– Zobaczycie, że najgorsze mamy już za sobą – stwierdził Ivar.

Ale nie było to prawdą.

Zmagania ze śniegiem stawały się coraz bardziej uciążliwe, koła obracały się z coraz większą trudnością, stalowoszary zmierzch przybrał ciemniejszy odcień. Z zewnątrz dobiegało wycie i zawodzenie wichury, samochodem miotała prawdziwa burza śnieżna. Ivar zupełnie stracił orientację w terenie.

– W każdym razie jesteśmy na drodze – uspokajał pomocnik kierowcy.

– Tak, ale na jakiej drodze? Wydaje się taka wąska…

– Co znowu? – wtrącił się mężczyzna o byczym karku. – Nawet nie wiesz, dokąd jedziesz?

– Oczywiście, że wiem! – zaprzeczył trochę urażony Ivar. – Ale to nie takie proste. Okolica wygląda jak jedno wielkie białe pole. Poza tym wjechaliśmy do brzozowego lasku, którego nie powinno tutaj być.

– Nie powinno tutaj być? Co to za gadanie? – groźnym tonem zapytał ten sam mężczyzna. – Jeśli dziś wieczorem nie dojedziesz do Vindeid, będziesz miał ze mną do czynienia! Nie po to pokonałem taki szmat drogi z Drammen, żeby opuścić mecz tylko dlatego, że kierowca autobusu nie zna się na swojej robocie!

– Chyba jesteśmy na dobrej drodze – bronił się Ivar. – W śniegu wszystko wydaje się takie obce. Aha, masz na myśli mecz między Vindeid a Björn? On się zacznie nie wcześniej niż jutro przed trzecią po południu. Do tej pory już dawno tam będziemy! A poza tym wcale nie wiadomo, czy nie zostanie przełożony z powodu śniegu.

– Raczej nie – odezwał się jego pomocnik. – Nie sądzę, żeby w Vindeid padało, jest przecież położone nad fiordem.

– Nie możemy dojechać za późno. Ta kobieta… – zagorzały kibic wskazał na swoją łagodną żonę – chciała za wszelką cenę jechać ze mną, żeby zrobić niespodziankę córce i wnukom, a nie możemy ich przecież zaskoczyć odwiedzinami w środku nocy! Ale baby mają teraz takie pomysły!

Żona skuliła się, słysząc pogardę w głosie męża. Przypominała małego, szarego wróbelka, przystrojonego w jaskrawe piórka. Drogie ubranie o krzykliwych barwach wcale nie zapewniało jej bardziej eleganckiego wyglądu.

– A więc pochodzisz z Vindeid? – zapytał Ivar.

– Jasne! Muszę zobaczyć, jak Vindeid daje łupnia drużynie z Björn. Muszę kibicować staremu Vindeid!

– Trzeba przyznać, że to niewielka frajda!

– Dla ciebie będzie jeszcze mniejsza, jeśli nie zdążysz! Gliniarz kazał nam zostawić samochód w Boren i jechać z tobą, gdyby nie to, już dawno byłbym na miejscu.

– Bardzo wątpię – mruknął ledwie słyszalnie Ivar.

W autokarze zapadła cisza.

Niepokój widoczny w ruchach kierowcy zaczął się udzielać innym.

Pojazd brnął powoli przez grząski śnieg. Ivar rozglądał się na boki, na biały krajobraz ciemniejący w zapadającym zmierzchu.

– Nie rozumiem… – mamrotał.

Tymczasem znowu musieli się zatrzymać. Kierowca z pomocnikiem pospieszyli na zewnątrz z szuflami, żeby odgarnąć śnieg spod kół. Kiedy wrócili, odezwała się żona niesympatycznego kibica:

– Czy jednak nie byłoby lepiej zawrócić?

Mąż skarcił ją za to ostrymi słowami.

– Teraz już za późno – stwierdził Ivar. – Jesteśmy bliżej Vindeid niż Boren, a poza tym nie chciałbym wracać tą drogą!

Nagle rozległo się wołanie jego pomocnika:

– Tam jest jakaś tablica! Jest na niej jakiś napis!

