- Tym bardziej żałujemy, że nie dane nam jest pokłonić się lady Mary - powiedział Morosini. - To rzadkość móc spotkać tak doskonałą panią domu.

- To dlatego, że jest perfekcjonistką. Zresztą we wszystkich sprawach, wszystko musi być u niej najlepsze, najpiękniejsze lub najrzadziej spotykane. Niech pan sobie przypomni, książę, swoje wcześniejsze z nią kontakty! Oczywiście, biorąc pod uwagę to wszystko, można zadać sobie pytanie, czemu wybrała na męża właśnie mnie? Przecież trudno mnie nazwać pięknym.

Morosiniemu przemknęła przez głowę myśl, że być może sir Desmond cierpi z tego powodu, ale natychmiast znalazł odpowiedź.

- Czyż nie jest pan najlepszym adwokatem i najbardziej znającym się na rzeczy kolekcjonerem? Proszę mi wybaczyć, iż nie potrafię wymienić pana innych pozytywnych cech, ale przecież znamy się od niedawna - dodał z niedbałym uśmiechem, który tak dobrze do niego pasował.

Ponieważ był taktowny, pominął milczeniem, że wśród członków palestry sir Desmond był z pewnością najbogatszy.

- Chciałbym, żebyśmy zostali przyjaciółmi. A teraz zapraszam panów do stołu.

Kolacja była wyśmienita i stanowiła mieszankę kuchni francuskiej i angielskiej. Podano pstrągi w szarym sosie oraz bardzo delikatną pieczeń wołową z ziemniakami, które zamiast gotować w wodzie, opieczono w maśle. Wina doskonale dobrano: burgund, chablis i romanee-saint-vivant, do którego, jak się wydawało, lord Desmond miał największą słabość. Jadł bardzo dużo, pił jeszcze więcej, lecz nie wywoływało to u niego żadnych skutków ubocznych. Jedyne, co dało się zauważyć, to fakt, że wstając od stołu, był weselszy niż przed posiłkiem. Ten stan wzmocniły jeszcze jedna lub dwie szklaneczki wyśmienitego porto o nazwie „Powrót z Indii".

Tocząca się rozmowa była niezwykle interesująca. Dyskutowano głównie o Chinach i ich skarbach, ale również o słynnych kamieniach i o archeologii. Pasjonująca konwersacja doprowadziła sir Desmonda do najwyższego stopnia entuzjazmu i około godziny dwudziestej trzeciej, kiedy służący już odeszli, zaproponował gościom, że pokaże im swoją kolekcję. Propozycja została przyjęta z entuzjazmem. Wszyscy skierowali się więc w stronę galerii łączącej dwa budynki dworu i znajdującej się przy starszej części rezydencji.

Galeria była dość szeroka, jej posadzkę wyłożono kamiennymi płytami, a strop drewnianymi belkami. Wysokie, gotyckie okna wychodziły na ogród wewnętrzny przypominający claustrum* z tą tylko różnicą, że wzdłuż ścian wisiały naprzemiennie portrety przodków i stara broń. 

* Z łaciny - miejsce zamknięte, klasztor.

Pośrodku znajdowały się rzeźbione, dębowe drzwi umocowane na żelaznych zawiasach, wyposażone w stylowy zamek, który sir Desmond otworzył ozdobnym kluczem bez najmniejszego trudu. Za drzwiami znajdował się niewielki korytarz prowadzący do krętych, opadających w dół, schodów.

Znaleźli się w innym stuleciu. Wystarczyło popatrzeć na grubość murów i krętość schodów. Dyskretna obecność światła elektrycznego nie zmniejszała uczucia wyobcowania.

Stali w niskim, sklepionym pomieszczeniu, które pierwotnie musiało być o wiele dłuższe, ale obecnie w sposób znaczący zostało skrócone przez wybudowanie cementowej ściany, której wypolerowana powierzchnia miała czarny kolor. Przypominając sobie to, co usłyszał w podziemiach Czerwonej Chryzantemy, Aldo pomyślał, że lady Mary nie skłamała, rozmawiając z Yuan Chengiem; jej małżonek rzeczywiście stworzył w dawnej piwnicy coś w rodzaju skarbca.

