„Słodkie maluchy”, pomyślała. Góra dwa przeboje i słuch o nich zaginie, choć jeszcze o tym nie wiedzą. Miała ochotę porozmawiać z nimi jak matka, lecz jedynie słuchała i przytakiwała, jednocześnie kątem oka obserwując Pierra Ferramo.

– To ten facet, no, producent? Filmu? – szepnął jeden z chłopaczków.

– Naprawdę?

Wszyscy patrzyli, jak Ferramo majestatycznym krokiem podszedł do tajemniczo wyglądającej grupki ciemnych mężczyzn i modelek. Poruszał się z omdlewającym, niemalże afektowanym wdziękiem, niepozostawiającym jednak żadnych złudzeń co do drzemiącej w nim w rzeczywistości potężnej siły. Kogoś jej przypominał. Grupka, ku której zmierzał, rozstąpiła się na jego przyjęcie niczym Morze Czerwone, jakby był guru, wręcz bogiem, a nie jakimś tam twórcą kremu do twarzy łamane przez producent łamane przez cokolwiek. Usiadł z gracją, założył nogę na nogę, odsłaniając przy tym spory kawałek nagiej skóry, lśniące czarne mokasyny i cienkie popielate jedwabne skarpetki. Siedząca na kanapie obok para wstała, zwalniając miejsce.

– Może przesiądziemy się bliżej? – zaproponowała Olivia, skinieniem głowy wskazując na kanapę.

Była to idiotyczna, zdecydowanie za duża sofa, na którą Olivia i chłopaczkowie dosłownie musieli się wdrapać, po czym się na niej położyć, chyba że chcieli siedzieć z nogami dyndającymi w powietrzu – jak dzieci. Gdy siadała, Ferramo podniósł wzrok i wdzięcznie skinął głową. Czując, jak zalewają fala gorąca, pospiesznie spojrzała w drugą stronę. Przypominając sobie, czego uczyli ją na kursie nurkowania, oddychała wolno: oddychaj głęboko i pod żadnym pozorem nie trać głowy.

Zwróciła się do chłopaczków, krzyżując nogi i delikatnie wodząc ręką po udzie. Zwilżyła wargi, zaśmiała się i przez chwilę bawiła delikatnym krzyżykiem z brylancików i szafirów, który nosiła na szyi. Czuła na sobie jego wzrok. Uniosła rzęsy, szykując się, by spojrzeć prosto w te ciemne, przeszywające wszystko oczy. Och. Ferramo gapił się w dekolt wysokiej, niewiarygodnie pięknej hinduskiej modelki, siedzącej obok niego. Powiedział coś do niej, po czym oboje wstali, on objął ją, opierając dłoń na jej biodrze, i odeszli od stołu. Olivia popatrzyła na jednego z pryszczatych chłopaczków i zachichotała głupkowato. Chłopaczek nachylił się ku niej.

– Bierze mnie to – wyszeptał i zatoczył palcem niewielkie kółko na jej udzie.

Roześmiała się głęboko i serdecznie, po czym zamknęła oczy. A to ci dopiero.

Będący już w połowie tarasu Pierre Ferramo usłyszał śmiech Olivii i uniósł głowę jak zwierz węszący trop. Zwrócił się do nieodstępującej go na krok Melissy, powiedział kilka słów, po czym podjął swój dystyngowany przemarsz w stronę holu, u boku wciąż mając hinduską modelkę o jedwabistych czarnych włosach.

Popijając martini, Olivia nie przestawała się zastanawiać, kogo też ten cały Ferramo jej przypominał – te na wpół przymknięte oczy, aura siły i inteligencji, ospałe ruchy.

Poczuła na ramieniu czyjś dotyk i aż podskoczyła.

– Olivia? – Znowu ta przeklęta Melissa. – Pan Ferramo zaprasza cię na skromne przyjęcie, które wydaje jutro w swoim apartamencie.

Olivia z trudem łapała oddech. Czuła, jak jeżą się jej włoski na karku i ramionach. Nagle uświadomiła sobie, kogo przypominał jej Ferramo. Osamę Bin Ladena.

– Dobrze – odparła z brawurą, choć z przerażenia strzelała oczami na lewo i prawo. – Przyjdę.

Melissa spojrzała na nią dziwnie.

– To tylko zwykłe przyjęcie.

