– Johnny, możesz się podjąć dla mnie pewnego zadania? Prawdziwej misji godnej detektywa?

Oczy młodszego brata zabłysły.


Rikard natychmiast się domyślił, że zbliżają się do Kvitefjell. Wiatr szarpnął autobusem, potrząsając nim tak, że stare okna skrzypiały i pobrzękiwały.

– Rany boskie! – zawołał pomocnik kierowcy. – Może lepiej zawrócić?

– Nie wiem – zawahał się Ivar. – Droga nie jest specjalnie zaśnieżona…

– Nie ma mowy o żadnym zawracaniu – wtrącił nalany, elegancko ubrany mężczyzna. – Zapłacę każdą sumę, żeby tylko znaleźć się wieczorem w Vindeid.

– Tak, ja też muszę się bezzwłocznie dostać do Vindeid – poparła go elegancka dama, a pozostali tylko skinęli twierdząco głowami. Jedynie Jennifer wydawała się zatroskana. Rikard zastanawiał się, czym się martwiła.


Poprosił Johnny’ego, żeby czuwał nad Jennifer, ponieważ niepokoił się o jej bezpieczeństwo. Brat, wychowany na kryminałach, nosił w kaburze pod pachą sześciostrzałowy rewolwer straszak, którym próbował bez powodzenia kręcić na palcu. Zapisywał wszystko, co się działo danego dnia na ulicy, przy której mieszkała Jennifer. Zatrzymuje się samochód z rybami. Dwoje dzieci nadchodzi ze wschodu. Mały biały piesek goni większego psa… „Mało konkretów” – podsumował po przeczytaniu Rikard, czym śmiertelnie zranił młodszego brata. Później chłopak wspinał się na drzewo, do domku Jennifer, żeby mieć stamtąd lepszy widok. Inne dziewczyny chodziły na dyskoteki, a ona budowała domki na drzewach! W końcu nadszedł dzień powrotu jej rodziców, a wkrótce po nich zjawił się Rikard. Nie było to zbyt udane spotkanie…

Kiedy wszedł, rodzice dziewczynki biegali w pośpiechu po domu, szukając rzeczy potrzebnych na następną podróż. Zamierzali wyjechać jeszcze tego samego dnia, a Jennifer stała bezradna, próbując przyciągnąć ich uwagę. Próbowała opowiedzieć o tym, co się wydarzyło, ale usłyszała tylko: „Żadnych zmyślonych historii, droga Jennifer, nam się spieszy, czy jest do nas jakaś korespondencja?”

Rodzice byli architektami, o czym Rikard dowiedział się później, razem pracowali i lubili napięcie, ostrą rywalizację i szalone tempo pracy. Córka wyszukiwała sobie zawsze mnóstwo chorób, żeby nie wyjeżdżali, ale oni nie dawali wiary jej słowom. Odczuwali ulgę, że jest taka duża i że mogą ją bez obawy zostawiać samą. Kiedy była dzieckiem, musieli przez wzgląd na nią rezygnować z wielu wspaniałych projektów. Dlatego wysyłali ją do dziadka tak często, jak pozwalała przyzwoitość. Nie zaniedbywali swojej córki świadomie. Dostawała to, czego pragnęła, a oni myśleli, że wszystko robią właśnie dla niej…

Rikard był wściekły, ale się opanował. Obiecał rodzicom Jennifer, że będzie czuwał nad bezpieczeństwem ich córki. Kiedy o tym mówił, czuł, że dziewczynka ściska jego rękę tak mocno, że aż drętwieją mu palce.

– To straszna historia – przyznała pani Lid. – Ale od tego obiadu zależy cała nasza przyszłość, a nie możemy przecież zabrać ze sobą Jennifer… Rozumie to pan, prawda? Dobrze by było, gdyby nie przychodził pan tutaj w mundurze. Wie pan, sąsiedzi mogliby to opacznie interpretować.

– Najważniejsze, żeby Jennifer nic się nie stało – szorstko zauważył policjant. – Jest naprawdę zagrożona i nie powinna zostawać sama.

Nie pojęli powagi sytuacji. Sądzili po prostu, że dał się nabrać na jedno z kłamstewek córki.

