- Wygląda na zadowolonego! - zauważył Adalbert. - Teraz wreszcie spełni się jego sen o bogactwie! Jego córka odziedziczy niezły spadek...

- Zapewniam was, panowie, że nie dostaną go tak łatwo - dał się słyszeć tuż obok głos Johna Suttona. - Nadal prowadzę sprawy ojca... Będą musieli liczyć się ze mną!

- Ale może przyzna pan w końcu, że się mylił, oskarżając lady Ferrals - powiedział Aldo.

- Nigdy w życiu. Mówiłem prawdę, opowiadając o tym, co widziałem i co słyszałem. Jestem pewien, że to ona jest morderczynią. I udowodnię to któregoś dnia.

Zniknął w tłumie śledzony wzrokiem Adalberta.

- Jestem podobnego zdania, co on - stwierdził w końcu. - To samobójstwo w samą porę jakoś do mnie nie przemawia. A ty, co o tym sądzisz?

- Grzebanie na cmentarzach to twoja specjalność - stwierdził Aldo, odzyskując dobry humor. - Przestań szukać dziury w całym! Zawsze wierzyłem, że Anielka jest niewinna, a teraz jest wolna. Chodź! Pójdziemy to uczcić.

Obaj mężczyźni zaczęli się oddalać. Tłum wokół nich stawał się coraz rzadszy.

Rozdział dwunasty

Dramat w Exton Manor

Kilka dni przed końcem roku Aldo i Adalbert udali się do hrabstwa Kent na zaproszenie Desmonda Killrenana. Hrabia pragnął odpocząć przez kilka dni w swej posiadłości w Exton Manor, aby uciec od wrzawy, którą wywołał proces lady Ferrals. Wiedząc, że Morosini zamierza udać się do Wenecji, by spędzić święta Bożego Narodzenia u siebie, zaprosił obu mężczyzn na krótką, dwudniową wizytę.

- Będziemy sami - wyjaśnił. - Tydzień przed świętami żona wyjeżdża zwykle do Londynu, aby robić zakupy na Regent Street, Bond Street i wszędzie, gdzie się tylko da. Chciałbym więc przed waszym wyjazdem pochwalić się moją cenną kolekcją, jak już wcześniej obiecałem.

Obaj przyjaciele zaakceptowali zaproszenie. Jeśli chodzi o Aida, perspektywa podziwiania rzadkich dzieł sztuki z dala od oka pięknej Mary była tym bardziej pociągająca, że miał nadzieję, iż uda mu się w jakiś sposób poinformować kolekcjonera o niebezpiecznej działalności jego małżonki.

Przyszedł mu na myśl pewien pomysł, który chciał zrealizować. Poza tym miał nadzieję, że ta zmiana pozwoli mu zapomnieć o przeżytym gorzkim rozczarowaniu.

W całej swojej dobrotliwej naiwności wyobrażał sobie, że następnego dnia po uwolnieniu Anielka skontaktuje się z nim. Chociażby po to, by podziękować mu za starania i radować się razem z nim przyszłością otwierającą możliwość nowych marzeń i nadziei. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Od Bertrama Cootesa, który wraz z kolegami oblegał hotel przy Grosvenor Square, dowiedział się, że lady Ferrals i jej ojciec opuścili Londyn, aby udać się do zamku w Devon, gdzie Anielka spędziła wcześniej miodowy miesiąc. Pozostawiała londyńską siedzibę, która zresztą była jedynie wynajmowana, Suttonowi, cieniowi męża, i prawnikom ojca, którzy mieli przeprowadzać formalności spadkowe...

