– Głodna? – spytał Griff.

– Nie. W samolocie każdy dostał obarzanek z wiejskim serkiem i egzemplarz „Wall Street Journal”. A ty?

– Wypiłem kawę i zjadłem grzankę. Pójdziemy na wczesny lunch. Wolałbym uniknąć zatłoczonego centrum. Rano są cholerne korki. Na pierwszy ogień weźmiemy Arlington.

Spędzili cały ranek, oglądając ciasne mieszkanka bez szaf w ścianach, za które żądano ogromnego czynszu. Dory natychmiast z nich rezygnowała. Ostatni budynek był wprost koszmarny. Dwie z trzech wind nie działały. Obwieszczały o tym tabliczki, na których lokatorzy dopisali zielonym flamastrem, co o tym sądzą. Płytki w holu głównym były brudne, a sztuczne rośliny pokryte grubą warstwą kurzu. Dory zaczęła kichać. Czynsz wynosił sześćset dolarów.

_ Wyjątkowa okazja! – zachwalała piskliwym głosem dozorczyni. Jechało od niej zwietrzałym piwem i czosnkiem.

– Jeszcze się namyślimy – powiedział pospiesznie Griff, przechodząc wraz z Dory koło ohydnego eukaliptusa i zmierzając ku brudnym oszklonym drzwiom.

Na ulicy oboje głęboko odetchnęli, a Dory wybuchnęła śmiechem.

– Griff, jak się nazywała ta wielka arteria, którą jechaliśmy do drugiego z kolei mieszkania?

Griff sprawdził na planie miasta.

– Jefferson Davis Highway. Czemu pytasz?

– Zauważyłam przy niej kilka ładnych domków. Może warto je obejrzeć?

Griff wzruszył ramionami.

– Dobrze, ale przypuszczam, że czynsz nie jest na moją kieszeń.

– Chciałabym jednak popatrzeć. To, co oglądaliśmy do tej pory, to klitki, w których sam byś się z trudem zmieścił.

Domki w stylu georgiańskim były usytuowane z dala od ulicy, za starannie przystrzyżonym żywopłotem z bukszpanu; zdobiły je szerokie rabatki pełne barwnych kwiatów. Dory nacisnęła dzwonek do dozorcy domu. Griff tylko pokręcił głową i gwizdnął cicho. Dory wiedziała, o czym myśli: czynsz musiał tu być horrendalny! Nie licząc opłat za gaz, elektryczność i temu podobnych. Ale skoro już przyszli, warto zasięgnąć informacji.

Dory zamrugała oczyma na widok człowieka, który otworzył drzwi. Wyglądał na rasowego kowboja: obcisłe dżinsy, buty do kostek, wyglansowane jak u żołnierza na paradzie. Sądząc z bicepsów i objętości klatki piersiowej, gdy tylko zeskoczył z siodła, zaczął ćwiczyć pompki. Na ramionach granatowej koszuli pełno było łupieżu.

– Mówcie mi Duke, jak wszyscy – oświadczył pseudoteksaską gwarą z wyraźnym nowojorskim akcentem.

Ponieważ Griff całkiem zaniemówił na widok Duke’a, inicjatywę przejęła Dory. – Chcielibyśmy wynająć apartament w jednym z tych domków, o ile oczywiście są jakieś wolne.

– Macie szczęście: akurat dwa się zwolniły. Z jednego przed miesiącem wyprowadził się pracownik Kongresu. Właśnie w zeszłym tygodniu odnowiliśmy mieszkanko. A lada dzień zwolni lokal dwóch studenciaków. Oba mieszkania są takie same. Chcecie obejrzeć?

– Jasne. Dlatego tu jesteśmy, koleś – wycedził Griff ze złością. Nienawidził takich pseudotwardzieli, podobnie jak polityków; śliskie typy spod ciemnej gwiazdy.

– Obowiązuje umowa dzierżawna? – spytała Dory.

– Na dwa lata, ale bez przymusu. Wy pójdziecie nam na rękę, to i my też. Rozumiemy się? – powiedział Duke, poklepując Dory po ramieniu.

