Wysiadła z samochodu i rozejrzała się po okolicznych gruntach. Jakieś sto metrów dalej stał dom Maitlandów. Kiedy stary George zmarł, całe miasteczko aż huczało od plotek, że Cooper ma tu przyjechać nie tylko po to, żeby załatwić sprawy ojca, lecz żeby zamieszkać w Bayville na stałe.

Nadbiegły koty. Priscilla przywitała je radośnie i raz jeszcze powróciła myślami do spotkania na poczcie. To jasne, że Coop się nie zmienił. Po paru dniach będzie się tu nudził jak mops. Poza tym stary George, którego zresztą bardzo lubiła, nie zajmował się w ciągu ostatnich lat domem, tak że wszystko w nim było zapuszczone. Cooper z pewnością zacznie od generalnego remontu, potem się zmęczy, w końcu znudzi i wystawi posiadłość na licytację. Niewątpliwie tak się to wszystko skończy.

Priscilla potrząsnęła głową. Jak mogła się dać nabrać na jeden uśmiech? Cooper Maitland po prostu już taki jest. Za jakiś czas nie zostanie tu po nim choćby najmniejszy ślad.

Weszła na werandę i otworzyła drzwi do domu. Wewnątrz było chłodno i przyjemnie. Poradzi sobie. Na pewno sobie poradzi. Tak z Cooperem, jak z kimkolwiek innym.

ROZDZIAŁ DRUGI

– Mogę pójść dzisiaj do kina? Priss patrzyła na jedzącego syna. Wypił już trzy szklanki mleka, zjadł ogromnego, pieczonego ziemniaka, a teraz po raz kolejny dokładał sobie klopsików. W tym czasie ona ledwie zdążyła tknąć jedzenie.

– Oczywiście – odparła. – Pod warunkiem, że wcześnie wrócisz. Z kim się wybierasz?

– Jason dostał właśnie prawo jazdy i ojciec pozwolił mu wziąć samochód. Mamy jeszcze zabrać Suze j Frawley. Aha, powiedziałem Shannon, że też się może z nami wybrać. Wstąpimy później na colę, ale i tak powinienem być w domu przed jedenastą.

Mówił to wszystko zdawkowym tonem, ale matczyny instynkt podpowiedział Priss, że wzmianka o córce Coopera wcale nie była przypadkowa. Maitlandowie mieszkali tu dopiero od tygodnia. Priss chciała utrzymywać z nimi dobrosąsiedzkie stosunki, ale nie spodziewała się, że będzie widywać Coopera codziennie ani że imię „Shannon” nie będzie schodzić z ust jej syna.

– Często się z nią widujesz – zauważyła. Matt rzucił się na dwa kawałki szarlotki, leżące przed nim na talerzyku. Połknął pierwszy i uśmiechnął się do niej.

– To nic poważnego, mamo. Nie musisz się przejmować.

– Wcale nie mówiłam, że się przejmuję – zaprzeczyła gwałtownie. – To milo, że się nią zająłeś. Nie zna przecież nikogo w Bayville. Tyle że… widujesz się z nią praktycznie codziennie. Mart znowu posłał jej uśmiech.

– Uważa, że jestem przystojny. Nie mogę przecież puścić kantem takiej dziewczyny – stwierdził.

– No, no, kto by pomyślał – powiedziała z udawanym gniewem. – Przybędzie nam jeszcze jeden samochwała w miasteczku. Czy Shannon spotyka się też z innymi dziećmi? – spytała po chwili, specjalnie używając słowa „dzieci”.

Mart wzruszył ramionami.

– Tak, chociaż nie wszyscy ją lubią. Robi wiele rzeczy na pokaz, wiesz, miastowe ciuchy, gadka – szmatka, ale kiedy zapomina, że powinna robić na nas odpowiednie wrażenie, jest zupełnie fajna. Ojej! – Syn spojrzał na wiszący w jadalni zegar i szybko pochłonął drugi kawałek ciasta. – Muszę już iść, mamo.

Zerwał się szybko na równe nogi, pozbierał talerze, miski i balansując kruchą wieżą z porcelitu i szkła niczym cyrkowiec, zaniósł to wszystko do zlewu. Następnie pochylił się tak, by mogła pocałować go w policzek.