Plany Aida były mniej precyzyjne z wyjątkiem tego, że namówił Adalberta na przyjazd do Wenecji, by mogli wspólnie zakończyć tak bogaty w wydarzenia rok 1922. Perspektywa świąt Bożego Narodzenia spędzanych w towarzystwie ciotki Amelii, Marii Andżeliny, Hieronima Buteau, Ceciny i Zachariasza była bardzo zachęcająca, a rozczarowany Aldo odczuwał wielką potrzebę rodzinnego ciepła. Następnie, jeśli sprawy zawodowe na to pozwolą, może wraz z przyjacielem wróci do Londynu, aby kontynuować poszukiwania Róży Yorku, która po raz ostatni zniknęła jak kamień w wodę przed dziesięcioma laty. Dziesięć krótkich lat, które wydawały się zupełnie nic nieznaczące w porównaniu z dekadami mroków historii. Niestety, ostatni ważny wątek został przerwany. Krawiec Ebenezer Levi nie powrócił do zakładu w Whitechapel, co bardzo niepokoiło jego sąsiadkę.

- Zaczynam wierzyć, że coś złego mu się przytrafiło - wyznała obu mężczyznom w czasie ich ostatniej wizyty.

Im również tak się zaczęło wydawać i powoli ogarniało ich zniechęcenie. Tym razem Adalbert pozostawił swój adres sąsiadce i poparłszy to banknotem, dał jej do zrozumienia, aby w razie powrotu Ebenezera nie informowała go, pod żadnym pozorem, że ktoś go szuka.

- Wracam do Francji na święta - dodał - ale w styczniu, jeśli pani wcześniej się ze mną nie skontaktuje, pojawię się tutaj. Chodzi o sprawę o wiele poważniejszą niż ta, o której wspomnieliśmy w czasie naszej pierwszej wizyty, proszę więc o zachowanie dyskrecji, która być może pozwoli nam doprowadzić ją do końca...

Zachęcona perspektywą okrągłej sumki, która miała wynagrodzić gorliwość, sąsiadka obiecała wszystko, o co została poproszona.

- A jeśli on nie wróci? - zapytał Aldo. - Co wtedy zrobimy? Przecież nie możemy spędzić tutaj całego życia!

- Zapytamy Szymona Aronowa i jeśli się zgodzi, powiemy słówko o tym zniknięciu naszemu przyjacielowi, Warrenowi. Dysponuje różnymi możliwościami, których my nie mamy.

- Ale w takim przypadku trzeba będzie powiedzieć prawdę.

- No, może nie całą... Zobaczymy.

Ale na razie, szarym popołudniem, samochód prowadzony przez pełnego godności Teobalda przejechał przez ponure i surowe przedmieścia południowowschodniej części Londynu i skręcił na drogę w kierunku Dover, która, biegnąc przez Rochester i Canterbury, przecinała całe hrabstwo Kent. Wiejska posiadłość Saint Albansów znajdowała się w okolicach Ashford, na południe od głównej angielskiej siedziby episkopatu.

Było wilgotno, chwilami nawet deszczowo, lecz pogoda wydawała się raczej łagodna, jak to często zdarzało się w hrabstwie Kent zwanym Ogrodem Anglii, podobnie jak Turenia zwana jest Ogrodem Francji. Była to ulubiona kraina Dickensa: „Kent, proszę pana" - rzekł niezapomniany pan Single w Klubie Pickwicka. - „Wszyscy znają Kent: jabłka, czereśnie, chmiel i kobiety!".

Nawet jeśli z powodu brzydkiej pogody nie można dostrzec zbyt wielu kobiet, a na drzewach z racji zimowej pory brakuje jabłek i czereśni, okolica pozostawała czarująca i obfitowała w stare szlacheckie domostwa, śliczne wioski i przyciągające wzrok „wieże dla chmielu" - stożkowate budowle przypominające olbrzymie kapturki do gaszenia świec.

- Powinniśmy byli przyjechać tutaj na wiosnę - stwierdził Adalbert. - Kiedy drzewa pokryte są kwieciem, widok musi być wspaniały!

- Nic nie stoi na przeszkodzie, abyś przyjechał ponownie - mruknął Aldo. - Co do mnie, chciałbym jak najszybciej opuścić Wyspy Brytyjskie i jechać w moje słoneczne strony!

Adalbert westchnął.

- Nawet jeśli w końcu odnajdziemy ten piekielny, ociekający krwią diament, będzie to dopiero połowa naszej misji. Pozostanie nam odnaleźć jeszcze opal i rubin, o którym nasz Szymon prawie nic nie wie...

