zabójstwo Harrisona?

- Nie. Przyznaję, że przedtem miałem wątpliwości, ale teraz jestem pewien...

- I co daje panu tę pewność?

- Fakt, że lady Mary nie ma pojęcia, iż jest pan posiadaczem Róży Yorku...

- Przyznaję, że nie rozumiem, co chce pan przez to powiedzieć.

- W tej chwili nie ma to znaczenia. Ale nie odpowiedział pan na moje pytanie: co miał pan zamiar zrobić, gdyby aukcja doszła do skutku?

- Nic! Oczywiście przyszedłbym na aukcję, żeby zobaczyć, czy ktoś inny przedstawi wątpliwości, bo przecież nie tylko ja pisałem te listy. Ale jak sądzę niczego bym nie powiedział. Ja, adwokat, byłbym skłonny zachować milczenie, aby móc nadal doświadczać w spokoju tej przyjemności: siadam w tym fotelu i biorę Różę Yorku do ręki tak, jak teraz czyni to pan.

- Powiedział nam pan, że udało mu się odtworzyć prawie całą historię kamienia - przeciął jego dywagacje Vidal-Pellicorne. - Książę Morosini i ja również zajmowaliśmy się tymi badaniami... oczywiście z czystej ciekawości. Umiałby może pan powiedzieć, czy książę Regent ofiarował go swej kochance, pani Fitzherbert*, jak nam mówiono?

- Tak rzeczywiście było. Ale słowo „kochanka", którego pan użył, nie jest właściwe. Maria Fitzherbert była żoną morganatyczną** księcia, który z tego powodu stał się bigamistą, gdy poślubił tę biedną Karolinę Brunszwicką. 

* Maria Fitzherbert - katoliczka, dwukrotna wdowa, którą poślubił 21-letni następca tronu, późniejszy Jerzy IV, hazardzista i kobieciarz (1762- I830). Prawo zabraniało dziedziczenia korony osobom, które poślubiły katolików. Król nigdy nie uznał tego małżeństwa.

** Małżeństwo morganatyczne - związek zawarty między członkiem arystokracji lub dynastii a osobą niższego stanu.Niewątpliwie bardzo kochał Marię i ofiarował jej Różę Yorku wśród licznych prezentów, którymi ją obsypywał w czasie trwania tego związku. Fakt, że nigdy go jej nie odebrał, nawet wtedy, gdy ją porzucił, świadczy o stałości jego uczuć.

- Jako dobry Anglik podkreśla pan zalety swego władcy. Ale to Maria Fitzherbert od niego odeszła w roku 1811, nie mogąc dłużej znosić zniewag. Opuściła nawet Anglię i nie miała zamiaru wracać. Sądziłbym raczej, że Georgie nie ośmielił się jej ścigać, aby odzyskać diament.

- Chyba że całkowicie o nim zapomniał, wchodząc w posiadanie innych, wspaniałych klejnotów Korony. Tak więc, pani Fitzherbert udała się na kontynent, zabierając ze sobą małą dziewczynkę, do której była bardzo przywiązana: Minney Seymour. To ona, po ślubie, przywiozła kamień z powrotem do kraju i zachowała prawie do samej śmierci. Klejnot został skradziony w czasie włamania do jej domu przy Brook Street. Tutaj jest luka w historii, ale dowiedziałem się po jakimś czasie, że w roku 1888 znalazł się w rękach pewnego rabina z Whitechapel. Bóg jeden wie, dlaczego uznał go za przedmiot kultu i nazwał kamieniem żydowskim. Przechowywał go u siebie dość długo, ale dziesięć lat temu dowiedziałem się, że jest u niego.

- Kto panu o tym powiedział? - spytał Aldo.

- Pewien człowiek, którego darzyłem pełnym zaufaniem, służący wcześniej mojemu ojcu, miłośnik starych przedmiotów. Miał węch psa myśliwskiego, jeśli idzie o ich tropienie. To on opowiedział mi któregoś dnia o żydowskim kamieniu. Jego opis odpowiadał.całkowicie klejnotowi, którego poszukiwałem, więc nie szczędziłem środków na jego zdobycie i w końcu udało mu się tego dokonać...

