– Tak, tak! – wrzeszczałam z drugiego pokoju. Rozłożyłam łóżko i wsunęłam się pod kołdrę, zalewając prześcieradło łzami.

Zapach płynu do płukania mieszał się z dziwnym zapachem śluzu, który płynął mi z nosa, obtarłam go dłonią i wytarłam też łzy. Obserwowałam wiszący na ścianie portret, który narysował mi kiedyś w Taorminie jakiś brazylijski malarz. Zatrzymał mnie, gdy sobie szłam, i powiedział:

– Masz taką piękną twarz, pozwól, że ją narysuję. Zrobię to za darmo, naprawdę.

I kiedy ołówkiem szkicował na papierze linie, jego oczy błyszczały i śmiały się – zamiast ust, które w tym czasie były nieruchome.

– Dlaczego pan sądzi, że mam ładną twarz? – spytałam go w trakcie pozowania.

– Dlatego, że wyraża piękno, czystość, niewinność i uduchowienie – odpowiedział, wykonując zamaszyste gesty.

Wtulona w pościel myślałam o słowach malarza, a potem o wczorajszym ranku, kiedy utraciłam to, co stary Brazylijczyk dostrzegł we mnie jako coś rzadkiego. Utraciłam to pośród zbyt zimnych prześcieradeł i w rękach kogoś, kto pożarł własne serce, i teraz przestało ono bić. Umarło. Ja, pamiętniku, mam serce, nawet jeśli on tego nie dostrzega i nawet jeśli nikt nigdy tego nie dostrzeże. Ale zanim je otworzę, będę oddawać swe ciało każdemu mężczyźnie, i to z dwóch powodów: dlatego że być może rozsmakowując się we mnie, poczuje smak złości i goryczy, a w związku z tym wykaże odrobinę czułości, a ponadto -może rozkocha się w mej namiętności do tego stopnia, że nie będzie mógł bez niej żyć. Dopiero później oddam się całkowicie, bez wahania, bez przymusu, by nie uronić ani odrobiny tego, czego zawsze pragnęłam. Będę go mocno trzymać w ramionach i będę go pielęgnować jak rzadki i delikatny kwiat, uważając, by nie zniszczył go nagły powiew wiatru, przysięgam.


9 kwietnia 2001

Dni są coraz ładniejsze, wiosna tego roku rozkwitła w całej okazałości. Pewnego dnia budzę się i widzę, że pojawiły się pąki, że powietrze jest cieplejsze, a morze, w którym odbija się niebo, nabiera ciemnogranatowej barwy. Jak co dzień rano biorę skuter, by pojechać do szkoły; panuje jeszcze przejmujący chłód, ale słońce na niebie obiecuje, że później temperatura wzrośnie. Z morza wyrastają skały, którymi Polifem cisnął w Odyseusza – Nikogo, gdy ten go oślepił. Wbite w morskie dno, tkwią tam, nie wiadomo ile czasu, i ani wojny, ani trzęsienia ziemi, ani nawet gwałtowne wybuchy Etny nie zdołały ich zatopić. Wznoszą się majestatycznie nad wodą, a ja zastanawiam się, jak wiele mierności i małostkowości może istnieć na świecie. Mówimy, poruszamy się, jemy, robimy to wszystko, co musi robić człowiek, ale – w odróżnieniu od tych morskich skał – nie pozostajemy nigdy w tym samym miejscu ani tacy sami. Niszczymy się, pamiętniku, zabijają nas wojny, wykańczają trzęsienia ziemi, pochłania nas lawa, a miłość nas zdradza. I nie jesteśmy też nieśmiertelni, ale może to i dobrze, co?