– Jasne. Mamy dać ci w łapę, a ty to schowasz do kieszeni? – warknął Griff.

– Tak to już jest na tym podłym świecie. A co stolica, to stolica.

– Masz rację, chłopie. Tyle że tu żadna stolica, tylko Wirginia – stwierdził Griff, przepuszczając Dory przodem.

W nozdrza uderzył ich zapach świeżej farby. Mieszkanie było nieskazitelnie czyste. Perłowoszara wykładzina na podłodze została starannie wyczyszczona, okna lśniły, a kominek z fasadą z włoskiego marmuru wyglądał jak marzenie. Dory natychmiast się w nim zakochała. Kuchnia była zielonożółta; doskonale wyglądałyby tu zasłonki w zieloną kratę i paproć w wiszącej doniczce. Wyplatany dywanik i kilka drobiazgów z kutego żelaza sprawią, że będzie tu jeszcze jaśniej i pogodniej. Dory była zachwycona. Toaleta na parterze miała ściany o ładnej, śliwkowej barwie. Można by wzbogacić gamę kolorystyczną błękitem, głębszym fioletem, może bielą. Kominek w głównej sypialni na piętrze zaparł jej po prostu dech. Gdy przeszła do ogromnej łazienki, utrzymanej w odcieniach beżu i brązu, sypialnię zwiedził również Griff. Idealnie pasowałoby tu wielkie łoże, przykryte kapą dobraną do foliowanych tapet w błyskawice. Faceci z Kongresu umieli się urządzić!

– Dokąd się ten facet przeniósł? – spytała bez ogródek.

– Do Georgetown – odparł Duke. Griff uśmiechnął się z przymusem.

– Ile wynosi czynsz? – spytał zdecydowanym głosem.

– Dziewięćset miesięcznie. Zapewnione wszelkie wygody. Rozejrzyjcie się sami i, jeśli wam się spodoba, przejdziemy do biura. Radzę się decydować już teraz, bo najpóźniej do niedzieli ktoś ten lokal na pewno capnie. Wymagają kaucji, tyle co dwa czynsze, i za miesiąc z góry.

– Co za typ! – warknął Griff, gdy Duke opuścił pokój. – Widzę, Dory, że zakochałaś się w tym mieszkaniu. Wcale się nie dziwię, zwłaszcza po tym, co obejrzeliśmy poprzednio! Niestety, absolutnie mnie teraz na to nie stać. Może w przyszłym roku.

Dory zrzedła mina.

– Ależ, Griff, jest nas przecież dwoje! Chętnie wezmę na siebie część wydatków. Ile możesz zapłacić? Nie wspomniałeś mi o tym.

– Nie miałem zamiaru oglądać niczego powyżej sześciuset dolarów. Jak mogłabyś mi pomagać finansowo? Będziesz studiować i nigdy bym się nie zgodził, żebyś sięgnęła do swych oszczędności. Naprawdę mnie na to nie stać, Dory. Bardzo mi przykro.

– Griff, mam wykonywać pewną pracę dla Lizzie. Wywiady z kongresmenami i senatorami. Świetnie za to płacą, możesz mi wierzyć. Bez trudu poniosę część kosztów. Proszę, przemyśl to! Spójrz na ten kominek. Czy nie widzisz, jak się przy nim kochamy w zimowe, śnieżne noce? – Nie czekając na jego odpowiedź, mówiła dalej: – Na pewno byś chciał przyjmować gości, a to mieszkanie idealnie się do tego nadaje. Moglibyśmy nawet urządzić grillowanie na tyłach domu. Za każdym budynkiem jest trawnik, widziałam okna w kuchni. Kupimy żółte ogrodowe krzesła i odpowiedni stół. No, Griff…

– Kochanie, nie zamierzałem cię prosić, byś dokładała do gospodarstwa. Jeśli nie stać mnie na zapewnienie ci utrzymania, nie mam prawa żądać, byś dzieliła ze mną życie. To ja powinienem wszystko ci zapewnić.

– Tylko na razie, Griff, póki nie staniesz na nogi! Pozwól, żebym ci pomogła! Tak będzie sprawiedliwie. Jeśli wstawimy tu twoje i moje meble, urządzimy wszystko pierwsza klasa!

