Priscilla nigdy nie uchodziła za ładną, ale teraz można było powiedzieć, że jest wręcz piękna. Tym bardziej że było to piękno naturalne, ponieważ nie robiła nic, żeby je wydobyć czy podkreślić. Rozjaśnione słońcem włosy okalały najbardziej kobiecą twarz, jaką zdarzyło mu się kiedykolwiek widzieć. Delikatne uszy wyglądały niczym małe klejnoty. Z dawnych czasów pozostało jej kilka piegów na nosie, ale i one w dziwny sposób dodawały jej urody. Jednak wciąż patrzyły na niego te same, brązowe oczy, tyle że teraz znacznie spokojniejsze i… znacznie bardziej zmysłowe.

Priss Wilson, ta trzpiotka z odrapanymi kolanami i sińcami na całym ciele, miała teraz oczy prawdziwej kobiety.

Joella wróciła już do swego okienka, ale bez przerwy paplała. Opowiadała mu o znajomych, sąsiadach, ludziach, o których dawno zapomniał. Priscilla uśmiechnęła się do niego porozumiewawczo, chcąc dać znak, że nic nie powstrzyma Joelli i że równie dobrze można by dyskutować z radiem, ale natychmiast spoważniała, czując na sobie jego uważny wzrok. Coop zastanawiał się, dlaczego tak się jej przygląda. Chciał przekonać siebie, że jego zainteresowanie ma czysto obiektywny charakter. To chyba naturalne, że interesują nas ludzie, których znaliśmy przed laty. Jednak również Joella była jego starą znajomą.

Wzrok Coopa spoczął na jej wargach. Nie, nie Joelli, a Priscilli. Dziewczyna miała małe usta, których górna warga wyginała się w delikatne „m”. Cooper nie pamiętał, kiedy ostatni raz zwrócił uwagę na kobiece usta.

Poczuł, że gapi się na Priss jak sroka w gnat. Priscilla uniosła do góry brodę, jakby chciała powiedzieć: „nie ze mną te numery, stary” albo coś w tym rodzaju. Zaklął w duchu, jednak nie potrafił powstrzymać uśmiechu, który pojawił się na jego wargach. Czuł swoją przewagę. Sięgała mu zaledwie do ramienia. W świecie interesów jego wzrost okazał się niezawodnym sojusznikiem. Ludzie byli mu bardziej ulegli, kiedy spoglądał na nich z wysokości swoich stu osiemdziesięciu ośmiu centymetrów.

W zasadzie nigdy nie byli zaprzyjaźnieni. Jednak Priss zawsze traktowała go po partnersku. Teraz patrzyła na niego oczami dojrzałej kobiety. W jej świecie nie było już miejsca na wagary i podrapane kolana. Jednocześnie w jej zmysłowych oczach czaiło się coś dziwnego. Coop nie znalazł dla tego lepszego określenia niż – tajemnica. Priss Wilson bardzo się zmieniła, a on nie wiedział, dlaczego.

– Teraz nazywam się Neilson – poinformowała go głębokim altem, który przywodził na myśl długie, zmysłowe noce. Jednak jego ton był chłodny i rzeczowy. – Przyjechałeś z córką?

– Tak, ale Shannon spędzi tu tylko wakacje. Jesienią ma wrócić do matki, do Atlanty, gdzie chodzi do szkoły.

– Wygląda na to, że będziemy sąsiadami. Mieszkam z synem w białym domu z niebieskimi okiennicami, niedaleko posesji twojego ojca. Możesz do nas zajrzeć, gdybyś potrzebował pomocy.

– Dzięki. Powiedziała to jedynie po to, by okazać uprzejmość.

Z uśmiechem, który zgasł, gdy tylko dostrzegła jego rozpalony wzrok.

Coop nie spodziewał się, że jakaś kobieta będzie go w stanie tak podniecić. Po latach doświadczeń uważał, że jest odporny na, jak to określać, „zew płci”. Mimo to nie miał nic przeciwko uczuciom, które nim teraz zawładnęły. Chociaż z drugiej strony cieszył go chłód, z jakim go potraktowano. Przyjechał tu po to, żeby pozbyć się problemów, a nie szukać nowych. Poza tym chciał poświęcić najbliższe tygodnie na rozmowy z córką. W tym czasie nie powinna go interesować żadna inna kobieta.

