Wreszcie dotarł na miejsce, wyczerpany i zły, by ujrzeć Dawn wyciągniętą na hamaku w ogrodzie obok wielkiego, starego domu. Jego żona uniosła wzrok i uśmiechnęła się, nie do niego jednak, lecz ciesząc się z własnej przebiegłości – tak łatwo zwabiła go przecież do Anglii.

– Kochanie, myślałam, że już nigdy się nie zjawisz – powiedziała.

– Gdzie jest Louisa? – spytał natychmiast.

Dawn wzruszyła ramionami.

– Przypuszczam, że Serena gdzieś ją zabrała.

– Przypuszczasz?! Nie wiesz nawet, gdzie jest twoja córka, i zupełnie się tym nie przejmujesz?

– A powinnam? Jeśli nie jest z Serena, to pewnie siedzi u dziadków. Wszyscy ją uwielbiają.

– Wszyscy, oprócz jej matki – stwierdził ponuro.

– Jesteś niesprawiedliwy. Wczoraj spędziłam bardzo męczący dzień kupując jej ubrania w uroczym dziecięcym butiku. A ona, zamiast się ucieszyć, zaczęła płakać i narzekać, aż w końcu musiałam odprowadzić ją do domu.

– Ona ma trzy lata – przypomniał jej Carlo. – Nie nauczyła się jeszcze, że drogie stroje dają szczęście i mam nadzieję, że nigdy nie będzie tak uważać.

Dawn jęknęła.

– O Boże, tylko nie to. Kolejna kłótnia o moje rachunki.

– Nie przyjechałem tu, żeby się kłócić. Chcę zabrać Louisę i wrócić prosto do domu – oświadczył twardo.

– To byłoby bardzo nieuprzejme i okrutne w stosunku do moich dziadków. Nie sądzę jednak, abyś się tym przejmował – stwierdziła omdlewającym tonem.

– Nie mam zamiaru być nieuprzejmy… – zaczął, lecz urwał na widok Louisy, wyłaniającej się spomiędzy drzew niewielkiego zagajnika, sąsiadującego z ogrodem. Oniemiały ze szczęścia rozłożył ramiona, a ona z radością podbiegła do niego. Przez moment zapomniał o wszystkim tuląc ją do siebie i napawając się dźwiękiem jej głosu.

– Na miłość boską! – wykrzyknęła Dawn z rozpaczą i odciągnęła od niego dziecko. – Ta śliczna nowa sukienka. Kosztowała majątek, a popatrz tylko na nią! – zaczęła otrzepywać materiał z suchych skrawków liści i trawy, ze złością spoglądając na dziewczynkę.

Uśmiech dziecka zniknął.

– Zostaw ją w spokoju – powiedział Carlo. – Czy to ważne, jak wygląda? Przecież się bawi.

W tym momencie z zagajnika wyłoniła się młoda kobieta, nie! raczej dziewczyna. Jej miękkie, brązowe włosy były niedbale upięte. Miała na sobie spłowiały bawełniany podkoszulek i stare dżinsy, obcięte tuż poniżej kolan, odsłaniające szczupłe, opalone łydki i bose stopy. Choć nie było w nim nic z poety, Carlo pomyślał nagle, że nieznajoma przypomina leśną nimfę.

– O, jesteś – zawołała i Louisa podbiegła do niej.

– Czemu mi uciekłaś, małpeczko?

– Widzisz, mówiłam ci, że Serena się nią zajęła – stwierdziła Dawn.

– Jak widać, nie do końca – odparł zimno Carlo i podniósł się uprzejmie, aby powitać kuzynkę żony.

– Sereno, kochanie, to mój okropny mąż – powiedziała figlarnie Dawn. – Zdołał jakoś, na pięć minut, oderwać się od pracy i odszukał mnie tutaj.

Serena nie roześmiała się. Podała Carlowi rękę, on zaś ujął ją i poczuł prawdziwy wstrząs dotykając tej miękkiej dłoni. Ona tymczasem wolną ręką odgarnęła niesforny kosmyk włosów, który opadł jej na twarz. Przywitała go z powagą, a jej zielone oczy zmierzyły go od stóp do głów, jakby poddając ocenie. To badawcze spojrzenie zirytowało Carla. Przywykł, że to on ocenia ludzi.