Wczoraj skały Polifema obserwowały nas, gdy on gorączkowo poruszał się na moim ciele, nie zważając na to, że przejmują mnie zimne dreszcze i że moje oczy patrzą gdzie indziej, na odbicie księżyca w wodzie. Zrobiliśmy to wszystko w ciszy, tak jak zwykle, za każdym razem w identyczny sposób. Jego twarz zatapiała się od tyłu w moich ramionach i czułam jego oddech na szyi, już nie gorący, lecz zimny. Jego ślina znaczyła każdy centymetr mojej skóry, tak jakby powolny, leniwy ślimak pozostawiał na niej swój lepki ślad. A jego skóra nie przypominała już tej złocistej, spoconej skóry, którą całowałam w letni poranek; jego ust nie było już czuć truskawkami, nie miały żadnego smaku. W momencie gdy obdarzył mnie swymi sekretnymi sokami, jak zwykle jęczał z rozkoszy, a raczej rzęził. Wysunął się z mego ciała i wyciągnął na sąsiedniej macie, wzdychając tak, jakby się uwolnił od niewygodnego ciężaru. Leżąc na boku, obserwowałam zaokrąglone kształty jego pleców i podziwiałam je; wysunęłam lekko dłoń, by go dotknąć, ale natychmiast ją cofnęłam, w obawie przed jego reakcją. Przez długi czas patrzyłam na niego i na morskie skały, jedno spojrzenie na niego, drugie na skały; potem, przesuwając wzrok, dostrzegłam pośrodku księżyc i obserwowałam go z podziwem, mrużąc oczy, by dostrzec wyraźniej jego krągłe kształty i trudny do określenia kolor.

Odwróciłam się gwałtownie, tak jakbym nagle coś zrozumiała, jakąś tajemnicę, która wcześniej była dla mnie niedostępna.

– Nie kocham cię – wyszeptałam cicho, jakby do siebie samej.

Nie miałam nawet czasu, by o tym pomyśleć. Obrócił się powoli, otworzył oczy i spytał:

– Co ty, kurwa, powiedziałaś?

Przez chwilę patrzyłam na niego z nieruchomą twarzą i powtórzyłam głośniej:

– Nie kocham cię.

Zmarszczył czoło, a jego brwi zbliżyły się do siebie, po czym krzyknął głośno:

– A czy ktoś, kurwa, cię o to prosił?!

Trwaliśmy tak w milczeniu, a on znów odwrócił się na bok; w dali usłyszałam dźwięk zamykanego samochodu, a potem chichoty jakiejś pary. Daniele odwrócił się w ich kierunku z irytacją.

– Czego oni, kurwa, chcą… dlaczego nie pójdą pieprzyć się z drugiej strony i nie dadzą mi odpocząć w spokoju?

– Oni też mają prawo pieprzyć się tam, gdzie im się podoba, no nie? – powiedziałam, wlepiając wzrok w bezbarwny lakier połyskujący na mych paznokciach.

– Słuchaj, skarbie… to nie ty masz mi mówić, co inni mogą lub czego nie mogą robić. To ja decyduję, zawsze ja, nawet o tobie zawsze decydowałem i zawsze będę decydował ja sam.

Gdy to mówił, odwróciłam się rozdrażniona, wyciągając się na wilgotnym ręczniku; ze złością potrząsnął mnie za ramiona, wydając zza zaciśniętych zębów jakieś nieartykułowane dźwięki. Nie poruszyłam się, każdy mięsień mego ciała pozostał w bezruchu.

– Nie możesz mnie tak traktować! – wrzeszczał. – Nie możesz mnie olewać… kiedy mówię, musisz mnie słuchać i nie waż się odwracać, rozumiesz?!

Wtedy obróciłam się raptownie, chwyciłam go za nadgarstki, które wydały się słabe w moich rękach. Poczułam do niego litość, poczułam, że ściska mi się serce.

– Słuchałabym cię całymi godzinami, gdybyś tylko chciał do mnie mówić, gdybyś tylko mi na to pozwolił – powiedziałam spokojnie.

Zobaczyłam i poczułam, że jego mięśnie rozluźniają się, spojrzenie kieruje się w dół, a powieki zaciskają.

Wybuchnął płaczem i ze wstydu zakrył twarz rękami; potem położył się znów na ręczniku i z podkulonymi nogami przypominał bezbronne i niewinne dziecko.

Pocałowałam go delikatnie w policzek, cicho i ostrożnie złożyłam swój ręcznik, pozbierałam wszystkie rzeczy i poszłam powoli w kierunku zakochanej pary. Obejmowali się, jedno chłonęło zapach drugiego, wąchając jego szyję; zatrzymałam się na chwilę, patrząc na nich, i pośród delikatnego szumu morskich fal usłyszałam wypowiedziane szeptem „kocham cię".

Odwieźli mnie do domu; dziękując, przepraszałam ich, że im przerwałam, ale uspokajali mnie i mówili, że są szczęśliwi, mogąc mi pomóc.