– A jeśli idzie o Jasona…

– Jest ostrożny i wlecze się jak żółw – przerwał Matt, bezbłędnie odgadując jej intencje. – Ojciec wyraźnie mu powiedział, że jeśli dostanie mandat, już nigdy nie pożyczy mu samochodu. Nie przejmuj się. Zadzwonię, gdybym miał wrócić później. Posłuchaj Dowa Jonesa, dobrze?

Matt zainteresował się giełdą, od kiedy kupił dwie akcje firmy Mattel. Postanowił zostać rekinem finansjery. Miał jeszcze na to sporo czasu. Teraz, po oficjalnym pożegnaniu, trzasnął drzwiami werandy i jednym susem przesadził barierkę.

Obserwowała go przez kuchenne okno. Syn niemal biegł do sąsiadów. Ostatnio ciągle się spieszył. W ciągu roku urósł prawie o dziesięć centymetrów. Rozrósł się też jak młody dąb. Jedyne, co go niepokoiło, to łamiący się głos, który w niektórych momentach przechodził w kogucie pianie. Priss uśmiechnęła się do siebie. Po śmierci Davida Mart zaczął dorastać w błyskawicznym tempie. Szybko przejął też część jego obowiązków. Była z niego bardzo dumna. Syn rzadko dawał jej powody do zmartwień.

Jednak teraz zaczynała się o niego niepokoić. Z powodu córki Coopera.

Priss pozmywała i wytarła blat z czerwonej, wypalanej cegły. Martwiła się z powodu Shannon. Parę razy miała okazję spotkać tę dziewczynę, jak choćby ostatnio, kiedy Matt zaprowadził ją na górę, żeby pokazać piątkę kociąt, które Kleopatra powiła na stryszku. Klęczeli we trójkę nad trochę niespokojną kotką i obserwowali szare, puchate kulki. Shannon trajkotała jak najęta. Priss pracowała z młodzieżą i nigdy nie miała problemów z nawiązywaniem kontaktów, ale tym razem milczała jak zaklęta.

Nigdy nie widziała tak otwartej dziewczyny. Shannon w ogóle nie próbowała ukrywać swoich myśli. Gdyby nawet nie chciała mówić o wszystkim, i tak zdradziłaby ją mina. Jej śmiech rozbrzmiewał w całym domu. Był głośny i nieskrępowany. Dziewczyna przypominała rozbrykanego źrebaka na pastwisku, cieszącego się młodością i urodą. Priss od razu zauważyła, że Shannon wybiera takie ubrania, które podkreślają zaczątki jej kobiecości. Nie uszło też jej uwagi to, że Shannon gotowa jest flirtować z każdym przedstawicielem przeciwnej płci. Była przy tym tak urocza, tak piękna.

Priss nie uważała siebie za ładną. Jednocześnie nigdy nie zwracała takiej uwagi na mężczyzn. Cóż, może to kwestia temperamentu.

Zacisnęła mocno powieki. Shannon może wpakować się w nie lada kłopoty! Wystarczy, że jakiś młody człowiek weźmie za dobrą monetę jej słodkie minki i nagle okaże się, że znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Tak bywa, jeśli dziewczyna przypomina młodego źrebaka, i to takiego, który igra nad rwącą rzeką. Jeden skok i znajdzie się w wartkim nurcie, a wtedy nie wiadomo, dokąd zaniesie ją rzeka życia i czy się przypadkiem nie utopi.

Jednego była pewna – Matt na pewno nie skrzywdzi Shannon. Przecież sama go wychowywała. Chociaż, który piętnastolatek oprze się…

Otworzyła oczy i cisnęła zmywak do zlewu. Serce waliło jej jak młotem. Musi powstrzymać głupie myśli! Musi położyć im kres!

Priscilla od razu polubiła córkę Coopera. Jednak co innego lubić kogoś, a co innego wyobrażać sobie, że tej osobie grozi jakieś niebezpieczeństwo. Przecież poznała Shannon zaledwie parę dni temu. Prawie z nią nie rozmawiała. Pracując z dziećmi, zawsze zauważała pierwsze oznaki dojrzewania. W większości przypadków oznaczały one więcej problemów. Jednak nigdy nie wiązały się z jakimś poważniejszym niebezpieczeństwem.