4

Dygocząc z podniecenia, przerażenia i żądzy, Olivia wpadła do swojego pokoju i rzuciła się na łóżko. Zsunęła sandały i jedną ręką masując odcisk, który zrobił się jej na lewej stopie, drugą wykręciła numer.

– To ja – wyszeptała zdenerwowana do słuchawki.

– Olivia, do ciężkiej cholery, jest środek nocy!

– Wiem, wiem, przepraszam. Ale to naprawdę niesamowicie ważne.

– Dobra, o co chodzi? Nie, nie mów, sama zgadnę. Odkryłaś, że Miami to gigantyczny hologram stworzony przez kosmitów? A może wychodzisz za Eltona Johna?

– Nie – powiedziała Olivia. Jeśli tak ma przebiegać ta rozmowa, zaczęła mieć wątpliwości, czy słusznie robi, zwracając się do Kate po radę.

– No to co? Mówże.

– Chyba znalazłam Osamę Bin Ladena.

Kate zaczęła się śmiać. I dość długo nie przestawała. Z Olivii uszło całe powietrze i w poczuciu głębokiego zranienia zaczęła mrugać gwałtownie. Kate O'Neill była jej przyjaciółką, ale też zagraniczną korespondentką „Sunday Timesa”. Olivii zależało na jej aprobacie bardziej, niż skłonna była nawet sama przed sobą się do tego przyznać.

– OK – powiedziała Kate w końcu. – Jak bardzo się urżnęłaś?

– Wcale – rzekła Olivia ze świętym oburzeniem. – Nie jestem pijana.

– Dasz głowę, że to nie zmartwychwstały Abraham Lincoln?

– Zamknij się – warknęła Olivia. – Teraz poważnie. Tylko pomyśl. Jaką lepszą kryjówkę może sobie znaleźć Osama Bin Laden, jeśli nie tam, gdzie nikt się nawet nie spodziewa go ujrzeć?

– Och, takich miejsc na poczekaniu mogłabym wymyślić ze trzysta, może nawet czterysta. Ma metr osiemdziesiąt wzrostu i jest dobrze po czterdziestce?

– Nie, i w tym właśnie rzecz. Przeszedł operację plastyczną. Zupełnie zmienił wygląd. Ale co to za sztuka skrócić sobie nogi i zmienić twarz?

– Jasne, jasne. Patrząc na to w ten sposób, Osamą Bin Ladenem może być Oprah Winfrey, Britney Spears albo Eminem. Czemu tak się uczepiłaś tego gościa?

– Coś w nim jest takiego. Jest taki ospały.

– No, trzeba było mówić od razu! Ospały? Cóż, to załatwia sprawę. Jest numerem jeden na liście najbardziej ospałych poszukiwanych przez FBI.

– Zamknij się. Przedstawił się jako Pierre Ferramo. Udaje Francuza, ale nie sądzę, żeby nim był. Tak dziwnie wymawia „r” jak Arabowie. To kapitalne.

– Jasne, jasne. A czy Osama Bin Laden pił alkohol?

– Tak – odparła już nieco mniej pewnie.

– Flirtował z tobą?

– Tak.

– Moja droga Olivio. Osama Bin Laden to muzułmanin. Wiesz, co to oznacza?

– Oczywiście, że wiem, co to znaczy, kiedy ktoś jest muzułmaninem – zasyczała Olivia. – Po prostu uważam, że to wszystko przykrywka. Wcale nie siedzi w żadnej jaskini w Afganistanie. Obraca się w eleganckich kręgach, udając biznesmena łamane przez playboy łamane przez producent. Dojdę do tego. Doprowadzę go przed sąd, uchronię świat przed terroryzmem i zostanę multimiliarderką.

– Obiecaj mi coś.

– Co?

– Obiecaj mi, że nie zadzwonisz do Barry'ego i nie powiesz mu, że na promocji kremu do twarzy odkryłaś Osamę Bin Ladena.

Olivia nic na to nie odpowiedziała. Zawsze wierzyła w niezależność myśli. Niejednokrotnie zastanawiała się: czy kiedy Twin Towers zostały zaatakowane i władze wydały polecenie, by wszyscy zostali na swoich miejscach i nie opuszczali budynku, ona znalazłaby się wśród tych, którzy posłusznie zostali, czy też raczej zawierzyłaby własnemu sądowi i mimo wszystko wyszła?