- Nie wydało się panu dziwne, że rabin zgodził się sprzedać przedmiot kultu? - wtrącił się Adalbert.

- Tak, przyznaję, że było to dla mnie zaskakujące. Tym bardziej, że rabin i jego starszy syn zostali wkrótce zamordowani. Ale nie przyłożyłem do tego ręki - dodał, widząc, że jego goście marszczą brwi. - Mój wysłannik negocjował z młodszym synem rabina, niejakim Ebenezerem. Mówił mi potem, że nigdy nie spotkał kogoś bardziej chciwego niż ten człowiek, który był z zawodu krawcem i bardzo kochał pieniądze. Przyznaję, że zadawałem sobie pytanie, czy czasem nie stoi on za ojcobójstwem i bratobójstwem, ale policja nie postawiła mu żadnych zarzutów.

Morosini i Vidal-Pellicorne wymienili szybkie spojrzenie, gdyż przez ich głowy przemknęła, jak to często się zdarzało, taka sama myśl: syn mógł bardzo łatwo zaangażować płatnego mordercę, korzystając z pieniędzy otrzymanych od lorda Desmonda. Po upływie dziesięciu lat, nadal żądny bogactwa, postanowił opowiedzieć historię żydowskiego kamienia cudzoziemcom, którzy chcieli mu za to zapłacić. Ponieważ była to stara historia, a on sam nie został nigdy o nic oskarżony, nie widział przeszkód, aby jeszcze na tej sprawie zarobić. Ale czegoś się wystraszył i uciekł. Można było iść o zakład, że więcej się go nie zobaczy.

Rozdarty między chęcią odrzucenia daleko od siebie klejnotu wielokrotnie splamionego krwią a pragnieniem ukrycia go w kieszeni, Aldo odłożył go delikatnie na aksamitny postument.

- Wiedząc o tym wszystkim, czy nie boi się pan tego diamentu? - zapytał. - Nie wydaje się panu, że on przynosi nieszczęście?

Lord Desmond wzruszył ramionami.

- Wy, południowcy, jesteście przesądni. Ja nigdy nie wierzyłem w takie rzeczy. Za murami wielu naszych zamków kryją się krwawe historie, zbrodnie, zbłąkane dusze i upiory. Poza tym, z powodu wykonywanego zawodu często mam do czynienia ze zbrodnią. Wierzcie mi, panowie, to uodparnia!

- Jednak gdybym był na pana miejscu, miałbym się na baczności - podjął wątek Aldo, wpatrując się nadal w diament i błądząc myślami wokół niepokojącej małżonki lorda. - Może czas najwyższy, aby pan poznał prawdę?

- Mój Boże, jaką prawdę? A co zrobiłby pan na moim miejscu?

- Sprzedałbym ten klejnot. Oczywiście nie na aukcji, by nie wzniecać ponownie zamieszania, ale na przykład mnie.

- Panu? Czy zdaje sobie pan sprawę, ile on jest wart?

- Zapłaciłbym tyle, ile pan zażąda. Cena nie gra roli! Niech pan nie zapomina, że ja również zamierzałem licytować w czasie aukcji.

- Wiem o tym, ale nie sprzedam panu diamentu. Jeśli wyznałem mój sekret, to z czystej sympatii i aby nie tracił pan czasu, oczekując na pojawienie się fałszywego klejnotu. Musi pan wiedzieć, że z pewnością nie...

Nie było mu dane dokończyć zdania. Okrzyk Adalberta skierował wzrok Aida na tajne drzwi, które pozostały otwarte. W drzwiach stała lady Mary i z zaskoczeniem obserwowała scenę, której stała się świadkiem. Jej jasne spojrzenie pomknęło nad głowami zebranych i zatrzymało się na klejnocie. Do tego stopnia przypominała zjawę, że nikt nie ośmielił się powiedzieć ani słowa. Ona również milczała, uporczywie wpatrując się w Różę Yorku.