Oddzielną sprawę stanowił Cooper Maitland. Na myśl o nim Priscilla ściągnęła brwi.

Coop działał jej na nerwy. Po spotkaniach z nim chodziła roztrzęsiona przez resztę dnia.

Na początku zaprosiła go na zapiekankę, zakładając, pewnie słusznie, że w innym wypadku będzie odżywiał się jakimiś świństwami z puszek. Słuchała go, kiwała głową, a on… On traktował ją jak starą przyjaciółkę. To wystarczyło, żeby nie mogła zasnąć do pierwszej w nocy. Później było jeszcze gorzej. Zachowywała się coraz bardziej głupio. Co więcej, mogła mieć pretensje o to tylko do siebie.

Nagle uderzyła ręką w ceglany blat. Poczuła ból. To nieważne, że ten facet tak na nią działa. Musi skupić się na tym, żeby reagować normalnie. Nie trząść się, nie czerwienić. Postanowiła, że zajmie się teraz sprzątaniem, a później weźmie prysznic. Następnym razem, kiedy spotka Coopera Maitlanda, będzie zimna jak głaz.

Coop przesunął dłonią po potarganych włosach. Kuchnia wyglądała tak, jakby przeszło przez nią tornado. Po podłodze walały się resztki linoleum. Spod szafki zlewozmywakowej wypływała wielka kałuża. Cooper spojrzał z niechęcią na rolkę tapety, która niczym pijak czepiała się ostatkiem sił kuchennej ściany.

Jak to możliwe, żeby dał się w to wszystko wrobić z powodu zwykłej ciekawości?

Po wyjściu Shannon przyszedł do kuchni, otworzył sobie zimne piwo i rozejrzał się dokoła. Od śmierci mamy nikt nie tknął kuchni nawet palcem. Nie z braku pieniędzy – Cooper regularnie przysyłał czeki do domu – ale dlatego, że ojciec, jak każdy stary Holender, nie znosił zmian. Kuchnia była tak duża, że można by w niej urządzić boisko. Biały zlewozmywak pokrywały tu i ówdzie rdzawe plamy, na ścianie pojawiły się zacieki, a stół wyglądał tak, jakby służył całym pokoleniom brudasów.

Coop od razu zauważył stan kuchni. Od paru dni powtarzał też Shannon:

– Rzeczywiście, trzeba tu zrobić mały remont.

Chociaż, tak naprawdę, można było tu mieszkać. Ojciec zawsze wybierał solidne, trwałe rzeczy. Dlatego też Coop twierdził, że w czasie wakacji nawet nie kiwnie palcem, co nieustannie narażało go na drwiny. Córka potrafiła być szalenie denerwująca.

Coop raz jeszcze rozejrzał się po kuchni. Nie miał pojęcia, jak to się wszystko stało. Dlaczego zerwał linoleum? Po prostu zastanawiał się, czy pod zieloną powierzchnią nie kryje się podłoga z solidnych desek. Zlew? Uklęknął przy nim na chwilę. Ciekawiło go to, jaki syfon zastosował ojciec. Przecież sam zrobił to wszystko. Tapety? Ledwie ich dotknął. Nie miał najmniejszego pojęcia o tapetach. Skąd mógł wiedzieć, że tak łatwo odlepiają się od ściany?

Ale się urządziłem, pomyślał. Shannon mnie wykpi bezlitośnie. Mówiła mi przecież, że nie wytrzymam bez pracy.

Jednak po przemyśleniu całej sprawy doszedł do wniosku, że praca przy odnawianiu domu to nie to samo, co prowadzenie interesów. Potraktuje ją jak zabawę, miłą rozrywkę, która w niczym nie zakłóci wakacyjnego wypoczynku. Będzie oczywiście potrzebował rady cieśli i hydraulika, zaś jeśli idzie o wystrój wnętrza, to dobrze zrobi, jeśli pogada z jakąś kobietą.