– Dokąd jedziemy?

– Na pewno słyszałaś o tym miejscu, chociaż nie mogłaś go jeszcze zwiedzić.

– Ale co to za miejsce?

– Grinzing.

– Ach! Winne ogrody. Papa opowiadał mi o nich.

– Właśnie one! I chcę być pierwszy, który cię do nich zawiezie.

– To będzie dla mnie… ekscytujące.

– Dla mnie też – dodał cicho.

Konie ruszyły szybko. Była nieco skrępowana bliskością Miklosa i jego spojrzeniami, więc jechali w milczeniu.

Wnętrze powozu tonęło w mroku, to znów jaśniało światłem okien mijanych domów i ulicznych latarni. Gizela, chociaż podekscytowana, czuła się nieswojo: oto robi coś, czego robić nie powinna.

Zawsze była posłuszna rodzicom. Kochała ich i nie chciała im sprawiać przykrości. Dotychczas nie wyobrażała sobie, że może być inaczej.

I oto teraz, jakimś dziwnym sposobem, mężczyzna, którego widziała zaledwie dwa razy, odmienił cały jej świat. Przeżywała coś, czego jeszcze nie rozumiała.

Droga zaczęła się wznosić, ledwie minęli zabudowania. Było ciemno, ale wiedziała, że po obu jej stronach ciągną się winnice. Ojciec opowiadał jej, że z winogron robi się tu białe wino, które w sezonie podaje się w miejscowych tawernach. Wysoka żerdź przed tawerną, ozdobiona gałązkami choiny, była widomym znakiem, że wino gotowe.

Konie nagle zatrzymały się w małej bocznej uliczce. Pomyślała, że zrobiła błąd przyjmując zaproszenie.

Miklos pomógł jej wysiąść, po czym otworzył drzwi osiemnastowiecznego parterowego domu. Weszli do środka. Ściany były tu pokryte barwnymi malowidłami, a we wnękach okiennych stały ogromne bukiety kwiatów. Przeszli do ogrodu, gdzie w przytulnych altankach obrośniętych winoroślą ustawione były podłużne małe stoliki.

Właściciel najwyraźniej znał Miklosa. Ukłonił się nisko, nie ukrywając zadowolenia, że znów go widzi. Zaprowadził ich do altanki w cichym zakątku, oddalonej nieco od innych gości. W środku przy stoliku stały obok siebie dwa krzesła.

– Papa tak często opowiadał mi o tych winiarniach – powiedziała Gizela. – Bardzo pragnęłam je zobaczyć.

– Można tu zawsze napić się lekkiego białego wina Grinzing, a i jedzenie jest doskonałe! – zapewniał.

Nie wątpiła w to, chociaż później nie pamiętała nawet, co jadła. Była zbyt pochłonięta swoim towarzyszem, który mówił do niej ciepłym, głębokim głosem, a siedział tak blisko, że wyczuwała drżenie jego ciała.

– Teraz mogę z tobą rozmawiać i patrzeć na ciebie, Gizelo, a jednocześnie odczuwam niepokój, że możesz zniknąć wśród drzew i zostanę sam.

– Nie zrobię tego. To ty zniknąłeś! Pojawiłeś się i odszedłeś!

– Co wtedy czułaś?

Nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, odrzekła więc:

– Nie mówmy o tym.

– Jednak chcę wiedzieć – nalegał. – Co czułaś, kiedy cię pocałowałem? Wiem, że to był twój pierwszy pocałunek.

– Skąd… skąd o tym wiesz?

Uśmiechnął się.

– Twoje usta były świeże, słodkie i niewinne.

Spłonęła rumieńcem.

– Kochanie, nie wiedziałem, że kobieta potrafi tak cudownie się rumienić, wyglądać tak młodo i pięknie.

Była tak zażenowana jego Słowami, że poczuła prawdziwą ulgę, kiedy przyniesiono wino i rozlano do kieliszków. Na chwilę odetchnęła, zanim znów zostali sami. Miklos podniósł kieliszek.

