– Nie zdążyłam jeszcze wyjechać. I nie zobowiązałam się, że wrócę. Sama nie podjęłam dotąd decyzji. – Dory nie odpowiadał kierunek tej rozmowy. – Skąd to nagłe zainteresowanie, panie dyrektorze? Nigdy przedtem nie obchodziła pana moja kariera.

– Złotko, mężczyzna na moim stanowisku nie może poświęcać zbyt wiele uwagi każdej dziennikareczce współpracującej z „Soiree”. Przyznam, że zawsze pociągały mnie władcze kobiety, dorównujące mi pozycją i znaczeniem. A jako pracodawca… chyba wiesz, że daję wszystkim równe szanse? – Harlow uznał to za doskonały dowcip i roześmiał się, chwytając Dory mocno za rękę. – Mogę ci być bardzo pomocny. Słówko tu, słówko tam i zaszłabyś na sam szczyt. Naprawdę mógłbym ci to zapewnić.

Dory wzdrygnęła się. Próbowała ukryć niesmak, gardząc sobą za to, że zmusza się do uprzejmości i boi się zrazić do siebie tego typa. Wiedziała, że powinna po prostu wstać, pożegnać się i odejść. Do diabła z Davidem Harlowem! Nie potrzebuje pomocy tego śliskiego typa! Czy aby na pewno? Harlow był najwyraźniej przekonany, że mają w garści. Jaki pewny siebie! Dory uśmiechnęła się z przymusem.

– Chce pan powiedzieć, że nie mogłabym odnieść sukcesu bez pańskiej pomocy? Nawet z moimi kwalifikacjami, które pan wyliczał członkom zarządu?

– Nie kwestionuję twoich zdolności, Dory. Zawsze miewałaś twórcze pomysły, cenne dla naszego pisma. Powiedziałem tylko, że mógłbym ci pomóc w dostaniu się na sam szczyt. Prawdziwy sukces osiągają jedynie kobiety pewnego typu. Wyrafinowane, światowe kobiety, które wiedzą, gdzie należy szukać poparcia. Mam wrażenie, że jesteś jedną z nich.

– To nie jest odpowiedź na moje pytanie. Jak miałabym zapewnić sobie pańskie poparcie? – Serce waliło jej jak szalone. Była pewna, że siedzący naprzeciw niej dyrektor słyszy to dudnienie.

Harlow odstawił kieliszek i pochylił się ku niej przez stolik. Odruchowo cofnęła się. Dyrektor znów chwycił ją za rękę. Dory przełknęła ślinę. Jakoś wytrzyma dotyk tej wilgotnej dłoni. Blada, jakby martwa skóra budziła w niej obrzydzenie. Mimo to nie cofnęła ręki.

– Jesteśmy oboje dorośli i dobrze wiemy, o co chodzi – dotarły do niej słowa Harlowa. – Więc daruj sobie te sztuczki. Lubię igraszki tylko w sypialni. A ty jesteś w tym dobra?

– Tak sobie – odparła Dory nieswoim głosem. To chyba zły sen! Niemożliwe, by siedziała tu i słuchała spokojnie faceta, który traktuje ją jak dziwkę! Niemożliwe, że pozwala mu trzymać się za rękę! Z jakiej racji?! Dlaczego, na miłość boską? Dla stanowiska? Naprawdę poniża się dla stołka przed tą nędzną namiastką mężczyzny? Musi jakoś zareagować, coś powiedzieć, raz na zawsze z tym skończyć!

– A takich posad nie brakuje w Nowym Jorku.

– Oczywiście, moja droga. I mogę chyba bez przesady powiedzieć, że znam wszystkich redaktorów naczelnych wychodzących tu czasopism.

