Ivar zadecydował:

– Pójdziemy dopiero wtedy, kiedy wszyscy wyjdą z autobusu. Niech nikt nie wyrusza sam! Jest nas ośmioro, pamiętajmy o tym! Musimy się często przeliczać, żeby nikogo nie zgubić!

Tylko Jennifer była zadowolona.

Czuła ogromną radość. Od wielu lat nie widziała swojego najlepszego, swojego jedynego prawdziwego przyjaciela, Rikarda Mohra, a tak bardzo tęskniła za oparciem i bezpieczeństwem, jakie jej zapewniał.

O wiele bardziej niż on sam mógł przypuszczać.

Pomyśleć tylko, że jej nie poznał! Czy naprawdę aż tak bardzo się zmieniła?

Powód jego nagłego wyjazdu do Oslo pozostał zagadką. Jennifer nie wiedziała, że zrobiła coś złego. Strasznie za nim tęskniła i opłakiwała jego stratę.

I oto był znowu z nią! Nie mogła w to uwierzyć!

Wpatrywała się w niego rozpłomienionym wzrokiem, kiedy pomagał wyjść eleganckiej damie.

– Ojej, ale ma pani cienkie buty! – zwróciła się do kobiety. – Jeśli pani chce, mogę pani pożyczyć moje.

Kobieta popatrzyła na nią ze zdziwieniem piwnymi, zmęczonymi z niewyspania oczami, najwyraźniej nie przyzwyczajona do takiej wspaniałomyślności.

– Ale przecież tak nie można!

– Ależ tak! Mam jeszcze skarpety, więc dam sobie radę.

Przerwał jej Ivar:

– Zatrzymaj swoje buty, dziewczyno. Dopilnujemy, żeby ta pani nie zamoczyła nóg. Jest niewysoka i szczupła, a my mamy tu przecież kilku krzepkich mężczyzn.

– Twoja kolej, Jennifer – powiedział Rikard.

– Nie, poczekam na ciebie. Najpierw pomóżmy pozostałym.

Nic się nie zmieniła! Na pierwszym miejscu troska o innych.

Kilkoro z podróżujących miało ze sobą bagaże. Wywiązała się krótka dyskusja, czy mają je ze sobą zabrać. Po rozważeniu sytuacji Rikard z Ivarem stwierdzili, że mogą czekać nawet kilka godzin na nadejście pomocy, więc dobrze będzie mieć przy sobie rzeczy osobiste.

W końcu wszyscy znaleźli się na zewnątrz w rozszalałej burzy śnieżnej, stawiając wspólnie czoło gwałtownej zawiei. Wiatr hulał i zawodził w brzozowym zagajniku, śnieg przewalał się z wyciem po ziemi, zbijając się w twarde zaspy. Ubrania nie stanowiły dostatecznej osłony, zimno wdzierało się wszędzie.

– Mam nadzieję, że wiesz, dokąd nas prowadzisz – z pogróżką w głosie krzyknął do Ivara potężny mężczyzna.

Ivar już się zorientował w terenie.

– Tutaj mamy drogę. A rowy łatwo znaleźć.

– Dziękuję bardzo, właśnie niedawno zauważyłem, ze przyszło ci to z łatwością – skomentował z przekąsem mężczyzna.

– Chodź tutaj, Jennifer, złap mnie za rękę – zawołał Rikard i zaraz poczuł, że trzyma jej dłoń w wełnianej rękawicy.

Z ufnością podała swoją drugą rękę osobie stojącej najbliżej. Była to ta niewysoka korpulentna kobieta.

– A więc ruszamy – rzekła do Jennifer z odważnym uśmiechem. – Nazywam się Trine Pedersen.

Jennifer też się przedstawiła. Potem zaczęli posuwać się po omacku wzdłuż drogi, którą bardziej wyczuwali niż widzieli.

Mało rozmawiali, koncentrując się na obronie przed zacinającymi grudkami śniegu i przed zimnem, które niemiłosiernie przenikało przez ich ubrania.

Jennifer zauważyła, że stopy Trine zapadają się głęboko w śnieg.

– Tak dalej nie może być! – krzyknęła. – Pójdę pierwsza i będę torować drogę, bo mam najcieplejsze buty. Podążycie za mną gęsiego.