Mimo to, kiedy Priscilla podeszła do drzwi, nie mógł się powstrzymać, żeby się nie odwrócić.

– Czyż nie jest wspaniała? Coop spojrzał ponownie na kobietę w okienku.

– Słucham?

– Priscilla. Czyż nie jest cudowna? – Aa… Ee… Tak – wymamrotał Cooper. Powinien uważać. Przecież Joella to największa plotkarka w miasteczku.

Starsza kobieta podała mu klucze do domu ojca i dokumenty, które znajdowały się w wielkiej szarej kopercie. Następnie zajęła się formularzami, które musiała wypełnić przed przyznaniem mu oficjalnej skrzynki pocztowej.

– Jest sama od pięciu lat, od kiedy David zabił się na traktorze. Znałeś Davida Neilsona, prawda?

– Wyszła za tego Neilsona? Davida? – spytał zupełnie zbity z tropu.

Ledwie pamiętał grubawego i niezbyt rozgarniętego chłopaka z jednej z pobliskich farm. Nie miał pojęcia, jak osoba z temperamentem Priss mogła wytrzymać z takim nudziarzem jak David.

– Sama wychowywała Matta – ciągnęła Joella. – Pracuje w szkole. Uczy biologii.

– Uczy? Priss? Chyba żartujesz?! – Jeszcze jedna niespodzianka. Przecież Priscilla nienawidziła szkoły i nauczycieli.

– Jest znakomitą nauczycielką. Wszyscy ją tutaj kochamy. Podsuwaliśmy jej różnych kandydatów na męża, ale ona mówi, że nie ma czasu na małżeństwo. Ciągle jest czymś zajęta.

Joella z powrotem włożyła okulary i spojrzała na niego uważnie. To była jej taktyka. Najpierw dzieliła się plotkami, a potem chciała wyciągnąć wszystko ze swojej ofiary.

– Czy ten olbrzymi lincoln na ulicy to twój samochód? Twój ojciec zawsze mówił, że ci się dobrze powodzi… Czy naprawdę chcesz się osiedlić w Bayville?

Gdy tylko Priscilla znalazła się na zewnątrz, z ulgą wypuściła nagromadzone w płucach powietrze. Po załatwieniu spraw w mieście miała wybrać się do ojca. Całe szczęście, że go o tym wcześniej nie zawiadomiła, ponieważ teraz nagle zmieniła zdanie. Przebiegła na drugą stronę ulicy, wsiadła do białego saturna i jak najszybciej pojechała do domu.

W połowie drogi zsunęła sandały i oparła bose stopy na pedałach. Następnie rozpięła dwa górne guziki bluzki, pozwalając, by wiatr pieścił jej szyję. Mieszkańcy miasteczka chcieli, by ich nauczyciele zachowywali się nienagannie. Jednak Priscilla wiedziała, że nikt nie sprawdzi, czy prowadzi boso. Rozpięta bluzka również nie powinna przyciągać niczyjej uwagi.

Priscilla czuła się zmęczona. Miała na głowie setki kłopotów: prawo jazdy Matta, nowe kociątka Kleopatry, wizyta u dentysty, rachunki, rachunki, rachunki i dług w banku. Na szczęście lista ta nie uwzględniała problemów z mężczyznami.

Niestety, takie problemy mogły się pojawić. Przypomniała sobie spojrzenie Coopera. Patrzył na nią tak, jakby nie chciał pozostawić cienia wątpliwości, że uważa ją za godny uwagi, seksualny obiekt.

Priss zacisnęła wargi i włączyła radio. Nadawano właśnie wiadomości rolnicze. Nie było chyba niczego nudniejszego na świecie. Kilka minut wsłuchiwania się w zaspany głos lektora, podającego ceny zbóż i żywca, wystarczało zwykle, żeby ukoić jej skołatane nerwy. Niestety, tym razem nie pomogło. Wciąż wracała myślami do wysokiego mężczyzny spotkanego na poczcie.