Pan domu wystukał kombinację cyfr i olbrzymie, stalowe skrzydło obróciło się na zawiasach, odsłaniając pomieszczenie, w którym natychmiast zapaliło się światło. Obaj goście wydali okrzyk podziwu: znajdował się tam prawdziwy skarb usprawiedliwiający ostrożność właściciela... i pożądanie zmarłego Yuan Changa. W oświetlonych witrynach pyszniła się najpiękniejsza kolekcja zielonych i białych jaspisów, jaką kiedykolwiek obu przyjaciołom dane było widzieć: przedmioty rytualne przedstawiające Niebo i Ziemię, które mogły pochodzić z 1500 roku przed Chrystusem, przezroczyste smoki z rozpostartymi skrzydłami, zadziwiający pancerz ze złota i jaspisu z epoki Han, rzeźbione cuda obrazujące żywot antycznych bohaterów oraz wspaniała biżuteria oprawiona w złoto, a wśród niej trzy cesarskie diademy.

- Jak się panu udało zgromadzić to wszystko? - wykrzyknął z zachwytem Morosini, którego podziw do starych przedmiotów sięgnął zenitu.

- To zasługa mojego ojca. Ja tylko kontynuowałem jego dzieło z największym entuzjazmem. Proszę jednak nie wymagać, abym wyjawił, w jaki sposób wszedłem w posiadanie niektórych z tych przedmiotów. Czasami musiałem wiele za nie płacić, a czasem miałem trochę szczęścia. Ponieważ sami macie sekrety zawodowe, łatwo zrozumiecie, że kolekcjoner nie zdradza łatwo swoich źródeł.

- Rozumiem i nie będę pytał. Proszę również o wybaczenie mojego okrzyku spowodowanego zaskoczeniem, podziwem. .. a może nawet zazdrością!

- Oczywiście, że panu wybaczam. A pan, panie Vidal-Pellicorne, czy uważa te przedmioty za godne księżniczek egipskich?

- Nie interesuję się wyłącznie Egiptem i uważam tę kolekcję za bajkową! Jest pan mistrzem, drogi lordzie Desmondzie!

Brzydką twarz lorda rozjaśnił płomień dumy. Po chwili zastanowienia powiedział:

- Jeśli dacie mi, panowie, słowo, że nigdy nikomu nie powiecie o rym, co mam ochotę wam pokazać, sądzę, że tego nie pożałujecie!

- To jest jeszcze coś innego? - zdziwił się Aldo.

- Tak. Jest jeszcze jedna rzecz.

- W takim razie daję słowo!

- Ja również - dodał Adalbert. - Zatem idźcie za mną.

Lord Desmond poprowadził gości w głąb pomieszczenia, pośrodku którego stała witryna mieszcząca broń z brązu o ostrzach z jaspisu. Wyciągnął rękę i nacisnął coś, co znajdowało się w pobliżu witryny. Ściana odwróciła się na niewidzialnych zawiasach, ukazując mebel, który był do niej przymocowany.

- Proszę chwilę poczekać. Poświecę tu trochę - powiedział sir Desmond, wyciągając zapalniczkę.

Tym razem rzeczywiście nie chodziło o elektryczność. Adalbert i Aldo wymienili spojrzenia, podczas gdy gospodarz zniknął w mroku. Po chwili łagodne światło świec rozjaśniło ciemności i dał się słyszeć głos lorda:

- Możecie już wejść.

