódnica z solidnym zakładem, która uratowała jej życie! Przynajmniej na razie.

Dziewczyna nie mogła spojrzeć w dół, lecz kiedy ostrożnie zerknęła w górę, zrozumiała, że jej życie wisi na kilku nitkach.

Czuła, jak oblewa ją zimny pot. Jedno ramię opadało bezwładnie, w dodatku bardzo bolało ją w talii, gdzie pasek wpijał się w skórę. Jednak także ten mocno zapięty pasek uratował Helle. W przeciwnym razie spódnica ześliznęłaby się zupełnie i została na belce, a ona sama spadłaby niżej.

Dziewczyna uczyniła niezwykle ostrożny ruch prawą ręką, próbując ją podnieść i przytrzymać się belki. Natychmiast jednak usłyszała ostrzegawcze trzeszczenie materiału.

Musiała wisieć bez ruchu.

Jak długo?

Kilka godzin później, kiedy czuła już tylko ból, zawroty głowy, strach i zwątpienie, ocknęła się z odrętwienia.

Głosy?

Tak, męskie głosy. Jacyś ludzie rozmawiali w pobliżu. Dziewczyna chciała głośno wezwać pomocy, ale zdołała się opanować. Jęknęła tylko cicho, starając się nie poruszyć.

Usłyszeli mnie! I zauważyli! O Boże, spraw, bym nie spadła! Pomóż, bym się nie rozpłakała!

Teraz dało o sobie znać także kobiece poczucie wstydu. Helle zbyt dobrze zdawała sobie sprawę, że pokazuje więcej, niż odważyłaby się kiedykolwiek pokazać. Bezskutecznie usiłowała skierować myśli ku ważniejszym sprawom.

Spieszący jej na ratunek znajdowali się już na szkielecie podłogi. Helle słyszała, że czołgają się po belkach.

– Myślę, że spróbuję wyciągnąć ją za włosy, paniczu – powiedział jeden z nich spokojnie. – To chyba jedyny sposób.

– Rób jak chcesz, Thorn – odrzekł drugi, sądząc po głosie, młodszy mężczyzna. – Ja tymczasem złapię ją za suknię. Problem w tym, że każdy z nas może użyć tylko jednej ręki, bo przecież sami też musimy się mocno trzymać. Jesteś gotów? No, to łapiemy, raz, dwa, trzy!

Helle poczuła, jak czyjaś silna ręka chwyta za jej długie, grube warkocze, i zacisnęła zęby w obawie przed bólem.

Lecz chwyt był tak zręczny, że ból okazał się minimalny. Ponownie usłyszała pierwszego mężczyznę.

– Dobrze, a teraz obejmij moje ramię i mocno się trzymaj! – polecił.

– Nie mogę – odparła Helle zdumiona, że tak bardzo zachrypła. – Jedną rękę chyba złamałam.

– Spróbuj podać mi zdrową!

Powoli, drżąc ze strachu, podała swemu wybawcy prawą dłoń, a potem schwyciła jego nadgarstek. Warkocze nie były już tak naprężone, a ponieważ młodszy mężczyzna ciągnął ją za spódnicę, Helle poczuła się dużo lżejsza.

Wreszcie zebrała się na odwagę, by podnieść wzrok, i ujrzała parę najbardziej przyjaznych oczu, jakie kiedykolwiek w życiu widziała. Promieniująca z nich ogromna sympatia sprawiła, że straciła resztki odwagi i poczuła wzbierający płacz. Szybko przełknęła dławienie w gardle i jakoś się opanowała.

Obaj mężczyźni niezwykle ostrożnie wyciągali dziewczynę do góry, aż wreszcie udało im się uchwycić ją w pasie i unieść ponad belkę.

Nie wyglądała może zbyt korzystnie, kiedy niemal w panice przesuwała się na czworakach w stronę solidnej podłogi, lecz nikomu nie było do śmiechu. Wybawcy asekurowali ją zarówno z przodu, jak i z tyłu, i pomagali, pełni wyrozumiałości.

Nareszcie! Dotarli do wąskiego występu przy drzwiach. Helle nie miała siły wstać, lecz zanim zdążyła o tym pomyśleć, mężczyźni wynieśli ją na zimne schody wieży i zamknęli drzwi.

