– Kurwa! – wykrzyknął. – Jest jeszcze jesień, a już mamy taką beznadziejną pogodę. – Potem odwrócił się i spytał: -Nie jesteś trochę zdenerwowana?

Zacisnęłam usta, marszcząc lekko podbródek, i potrząsnęłam głową; po chwili powiedziałam:

– Nie, ani trochę.

By dotrzeć do drzwi, nakryłam głowę torebką; biegnąc tak w deszczu, śmialiśmy się głośno jak dwoje idiotów.

W domu panowała całkowita ciemność; gdy weszłam do środka, poczułam lodowate zimno. Stąpałam z trudem w gęstym mroku, natomiast on był do tego najwyraźniej przyzwyczajony, znał wszystkie kąty i poruszał się z dużą swobodą. Zatrzymałam się w miejscu, gdzie wydawało mi się, że jest trochę jaśniej, i zobaczyłam kanapę, na której położyłam torebkę.

Roberto podszedł z tyłu, odwrócił mnie i pocałował, wsuwając mi cały język. Ten pocałunek był trochę obrzydliwy i wcale nie przypominał pocałunków Daniela. Obdarzył mnie swą śliną, której część została mi na ustach. Odsunęłam go grzecznie, nie dając mu niczego odczuć, i wytarłam się wierzchem dłoni. Chwycił mnie za tę samą dłoń i zaprowadził do sypialni, równie ciemnej i równie chłodnej.

– Nie możesz zapalić światła? – spytałam, gdy całował moją szyję.

– Nie, tak mi się bardziej podoba.

Posadził mnie na dużym łóżku, ukląkł i zdjął mi buty. Nie byłam podniecona, ale obojętna też nie. Wydawało mi się, że robię wszystko tylko dlatego, że jemu to sprawia przyjemność.

Rozebrał mnie tak, jakbym była manekinem na wystawie, postępując jak szybki i obojętny sprzedawca, który rozbiera kukłę, ale nie ubiera jej już ponownie.

Gdy zobaczył moje pończochy, powiedział zszokowany:

– Nosisz pończochy samonośne?

– Tak, zawsze – odpowiedziałam.

– No to jesteś niezłą świntucha! – krzyknął głośno. Zawstydził mnie tym komplementem nie na miejscu, ale jeszcze bardziej zaskoczyła mnie jego przemiana z uprzejmego, wykształconego chłopaka w prostackiego i wulgarnego mężczyznę. Miał rozpalone, pożądliwe oczy i ręce, które buszowały pod moją koszulką i w majtkach.

– Chcesz, żebym je zostawiła na sobie? – spytałam, gotowa zaspokoić jego zachcianki.

– Oczywiście, zostaw je, tak wyglądasz jak dziwka. Znów się zarumieniłam, a potem poczułam, że mój ogień stopniowo się rozpala i coraz bardziej tracę poczucie rzeczywistości. Zawładnęła mną namiętność.

Zeszłam z łóżka i poczułam pod stopami niesamowicie zimną i gładką podłogę. Czekałam, by wziął mnie i zrobił ze mną to, co chce.

– Ssij mi go, dziwko – szepnął.

Nie zważałam na mój wstyd, pozbyłam się go natychmiast i zrobiłam to, o co mnie prosił. Czułam, jak jego członek staje się twardy i wielki; wziął mnie pod pachy i podniósł na łóżko.

Posadził mnie na sobie jak bezbronną lalkę i wycelował swą długą dzidę w mą pochwę, jeszcze niezbyt otwartą i niezbyt mokrą.

– Chcę, byś poczuła ból. No wrzeszcz, pokaż, że robię ci krzywdę.

Faktycznie robił mi krzywdę, czułam palenie ścianek, które rozchylały się wbrew woli.

Wrzeszczałam, a ciemny pokój wirował dokoła mnie. Zakłopotanie minęło, a na jego miejscu pozostało tylko pragnienie, by był mój.

Jeśli będę wrzeszczeć, pomyślałam, będzie zadowolony, sam o to prosił. Zrobię wszystko, co mi każe.

Wrzeszczałam i czułam ból; żaden dreszcz rozkoszy nie przeszył mego ciała.