Zmęczenie przyszło dość szybko. Brnęli po kolana w śniegu, wpadali w głębokie zaspy. Mężczyźni, zmieniając się, nieśli lekko ubraną damę, żeby nie odmroziła nóg w nylonowych pończochach. Od czasu do czasu Jennifer gubiła drogę i lądowała w rowie. Tylko z największym trudem udawało się jej podnieść. Rikard otrzepywał z niej śnieg, prosząc, żeby się lepiej rozglądała. Łatwo mówić!

Najistotniejsze było zachowanie kontaktu z pozostałymi. Rozejście się i szukanie drogi na własną rękę oznaczało śmierć, dlatego też ciągle liczyli się nawzajem.

– Najwyraźniej hotel leży dalej, niż sądziłem! – zawołał Ivar.

Bagaż im ciążył, ale nieśli go na zmianę. W tej małej grupce panował dobry nastrój, wszyscy starali się sprostać sytuacji, mimo że zimno, wiatr i zmęczenie dawały się coraz bardziej we znaki. Tylko gburowaty mąż Trine Pedersen awanturował się i przeklinał, mówiąc bez przerwy o meczu piłkarskim, którego pewnie nie obejrzy. A zatem to była ta jego sprawa życia i śmierci w Vindeid! Jennifer się zaśmiała, a on przeszył ją złym wzrokiem w ciemności.

– Pomyślałam tylko – odezwała się z uśmiechem, a płatki śniegu wpadały jej do ust – że mówienie o meczu piłki nożnej brzmi w tej sytuacji trochę absurdalnie, prawda?

– Zatrzymajmy się – zawołał Rikard – kogoś brakuje.

– Nie ma dwóch osób! – stwierdził Ivar. – Svein? Gdzie jest Svein?

– Tutaj! Na pomoc! – dał się słyszeć głos dobiegający z jakiegoś nieokreślonego kierunku.

– Zatrzymajcie się – polecił Rikard pozostałym. – Ivar, pójdziesz ze mną.

Zniknęli w ciemnościach. Jennifer stłumiła gwałtowne pragnienie, żeby go zawołać.

Podświadomie skupili się w zwartą gromadkę, żeby zmniejszyć napór zamieci. Słyszeli głosy nawołujące Sveina, a potem stłumiony przerwany krzyk.

– Co to było? – zapytała nieprzytomna ze strachu Jennifer.

Śnieg uderzał ją w twarz, więc znowu musiała się odwrócić.

– Jennifer! – zawołał Rikard. – Gdzie jesteście?

Odetchnęła z ulgą. W każdym razie to nie on krzyczał.

– Tutaj! – zawołali chórem wszyscy czworo.

Teraz już wiedzieli, że tym drugim zaginionym był nieznajomy mężczyzna, siedzący na samym końcu autobusu.

– Nie ruszajcie się, już idziemy! – nakazał Rikard. Trudno było zrozumieć jego słowa w przetaczającej się śnieżnej nawałnicy.

– Odnaleźliście ich?

Nie otrzymali odpowiedzi, ale za chwilę usłyszeli czyjeś kroki i znowu byli wszyscy razem.

– Jak to się stało? – zapytała Jennifer.

Svein nie odpowiedział. Był cały w śniegu, który dziewczyna ostrożnie strzepywała. Ivar pospieszył z wyjaśnieniem:

– Znaleźliśmy Sveina. Wpadł po samą głowę w zaspę. A drugi z nich błądził, próbując nas odnaleźć na własną rękę.

– Tak dalej nie może być – zadecydował Rikard. – Ci dwaj utrzymywali kontakt tylko ze sobą, a to najwyraźniej nie wystarczyło. Musimy iść bardziej zwartą grupą. Jak wasze stopy?

Kobieta o wyglądzie neurotyczki tylko potrząsnęła głową.

– Musimy się pospieszyć – mruknął Rikard. – Ivar, jesteś pewien, że to dobra droga?

– To musi być ta droga, ale myślałem, że dojdziemy tam o wiele szybciej.