No i wyszło szydło z worka! Dory doskonale wiedziała, co znaczą te słowa. Jeśli nie okaże się „dyspozycyjna”, wyleci z pracy i niełatwo będzie jej znaleźć miejsce w jakimś piśmie. Dory poczuła w gardle smak żółci. Uwolniła rękę z jego uścisku i podniosła kieliszek do ust. Wypiła całą zawartość dwoma łykami. Musi się stąd wyrwać, wrócić do domu! Jej noga nigdy już nie postanie w tym wrednym mieście, pełnym takich odrażających typków jak David Harlow! Będzie myśleć tylko o czekającym janowym życiu! Nie musi przecież tu siedzieć i słuchać przechwałek i pogróżek tego obleśnego faceta! Wystarczy wstać i wyjść. Powie mu, żeby się odwalił, żeby zdechł! Na co on sobie w ogóle pozwala?! Przecież to molestowanie seksualne. Ale jeśli tak zareaguje, zaczną się plotki. Ludzie będą wygadywać o niej Bóg wie co. Będą się na nią gapić i głupio uśmiechać, obgadywać ją za plecami. Kto ją potem zatrudni z tak zaszarganą opinią? Musi coś zrobić, coś powiedzieć… jakoś to wytrzymać…

– Może już coś zamówimy? Muszę jutro bardzo wcześnie wstać. -Zamierzała po kolacji wycofać się z godnością.

David Harlow odchylił się znów na oparcie krzesła i otworzył menu. Na jego ustach pojawił się uśmieszek. Wszystkie kobiety były takie same! Jeszcze się taka nie urodziła, która nie wskoczyłaby do łóżka, jeśli obiecać jej forsę i lepsze czy gorsze stanowisko. W słowniku Davida Harlowa nie istniały takie pojęcia jak „pogróżki” czy „wymuszenie”. Z tą poszło mu jak z płatka! Szkoda, że wcześniej nie zwrócił na nią uwagi.

– Radzę spróbować homara.


Griff siadł za kierownicą należącej do kliniki ciężarówki i spojrzał na popielniczkę, wypełnioną po brzegi pestkami śliwek. Skrzywił się. Żona Johna mogła wyglądać jak modelka z okładki „Vogue”, ale była największą flejtucha, jaką spotkał w życiu. Na podłodze było pełno zużytych chusteczek higienicznych, a welurowe pokrycia siedzeń przesiąkły zapachem zwietrzałych perfum. Aż mu się rzygać chciało. Cholera jasna, samochód zakupiono dla kliniki, a nie na prywatny użytek Sylvii! Griffowi nawet nie przyszło do głowy, że w tej chwili sam wykorzystuje wóz do celów prywatnych. Jechał na lotnisko po Dory, a potem mieli razem udać się na poszukiwanie mieszkania.

Niekiedy czuł symptomy klaustrofobii; miał wrażenie, że został schwytany w pułapkę. Przez ostatnich kilka dni to uczucie coraz bardziej się nasilało; stał się niepewny i nerwowy. Przecież od tak dawna czekał na podobną szansę, tak bardzo o nią zabiegał! Zupełnie nie rozumiał, co się z nim dzieje. Z pewnością chodziło o nową praktykę. Nie mogło mieć to nic wspólnego z Dory! A może jednak? Kochał ją. Boże, jak bardzo ją kochał! Może w gruncie rzeczy niepokoił się właśnie o nią, nie o siebie? W końcu to ona poświęcała swoją karierę. To ją czekało całkiem nowe życie w Waszyngtonie: w ciasnocie i na oczach wszystkich, niczym w akwarium. To Dory musiała zaczynać tu od zera. On miał przynajmniej swoją pracę, kolegów, których lubił i szanował, no i cel w życiu. Czy nie odzierał Dory z tego właśnie, co sam zdobywał? Czy był w porządku wobec niej, wobec siebie samego? Do diabła, Dory to pełna życia, przebojowa, młoda kobieta. Wszędzie sobie poradzi. Za to właśnie tak ją kochał. Skąd więc ta niepewność?

Lubił Nowy Jork, może nawet kochał, ale kiedy wielka szansa zastukała do jego drzwi, nie mógł jej przepuścić. Każdy powinien wcześniej czy później zrealizować swoje marzenia. Ta przeprowadzka była niezbędnym krokiem w jego życiu. Czuł wgłębi duszy, że podobna okazja już się nie powtórzy. Pora była jak najbardziej odpowiednia, a Dory stanowiła część jego marzeń. Czy jednak rzeczywiście tego pragnęła? Czy nie wyrządzał jej krzywdy? Zapewniała go, że nie – musiał jej wierzyć. Powiedziała, że to słuszna decyzja. I dodała, że będzie miała doskonałą okazję do ukończenia studiów. Ostatecznie to ona podjęła decyzję.