– Olivia, czy ty mnie słuchasz? Pamiętasz chmurę szarańczy w Sudanie? Członków Kościoła Zjednoczonego z Surbiton, którzy okazali się drużyną skautów? Albo upiora z Gloucestershire, który tak naprawdę był parą wydobywającą się z szybu wentylacyjnego? Dopiero co w „Sunday Timesie” zaczęli ci na nowo ufać. Więc błagam, napisz swój artykuł o Miami w terminie, porządnie i tak jak trzeba, i nie schrzań po raz kolejny wszystkiego.

– OK – mruknęła Olivia, czując się jak kretynka. – Dzięki za wszystko.

Jednak nie mogła zasnąć. Nie mogła przestać myśleć o genialnym wręcz planie Osamy Bin Ferrame Nikomu nawet do głowy by nie przyszło podejrzewać cokolwiek. Przecież wszyscy wiedzieli, że członkowie Al-Kaidy to maniacy: inżynierowie w dziadowskich garniturach zamieszkujący ponure mieszkanka w Hamburgu albo zaniedbane szeregowce z lat trzydziestych w Cricklewood, wspólnie objadający się hinduskim żarciem na wynos, zanoszący modły w prowizorycznych meczetach i faksujący swoje rozkazy z poczty w Neasden.

Działacze Al-Kaidy nie włóczą się po przyjęciach w eleganckich hotelach, popijając jabłkowe martini. Nie zajmują się produkcją filmów i nie zatrudniają nadgorliwych rzeczniczek, by kreowały ich wizerunek. Przykrywka była wprost idealna. Idealna.

Wyskoczyła z łóżka i sprawdziła skrzynkę w komputerze. Żadnej odpowiedzi od Barry'ego. Wobec tego poszukała w wyszukiwarce Google czegoś na temat Pierre'a Ferrame

Nic, żadnej wzmianki. Aż nadto oczywiste, dlaczego.

Zgasiła światło i ponownie spróbowała zasnąć. Cholerny jet-lag*.* Jet-lag (ang.) – zmęczenie po długiej podróży samolotem, spowodowane zmianą stref czasowych. Musiała coś zrobić, bo inaczej za czterdzieści osiem godzin znajdzie się z powrotem w londyńskim deszczu i będzie pisać artykuły o najnowszych osiągnięciach Marksa & Spencera w dziedzinie ukrywania zarysu majtek pod spodniami. W ciemnościach kusząco migotał ekran komputera. Czy może stać się coś złego, jeśli przynajmniej zawiadomi Barry'ego?

5

Siedziała na tarasie kawiarni na South Shore Strip i czekając na telefon od Barry'ego, modliła się, żeby przestało wiać. Pogoda była słoneczna i wilgotna, ale w tle nieustannie zawodził wiatr. Śniadanie zawsze było ulubionym posiłkiem Olivii: kawa i coś niezbyt wyszukanego, na przykład ciepła bułeczka z masłem. Albo wędzony łosoś i bagietka z serkiem śmietankowym. Albo naleśniki z bananami. I możliwie jak najwięcej gazet rozpostartych na stole. Dzisiejszego ranka jednak „New York Times”, „Miami Herald”, „USA Today” i dwa brytyjskie brukowce musiały tkwić przyciśnięte do stołu solniczką i pieprzniczką. Zamówiła francuskie tosty z jabłkami i cynamonem, by pozbyć się z organizmu resztek wczorajszego jabłkowego martini. Jabłka lecz jabłkami – jak ukąszenie węża wężowym jadem.

Olivia wierzyła, że zawsze powinna posłuchać pierwszej myśli, jaka zaraz po przebudzeniu przychodziła jej do głowy. Niestety jednak dzisiejszego ranka – z powodu stoczonej w nocy walki z żaluzjami, które zniszczyły idealną perfekcję pokoju, klinując się z jednej strony od dołu, z drugiej zaś od góry, o pół do szóstej, po zaledwie trzech godzinach snu postawił ją na nogi oślepiający blask słońca Miami – żadne myśli jako takie się nie pojawiły. Wobec tego, z technicznego punktu widzenia, pierwszą myślą będzie ta, która pojawi się po wypiciu porannej kawy. Co – jak z ulgą stwierdziła, dostrzegając zmierzającego ku niej kelnera z jej śniadaniem – nastąpi lada chwila. Rozkoszując się wyczekiwaniem, nalała kawy do filiżanki, upiła łyk i czekała na myśl.