- Wszystko w swoim czasie. Przecież Aronow zdaje sobie sprawę, że w ciągu pięciu minut nie uda nam się odnaleźć klejnotów zaginionych przed wiekami. W tym roku znaleźliśmy szafir. To już duży sukces... A co będzie dalej? Pożyjemy, zobaczymy!

- Ależ jesteś dzisiaj markotny! A przecież powinieneś się radować. Zobaczymy wspaniałą kolekcję... A teraz popatrz na ten dom. Jest wspaniały!

Gdy wyjechali z lasku, na horyzoncie pojawił się w pełnej krasie Exton Manor. Zbudowany na dawnych fosach, których część się rozszerzała, tworząc staw otoczony wierzbami płaczącymi, stary dwór łączył pozostałości feudalne z dwoma bliźniaczymi budynkami w najczystszym stylu elżbietańskim, połączonymi galerią i oddzielonymi ogrodem tarasowym, jaki tylko Anglicy potrafią stworzyć. Całość przedstawiała bardzo romantyczny widok. Budowlę otaczał piękny i dobrze utrzymany park, tak że bardziej przypominała zamek niż dwór.

- Lord Killrenan musi być bardzo bogaty - stwierdził Vidal-Pellicorne z podziwem w głosie. - Żeby to wszystko utrzymać, trzeba zatrudniać wielu ludzi!

Jednak świeżo upieczony lord nie przypominał wcale milionera, kiedy wyszedł przywitać gości u wejścia przy moście zwodzonym przerzuconym przez fosę. Stara kurtka łowiecka i ubrudzone, obcisłe spodnie nadawały mu raczej wygląd wieśniaka niż szacownego adwokata. Ale każdy znawca tematu szybko by się zorientował, że strzelba firmy Purdey na jego ramieniu warta jest fortunę. Gospodarz przywitał gości z niekłamaną radością, a uśmiech zadowolenia rozjaśnił jego toporną twarz.

- Mam nadzieję, że wybaczycie mi panowie, iż nikogo więcej nie zaprosiłem. Zrobiłem to z egoistycznych pobudek: od dawna chciałem porozmawiać o kolekcji, która jest przedmiotem mojej dumy. A i was pewnie zainteresuje!

- Proszę nas nie przepraszać - powiedział Aldo. - Tak będzie o wiele lepiej. Sądzę, że niektóre tematy nie są przeznaczone dla postronnych uszu...

- Szczególnie dla uszu kobiecych! - dodał Adalbert z prostodusznym uśmiechem.

W holu wyłożonym boazerią z ciemnego dębu, gdzie w wielkim kominku zwieńczonym łukiem w stylu Tudorów wesoło trzaskał ogień, czekał na nich kamerdyner i dwóch służących: ten pierwszy, aby zaprowadzić ich do pokoi, ci drudzy, aby zająć się ich bagażami oraz Teobaldem.

- Sądzę - rzekł sir Desmond - że potrzebujecie panowie chwili wytchnienia. O tej porze roku nasze drogi są w opłakanym stanie. Kolacja będzie o godzinie dwudziestej, ale o dziewiętnastej trzydzieści oczekuję was w salonie gobelinowym, pierwsze drzwi na prawo w holu za schodami.

Nie można było niczego zarzucić gościnności adwokata: pokoje, mimo że zapełnione meblami w stylu epoki, miały bardzo komfortowe i nowoczesne łazienki, w których ciepła woda płynęła strumieniami, a ręczniki pachniały lawendą. W małych szafkach w renesansowym stylu stojących przy oknach z witrażowymi szybkami osadzonymi w ołowiu, znajdował się solidny zapas przeróżnych trunków oraz papierosów i cygar.

Obaj goście podziękowali gospodarzowi, kiedy należycie odziani w przepisowe smokingi dołączyli do niego w salonie, gdzie w kominku płonął sosnowy pień, rozsiewając przyjemny zapach wrzosowisk.