– No, Bogu dzięki – mruknął Ivar. – Chociaż nie powinno tu być niczego takiego… Svein, wyjdź i przeczytaj to!

Chłopak posłuchał natychmiast Wycieraczki zgrzytały. Za chwilę wrócił i otrzepując zaśnieżone ubranie, rzucił oschle:

– Trollstølen.

Rikard zauważył, że Jennifer się wzdrygnęła, a jej twarz wyrażała jeszcze większe napięcie niż przedtem.

– Trollstølen? – wybuchnął Ivar. – Co do…

– Czy zabłądziliśmy? – padło krótkie pytanie.

– Tak, przy trzęsawisku musieliśmy skręcić w prawo. Chyba ktoś zniszczył drogowskaz. Ale przynajmniej wiemy, gdzie jesteśmy. Właśnie tutaj chciała panienka dojechać, prawda? Podwieźliśmy cię więc prawie do celu, co nie jest takie złe. W takim razie podjedziemy jeszcze tylko trochę do przodu i zawrócimy. Możecie mi wierzyć, wkrótce będziemy w Vindeid!

Pozostali nie wyglądali na takich optymistów. Zaczynali nienawidzić śniegu i całej Kvitefjell. Opadły ich przerażające myśli, że do końca świata będą błądzić tym starym autobusem po nieznanych, mrocznych drogach.

– Ale Trollstølen stoi teraz chyba pusty? – ciągnął dalej Ivar, zerkając we wsteczne lusterko na Jennifer. – Czy może ktoś tam na ciebie czeka?

– Nie – odparła niepewnie dziewczyna. – Nie mogłam się przecież spodziewać takiej pogody w październiku!

– Jeśli chodzi o Kvitefjell, to trzeba być przygotowanym na wszystko. Ale muszę przyznać, że w tym roku śnieg spadł wyjątkowo wcześnie. Co będziesz robić zupełnie sama w tej starej ruderze?

Rikard przysłuchiwał się rozmowie w napięciu.

– Mogę ją przejąć, jeśli będę chciała. W pewnym sensie ją odziedziczyłam – wyjaśniła Jennifer odrobinę drżącym głosem. – Pomyślałam więc, że rzucę na nią okiem. Czy jest w strasznej… ruinie?

– No, nie – uspokoił ją pełen skruchy Ivar, wiercąc się na siedzeniu. – Przez jakiś czas latem hotel był czynny… Ale nie mógłbym cię wypuścić teraz samej, w żadnym wypadku!

– Nie, też tak myślałam – przyznała Jennifer.

Ach, jak dobrze Rikard znał to niezdecydowanie brzmiące w jej głosie!

– Jeśli można, pojechałabym z wami do Vindeid.

– Tak będzie najlepiej – zapewnił Ivar. – Zaraz zawracamy.

W ten sposób Rikard dowiedział się, dlaczego się tu znalazła. To było podobne do niej – pod wpływem impulsu wyruszyć w drogę. Przypuszczalnie nie pomyślała nawet o tym, że będzie tam musiała sama przenocować.

Jennifer zawsze była sama, a jednak nienawidziła tego.

Naturalnie powinien się natychmiast ujawnić. Wymagała tego przyzwoitość. Ale nie mógł się z nią znowu spotkać.

Czas nie zdołał jeszcze zatrzeć szoku i rozgoryczenia spowodowanego jej ostatnim wyczynem. To, co się wydarzyło po śmierci jej ukochanego dziadka…

Nie zdążył rozwinąć tej myśli, bo kierowany instynktem musiał się chwycić oparcia przed sobą. Z ust pasażerów wyrwał się zgodny okrzyk przerażenia.

Trzeszcząc złowróżbnie, pojazd zsunął się na prawą stronę, lądując w głębokim, wypełnionym śniegiem rowie. Kiedy gwar trochę przycichł, Ivar zawołał:

– Czy ktoś jest ranny?

Okazało się, że nikomu nic się nie stało. Lądowanie przebiegło bez zarzutu.

Wtedy nastąpiło to nieuniknione, to, co prędzej czy później musiało nastąpić. Jeszcze przestraszony, ale równocześnie przepojony radością głos zawołał:

– Rikard!