Na początku zdziwiła się, że Coop ją pamięta. Wydawało jej się, że bardzo się zmieniła od szkolnych czasów. Co prawda znali się wówczas, ale była to dosyć przelotna znajomość. Cooper czasami podwoził ją do szkoły, ponieważ mieli kilka wspólnych lekcji. Chodziła z różnymi chłopakami, ale nigdy z nim. Nawet gdyby mieli ze sobą więcej wspólnego, to i tak wszyscy wiedzieli, że Cooper chodzi z Lainie Roberts i że ze sobą sypiają.

Jeśli nawet robili połowę z tych rzeczy, o których opowiadała Lainie wystraszonym i podnieconym dziewczętom w szatni po lekcjach gimnastyki, to i tak było to szalenie odważne. Priss słuchała jej z szeroko otwartymi oczami. Jednak Lainie uważała, że cała sprawa zakończy się małżeństwem. Priscilla gotowa była nawet wierzyć w erotyczne ekscesy, ale nie w to, że uda się utrzymać Coopera Maitlanda w Bayville czy też jakimś innym małym miasteczku.

Zawsze był niespokojny, ambitny i pełen energii. Jego sukcesy w Atlancie, o których później słyszała, wcale jej nie zdziwiły. Nawet jako dziecko wyznaczał sobie określone cele, a potem dążył do ich realizacji z siłą byka i ślepą determinacją. Bała się go trochę, chociaż bardzo lubiła. Czemu nie? Zawsze otaczała go aura przygody. Był wysoki, przystojny, miał niebieskie oczy Paula Newmana i uśmiech, na widok którego dziewczyny mdlały. Poza tym zawsze był dla niej bardzo uprzejmy.

Serce wciąż biło jej mocnym rytmem, a dłonie na kierownicy stały się wilgotne. Zganiła się w duchu za to wszystko. Nie mogła jednak ukryć, że Cooper Maitland zrobił na niej duże wrażenie. Wydawał się wyższy niż kiedyś, a jego rysy nabrały teraz ostrości. W kasztanowych włosach pojawiło się kilka srebrnych pasemek. Mimo to Coop zachował dawną urodę. Jego młodzieńczą pewność siebie zastąpiło wewnętrzne wyciszenie znamionujące olbrzymią siłę charakteru. Nie miała wątpliwości, że wciąż potrafi zmieść każdego, kto mu stanie na drodze. A poza tym uśmiech… Ten bezwstydnie zmysłowy uśmiech, na widok którego ugięły się pod nią kolana.

Priss spojrzała do lusterka na swoje odbicie. Nikt nie usiłuje nikogo uwieść, powiedziała sobie w duchu. Ten facet już o tobie zapomniał. Pewnie zawsze się tak zachowuje, kiedy ma do czynienia z kobietą. Nie bądź głupią gęsią i przestań już o tym myśleć.

Po paru minutach skręciła na żwirówkę i zatrzymała się w cieniu starego orzecha. Wyłączyła silnik i ogarnęła ją przyjemna cisza. Wszystko wokół było tak dobrze znane i kochane.

David zbudował ich dom parę lat po urodzeniu Matta. Przy ganku rosły różnobarwne kwiaty, astry, lwie paszcze i szałwie. Pod podajnikiem zagnieździły się zięby. Żółty mniszek lekarski rozplenił się po całym trawniku, a nieco dalej kołysała się zawieszona na dębie stara huśtawka Matta, relikt z zamierzchłej przeszłości, poruszana kolejnymi powiewami wiatru.

Powoli jej serce się uspokoiło. Nareszcie znalazła się w domu. Tylko tutaj czuła się naprawdę bezpiecznie. Wciąż brakowało jej Davida, jego spokoju i rozwagi, ale już od lat nie miała złych snów. David zawsze starał się ją uspokoić, kiedy budziła się z krzykiem w nocy. Pragnął jej pomóc. Nie, nie ma sensu się nad tym zastanawiać.

Dawno temu odkryła, że kobiety nie poddają się kolejnym kryzysom. Radzą sobie lepiej, niż można by się spodziewać. Być może pomaga im codzienna stała praca, ten rytm, który nie zmienia się z biegiem lat. Priscilla również postanowiła, że się nie podda. Wszystko jedno – z Davidem, czy też bez niego.