W końcu wyszli, ogromnie przepraszając i ubolewając, że muszą to zrobić.

– Czy będę dla ciebie dużym kłopotem? – zapytała cicho dziewczynka.

– Nie, wcale nie – odparł krótko. – A poza tym bez ciebie nie złapiemy złodziei.

Od tego dnia Jennifer weszła na dobre w życie Rikarda. Nigdy wcześniej nie był obiektem podobnego uwielbienia. Wszędzie czuł jej obecność, nawet jeśli pozostawała dla niego niewidoczna. Drobne upominki, bezinteresownie wyświadczane przysługi, próby ułatwiania mu życia. Darzyła go bezgranicznym zaufaniem. Czasami przesiadywała z psem na schodach komisariatu, czekając, aż skończy pracę, żeby przedyskutować z nim jakiś problem albo po prostu opowiedzieć coś wesołego.

Pierwsza miłość Jennifer… Zarośnięty młodzieniec o suchotniczym wyglądzie, chodzący w workowatych ubraniach. Długo adorowała go na odległość, aż w końcu podeszła do niego, mówiąc, że jest najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała, i że rozumie, że ma ciężkie życie, więc gdyby kiedyś głodował, to może do niej przyjść i się najeść. Chłopak nie pojął jej intencji i zaczął ryczeć ze śmiechu, jak zresztą wszyscy inni stojący w pobliżu. Rikard natychmiast zabrał stamtąd Jennifer, której uśmiech zamarł na ustach. Jej oczy przypominały wtedy oczy przeznaczonej na ofiarę lamy, którą przedstawiała oglądana przez niego kiedyś rzeźba należąca do staroindiańskiej kultury Chimu. Takie samo zdumienie, strach i rozpacz. „A ja tak bezgranicznie go kochałam”, szepnęła. „Nie kochałaś go”, zapewnił. „To było tylko żywiołowe zainteresowanie, nic poza tym”. „Jesteś dla mnie taki miły”, odezwała się cicho. „Prawie jak dziadek albo Tufsen, mój pies”. „Dzięki”, uśmiechnął się. „Pamiętaj, że zawsze będę twoim przyjacielem. Będę przy tobie, nawet jeśli czasami nie będziesz mnie widziała”. Wtedy uśmiechnęła się, zapominając zupełnie o poniesionej przed chwilą druzgocącej klęsce. „Nie muszę cię widzieć. Wystarczy mi świadomość, że jesteś”.

Wykazywał wiele cierpliwości w stosunku do tego samotnego dziecka. Niewielu ludzi ją rozumiało. Na ogół uważali, że udaje, ale on wiedział, że jej naiwne, czasami obraźliwe wypowiedzi były szczere i że nie chciała nimi nikogo zranić. Mnóstwo razy musiał pomagać w rozwiązywaniu pozornie zawikłanych afer, na których trop wpadli Jennifer z Johnnym, próbujący swoich sił jako detektywi i śledzący niewinnych obywateli w przekonaniu, że mają do czynienia z groźnymi przestępcami.

Niewątpliwie była dzieckiem. Skończyła piętnaście lat, a żyła w nieświadomości tych wszystkich spraw, które zazwyczaj zaprzątają myśli młodych dziewcząt. Rikard stanowił dla niej podporę, której potrzebuje każde dziecko. Czasami ta odpowiedzialność bardzo mu ciążyła.

Bywała też dość kłopotliwa, często wprost nie do wytrzymania. Na przykład wtedy, gdy przyszła do komendanta policji i w dobrej wierze wychwalała Rikarda pod niebiosa, chcąc mu załatwić awans. Albo kiedy z dobrego serca ingerowała w jego romanse. Najgorsze, że intuicyjnie wyczuwała, czy dana dziewczyna była dla niego odpowiednia, czy nie. Jeśli uznała, że dziewczyna się nie nadaje, „ratowała” Rikarda z opresji. W swoim mniemaniu, oczywiście. Trudno opisać kłopoty, które w ten sposób ściągnęła na jego głowę. Ale jeszcze bardziej się złościł, kiedy dochodziła do wniosku, że jakaś dziewczyna idealnie do niego pasuje. Wówczas knuła niezwykle misterne intrygi, próbując poznać Rikarda z wybraną przez siebie panną. Wtedy zwykle kończyła się wielka cierpliwość Rikarda i mówił jej po prostu, żeby się odczepiła.