– A co z twoim nowojorskim mieszkankiem?

– Wynajmę je. Nic prostszego. Lokale w tej dzielnicy są na wagę złota. Zgódź się, Griff!

Griff spojrzał na Dory. Miała zapewne rację, ale to, że chciała pokryć połowę kosztów, raniło jego męską dumę.

– Zgoda. Widzę, jak bardzo ci na tym zależy. Mieszkanie jest twoje. Chodźmy do tego superkowboja. Załatwimy wszystko od ręki.

– Och, Griff! Dziękuję! – Dory zarzuciła mu ramiona na szyję. – Jak daleko stąd do Holiday Inn?

– Jakieś cztery i pół minuty drogi – zaśmiał się Griff.

Uboższy o dwa tysiące siedemset dolarów Griff z niewyraźną miną opuszczał biuro zarządu osiedla przy Clayton Square. Dory nie dostrzegała tego, że wyraźnie stracił humor. W duchu urządzała już dom, obie kondygnacje, podczas gdy Duke zanudzał Griffa wyjaśnieniami na temat utrzymywania posesji w czystości, obsługi ogrzewania, odgarniania śniegu w zimie.

Okrąglutki gołąb o czerwonych oczkach wylądował na ścieżce w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Wnet przyłączyły się do niego dwa inne, zmuszając Griffa, by zszedł im z drogi, mimo tabliczki z groźnym napisem: NIE DEPTAĆ TRAWNIKÓW!

W drodze powrotnej do motelu Dory myślała z niecierpliwością o chwili, gdy znajdą się wreszcie z Griffem sami. Miała wrażenie, że od jego wyjazdu z Nowego Jorku minęło nie kilka dni, ale całe miesiące. Brakowało jej zwłaszcza tego poczucia bliskości, które ogarniało ich po miłosnych uniesieniach. Od powitalnego pocałunku na lotnisku Griff nie Pozwolił sobie na żadne poufałości. Uścisk, którym go obdarzyła w świeżo wynajętym domu, jakoś się nie liczył. Był to nagły impuls – i to wyłącznie z jej strony.

– Jest bardzo zmęczony – tłumaczyła sobie Dory ten brak miłosnych zapałów z jego strony. Niemniej jednak oczekiwała chwili, kiedy znajdzie się z nim sam na sam w motelowym pokoju.

Natychmiast po wejściu do pokoju i zamknięciu drzwi Griff zwalił się na łóżko, osłaniając ręką oczy od światła, które wpadało przez duże okna.

– Ty pierwszy idziesz pod prysznic czy ja? – spytała Dory, trochę na niego zła. Sądziła, że Griff tęsknił za nią tak samo jak ona za nim, i że gdy tylko znajdą się za zamkniętymi drzwiami, pochwyci ją w ramiona. „Niepoprawna romantyczko! – strofowała sama siebie. – Pozwól mu odpocząć! Widać przecież, że jest wykończony”. – Jednak ani współczucie dla niego, ani zdrowy rozsądek nie wystarczały: była rozczarowana i już!

– Idź pierwsza, złotko. Ja nie mam nic przeciwko zaparowanej łazience i resztkom mydła. Przyzwyczaiłem się do tego w wojsku.

Dory przysiadła na brzegu łóżka i zwichrzyła ręką ciemną, kędzierzawą czuprynę Griffa.

– Możemy iść pod prysznic razem – szepnęła zachęcająco. – Wtedy żadne z nas nie będzie się skarżyć na zaparowaną łazienkę…

Zanim jeszcze skończyła to mówić, zorientowała się, że Griff już śpi. Był taki słaby, taki bezbronny… Dory po cichutku zaciągnęła story, by w pokoju zapanował półmrok, a potem ostrożnie ściągnęła Griffowi buty. Później sama zdjęła sukienkę i położyła się obok niego, okrywając ich oboje kocem. Przytulona do ukochanego darzyła go swym ciepłem i czułością. Jakby w odpowiedzi Griff odwrócił się na bok, objął ją i przygarnął do siebie.