– Muszę się z tobą spotkać – nalegał. – Przecież powiedziałaś, że jesteś mi wdzięczna.

– Mam wrażenie, że mnie szantażujesz – zauważyła, Tylko dlatego, że koniecznie muszę z tobą porozmawiać. – Westchnął lekko. – Mówiłem ci, że wyjadę z Wiednia, i wyjechałem, ale kiedy już byłem daleko od miasta, zawróciłem z drogi.

– Żeby mnie zobaczyć?

– Jak mógłbym nie wysłuchać symfonii tak pięknej że byłoby przestępstwem przeciwko naturze nie poznać jej zakończenia? – Zamilkł, by dodać po chwili: -Może użyłem złych słów, ale wiesz, co mam na myśli.

– Nie mogę… się z tobą… spotkać… – wyjąkała.

– Dlaczego? – zapytał.

– Zapomniałam… o czymś… Ale… byłoby to i tak niewłaściwe.

– Jeśli dotyczy nas, powiedz.

– W drodze do teatru papa powiedział, że po koncercie wybiera się z Johannem Straussem na kolację. Jest bardzo podekscytowany, ponieważ od dawna na to czekał. Nie będę mu towarzyszyła, więc odwiezie mnie przedtem do hotelu…

Nie patrzyła na Miklosa, ale wiedziała, że się uśmiechał. Po chwili odparł:

– Twój ojciec pewnie uważa, podobnie jak wielu innych, że utwory Straussa podobają się arystokracji, lecz psują młodzież.

– Nie! Oczywiście, że nie – zaprzeczyła gwałtownie. – Jak mógłby tak myśleć, skoro muzyka Straussa jest naprawdę piękna?

– Nam obojgu wydaje się wspaniała i romantyczna – odpowiedział łagodnie. – Nie muszę cię przekonywać, jak bardzo chciałbym zatańczyć z tobą walca, chociaż środowiska bardziej konserwatywne twierdzą, że walc jest namiętny, niespokojny i czasem wywołuje w człowieku diabelskie szaleństwo. Roześmiała się.

– Zawsze znajdą się tacy, którym nowości przeszkadzają. W Paryżu, przed wojną niemal każdy tańczył walca i uważano, że doskonałe harmonizuje ze strojami cesarzowej Eugenii i jej wspaniałą biżuterią.

– Byłaś wtedy bardzo młoda.

– Tak, to było dawno – powiedziała w zadumie.- Mama opowiadała mi o tych balach. Czasami, gdy ojciec występował, chodziłyśmy do teatru i mogłam wtedy zobaczyć cesarza, cesarzową i towarzystwo na sali. To było jak w bajce.

– Cieszę się, że byłaś za młoda, aby tańczyć w Paryżu.

– Dlaczego? – spytała jak dziecko.

– Bo już jesteś dorosła i możesz tańczyć ze mną w Wiedniu.

Przez ułamek sekundy widziała to w swojej wyobraźni.

– Wiesz, że to… nierealne. Papa nigdy by… na to nie pozwolił.

– Kiedyś się nad tym zastanowimy. Dziś wieczorem jednak chciałbym porozmawiać z tobą w jakimś cichym zakątku, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał.

– Nie wolno mi… nie mogę się z tobą spotkać!

– Proszę – nalegał. – Nie zapominaj, że raz ci pomogłem i jestem gotowy zrobić to znowu. Zawróciłem z drogi tylko po to, by cię zobaczyć.

– Jestem przekonana, że… miałeś też inne powody – broniła się.

– Przyjechałem tu tylko dla ciebie – odrzekł cicho.

Usiłowała przekonać samą siebie, że jego propozycja jest niewłaściwa. Nie powinna oszukiwać ojca. To, co wydarzyło się w lesie i tak jej ciążyło. Pod spojrzeniem Miklosa słowa zamierały na jej drżących ustach. Był niewiarygodnie przystojny… Wyglądał zupełnie inaczej niż mężczyźni, których dotychczas spotykała. Miał ciemne, zaczesane do tyłu włosy, kształtne czoło, łagodne rysy twarzy; oryginalną urodę podkreślały promieniujące szczerością oczy o zniewalającym spojrzeniu. Gdyby spotkanie zaproponował jej ktoś inny, czułaby się urażona.