Wówczas przez wiele dni trzymała się od niego z daleka, skradała się chyłkiem jak pies obawiający się bury. Był wstrząśnięty tym, że rodzice tak ją zaniedbywali, chociaż nie robili tego świadomie. „Jennifer jest taka samodzielna, że najchętniej radzi sobie sama”. Czy rzeczywiście? Na pozór tak to wyglądało, ale przecież dziewczynka ogromnie potrzebowała obecności innych ludzi. Pies jej nie wystarczał, więc znalazła sobie Rikarda. On nigdy się od niej nie odwrócił tak naprawdę. Szybko wyciągał rękę na zgodę, a wtedy ona przybiegała do niego, promieniejąc radością.

Ale oczywiście w dalszym ciągu wywoływała nowe skandale i sprowadzała kolejne kłopoty. Potem, całkiem niespodziewanie, doszło do tego brzemiennego w skutki wydarzenia, które zmusiło go do wyjazdu do Oslo. Obiecał sobie wówczas, że już nigdy więcej jej nie zobaczy.

Był jednak na tyle nieostrożny, że nie zakazał Johnny’emu podać dziewczynie swojego nowego adresu. Dosłownie zarzucała go widokówkami, drobnymi prezentami i bardzo długimi listami. Pisywał do niej sporadycznie i krótko, ale najwyraźniej nie chciała zrozumieć, że zdecydował się zakończyć tę znajomość. Po jakimś czasie, wciąż chyba jeszcze miała piętnaście lat, został zwolniony ze stanowiska opiekuna. Jennifer napisała, że do miasteczka przyjechał mężczyzna łudząco podobny do Rikarda, chociaż nie jest ani tak miły, ani tak kulturalny jak on. Najwyraźniej jednak przelała cały swój podziw na jego sobowtóra, bo raptownie zerwała korespondencję. Rikard odczuł wielką ulgę.

Potem otrzymał od niej tylko małą widokówkę ze słowami: „Proszę cię, Rikard, wróć do domu”. Kiedy nie odpowiedział, przyszła następna: „Czy mogę do ciebie przyjechać?” Pozostał jednak nieugięty. Wreszcie kiedyś muszą się nią zająć rodzice. Odpisał krótko, że te odwiedziny bardzo mu nie pasują.

Potem zapadło milczenie, nigdy już się do niego nie odezwała.

Przez następne lata zastanawiał się wielokrotnie nad tym, co się z nią działo, i może właśnie wówczas odczuwał wyrzuty sumienia Nie dowiedział się niczego na jej temat. A teraz pojawiła się znowu, i to w całkiem nieodpowiednim momencie!

Samochód zatrzymał się tak gwałtownie, że odruchowo chwycili się oparć foteli.

ROZDZIAŁ II

Zagrodziła im drogę ogromna, zwarta zaspa śnieżna.

– Spróbujemy – postanowił Ivar, jakby chcąc zachęcić pasażerów, autobus i samego siebie.

Pod kołami zaskrzypiało, kiedy po wycofaniu ostro ruszyli, chcąc sforsować przeszkodę. W pewnym momencie sytuacja przedstawiała się naprawdę krytycznie, koła buksowały, a pod błotniki nabiło się mnóstwo śniegu.

Nagle cały ten balast się odczepił i można było ruszać dalej.

– No, proszę – odezwał się triumfalnie kierowca – poczciwy wóz Ivara dał sobie radę!

Rikard zadygotał od podmuchu wiatru, nanoszącego grudki śniegu przez szczelinę w przednim oknie. Pomimo gorących grzejników biegnących wzdłuż podłogi czuło się zimny powiew. Jakieś dziecko zrobiło kiedyś dziurę w obitym brązowym pluszem oparciu fotela. „Poczciwy wóz Ivara” był bardzo zdezelowany.