Ruchome Piaski

Tytuł oryginalny: Quicksand

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Mówiłam już mamie, że nic się nie stało. Dlaczego nikt mi nie wierzy?

– Zdaje się, że przekroczyłaś pewne granice. Gdyby matka nie zastała cię z chłopakiem w łóżku…

– Nie w, a na łóżku, tato! – zaprotestowała gwałtownie. – Po prostu rozmawialiśmy. Oboje byliśmy ubrani. Tyle że mama wpadła w histerię. Myślałam, że będziesz po mojej stronie.

– Jestem po twojej stronie.

– Więc dlaczego mam spędzać wakacje w dzikiej głuszy? To niesprawiedliwe.

W czasie długiej drogi z Georgii do Iowa Cooper już kilkakrotnie odpowiadał na to pytanie, używając różnych argumentów. Jednak jego piętnastoletnia córka wcale nie chciała słuchać. Mimo to Cooper postanowił jeszcze raz z nią porozmawiać. Przeszkodził mu jednak znajomy widok. Poczuł nagłe ukłucie w sercu. W końcu dojechali na miejsce.

Przed urzędem pocztowym w Bayville nie było parkingu zdolnego pomieścić lincolna wraz z przyczepą, dlatego znalazł wolne miejsce przed hydrantem i dopiero tam zatrzymał samochód. Kiedy wysiadł, promienie czerwcowego słońca natychmiast spoczęły na jego l warzy.

Przez chwilę się nie ruszał, chłonąc głodnym wzrokiem znajome krajobrazy. Dzięki Bogu Bayville niewiele się zmieniło. Łagodne wzniesienia z polami i łąkami zdawały się być takie same od wieków. Rześkie, zdrowe powietrze pachniało świeżo zaoraną, żyzną ziemią. Biały, strzelisty kościół wciąż był największym budynkiem przy głównej ulicy. Stevens Hardware ciągle prowadził swój sklep, który przypominał mu dzieciństwo. Tak, otaczała ich „dzika głusza”. Świat, którego tak pragnął, świat sukcesów, pieniędzy i wyścigu szczurów pozostał za nimi. Coop zaczął się zastanawiać, czy nie zapłacił zbyt wysokiej ceny, próbując niegdyś wyrwać się z Bayville.

Podobne rozmyślania nie miały teraz większego sensu. Chciał raz na zawsze skończyć z przeszłością i zanurzyć się w ciszy i spokoju małego miasteczka. Tylko tego pragnął od życia – ciszy i spokoju. I jeszcze możliwości porozumienia się z córką. Powrotu do podstawowych wartości. Odnalezienia swojego prawdziwego „ja”. Czy to nie za dużo?

Coop nie pamiętał, żeby w ciągu ostatnich trzydziestu siedmiu lat miał okazję się nudzić. To również trzeba będzie zmienić. Człowiek, który od podstaw stworzył milionową fortunę, ma prawo do odrobiny lenistwa.

Parę metrów dalej zauważył kobietę, która przeszła obok i weszła do budynku poczty. Sam nie wiedział, co przyciągnęło jego uwagę. Nie mógł to być strój, ponieważ miała na sobie żółtą bluzkę wpuszczoną w szorty koloni khaki, a na ramieniu niosła olbrzymią torbę uszytą ze skrawków różnych materiałów. Również jej krótkie, zbyt krótkie, włosy o trudnym do określenia, żółtorudym kolorze nie budziły zachwytu. Może tylko szczupła talia i okrągła, kształtna pupa mogły zwracać na siebie uwagę.

Coop znał tę pupę.

W szkole średniej, kiedy był gotów rzucać się w pogoń za pierwszą lepszą spódniczką, dokładnie poznał i sklasyfikował pupy wszystkich koleżanek. Oczywiście, dawno pozbył się już tych głupich obsesji, ale sylwetka, którą miał przed sobą, wydawała mu się dziwnie znajoma. Niestety, nie udało mu się dojrzeć twarzy kobiety. Może znam ją ze szkoły średniej, pomyślał. Nie mógł jednak sobie przypomnieć żadnej tak drobnej dziewczyny, bowiem nieznajoma była niższa od jego córki o dobrych kilkanaście centymetrów.