Trochę trudno było Rikardowi udawać zaskoczenie, kiedy walczył o powrót do normalnej pozycji w przewróconym autobusie.

– Nie, Jennifer? To naprawdę ty? Nie poznałem cię.

Z łatwością dała się oszukać. Odwróciła się do pozostałych.

– Nie ma się czego obawiać. Jest z nami Rikard, a on poradzi sobie ze wszystkim!

Rikard zrobił taką minę, jakby przełknął coś gorzkiego.

– Jennifer przesadza – powiedział z wymuszonym uśmiechem. – Ale jeśli tylko będę mógł pomóc, chętnie to zrobię.

– No cóż! – odezwał się Ivar. – Nawet dźwig będzie miał kłopoty z tym autobusem. Wydaje mi się, że możemy zrobić tylko jedno. Musimy dotrzeć pieszo do Trollstølen i czekać, aż nas ktoś stamtąd zabierze. To chyba nie potrwa długo.

– Czy to daleko stąd? – zapytała elegancka dama, a Rikard dostrzegł, że ma mnóstwo zmarszczek pod oczami. Zwiodły go kruczoczarne włosy, chyba się znacznie pomylił co do jej wieku.

– Nie tak daleko, jakieś dwieście-trzysta metrów – oszacował Ivar. – Nie możemy, w każdym razie, zostać w autobusie, bo zaraz skostniejemy z zimna. – Potrząsnął niecierpliwie dużą latarką. – Do diabła, że też musiała się zepsuć akurat teraz. Przydałaby nam się.

– Naprawdę musimy tam iść? – dopytywała się nerwowo elegancka dama. – Mam dość lekkie obuwie, może zaczekam w autobusie?

– Im prędzej się znajdziemy pod dachem, tym lepiej – odparł Ivar. – Powinniśmy iść szybkim krokiem.

– I w zwartej grupie – dodał Rikard. – Zrobiło się prawie zupełnie ciemno, a w tej burzy śnieżnej łatwo stracić kontakt wzrokowy.

– Złożę skargę w przedsiębiorstwie przewozowym – groził mężczyzna o byczym karku. – To przecież skan…

– Chodźmy – przerwał mu Rikard.

Zauważył, że Jennifer jako jedyna z nich była ciepło ubrana. Miała ocieplane kalosze i długie spodnie, a na dodatek wełniane rękawice. Poczuł się znacznie spokojniejszy. Najwyraźniej nie mógł się uwolnić od odpowiedzialności za nią.

Był zdenerwowany całą tą sytuacją, w której się znalazł. Marnował swój czas, podczas gdy powinien spotkać się z Marit i nakłonić ją, żeby skończyła z tymi wszystkimi fanaberiami, zanim będzie za późno. Obecność Jennifer na pewno nie ułatwiała sprawy! Natychmiast rzuciło mu się w oczy, jak niezmiernie się ucieszyła na jego widok.

Głupia dziewczyna!

Nie on jeden w tym towarzystwie miał powody, by się wściekać. Mężczyzna o byczym karku cały czas wrzeszczał na Ivara, a jego korpulentna żona wykrzykiwała słowa przeprosin. Elegancka, prawie bliska płaczu dama wydawała się szczególnie zdenerwowana opóźnieniem, ale była zbyt kulturalna, żeby pokazać swoje rozdrażnienie.

Nagle na siedzenia obok Rikarda wspiął się szybko jakiś cień i sięgnął do małej szafki z narzędziami.

Policjant cały czas wiedział, że ktoś za nim siedzi. Teraz dopiero zobaczył, że był to niezwykle wysoki i chudy mężczyzna o bladej i wymizerowanej twarzy, z podkrążonymi oczami.

Przypuszczalnie wkraczał w wiek średni, ale wydawał się starszy.

Rikard natychmiast podszedł do szczupłego mężczyzny, pomógł mu wybić okienko i wyjąć kawałki szkła. Autobus, którym jechali, był bardzo starego typu i nie posiadał specjalnych wyjść bezpieczeństwa, a ponieważ leżał na prawym boku, drzwi zostały zablokowane. Kierowca zdołał już odsunąć swoje niewielkie okienko, którym właśnie wychodził Svein, Mogły się przez nie wydostać tylko szczupłe osoby.