– Za moją nimfę, od której nie potrafiłem uciec! – powiedział.

Spojrzała na niego, nie ukrywając zdziwienia.

– Dlaczego chciałeś uciec?

Z wyrazu jego twarzy wyczytała, że było to istotne pytanie. Nie domyślała się jednak odpowiedzi.

– Opowiem ci wszystko – odrzekł. – Ale nie w tej chwili. Później. Jest jeszcze wcześnie.

Nie rozmawiali więc o sobie, tylko o muzyce, teatrze i krajach, które zwiedzała z ojcem.

– Nie byłam na Węgrzech – powiedziała z żalem w głosie.

– To mnie cieszy.

– Dlaczego?

– Ponieważ ja pragnę cię tam zabrać; powiedziałaś mi kiedyś, że w twoich żyłach płynie trochę węgierskiej krwi. Opowiedz mi o swojej rodzinie.

– Prababka mojego ojca była Węgierką.

– Lepiej jest mieć choć jedną kroplę węgierskiej krwi, niż nie mieć jej wcale – zażartował Miklos. – Jak nazywała się twoja praprababka?

– Rakoczy.

– Rakoczy to zacna i bardzo szacowna rodzina na Węgrzech.

– Cieszę się. Papa twierdzi, że odziedziczyłam po niej kolor włosów.

Miklos przyjrzał się im. Bujne złociste loki połyskiwały gdzieniegdzie rdzawym odcieniem. Gizela miała kłopot z utrzymaniem ich w porządku. Zdawały się żyć własnym życiem. Nawet jeśli poświeciła dużo czasu, aby je ułożyć zawsze zwijały się na skroniach w małe loczki i opadały niesfornie na czoło.

– Jak wszystko w tobie, są piękne i oryginalne – powiedział.

– Cieszę się, że nie wyglądam jak wszystkie inne. Ale wiem również, że Wiedeń jest pełen pięknych kobiet.

– To prawda, lecz obiecuję, że będziesz wśród nich błyszczała. Pragnę to zobaczyć.

W głosie wyczuła wahanie, wiec nieśmiało spytała:

– Znowu wyjeżdżasz?

– Nie powinienem był wracać.

Powiedział to z takim przekonaniem, że spojrzała na niego zdumiona. Po chwili dodał:

– Och, moja kochana! Jeśli ty sądzisz, że postępujesz niesłusznie, to nie masz pojęcia, jak niewłaściwe jest moje zachowanie! Broniłem się od początku. Próbowałem wyjechać. Musiałem jednak wrócić, upewnić się, że jesteś realna. Chciałem wiedzieć, że to cudowne uczucie, gdy dotknąłem twych ust, nie było jedynie snem.

Gizela jakby słyszała swoje własne myśli. Jej serce zabiło mocniej. Zacisnęła dłonie powstrzymując narastające drżenie. Po chwili wyszeptała:

– Cóż jest… złego w twoim zachowaniu?

Teraz jej serce waliło, jakby chciało wyrwać się z piersi,

Miklos milczał.

Nagle ogród wypełniła melodia walca.

Na tarasie, w dalekim końcu ogrodu grała orkiestra złożona z dwóch skrzypków, gitarzysty i akordeonisty. Coraz więcej par wstawało od stolików i zaczynało tańczyć. Gizela przyglądała się temu obojętnie. Po słowach Miklosa była dziwnie przygnębiona. Wtem wstał niespodziewanie i poprowadził ją za sobą.

– Twój pierwszy walc w Wiedniu miał należeć do mnie – powiedział z uśmiechem.

Ujęła go za rękę.

– Mam nadzieję, że potrafię tańczyć.

– Nie wątpię w to.

Kiedy przechodzili między stołami na taras, większość ludzi jadła i piła. Mieli więc dla siebie dużo miejsca, mogli zataczać szerokie kręgi w takt upojnej muzyki. Taniec zdawał się przenikać ich serca, napełniać umysły radością; był jak smak wypitego przed chwilą wina. Gizela była szczęśliwa. Byli tak blisko siebie, że kiedy spoglądał na nią, widziała jego usta; przypominała sobie pocałunki, od których traciła zmysły.