– Czy to już wszystko, tato? – Pełen rozczarowania głos Shannon przedzierał się do niego przez mroki wspomnień. – Czy to całe miasto? Założę się, że nie mają tu nawet kablówki. Co mam tu robić przez całe lato? To niesprawiedliwe, niesprawiedliwe – powtórzyła.

Cooper potrząsnął głową, chcąc zapomnieć o nieznajomej, i spojrzał na rozżaloną córkę. Mówiła tak głośno, że słychać ją było na całej ulicy.

– Możesz mi nie wierzyć, ale będziemy się tu dobrze bawić – zapewnił.

– Bawić? Ależ tato, zabrałeś mnie tu tylko dlatego, że mama cię do tego zmusiła. Słyszałam, jak mówiła, że już nie może sobie ze mną poradzić.

Przez moment żałował, że nie udusił Denise, kiedy to mówiła. Jego palce zacisnęły się automatycznie, jednak głos pozostał łagodny.

– Ani twoja matka, ani jej mąż nie mogą mnie do niczego zmusić. Chciałem, żebyś tu ze mną przyjechała. Po wakacjach będziesz mogła stąd wyjechać, jednak ja chciałbym się przeprowadzić do Bayville. To taki powrót do korzeni. Przecież bardzo kochałaś dziadków. Teraz masz okazję zobaczyć, jak żyli, jak ja żyłem i… – zawahał się – po raz pierwszy od rozwodu z twoją matką będziemy mogli poważnie porozmawiać.

Córka podniosła oczy do nieba.

– Mowa – trawa. Po prostu chcecie, żebym się nie spotykała z Timem.

– To też – przyznał ze ściśniętym gardłem.

– Możecie robić, co wam się podoba, ale i tak będę go kochać. Zawsze! Nie obchodzi mnie wasze zdanie! Po prostu oboje nie macie zielonego pojęcia o miłości! A ja… ja…

Shannon odwróciła głowę. Wzrok Coopa powędrował za jej spojrzeniem. Po drugiej stronie ulicy chłopak otworzył drzwi sklepu żelaznego, oparł się o ścianę i wyjął puszkę z sodówką. Jego pszeniczne włosy były równo podcięte. Miał na sobie robocze spodnie i białą koszulkę, która opinała się na dobrze umięśnionym torsie i bicepsach. Jego budowa oraz miodowa opalenizna wskazywały, że pochodzi z dużej farmy i zna się na robocie jak nikt inny.

Shannon również dostrzegła muskuły chłopaka, ale prawdopodobnie opacznie zrozumiała ich pochodzenie. Wyprostowała się i odrzuciła do tyłu swoje długie, jasne, wyfiokowane włosy, którym poświęcała co rano pół godziny, by za pomocą pianki i lakieru doprowadzić je do odpowiedniego stanu. Wypięła też malutkie piersi i położyła dłoń na biodrze. Cooper pomyślał, że może powinien wysłać ją do przedszkola, gdzie mogłaby dorośleć choćby i do czterdziestki.

– Wejdę na pocztę – powiedział. – Muszę odebrać klucze, papiery i wysłać trochę listów.

Shannon skinęła głową. Ani na chwilę nie spuszczała wzroku z chłopaka.

– Zaczekam.

– Gorąco tu jak licho. Upieczesz się na tym słońcu. Poza tym cała sprawa może mi zająć parę minut.

Shannon zrobiła zatroskaną minkę. Ktoś i tak musi tutaj zostać. Jeśli przyjdzie policjant, wytłumaczę mu, dlaczego musieliśmy zaparkować przed hydrantem. Idź już, tato. Nic mi nie będzie Cooper uznał, że nadszedł czas, aby pójść na pewne ustępstwa.

Kiedy przyjedziemy do domu, będziesz mogła zadzwonić do Tima. – Nie było odpowiedzi. Wiesz, tego, w którym jesteś szaleńczo zakochana.

– Mhm.