Sztywnym krokiem podeszła do kamienia, w którym płomień świec zapalał połyskujący blask, a następnie gestem, który przypominał modlitwę lub błaganie, wzniosła odziane w rękawiczki dłonie, aby go pochwycić, upuszczając przy tym na posadzkę małą, zamszową torebkę. Adalbert pochylił się odruchowo, aby ją podnieść i zatrzymał ją przy sobie. Mary chciała wziąć diament do ręki, ale usłyszała głos jej męża:

- Nie ruszaj go! Zakazuję ci go dotykać!

Zwróciła ku niemu nieobecny wzrok i ponownie skierowała twarz ku obiektowi pożądania.

- Róża... Róża Yorku tutaj? Czy to możliwe?

Nagle przestraszyła się, a jej wzrok zaczął poszukiwać torebki, którą Adalbert ukrył w kieszeni, domyśliwszy się, co zawiera.

Lady Mary nie miała czasu, aby rozejrzeć się po ciemnych zakamarkach posadzki: otwarte skrzydło ściany zaczęło się zamykać z głuchym szczęknięciem. Ktoś musiał popchnąć je od zewnątrz.

- Co to znaczy? - warknął lord Desmond. - Kto tam jest? Kogo przyprowadziłaś ze sobą? A przede wszystkim, co tu robisz? Miałaś przecież zostać w Londynie do soboty...

Chwycił żonę za ramiona i zaczął nią potrząsać, co znosiła bez najmniejszego sprzeciwu. Aldo rzucił się w ich stronę, zmuszając sir Desmonda do opamiętania, gdyż kobieta wydawała się całkiem zagubiona, jakby znajdowała się w transie.

- Sądzę, że to rodzinne nieporozumienie może poczekać - stwierdził. - Przynajmniej do czasu, kiedy stąd wyjdziemy. O ile będzie to możliwe - dodał, odprowadzając lady Mary do fotela, w którym usiadła, nie stawiając najmniejszego oporu.

- To jest możliwe! - rzekł lord Desmond. - Mechanizm działa w dwie strony. Przecież nie postradałem zmysłów...

Chwilami Morosini trochę w to wątpił. Na przykład kilka chwil wcześniej, gdy Mary chciała dotknąć kamienia, jego wściekłe spojrzenie było spojrzeniem szaleńca. Kiedy więc podniósł rękę, aby spróbować otworzyć drzwi, Aldo go powstrzymał.

- Nie tak szybko! W tej sytuacji raczej się zastanówmy, co dzieje się z drugiej strony. Sam pan stwierdził, że tam ktoś jest. Drzwi nie zamknęły się same... Może jest tam nawet więcej osób, niż przypuszczamy. Jeśli pan wyjdzie, mogą pana zastrzelić j ak królika...

- To prawda, dlatego musimy ją zmusić do mówienia! - krzyknął Desmond, zwracając się w stronę żony nadal siedzącej nieruchomo w fotelu ze wzrokiem skierowanym na diament. - Kto z tobą tutaj przyszedł, Mary? Kim są ci ludzie?

- W stanie osłabienia, w jakim się znajduje, nie uda się z niej niczego wydobyć, ale może ja będę umiał odpowiedzieć na to pytanie...

- Co pan chce przez to powiedzieć? Chyba nie jest pan z nią w zmowie?

- Czy jakiś czas temu komisarz Warren nie ostrzegał pana przed działalnością niejakiego Yuan Changa, pragnącego pozbawić pana kolekcji jaspisów, które, jak sądził, zostały zrabowane w jego kraju?

- Ale ten Yuan Chang zmarł przecież w więzieniu. Poza tym nie wiem, jak mógł przypuszczać, że uda mu się okraść mój skarbiec.

- To proste: miał władzę nad pańską małżonką. Z jakiego powodu? To zbyt długa historia, aby ją teraz opowiadać - dodał Morosini, rzucając spojrzenie w stronę łady Mary, przy której czuwał Adalbert.