Teraz, pamiętniku, gdy piszę do ciebie, czuję się winna. Zostawiłam go na wilgotnej plaży, gdy płakał rzewnymi łzami, budząc litość. Odchodząc, zachowałam się podle i pozwoliłam, by zrobił sobie krzywdę. Ale zrobiłam to wszystko dla niego i dla siebie również. Często doprowadzał mnie do płaczu i zamiast przytulić, wyganiał mnie, naśmiewając się; teraz, gdy zostanie sam, nie będzie to dla niego dramatem. I nie będzie też dramatem dla mnie.


30 kwietnia 2001

Jestem szczęśliwa, szczęśliwa, szczęśliwa! Nic się takiego nie wydarzyło, a jednak tak się czuję. Nikt do mnie nie wydzwania, nikt mnie nie szuka, a mimo to radość tryska ze mnie całej, jestem niesamowicie zadowolona. Odsunęłam od siebie wszelkie paranoje, już nie ogarnia mnie niepokój w oczekiwaniu na jego telefon, nie czuję już tej udręki, że leży na mnie, mając gdzieś moje ciało i mnie. Teraz, wracając nie wiadomo skąd, nie muszę już opowiadać bajek matce, gdy pyta, gdzie byłam. Zawsze regularnie opowiadałam jej jakieś głupoty – w centrum na piwie, w kinie lub w teatrze. A przed zaśnięciem fantazjowałam i wyobrażałam sobie, co zrobiłabym, gdybym naprawdę była w tych miejscach. Z całą pewnością rozerwałabym się, poznałabym nowych ludzi, prowadziłabym życie, które nie sprowadzałoby się wyłącznie do szkoły, domu i seksu z Danielem. Teraz pragnę tego innego życia, nieważne jakim kosztem, teraz pragnę kogoś, kto się zainteresuje Melissą. Samotność być może mnie niszczy, ale nie napawa strachem. Jestem najlepszą przyjaciółką siebie samej, nigdy nie mogłabym się zdradzić ani porzucić. Chyba że zrobić sobie krzywdę, zrobić sobie krzywdę, to tak. I nie dlatego, że robiąc to, odczuwam przyjemność, ale dlatego, że chcę się w jakiś sposób ukarać. Tylko w jaki sposób ktoś taki jak ja może kochać się i karać jednocześnie? To sprzeczność, pamiętniku, wiem o tym. Nigdy jednak miłość i nienawiść nie były sobie tak bliskie, tak współistniejące, tak zakorzenione we mnie.


7 lipca 2001 0.38

Dziś znów się z nim widziałam; po raz kolejny – i mam nadzieję, że ostatni – nadużył moich uczuć. Wszystko zaczęło się tak jak zwykle i wszystko skończyło się w ten sam sposób. Jestem głupia, pamiętniku, nie powinnam była pozwolić na to, by ponownie się do mnie zbliżył.


5 sierpnia 2001

Skończyło się, na zawsze. I cieszę się, mogąc powiedzieć, że nie czuję się skończona, wręcz przeciwnie, zaczynam na nowo żyć.


11 września 2001 15.25

Może Daniele ogląda w telewizji te same sceny, te same, które ja widzę.


28 września 2001 9.10

Szkoła dopiero się zaczęła, a już można wyczuć klimat strajków, manifestacji i zebrań poświęconych tym samym tematom; już sobie wyobrażam zaczerwienione twarze tych z samorządu, którzy ścierają się z grupą działaczy. Za kilka godzin zacznie się pierwsze zebranie w tym roku, tym razem poświęcone globalizacji; w tej chwili jestem w klasie, za mną jest kilka moich koleżanek i rozmawiają o gościu, który poprowadzi dzisiejsze zebranie. Mówią, że to fajny facet, o anielskiej twarzy i wybitnej inteligencji; chichoczą szyderczo, gdy jedna z nich mówi, że wybitna inteligencja mało ją interesuje, a o wiele bardziej interesuje ją anielska twarz. Te, które rozmawiają, to te same, które kilka miesięcy temu obrobiły mi dupę, opowiadając, że puściłam się z cudzym chłopakiem; zaufałam wtedy jednej z nich, opowiedziałem jej wszystko o Danielu, a ona mnie objęła, mówiąc z wyraźną hipokryzją: „Przykro mi".