Już wtedy, w ciemnościach, kiedy prowadził ją przez las, ufała mu. Była przekonana, że i teraz może na nim polegać.

– Przyjdziesz?

Ledwo słyszała pytanie. Było niczym pocałunek.

– Jesteś tak dobry… Trudno mi odmówić…

– Nie musisz się z tego usprawiedliwiać – przekonywał. – Podobnie jak ja, chcesz tego. Nie potrafimy już od siebie uciec, Gizelo.

Uniósł delikatnie jej rękę, pocałował, po czym dyskretnie opuścił lożę Ze sceny dobiegały ostatnie dźwięki etiudy Schuberta.

Jadąc wieczorem na koncert, Gizela nie mogła myśleć o niczym innym jak tylko o tym, co ją dziś czekało. Gdy po próbie późnym popołudniem wrócili do hotelu Sacher, ojciec zaraz się położył, by odpocząć.

Dopilnowała jednak, żeby przed koncertem coś zjadł i wypił.

Po rozmowie z szefem hotelu, który zapewnił ją, że zrobi wszystko, aby muzyk tak słynny, jak jej ojciec, czuł się dobrze, poszła na górę wąskim, krętym korytarzem do swojego pokoju.

Hotel zrobił na niej imponujące wrażenie, chociaż była przerażona postanowieniem ojca, że w nim zamieszkają.

– Czy stać nas na to, papo? – spytała.

– Nie chciałbym w Wiedniu mieszkać gdzie indziej – odpowiedział stanowczo.

Nie miała ochoty psuć mu nastroju propozycją przeniesienia się do jakiegoś taniego pensjonatu.

Hotel Sacher, stojący na tyłach gmachu Opery, bardzo się jej spodobał. Pełno tu było dzieł sztuki, olejnych obrazów, rzeźb. Miało się wrażenie, że to wytworny dom prywatny, a nie hotel.

Zostali przywitani z niebywałą grzecznością, która, jak przekonała się wkrótce, była w Wiedniu chlebem powszednim. W ciągu ostatnich lat spędzonych w różnych krajach z taką kurtuazją spotkała się tylko w kręgach arystokracji, nigdy w niższych sferach. „Całuję pani dłoń”, zwykł mawiać portier otrzymując mały napiwek. „Kłaniam się uniżenie”, usłyszała od taksówkarza, kiedy przywiózł ich do teatru. Wszystko to dodawało uroku miastu, które jeszcze tak mało znała, a pragnęła poznać lepiej.

– Jak tylko skończą się próby, kochanie – powiedział ojciec – pokażę ci wszystkie miejsca, które kocham i uważam za najpiękniejsze, najbardziej romantyczne.

Uśmiechnął się, jakby podejrzewał, że na to liczyła. Tymczasem ona niepokoiła się, co by rzekł, gdyby wiedział, że jej marzenia spełniły się w najmniej oczekiwanym momencie?

Ojciec nie mógł doczekać się spotkania z Johannem Straussem, gdy więc próba dobiegała końca, oboje byli zadowoleni.

Ponieważ i ona była tak samo podekscytowana i zdenerwowana, czas zdawał się płynąć bardzo wolno.

Wreszcie reżyser powiedział:

– Wystarczy na dzisiaj. Wszyscy byliście wspaniali, ale czeka nas jeszcze dużo pracy. Spotykamy się jutro o dziesiątej i proszę, aby nikt się nie spóźnił. Inaczej rzucę się do Dunaju!

Wybuchnęły śmiechy. Potem, kiedy wszyscy opuszczali scenę, Gizela czekała w loży na ojca. Większość osób wychodziła bocznym wyjściem dla artystów, lecz Ferraris uzgodnił z dyrektorem, że powóz, którym mieli wrócić do hotelu, będzie czekał przy głównym wejściu.

Zaprzężony w dwa konie powóz wydał się Gizeli bardzo zabawny, dotychczas nigdzie takiego nie widziała jakby dwa wózki dziecinne złączono i przykryto składaną budą.