On tymczasem wybuchnął – zmienił mu się głos, a jego słowa stały się obsceniczne i wulgarne. Ciskał nimi we mnie i przeszywał mnie nimi z gwałtownością, która swą siłą przewyższyła sam stosunek.

Potem wszystko się uspokoiło. Wziął okulary z komody, wyrzucił prezerwatywę, chwytając ją przez chusteczkę, powoli ubrał się, pogłaskał mnie po głowie, a w samochodzie rozmawialiśmy o Bin Ladenie i Bushu, tak jakby wcześniej nic się nie wydarzyło…


25 października 2001

Roberto często do mnie dzwoni, mówi, że rozmowa ze mną wprawia go w dobry humor i że ma ochotę się kochać. Tę ostatnią rzecz mówi po cichu, nie chce, by go ktoś usłyszał, a potem trochę się wstydzi przyznać do tego. Mówię mu, że ze mną jest tak samo i często myślę o nim, dotykając się. To nieprawda, pamiętniku. Mówię to tylko po to, by poczuł się dumny, a on z wielką pewnością siebie powtarza zawsze: „Wiem, że jestem dobrym kochankiem. Bardzo się podobam kobietom".

Jest wyniosłym aniołem, któremu trudno się oprzeć. Jego wizerunek towarzyszy mi przez cały dzień, ale myślę o nim raczej jak o miłym chłopaku, niż o namiętnym kochanku. Gdy zaś przemienia się, wzbudza mój uśmiech i wydaje mi się, że doskonale potrafi zachować równowagę, wcielając się w różne osoby w różnych momentach. Ze mną jest zupełnie inaczej, ja zawsze jestem tą samą osobą, zawsze taką samą. Moja namiętność jest wszędzie, podobnie jak moja przebiegłość.


1 grudnia 2001

Powiedziałam mu, że pojutrze będą moje urodziny, a on krzyknął:

– Świetnie! A więc musimy to odpowiednio uczcić. Uśmiechnęłam się i odpowiedziałam:

– Roby, dopiero co świętowaliśmy wczoraj, i to całkiem nieźle. Nie jesteś zadowolony?

– Hm, nie… Dzień twoich urodzin musi być specjalny. Znasz Pina, prawda?

– Tak, oczywiście.

– Podoba ci się?

Zwlekałam chwilę w obawie, by nie powiedzieć czegoś, co mogłoby go ode mnie oddalić, a potem postanowiłam być szczera:

– Tak, bardzo.

– Świetnie. A więc pojutrze wpadnę po ciebie. -W porządku…

Odłożyłam słuchawkę, zaciekawiona jego dziwnym podekscytowaniem. Zdaję się na niego.


3 grudnia 2001 4.30

Moje szesnaste urodziny. Teraz chcę się zatrzymać i stanąć w miejscu. W wieku szesnastu lat sama decyduję o sobie, ale jestem też ofiarą przypadku i nieprzewidywalności.

Po wyjściu z bramy domu zauważyłam, że Roberto nie był sam w swym żółtym samochodzie. W ciemności dostrzegłam ciemne cygaro i od razu wszystko zrozumiałam.

– Mogłabyś zostać przynajmniej w dniu swoich urodzin – powiedziała mi matka przed wyjściem, ale nie posłucha-, łam jej, zamknęłam delikatnie drzwi wejściowe, wychodząc bez słowa.

Wyniosły anioł patrzył na mnie z uśmiechem, a ja wsiadłam do samochodu, udając, że nie zauważyłam Pina siedzącego z tyłu.

– I co? – spytał Roberto. – Nic nie powiesz? – Wskazał głową na tylne siedzenie.

Odwróciłam się i ujrzałam Pina rozłożonego z tyłu, z czerwonymi oczyma i rozszerzonymi źrenicami. Uśmiechnęłam się do niego i spytałam:

– Paliłeś?

Przytaknął skinieniem głowy, a Roberto powiedział:

– Tak, i na dodatek wypił całą butelkę alkoholu.

– No ładnie, nieźle się załatwił.

Światła miasta odbijały się w oknach samochodu, sklepy były jeszcze otwarte, właściciele czekali z niecierpliwością na Boże Narodzenie. Po chodnikach spacerowały parki i rodzinki, nieświadome, że w samochodzie siedzę ja z dwoma mężczyznami, którzy mogą mnie zawieźć nie wiadomo dokąd.

Przejechaliśmy ulicę Etnea i widziałam oświetloną jasnym światłem katedrę otoczoną olbrzymimi palmami daktylowymi. Pod tą ulicą przepływa rzeka pokryta skamieniałą lawą. Jest cicha, niesłyszalna. Podobnie jak moje myśli – ciche i spokojne, umiejętnie skryte pod mym pancerzem. Przebiegają. Dręczą mnie.

Rano jest w pobliżu targ rybny, a od rąk rybaków, z paznokciami czarnymi od rybich wnętrzności, bije zapach morza, gdy biorą wodę z kubełka i spryskują nią zimne, połyskujące ciała żywych jeszcze, wijących się stworzeń. Kierowaliśmy się dokładnie w to miejsce, ale nocą panują tu inne klimaty. Gdy wysiadłam z samochodu, zdałam sobie sprawę, że zapach morza przemienia się w zapach dymu i haszyszu, że młodzież z kolczykami zajmuje miejsce starych, spalonych słońcem rybaków, a życie dalej się toczy, zawsze i wbrew wszystkiemu.

Wysiadłam z samochodu. Obok mnie przeszła starsza kobieta o nieprzyjemnym zapachu, ubrana w rude ciuchy, z rudym jak one kotem na rękach, chudym i ślepym na jedno oko.

Nuciła monotonnie:


Idąc spacerkiem po via Etnea,

podziwiam orgię świateł,

postrzegam gwarny tłum

i młodych łudzi w dżinsach,

pod kawiarniami szum.

Jak cudna jest Katania o zmroku,

w blasku księżyca promieniach,

gdy góra zionąca ogniem

dusze kochanków rozpłomienia.


Poruszała się jak zjawa, powoli, z błędnym wzrokiem, a ja obserwowałam ją z zaciekawieniem, czekając, aż pozostali wysiądą z samochodu. Kobieta musnęła rękaw mojego palta i przeszył mnie dziwny dreszcz; przez krótką chwilę skrzyżowałyśmy spojrzenia, a było to tak intensywne i wymowne, że ogarnął mnie strach, prawdziwy, bezgraniczny strach. Jej złe, przenikliwe – i wcale niegłupie oczy – mówiły: Znajdziesz tam śmierć. Nie odzyskasz już nigdy serca, dziewczyno, umrzesz, a ktoś sypnie ziemię na twój grób. Żadnego kwiatka, żadnego.

Dostałam gęsiej skórki; ta czarownica rzuciła na mnie urok. Ale nie posłuchałam jej, uśmiechnęłam się do obu chłopaków, którzy szli w moim kierunku, piękni i niebezpieczni.

Pino z trudem trzymał się na nogach i przez cały czas milczał; nawet ja i Roberto nie rozmawialiśmy tak wiele jak zazwyczaj.

Roberto wyjął z kieszeni spodni wielki pęk kluczy i jeden z nich wsunął do zamka. Brama zaskrzypiała, popchnął ją trochę, by się otworzyła, po czym zatrzasnęła się z hukiem za naszymi plecami.

Nic nie mówiłam, o nic nie pytałam, wiedziałam doskonale, co zamierzaliśmy zrobić. Weszliśmy po schodach, naruszonych zębem czasu; ściany budynku wydawały się tak słabe, że ogarnął mnie strach – bałam się, że w pewnej chwili jedna z nich runie i nas zabije. Zatrzymaliśmy się przed drzwiami, zza których dobiegała muzyka.

– Czy tam ktoś jest? – spytałam.

– Nie, zapomnieliśmy wyłączyć radio przed wyjściem – odpowiedział Roberto.

Pino natychmiast poszedł do łazienki, zostawiając otwarte drzwi; widziałam, jak sika, trzymając w ręku sflaczały, pomarszczony członek. Roberto poszedł do drugiego pokoju przyciszyć muzykę, a ja zostałam na korytarzu, obserwując ukradkiem i z ciekawością wszystkie pokoje, które mogłam dojrzeć.