Cooper pomyślał, że pod koniec lata jego kasztanowe włosy zrobią się białe jak śnieg. Idąc po schodach przypominał sobie narodziny Shannon. Od początku wyidealizował obraz córki. Chciał ją tylko psuć i hołubić. I oto ukochana córeczka tatusia wyrosła na wielką pannicę, która prowokuje wszystkich przystojnych chłopaków na ulicy. Pomyślał, że Shannon odziedziczyła po nim pociąg do płci przeciwnej. Możliwe jednak, że tak jak jemu, uda jej się z tego wyrosnąć.

Otworzył drzwi, jednak zamiast od razu wejść do środka, rozejrzał się po niewielkiej salce. Od razu stwierdził, że zrobił dobrze, wracając. Powitała go ta sama drewniana podłoga, niewielkie okienka i zapach kleju unoszący się w powietrzu. Wszystko w Bayville robiono tak, aby trwało wieki. Również tradycyjne wartości oparły się tu działaniu czasu. Choćby dlatego, że ludzie nie żyli w takim pośpiechu.

Coop uśmiechnął się na widok Joelli w okienku. Kiedy był w szkole, uważał ją za kogoś niesłychanie ważnego. Joella trochę posiwiała, wciąż jednak nosiła okulary bez oprawek i trzymała za uchem pogryziony ołówek.

Ruda w żółtej bluzce również tu była. Stała w kolejce, trzymając w dłoni sporą paczkę. Cooper zajął za nią miejsce i uzbroił się w cierpliwość. Joella nie tylko zajmowała się przyjmowaniem przesyłek, lecz również rozpowszechnianiem plotek i klient nie miał szans odejść od okienka, jeżeli nie usłyszał wszystkich. Na szczęście tę ostatnią usługę świadczyła za darmo.

Starszy mężczyzna w poplamionych ogrodniczkach podziękował Joelli i skierował się do wyjścia. Ruda zajęła jego miejsce przy kontuarze. Tak jak się spodziewał, Joella zaczęła przyjazną pogawędkę z klientką.

– I jak tam Matthew? – spytała.

– Matt? O, świetnie sobie radzi – odparła zagadnięta. – W czasie wakacji dorabia sobie w żelaźniaku. Chce kupić samochód.

– Ciężka praca jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła – stwierdziła Joella. – To dobry chłopak, Priss. Wiem, że nie było ci łatwo od śmierci Davida, ale dobrze go wychowałaś. Paczka dla siostry. O, proszę, jest teraz w Kalifornii.

Cooper, który słuchał jednym uchem, stwierdził, że kobieta jest matką chłopca, którego widzieli z Shannon na ulicy. Jednak dopiero imię, które usłyszał, Priss, wzbudziło w nim większe zainteresowanie.

Tysiące wspomnień przemknęło przez jego głowę z szybkością błyskawicy. Priss! Priscilla Wilson. Postrach ogrodników i nauczycieli. Dziewczyna, która potrafiła wpakować się w najgorszą kabałę. Nikt nie chciał wierzyć, że jest córką pastora. Priscilla była od niego o rok młodsza, ale na niektóre zajęcia chodzili razem. Nie mogła wytrzymać w szkole. Zawsze zapominała o pracy domowej i z zasady nie nosiła długopisu. To z jej poduszczenia chodzili zwykle na wagary. Jej pełen radości i życia śmiech, którego bała się większość nauczycieli, wciąż jeszcze brzmiał w jego uszach.

Coop nie mógł się oprzeć pokusie.

– Priss Wilson? – spytał. Dziewczyna odwróciła się. Obie kobiety rozpoznały go natychmiast.

– Proszę! Cooper Maitland. Słyszałam, że zamierzasz tu wrócić, ale nie chciało mi się w to wierzyć. – Urwała na chwilę. – Bardzo nam przykro z powodu twego ojca.

Joella wyszła zza kontuaru i przywitała się z nim serdecznie. Coop uściskał ją, czując kościste ciało, jednak co jakiś czas zerkał na Priscillę.

Bardzo się zmieniła. Dojrzała, co niezwykle go zaskoczyło, ponieważ nie sądził, że rudowłosa trzpiotka kiedykolwiek dojrzeje. Wciąż pamiętał jej chłopięcą sylwetkę, która teraz nabrała powabnych kobiecych kształtów.