To, co dwaj mężczyźni zobaczyli, przygwoździło ich w miejscu. Stali na progu małego, Wyłożonego brązowym aksamitem pomieszczenia, przypominającego nieco kaplicę. Dwa kandelabry płonęły przed portretem, który Morosini rozpoznał natychmiast: był to portret księcia Saint Albansa, bękarta króla Karola II i Neli Gwyn. Mniejszy niż ten, który widział u księżnej Danvers, ale o wiele bardziej interesujący: w koronkach jego krawata błyszczał duży, polerowany diament o mlecznej poświacie...

Nad portalem znajdowało się coś w rodzaju ołtarza zwieńczonego małym tabernakulum, którego rzeźbione i złocone drzwiczki otwierał właśnie lord Desmond. I stał się cud: na aksamitnej podstawie połyskiwał kamień przedstawiony na portrecie.

- Oto i on! - westchnął lord Desmond, opadając na wielki, dębowy fotel służący mu do długich samotnych kontemplacji. - Możecie teraz stwierdzić osobiście: ci, którzy twierdzili, że diament Harrisona jest fałszywy, mieli rację.

- Róża Yorku... - szepnął Morosini ogarnięty falą podejrzeń. - Jest pan jej właścicielem?

- Tak, jestem - oświadczył lord triumfalnie i arogancko. - To ja pisałem te anonimowe listy do gazet. Nie mogłem znieść myśli, że ktoś inny stroi się w pawie pióra i podrzuca tę byle jaką fałszywkę.

- Byle jaką fałszywkę? - mruknął Adalbert. - Przecież diament oglądało kilku ekspertów i co, dali się nabrać? No chyba, że to pański kamień jest fałszywy?

- Raczy pan żartować! Znam jego historię... wydaje mi się, że prawie całą. Zacząłem ją badać, kiedy jakieś piętnaście lat temu kupiłem ten portret u handlarza starzyzną w Edynburgu.

- Wydaje mi się, iż mówił pan, że nie wywodzicie się z tej samej rodziny? - stwierdził Aldo, wskazując na ognistą czuprynę postaci z portretu.

- To prawda, ale czasami myślę o tym podobieństwie nazwisk, kiedy przychodzę tutaj i wyobrażam sobie, że ja również jestem odległym owocem królewskich miłostek, że krew Stuartów płynie w moich żyłach... Czuję się wtedy taki szczęśliwy! To takie boskie doznanie! Tym bardziej że nikt nie wie o tej kryjówce i o tym, co ona zawiera!

- Nawet pańska żona?

- Przede wszystkim ona! Znacie panowie jej zamiłowanie do starych, słynnych klejnotów. Ja jestem przywiązany tylko do tego jednego. Przyznacie, że jest tego wart!

Nie odpowiadając, Morosini pochylił się, ujął diament delikatnie dwoma palcami i zbliżył do płomienia świecy. Serce biło mu coraz szybciej. Ponieważ nigdy wcześniej nie widział diamentu Burgundczyka, ani nawet jego kopii, poczuł gwałtowne podniecenie, które starał się ukryć pod płaszczykiem nonszalancji. Tak więc miał w końcu okazję dotknąć tego złowieszczego kamienia, którego biały odblask krył strumienie krwi!

- Na co pan liczył, pisząc te listy? Ze aukcja diamentu się nie odbędzie?

- Oczywiście. I przyznaję, że nie rozumiem Harrisona. Przecież to był znany jubiler, można powiedzieć ekspert. Jak mógł się dać tak nabrać?

- Mój przyjaciel już panu na to odpowiedział: inni też dali się nabrać. Kiedy ten nieszczęśnik został zabity, właśnie byliśmy w drodze do jego sklepu, który znam od dawna, aby poprosić o pokazanie nam Róży Yorku. Pewnie również powiedziałbym to samo, co inni. Ale proszę mi coś wyjaśnić: aukcja miała się przecież wkrótce odbyć. Kamień zostałby sprzedany. Co by pan zrobił w takim przypadku? Chciał pan ujawnić prawdziwy diament zgromadzonym, czy też...

- .. .czy też wolałem zakończyć tę komedię, zlecając kradzież kamienia i...