– I co? – spytał zimno. – Czy sądzisz, że jestem okropny?

Sam nie wiedział, czemu zadał jej to pytanie – wymuszone żarty były obce jego naturze. Zmieszanie Carla jeszcze wzrosło, gdy dziewczyna puściła jego dłoń i stwierdziła cicho:

– Nie jestem pewna.

Zdawał sobie sprawę z tego, że zachował się niezręcznie, wyjaśnił więc krótko:

– Moja żona zapewniła mnie, że Louisa jest bezpieczna w twoim towarzystwie. Nie spodziewałem się, że ujrzę ją samą, bez opieki.

Nagły rumieniec, który pokrył jej policzki, przypomniał mu swą barwą kwiat dzikiej róży.

– Przepraszam – powiedziała lekko schrypniętym głosem. – Zatrzymałam się, żeby obejrzeć pewną roślinę, a kiedy się odwróciłam, Louisa zniknęła.

– Dzieci w tym wieku mają taki zwyczaj. Dlatego potrzebują opieki. – Miał ochotę wymierzyć sobie policzek za te ostre słowa.

– Powiedziałam już, że jest mi przykro – zaprotestowała. – To prywatny lasek, jest dokładnie ogrodzony. Nie zdołałaby odejść zbyt daleko. – Wzięła Louisę na ręce. – Chodź, zobaczymy, czy nie zostało gdzieś trochę lodów.

Odeszła bez słowa, a Carlo przeklinał w duchu własną niezręczność. Dawn z niezwykłą przyjemnością obserwowała całą scenkę.

Jej dziadkowie, Liz i Frank, wyszli z domu i powitali go z wylewną serdecznością. Natychmiast polubił staruszków i zrozumiał, że jego rychły wyjazd z Louisa, jak to wcześniej zaplanował, będzie niewykonalny.

– Musisz zostać na ślubie Sereny – stwierdziła entuzjastycznie Liz i Carlo przyjął zaproszenie, zanim zdążył zastanowić się nad tym, co robi.

Podczas kolacji jego wzrok powędrował ku Serenie, która zdawała się nie zwracać na niego najmniejszej uwagi. Przebrała się do posiłku w zwiewną hinduską muślinową suknię ozdobioną zielonym wzorem, w której jeszcze bardziej przypominała leśną nimfę. Z twarzy była nieco podobna do Dawn, lecz o ile jej kuzynka zawdzięczała swą urodę rękom kosmetyczek i najlepszych masażystów, Serena była całkowicie naturalna. Jej loki, spłowiałe od słońca, przetykane naturalnymi jaśniejszymi pasmami, były tak jedwabiste, że żadna spinka nie utrzymałaby ich zbyt długo w porządku. Carlo przyglądał się, zafascynowany, jak zbuntowany kosmyk wciąż uparcie opadał na jej delikatny policzek. Po chwili uświadomił sobie, co robi i poczerwieniał z zakłopotania.

Po kolacji natknął się na nią na ganku. Uznał, że to doskonały moment, by zakopać topór wojenny i rozpoczął rozmowę, wspominając ojej bliskim małżeństwie.

– Andrew przyjedzie tu za parę dni – powiedziała.

– Z przyjemnością go poznam – odparł uprzejmie.

– Czy mieszka daleko stąd?

– Nie, pochodzi z naszego miasteczka, ale właśnie pojechał po towar. Jest właścicielem sklepu z narzędziami.

Carlo przypomniał sobie zapyziały sklepik, który minął po drodze i stwierdził bez zastanowienia:

– Nie zamierzacie chyba utrzymywać się wyłącznie z tego sklepu?

– Andrew uważa, że istnieją ważniejsze sprawy niż handel – wyjaśniła stanowczo. – A ja podzielam tę opinię.

Teraz już wiedział, co Dawn o nim naopowiadała.

– Mam nadzieję, że będziecie bardzo szczęśliwi – oświadczył oficjalnym tonem i wrócił do domu.

Co za nieuprzejme stworzenie! pomyślał. Później jednak, kiedy wszedł na górę, aby choć spojrzeć na Louisę, usłyszał ciche głosy dochodzące z pokoju dziecka. Przystanął w drzwiach i zajrzał do środka. Serena siedziała na łóżku Louisy, tuliła ją do siebie i szeptała coś do jej ucha, jakby dzieląc się jakimś sekretem. Louisa była wyraźnie szczęśliwa w jej ramionach. Tak bardzo pasowały do siebie! Nigdy nie widział, aby Dawn przytuliła córkę w ten sposób.