Griff westchnął. Wszystko to prawda, więc dlaczego jest taki niespokojny? Dlaczego nerwy go ponoszą? Co go naprawdę dręczy?

Sam fakt, że coś go niepokoiło, doprowadzał Griffa do szału. Wściekał się, ilekroć nie umiał rozwiązać jakiegoś problemu, znaleźć właściwej odpowiedzi, uporać się z jakąś sprawą. Nie potrafił siedzieć i dumać. Albo jego marzenie było do zrealizowania, albo nie. Kochał Dory, Dory kochała jego. Nowa praktyka była wspaniałą okazją, wielkim krokiem naprzód w jego karierze. Zdecydował się chętnie na te przenosiny. Omal nie zwariował ze szczęścia, gdy Dory postanowiła mu towarzyszyć. Więc w czym problem?!

Może chodziło o to, że Dory nie zaangażowała się całkowicie? Że nie zdecydowała się jeszcze wyjść za niego? Otóż to! Ich związek był zbyt luźny. Nie przelotny, ale luźny. W takiej sytuacji sprawy mogą różnie się potoczyć. Małżeństwo to poważny krok, ogromna odpowiedzialność. Może Dory ma słuszność, że nie chce jeszcze się na nie zdecydować? Rezygnacja z pracy, przeniesienie się do obcego miasta i powrót na studia – to wystarczająco dużo stresów; pewnie na razie nie stać jej na więcej. Powinien to zrozumieć – i naprawdę rozumiał. Tyle że mu się to nie podobało. Chciał się ożenić z Dory. Pragnął, by urodziła mu dzieci. Ona także chciała tego wszystkiego, ale nie w tej chwili. Musiał na to przystać, bo ją kochał. Poczuł się lepiej teraz, gdy jasno sformułował swe myśli. Źródłem jego niepokoju była ich nie wyjaśniona do końca sytuacja. Jakoś to przeżyje. Nie miał innego wyboru.

Jezu, ależ był skonany! Nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo, póki nie zobaczył Dory wysiadającej z samolotu. Pragnął tylko objąć ją mocno i tak zasnąć. Ani mu w głowie były jakieś miłosne igraszki. Zapach jej ciała upoił go. Ucałowali się. Był to długi, zachłanny pocałunek, od którego poczuł zawrót głowy. Nie zwracał uwagi na spojrzenia i uśmiechy innych pasażerów. Port lotniczy to idealne miejsce do całowania się.

– Nie wmawiaj mi, że to perfumy jakiegoś pudla. I tak ci nie uwierzę! – przekomarzała się Dory.

– Zona Johna jeździła tym wozem, kiedy jej samochód był w naprawie. Niezbyt schludna z niej osóbka, sama się przekonasz. Pomyślałem sobie, że wolałabyś pewnie nie zatrzymywać się u nich, więc wynająłem ci pokój w motelu Holiday Inn w pobliżu lotniska. Co powiesz na pomarańczową narzutę i zasłony? Nie będzie ci to przeszkadzać, prawda?

– Przeszkadzać? Ubóstwiam ten kolor! I motele, zwłaszcza jeśli będę cię miała pod bokiem. Co mamy dziś w planie?… Griff, wyglądasz na strasznie zmęczonego. Może sama pójdę oglądać mieszkania i potem zaprezentuję ci tylko te najciekawsze.

– Jestem zmęczony, ale to nic nie szkodzi. Obejrzymy wszystko razem, tak jak ustaliliśmy. Sylvia i Lily wychodziły ze skóry, żeby znaleźć ich dla nas jak najwięcej. Mam nadzieję, że któreś okaże się odpowiednie. Nawiasem mówiąc, spotkamy się na kolacji z całą czwórką. Chciałbym mieć cię tylko dla siebie, ale im wcześniej ich poznasz, tym lepiej. Dziewczyny nie mogą się już ciebie doczekać!

Dory była trochę zdenerwowana. A jeśli „dziewczyny” nie przypadną jej do gustu? Jak na to zareaguje Griff? Jakie to typowe dla mężczyzny: ponieważ Griff tak lubi Johna i Ricka, z góry zakłada, że i ona zaprzyjaźni się z ich żonami! Griff dał jej wyraźnie do zrozumienia, że czuje sympatię do tych dwóch kobiet, musi więc robić dobrą minę do złej gry. Zresztą jej obawy pewnie są nieuzasadnione.