Prowadził wspaniale, miała wrażenie, że nie tańczą, lecz szybują lekko nad ziemią.

Nagle zdała sobie sprawę, że kocha.

To miłość dodała jej odwagi, by przyjść tutaj. Dzięki niej mogła rozkoszować się nastrojem wieczoru, upajać czarem walca. Miklos istotnie był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego znała. To prawda. Ale też od momentu, kiedy zaopiekował się nią w lesie, zrodziła się między nimi niewidoczna więź. Coraz silniejsza, zamieniła się teraz w bicie jej serca i powietrze, którym oddychała. Gdy obejmował ją mocno i wirowali coraz szybciej w walcu, wiedziała już, że to miłość.

Marzyła o niej. Wierzyła, że w końcu nadejdzie. I oto kiedy nastąpiła ta oczekiwana chwila, ofiarowała swe uczucie mężczyźnie, który niespodziewanie pojawił się przy niej w ciemności i w każdej chwili po raz drugi mogła go utracić.

ROZDZIAŁ 3

Czas uciekał szybko jak na skrzydłach. Zrobiło się późno i Gizela lękała się, że gdyby ojciec od niej czegoś potrzebował, nie zastanie jej w pokoju.

Wspaniałe były chwile, jakie przeżywała z Miklosem ale gdzieś w głębi serca trapiło ją poczucie winy.

– Powinnam już wracać – powiedziała z trudem.

– Wiem. Tak ciężko mi się z tobą rozstać… – od-powiedział.

Spodziewała się, że teraz zaproponuje jej następne spotkanie. Kiedy zapadła cisza, nie potrafiła ukryć niepokoju.

– Wiem, o czym myślisz – rzekł cicho. – Muszę wyjechać – jak wtedy. I tym razem już nie wolno mi wrócić.

– Ale… dlaczego? – spytała. Patrzył na nią. W jego oczach widziała ból, choć nie była tego całkiem pewna. Wiedziała tylko, że wieczór był tak cudowny i nierzeczywisty jak sen. Przeżywała romantyczne wprost niebiańskie chwile, o jakich dotąd marzyła tylko.

– Tak wiele chciałbym ci powiedzieć… – urwał. – Ale teraz pragnę jedynie powtarzać, jak bardzo jesteś piękna. Tamtej nocy, w lesie, gdy ujrzałem cię na tle nieba, zrozumiałem, że odnalazłem coś, czego do tej pory brakowało w moim życiu.

– Skąd mogłeś to wiedzieć?

Uśmiechnął się.

– Oboje wiemy, że łączy nas niezwykła więź. Wiedziałem to od chwili, kiedy cię zobaczyłem. Byłem tego pewny, gdy rozmawiałem z tobą… całowałem. Uświadomiłem sobie, że jesteś właśnie tą kobietą, ukrytą gdzieś w zakamarkach mojego serca, na którą czekałem całe życie.

Drżała.

Wstał niespodziewanie, tak gwałtownie odsuwając krzesło, że się przestraszyła.

– Chodź! Musimy już wracać. Odprowadzę cię – powiedział tonem, który niemal niweczył czar romantycznego wieczoru.

Poruszona jego zachowaniem, otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Wstała.

Rzucił na stół zwitek banknotów i ruszył do wyjścia.

W tym momencie zabrzmiały dźwięki muzyki. Oboje znali tę melodię, połączyła ich. Ją wtedy ostrzegła, że znalazła się w niebezpieczeństwie, on zaś przyszedł jej z pomocą.

Chyba pomyślał p tym samym, gdyż odwrócił się do niej. Nagle usłyszeli śliczny, wysoki głos kobiety, śpiewającej oryginalne słowa piosenki, którą w lesie parodiowali studenci:


Szukam miłości, gdzie się ukrywa?

Szukam miłości, gdzież ona jest?


Chwycił Gizelę za rękę i wrócili przez ogród na taras. Zaczęli tańczyć słuchając: