Narzeczony Sereny, Andrew, od momentu swego pojawienia się w domu Fletcherów okropnie denerwował Carla. Mimo że był to młody, spokojny człowiek, który nikomu się nie narzucał, miał w sobie coś niesłychanie irytującego.

Andrew z naiwną dumą szczycił się swym marnym sklepikiem i położonym nad nim mieszkaniem, gdzie już wkrótce miał zamieszkać wraz ze swoją ukochaną. Najwidoczniej nie widział w tym nic złego, lecz dla Carla sama myśl o Serenie żyjącej w tym małym miasteczku była równie przykra, jak widok dzikiego ptaka zamkniętego w klatce. Kilka razy podejmował temat interesów i zawsze zdumiewał go zachwyt, z jakim Andrew wsłuchuje się w jego słowa. Kąśliwe uwagi Carla zupełnie do niego nie docierały. Nie umknęły jednak uwagi Sereny. Kiedyś usłyszał, jak rozmawiali na boku.

– Nie mogę pojąć, dlaczego go nie lubisz, kochanie – protestował Andrew. – To bardzo uprzejme z jego strony, że udziela mi rad.

– On ci wcale nie pomaga – odparła zapalczywie – tylko traktuje cię jak głup… naśmiewa się z ciebie.

– Nonsens. Czemu miałby to robić?

„Czemu miałby to robić?" To pytanie coraz bardziej niepokoiło Carla, nie chciał jednak szukać na nie odpowiedzi. Za bardzo się bał.

Pewnego dnia niespodziewanie wszedł do salonu i zastał tam Serenę odzianą we wspaniałą suknię ślubną. Otaczał ją wianuszek pełnych podziwu przyjaciółek.

– Widzisz, mówiłam, że będzie dobra – powiedziała Dawn. – Wyglądasz w niej cudownie.

Carlo domyślił się, kto wybrał tę wyrafinowaną kreację i w duchu zapłonął oburzeniem i niechęcią. Lśniący biały atłas i koronki, błyszczący diadem na głowie – to wszystko nie pasowało do Sereny, która powinna pójść do ślubu w skromnej sukni, z dzikimi różami we włosach i jednym, samotnym kwiatem w dłoni.

– To nasz ślubny prezent – poinformowała go Dawn. – Kosztowała majątek, ale jest prześliczna, prawda, kochanie?

Jak zwykle postawiła go w sytuacji bez wyjścia.

– Stroje to twoja działka – odparł szybko. – Ja się nie wtrącam – usłyszał, że jego głos brzmi wyjątkowo nieprzyjemnie i rumieńce na twarzy Sereny tylko to potwierdziły. Była wyraźnie zakłopotana.

– Nie mogę tego przyjąć – powiedziała pospiesznie.

– Poza tym nasz ślub będzie bardzo cichy i skromny.

– Bzdura, musisz ubrać się stosownie do okazji – nalegała Dawn. – Obie z Louisa też będziemy wystrojone.

– Obie? – powtórzył wbrew własnej woli Carlo.

– Ja mam być świadkiem, a Louisa druhną.

– Jest za mała – oznajmił stanowczo. Ale Louisa pociągnęła go za rękę.

– Mam taką śliczną sukienkę, tatusiu – zwierzyła się radośnie.

Wzruszył ramionami. Nieprzyjaciel stanowczo przewyższał go liczebnie.

– Oczywiście, jeśli tak bardzo tego chcesz – odwrócił się, marząc o tym, by uciec jak najdalej od Anglii i tego nieokreślonego „czegoś", coraz bardziej zagrażającego jego dalszej spokojnej egzystencji.

Poczuł, jak czyjaś dłoń dotyka jego ramienia. Odwrócił się i ujrzał młodą, krępą kobietę o miłej, przeciętnej twarzy i płomiennorudych włosach.

– Jestem Patricia – oznajmiła. – Chciałam tylko powiedzieć, że będę miała oko na Louisę i zabiorę ją stamtąd, gdyby poczuła zmęczenie albo zaczęła się nudzić.

– Będę bardzo wdzięczny – odparł szczerze. – Ale czy nie jesteś jedną z druhen?

– O nie – zaśmiała się lekko. – Obok Sereny wyglądałabym jak baba wielkanocna. Nie sądzisz, że jest jej ślicznie w tej sukni?

– Nie – odrzekł ze wstrętem. – Wcale tak nie uważam.

– A ja tak – odpaliła z oburzeniem – i podobnie myśli Andrew. – Po sekundzie na twarz Patricii wypłynął ciemny rumieniec. Zaczerwieniona jak piwonia, uciekła.

Tej nocy Dawn stwierdziła:

– Nie wiem, co się z tobą dzieje. Zachowujesz się niemożliwie.

– Martwi mnie, że zostawiłem firmę na tak długo.

– Och, tylko ta firma i firma. Czemu nie wrócisz do tej swojej przeklętej firmy? Po prostu zostaw mi trochę pieniędzy. Albo, jeszcze lepiej, sporo pieniędzy. Chcę zabrać Louisę na wakacje.

– Dokąd? – zapytał szybko.

– Gdziekolwiek – wzruszyła ramionami. – Posłuchaj, za kilka tygodni przyjadę na Grand Prix Francji.

Może byśmy się tam spotkali?

Spojrzał na nią cynicznie.

– A jeśli się nie pojawisz? Nie, dziękuję, wolę mieć was obie przy sobie.

Wyjrzał przez okno. Serena zawsze przechadzała się tam przed snem. Rzeczywiście, po chwili pojawiła się, stąpając wdzięcznie w blasku księżyca. Bardziej niż kiedykolwiek przypominała leśną rusałkę i Carlo wstrzymał oddech. Wiedział, że powinien odwrócić wzrok, nie potrafił jednak tego zrobić.

I wtedy między drzewami pojawił się Andrew. Serena podbiegła do niego, a on objął ją niezgrabnie. Carlo pomyślał, że ten młody człowiek nie ma nawet pojęcia, jaki skarb przypadł mu w udziale. Takiej kobiety nie wolno całować w tak nieśmiały sposób. Powinien przycisnąć ją do siebie i zmiażdżyć w uścisku czując, jak jej szczupłe ciało drży z pożądania.

Carlo uświadomił sobie nagle, że z całych sił, do bólu ściska parapet. Na czoło wystąpił mu pot. Przeraził się tego, co go spotkało. Było już jednak za późno. Zawsze było za późno.

Następnego ranka zadzwonił do biura. Po pełnej napięcia rozmowie stanął przed całą rodziną i oświadczył, że kłopoty w pracy zmuszają go do natychmiastowego powrotu do Rzymu, i to razem z Louisa i Dawn.

– Ależ Louisa ma być druhną na ślubie! – zaprotestowała Liz.

To było najgorsze – musiał pozbawić swe ukochane dziecko wyczekiwanej przyjemności. Ale bał się coraz bardziej. Nie ważył się zostać ani chwili dłużej w towarzystwie Sereny, nie mógł też jednak zostawić tu Louisy. Najprawdopodobniej nigdy by już jej nie zobaczył. Obstawał przy swoim postanowieniu, nie zważając na oburzenie i rozczarowanie całej rodziny.

Najgorsze, palące niczym ogień wspomnienie pozostawiło po sobie ostatnie spotkanie z Sereną. Wpadła do pokoju w momencie, gdy był tam sam i zamknęła drzwi, aby nikt nie przeszkodził im w rozmowie.

– Pozwól przynajmniej, żeby Louisa została do ślubu. Co to dla ciebie za różnica?

– Decyzja należy do mnie – odparł spokojnie.

– Wyjeżdżam i zabieram ze sobą moją żonę i córkę.

– A jeśli Dawn nie zechce jechać?

– Pojedzie.

Serena odetchnęła głęboko.

– To najbardziej apodyktyczne, tyrańskie…

– Nic o mnie nie wiesz! – krzyknął. Z najwyższym trudem udało mu się opanować. – Powiedziałem już, firma ma kłopoty i jestem potrzebny na miejscu.

A moja rodzina jedzie razem ze mną.

– Kłopoty, akurat! – wybuchnęła. – Gdyby rzeczywiście coś się stało, to oni zadzwoniliby do ciebie, a nie czekali na twój telefon.

Wiedział, że Serena ma rację. Powinien był pojechać do miasteczka i stamtąd zadzwonić do swego asystenta i polecić, aby wezwali go do powrotu. Był jednak zbyt zdesperowany, by działać rozważnie. Rzekł zatem chłodnym, oficjalnym tonem:

– Nie wypowiadaj się w sprawach, na których się nie znasz.

– Jakież to wygodne – zadrwiła. – Jak miło zaaranżować sobie życie dokładnie według własnych pragnień.

Wpatrywał się w nią, myśląc gorączkowo: „Gdyby tak było, to nigdy bym cię nie spotkał. Nie stałbym tutaj, patrząc z zachwytem na twoje potargane włosy, wyglądające, jakbyś właśnie podniosła się z łóżka po gorącej miłosnej nocy, na zielone, tajemnicze oczy, słuchając głosu, tego lekko ochrypłego głosu, który doprowadza mnie do szaleństwa".

– Przepraszam cię, ale muszę się przygotować do wyjazdu – oznajmił chłodno.

Ona jednak zastąpiła mu drogę.

– Nie pozbędziesz się mnie, dopóki mnie nie wysłuchasz! – syknęła. – Próbujesz rządzić wszystkimi, a nie masz nawet dość odwagi, żeby powiedzieć, dlaczego naprawdę wyjeżdżasz.

Zbladł, przerażony, że w jakiś sposób odkryła jego sekret, ona jednak ciągnęła dalej:

– Dlaczego od początku nie powiedziałeś, że gardzisz naszym towarzystwem?

– To bzdury.

– O nie! Kto chciałby uczestniczyć w jakimś tam wiejskim weselu, gdy w tym czasie można zarobić mnóstwo pieniędzy?

W tym momencie opanowanie Carla zniknęło. Chwycił ją za ramiona i mocno potrząsnął.

– Posłuchaj – powiedział z naciskiem. – Gdybyś miała choć trochę rozsądku, nie byłoby żadnego ślubu.

Nie jesteś odpowiednią żoną dla Andrew.

– Co ty możesz o tym wiedzieć? – spytała bez tchu.

– Po prostu wiem. Twoja przyjaciółka Patricia jest w nim zakochana, a Andrew będzie z nią o wiele szczęśliwszy niż z tobą. – Nieświadom tego, że w jego głosie pojawił się nowy ton, powtórzył stanowczo:

– Nie rób tego, Sereno. Dla jego i twojego dobra, nie wychodź za niego.

Otworzyła usta, lecz nie dobiegł z nich żaden dźwięk. Spoglądała na niego w niemym zdumieniu. Starał się nie patrzeć na jej rozchylone wargi, nie myśleć o nich. Nie mógł jednak uniknąć jej wzroku i dostrzegł w jej oczach, że Serena zaczyna pojmować, o co mu naprawdę chodzi. Jego serce biło tak głośno, że z pewnością musiała je słyszeć… Zmusił się, aby ją puścić.

– Pójdę już – powiedział z wysiłkiem. – Mam jeszcze sporo rzeczy do spakowania.

Ostatnie wspomnienie to pożegnanie z Sereną. Ucałowała serdecznie Dawn, przytuliła Louisę i myślał już, że nawet nie zerknie w jego stronę. W ostatniej chwili jednak spojrzała na niego. W jej oczach dostrzegł niepokój i nieme pytanie, jakby nękała ją jakaś uparta myśl. Uprzejmie skinął jej głową na pożegnanie. Po powrocie do Rzymu rzucił się w wir pracy, starając się nie myśleć o Serenie. W dniu jej ślubu zabrał najnowszy model samochodu na tor szkoleniowy i przez długie godziny prowadził z największą prędkością. To koniec, powiedział do siebie. Teraz możesz już o niej zapomnieć.

Kupił Louisie obiecaną lalkę, dziecko jednak przyjęło zabawkę z obojętnością, która go zabolała. Wkrótce jednak Dawn udała się na „kurację wypoczynkową" do kosztownej szwajcarskiej kliniki, specjalizującej się w kosmetyce i regenerowaniu urody. Wykorzystał jej nieobecność, by naprawić swe stosunki z córką i po kilku dniach znów byli najlepszymi przyjaciółmi.