Ktoś jęknął ze strachu i przerażenia. Perspektywa brnięcia w śniegu po nieznanym terenie nie przedstawiała się zachęcająco. Zwłaszcza że byli tak lekko ubrani!

Zamilkł nawet mąż Trine Pedersen.

Mozolnie szli więc dalej, udręczeni i zrozpaczeni. Jennifer, mimo że odpowiednio ubrana, zupełnie straciła czucie w odrętwiałych policzkach. Jak wytrzymywali to inni?

– Popatrzcie! – zawołał nagle Svein. – Brama!

– No, dzięki Bogu! – odetchnęła z ulgą jedna z kobiet.

Kiedy się znaleźli na terenie okalającym hotel, stracili z oczu drogę i rowy, które umożliwiały im orientację, ale to się już nie liczyło. Z ogromną ulgą przeszli pod wielkim portalem ze zniszczonym napisem „Trollstølen”.

– Gdzie jest hotel? – wykrzyknął Rikard.

Zrobiło się już zupełnie ciemno, a poza tym z powodu zamieci nie dało się na dłużej otworzyć oczu.

Ivar przystanął, zastanawiając się przez chwilę. Jennifer, stojąca w pobliżu, zauważyła, że jeden z jego policzków jest pokryty warstewką śniegu. Prawdopodobnie wszyscy, wyglądali podobnie. Dotknęła twarzy i stwierdziła, że całą prawą stronę ma ośnieżoną.

– Byłem tu dawno temu – wyjaśnił Ivar – ale myślę, że do głównego budynku musimy iść tędy. Chodźmy! Mam rację, Svein?

Chłopak się zawahał.

– Tak mi się wydaje.

Po przejściu kilku kroków Ivar potknął się o dyszel sań. Natychmiast pomogli mu wstać, a on otrzepał ubranie.

– Chyba coś widzę – zakrzyknęła Trine.

– To może być budynek.

Mieli rację. Wszyscy westchnęli z ulgą, kiedy Ivar odnalazł główne wejście.

– Ale czy uda się nam tam dostać? – jęknęła Trine Pedersen. – Och, muszę się natychmiast rozgrzać!

– Mam klucz – uspokoiła ją Jennifer. – W pewnym sensie hotel należy do mnie. A więc, zapraszam!

Chyba jeszcze nigdy osiem osób nie weszło do domu tak szybko!

– Ojej, ale tu ciemno! – przeraziła się Jennifer, a jej głos odbił się głuchym echem w dużym zatęchłym holu.

Ktoś włączył kontakt, ale światło się nie zapaliło.

– Prąd jest odcięty – stwierdził Svein.

– Świetnie – mruknęła elegancka dama. – Wprawdzie umknęliśmy przed wiatrem i śniegiem, ale tutaj nie jest wcale cieplej niż na zewnątrz. Taki tu chłód i wilgoć!

Rozbłysnął płomyczek zapalniczki.

– O, właśnie! – pochwalił Rikard – to było mądre.

W słabym świetle ukazała się niewielka część ponurego wiekowego pomieszczenia, a Trine krzyknęła:

– Świecznik, tam, na stole!

Zapalili go i teraz lepiej widzieli hol.

Jennifer rozejrzała się wokół. Gdyby chciała, mogłaby odziedziczyć Trollstølen.

Przeszedł ją dreszcz. Takie budowle zawsze ją przerażały, a ta napawała ją najgorszymi obawami. Kontuar recepcji był brudnobrązowy, pocięty i porysowany, meble też pomalowano na ten sam posępny kolor. Ale nie to okazało się najgorsze. Hol udekorowano powykrzywianymi korzeniami mającymi przedstawiać nie istniejące tajemnicze zwierzęta i olbrzymiego trolla o odrażającym wyglądzie, zerkającego na wchodzących. W każdym kącie stały rzeźby masowej produkcji polakierowane na ciemnobrązowy kolor, w kątach rozstawiono duże skrzynie, a na ścianach wisiały wyblakłe kilimy pokryte kurzem i pajęczynami.

Nie tylko Jennifer wzdrygnęła się na ten widok.

W tym samym momencie podmuch wichury natrafił na jakąś przeszkodę i zebrani w holu ludzie usłyszeli jakby wybuch przeciągłego szyderczego śmiechu.