Ku swemu zdumieniu stwierdził, że wizyta w domu dziadków Dawn sprawia mu przyjemność. Dom Fletcherów stanowił prawdziwe rodzinne gniazdo, a starsi państwo powitali Carla z otwartymi ramionami. Wzruszyła go czułość, okazywana sobie nawzajem przez Liz i Franka. Zupełnie nie kryli się ze swymi uczuciami. Mieli już po siedemdziesiątce, ale przepełniająca ich miłość nie wygasła, toteż obdzielali nią każdego, kto pojawił się w ich niewątpliwie szczęśliwym domu.

W dzień po przyjeździe Carla wszyscy udali się na potańcówkę w ratuszu. Carlo, biorący udział w tańcach, całą uwagę skupił na opanowaniu nie znanych mu kroków, nie chcąc okazać się niezgrabiaszem.

– Nie krzyw się. To nie moja wina – usłyszał czyjś figlarny głos. Uniósł wzrok i ujrzał Serene, tańczącą naprzeciw niego. W jej oczach lśniły wesołe iskierki.

– O co ci chodzi? – spytał ostro.

– Strasznie się krzywisz.

– To koncentracja. Nigdy przedtem nie tańczyłem czegoś takiego.

– Nikt nie zwróci uwagi, jeśli popełnisz kilka omyłek.

– Nie mam zamiaru się mylić.

W tej samej chwili zderzył się z żoną pastora, rosłą, roześmianą kobietą. Oboje kurczowo wczepili się w siebie, podczas gdy Serena aż zgięła się ze śmiechu. Carlo poczuł się urażony w swej godności. Nagle jednak spostrzegł, że również się śmieje. Wesołość innych udzieliła się również jemu. Gdy muzyka ucichła, wyplątał się z ramion swej partnerki, przeprosił i pozwolił, by Serena zaprowadziła go do zaimprowizowanego baru. Oboje zamówili zimne drinki i wyszli na świeże powietrze.

Dziewczyna nadal chichotała.

– Opowiem o tym Louisie – uprzedziła. – Następnym razem, gdy się pokłócicie, będzie mogła wyobrazić sobie swego ojca w objęciach biednej pani Brady.

– Nigdy się z nią nie kłócę – odparł zgodnie z prawdą.

– O tak, oczywiście – zaśmiała się. – Założę się, że nieszczęsne maleństwo musi robić wszystko dokładnie tak, jak jej każesz.

Już miał zaprotestować, ale kilkuosobowa orkiestra znów zaczęła grać walca. Zatańczyli go razem i Serena była niczym promień wiosennego słońca w jego ramionach. Poczuł ból, ściskający mu serce. Nie pojmował dlaczego, lecz gdy muzyka ucichła, przeprosił gwałtownie i odszedł. Nie tańczył już więcej z Sereną tego wieczoru i przed pójściem spać przezwyciężył pokusę, by stanąć pod drzwiami Louisy i sprawdzić, czy dziewczyna wymienia szeptem sekrety z jego córką.

Fletcherowie umieścili jego rzeczy w pokoju Dawn, a on nie mógł im wyznać, że w domu sypiają osobno. Tej nocy wyłoniła się z łazienki, ubrana w przejrzystą nocną koszulę z głębokim dekoltem. Jej strój oraz ciężkie, duszące perfumy wyjaśniały wszystko. Najwyraźniej postanowiła okazać mu, że może go mieć, kiedy tylko zechce. Zamiary Dawn były jednak zbyt oczywiste i duma Carla nie pozwoliła mu na poddanie się.

Odwrócił się, aby wyjrzeć przez okno i ujrzał smukłą, młodzieńczą postać, wędrującą przez ogród. Włosy dziewczyny spływały swobodnie na ramiona. Nagle odrzuciła głowę i szeroko rozłożyła ręce, witając księżyc. Miała zamknięte oczy. Znajdowała się w tej chwili w swym własnym intymnym świecie, gdzie nie istniał nikt, poza nią samą. Przez sekundę Carlo poczuł się dziwnie samotny.