Helle leżała przez chwilę skulona, drżąc jak liść osiki i nie będąc w stanie mówić. Lewa ręka zwisała bezradnie, a skóra w okolicach talii krwawiła, skaleczona ostrą krawędzią paska.

W końcu dziewczyna wstała z trudem i podziękowała wybawcom łamiącym się głosem.

Młodszy z mężczyzn, mniej więcej w jej wieku, odznaczający się niebywałym wdziękiem i pewnością siebie, powiedział:

– Zabierzemy cię teraz do mojego domu, maleńka, i wszystko będzie dobrze.

Helle usiłowała się uśmiechnąć, lecz bez powodzenia, gdyż w ciągu kilku ostatnich godzin twarz jakby zastygła jej ze strachu. Na chwiejnych nogach wyszła do parku otaczającego wieżę. Między drzewami dostrzegła kilka czerwonych zabudowań gospodarskich, konie za niskim płotem i duży, piękny biały dom.

Mężczyźni nie zamęczali jej pytaniami, rozumieli chyba dobrze, że musi mieć trochę czasu, by dojść do siebie. W pewnym momencie niechcący usłyszała ich rozmowę.

– Widziałeś te nogi, Thorn? – mówił młodszy z nich. – Co za dziewczyna! Czy nie jest śliczna? Wydaje się zupełnie inna niż te nadęte szlachcianki, których nawet nie wolno tknąć! Albo te tanie dziewczęta z kabaretu. Ach, muszę jeszcze choć raz zobaczyć to cudo!

Helle poczuła, jak ją oblewa rumieniec. Drugi z mężczyzn, prawdopodobnie zbliżający się do trzydziestki, miał, jak zdążyła zauważyć, surową twarz, choć to jego pełne zrozumienia oczy tak ciepło patrzyły na nią w wieży. Rzadko się odzywał. Teraz odpowiedział młodszemu coś, czego Helle nie dosłyszała, lecz tamten odparł beztrosko:

– Och, Thorn, nieważne, co o tym myślisz, zdobędę tę dziewczynę! W ten czy inny sposób!

Helle przyspieszyła kroku i dogoniła mężczyzn. Obaj odwrócili się w jej stronę.

Leśniczy wyglądał na zdenerwowanego, jego oczy straciły dawne ciepło i jakkolwiek rysy jego twarzy wydawały się dość sympatyczne, Helle uznała, że jest zbyt zamknięty w sobie. Był ciemnym blondynem o niesfornej czuprynie i gęstych, ciemnych rzęsach, podkreślających oczy. Sprawiał wrażenie bardzo silnego, zarówno fizycznie, jak i duchowo.

Christian, nie zrażony słowami leśniczego, uśmiechał się szeroko i zachęcająco. Miał kruczoczarne włosy i wesołe, niewinne niebieskie oczy. Oczywiście był bardzo pewny siebie. Pochodził z uprzywilejowanej klasy i dobrze zdawał sobie sprawę ze swojej pozycji.

Helle nie miała czasu zastanowić się nad tym, co usłyszała, ponieważ właśnie dotarli do owego dużego, pięknego domu. Zaraz wskazano jej drogę do łazienki, by mogła znowu „poczuć się jak człowiek”, jak się wyraził Christian Wildehede. Była mu za to głęboko wdzięczna.

Ledwie poznała się w lustrze. Och, co za widok! A ubranie! Helle zależało na tym, by zwłaszcza teraz ładnie wyglądać, starała się więc poprawić suknię i fryzurę, jak potrafiła najlepiej, sprawną ręką.

Kiedy skończyła, nakryto już do herbaty w biało – niebieskim salonie.

Pani Wildehede, kobieta energiczna i piękna, która nie wyglądała na matkę dorosłego syna, biegała w pośpiechu, wzdychając „och” i „ach” i powtarzając, że musi zdążyć na przyjęcie u proboszcza.

– Przypilnuj, żeby dziewczyna dostała coś do jedzenia! Ta wieża to skandal! I nie zapomnij zmienić koszuli do kolacji, Christianie! – rzuciła w drzwiach i wyszła.