Usiedli naprzeciw siebie. Konie ruszyły. Powóz pomknął przez jasno oświetlone ulice, na których rojno było od ludzi. Najwyraźniej nie była to jeszcze pora, kiedy wiedeńczycy szli spać.

– Próba wypadła bardzo dobrze – powiedział ojciec z satysfakcją.

– Grałeś lepiej niż kiedykolwiek, papo – przytaknęła szczerze.

– Powoli wracam do formy. Wiedeń inspiruje mnie, tak jak inspirował wielu artystów w przeszłości. Czasem wydaje mi się, że oni są wśród nas: chwalą, biją brawa i, oczywiście, krytykują.

Roześmiała się.

– To musi być krępujące i trudno mi sobie wyobrazić, jak Gluck czy Haydn sugerują, że mógłbyś zagrać lepiej, albo że Beethoven i Mozart życzą sobie zmiany interpretacji swoich utworów.

– Z drugiej strony mogliby zauważyć, że moja gra dodaje blasku ich utworom.

– Teraz jesteś zarozumiały, papo. To chyba przez nadmiar komplementów.

– Cieszę się z każdego.

Był tak szczęśliwy! Pomyślała z ulgą, iż nareszcie zaczyna otrząsać się z załamania po śmierci żony. Zatrzymali się przed hotelem. Paul Ferraris nachylił się i pocałował córkę w policzek.

– Dobranoc, moja droga. Żałuję, że nie możesz mi towarzyszyć. Kiedyś na pewno przedstawię cię Straussowi, ale w tej chwili wolałbym, abyś raczej straciła głowę dla jego muzyki niż dla niego samego.

– Dobranoc, papo – odpowiedziała z uśmiechem i wysiadła.

Kiedy powóz odjechał, weszła do hotelu, zdecydowana na górze w sypialni poczekać na wiadomość. Wcześniej planowała, że przeprosi Miklosa i odmówi.

Teraz wiedziała już, że spotka się z nim i pójdzie na kolację nie tylko z wdzięczności. Miklos miał w sobie coś, czemu nie potrafiła się oprzeć.

Wchodziła po schodach, kiedy podszedł boy i oznajmił:

– Najmocniej przepraszam, Fraulein, jakiś dżentelmen czeka na panią.

Zatrzymała się.

– Proszę, tędy – powiedział i zaprowadził ją do salonu.

W niewielkim pokoju czekał mężczyzna. Jej serce na jego widok zabiło mocniej.

Ze jest wysoki, zauważyła już wtedy, w altance. Niezwykle elegancki w wieczorowym ubraniu, sprawiał zupełnie inne wrażenie niż w loży teatru.

Natychmiast zorientowała się, że suknia, którą miała na sobie, choć ładna, wygląda zbyt skromnie.

Chyba czytał w jej myślach, bo powiedział:

– Kiedy zobaczyłem cię w zacienionej loży, stwierdziłem, że jesteś piękna. Ale teraz widzę, że było to zbyt słabe określenie.

Spłonęła rumieńcem i spuściła oczy. Dodał:

– Teraz jestem pewny, że naprawdę spotkałem wtedy nimfę i że ty nią jesteś.

Nie wiedziała, jak ma się zachować.

– Lepiej będzie, jeśli twój ojciec nie dowie się, że wychodziłaś z hotelu. Chodźmy do bocznego wyjścia.

– Dobrze – szepnęła.

Poprowadził ją przez długi korytarz do wyjścia na boczną ulicę.

Przy drzwiach czekał portier. Kiedy otrzymał napiwek, skłonił się nisko. Na ulicy stał wspaniały powóz, zaprzężony w dwa konie. Stangret otworzył drzwiczki i wsiedli. Gizela miała wrażenie, że powóz nie był wynajęty.

Znów jakby odgadując jej myśli, powiedział z uśmiechem:

– Jeśli jesteś ciekawa, to pożyczyłem go na dzisiejszy wieczór.

– Jest bardzo wygodny – odrzekła cicho i oparła się na grubym obiciu.

– Cieszę się, że tak uważasz. Czeka nas bowiem mała wycieczka za miasto.